Min. Goebbels w Grodzie Podwawelskim



Min. Goebbels w Grodzie Podwawelskim




Wczoraj rano przybył do Krakowa samolotem z Warszawy minister propagandy Rzeszy niemieckiej Dr Goebbels. W ciągu przedpołudnia niemiecki gość zwiedził zabytki Krakowa - Na zdjęciu widzimy min. Goebbelsa (1) u wejścia do katedry wawelskiej w towarzystwie  wiceministra spraw zagr. Szembeka (2), posła Rzeszy niem. v. Moltkego (3), konsula Rzeszy niem. w Krakowie Dra Schillmgera (4), kierownika biura propagandy m. Krakowa Dra Przypkowskiego i in. 

Samolotem z min. Goebbelsem z Warszawy do Krakowa


W czwartek ub. Marszałek Piłsudski przyjął na audiencji ministra propagandy Rzeszy niem. Dra Goebbelsa w obecności posła, Rzeszy przy rządzie R. P. v. Moltkego (na lewo) i ministra spraw zagr. Becka (na prawo).

Warszawa, 15 czerwca. — Jest ciepło, jest gorąco, można nawet doznać... udaru słonecznego — zauważył pewien dziennikarz francuski. Istotnie, promienie słońca zalewały port lotniczy na Okęciu, a biały, nowoczesny gmach wyglądał jeszcze piękniej niż zazwyczaj. Stosunkowo mała ilość osób, która „wygrzewała się“ na tarasie restauracyjnym, była pierwszą niespodzianką. Już dojeżdżając na lotnisko, mieliśmy poważne wątpliwości, czy przypadkiem wobec bezprogramowego naumyślnie programu przybycia min. Goebbelsa do Polski w ostatniej chwili samolot nie wyładuje na lotnisku mokotowskim. Tym bardziej, że daleka droga, dzieląca Okęcie od stolicy, jest naprawdę... bardzo mało reprezentatywna.

Sumienie dziennikarskie uspokajały argumenty, że przecież tak wielki samolot nie wyląduje na lotnisku mokotowskim chociaż znanym było znowu, że pierwszy wielki samolot niemiecki, a mianowicie „Ju 52“, przypadkowo siadł na lotnisku mokotowskim i dopiero musiał ponownie startować, by dolecieć do właściwego miejsca lądowania. — Są dziennikarze niemieccy — powiedział towarzyszący nam Francuz — a więc chyba Goebbels tu wyląduje. Czekamy i dziwimy się. Wszak nikogo jeszcze niema. Ani z poselstwa niemieckiego, ani z władz polskich nikt nie przybył. Naraz jednego z naszych kolegów poproszono do telefonu. Wrócił i powiedział krotko: „Jedziemy na Mokotów“

Taksówka ciągnęła kiepsko, a kocie łby „autostrady" okęckiej dorzuciły swoje i jechaliśmy nieco zdenerwowani, czy przybędziemy na czas. Flagi na dawnym budynku lotniska mokotowskiego i las cylindrów był dla nas dowodem, że jesteśmy na właściwym miejscu, Dwa samoloty, nadlatujące z daleka, wprowadziły w błąd oczekujących, a zwłaszcza jeden, który „błyszczał jak srebro" oznaczany był przez „fachowców" ze 100 proc; niemal pewnością jako „feldmarszałek Hindenburg".

Olbrzymi, czteromotorowy Junkers, którym w dniu wczorajszym przyleciał z Warszawy do Krakowa minister Dr Goebbels. noszący  nazwę 
 „General Feldmarschall v. Hindenburg"

— Musimy popatrzeć, ozy to jest górnopłatowiec, czy dolnopłatowiec — zwróciłem się do jednego z Niemców. — Przypomina mi to naprężenie z jakim oczekiwaliśmy przylotu Żwirki i Wigury w Berlinie — wtrącił ktoś z Polaków. — Tak samo wszyscy w Berlinie wypatrywali tylko czy nadlatuje „Oberdecker“ ozy „Unterdecker". Wiedzieliśmy wówczas, że między Żwirką i Wigurą a Hirthem była we Wrocławiu różnica jednej minuty, a wiadomość o defekcie motoru Hirtha jeszcze nie dotarła do Berlina.

Wreszcie nadleciał „D 2500“ i wtedy ujrzeliśmy, jak wypatrywane przez nas przedtem maszyny były małe w porównaniu z olbrzymim powietrznym wiozącym niemieckiego ministra. Tuż za nim podążał mały samolocik, który pilotował przez część drogi samolot niemiecki. Żywa ilustracja do tematu: od awionetki — do powietrznego ^ekspresu. Z górą 600 osób zgromadziło się w sali Resursy obywatelskiej

Z pewnym opóźnieniem na trybunie zajęli miejsca członkowie zarządu Unii intelektualnej „jako instytucji zapraszającej min. Goebbelsa", a przy ich stole zasiadł gość niemiecki. Cicho przemawia do niego prof. Zieliński najpierw po polsku, potem po niemiecku. Zrywające się oklaski świadczyły o tym, że  min. Goebbels wstąpił na mównicę.

W lustrze umieszczonym za estradą, odbijały się barwy chorągwi niemieckich, stwarzając w ten sposób jak gdyby kulisy, na tle których jeszcze bardziej wyraziście zarysowała się tak charakterystyczna postać ministra propagandy Rzeszy. Min. Goebbels jest — jak wiadomo — Świetnym mówcą. Jakże jednak inny charakter miał jego odczyt wygłoszony w Warszawie z rękopisu wielkimi mowami wypowiedzianymi w Niemczech do olbrzymich rzesz.

Pierwsze zdania mówił cicho. Z biegiem czasu dostosował swój głos do sali — o fatalnej zresztą akustyce. Ale mówił inaczej. Przemawiał nie tonem propagandzisty, skandującego ostro każde słowo. Nadawał swemu odczytowi charakter kameralnej prelekcji. Im dłużej jednak mówił, tym bardziej temperament brał górę nad manuskryptem. Ręce nie trzymają już pulpitu, tylko gestami podkreślają zdania, które mówca uważa za ważne, za zasadnicze.

Min. Goebbels poruszył wszystkie problemy narodowego socjalizmu — mówił zarówno o ideowych podstawach, jak i obozach koncentracyjnych — ze szczególną namiętnością wyłuszczał stanowisko wobec komunizmu, nie pominął kwestii żydowskiej i zakończył znakomicie skomponowanym pod względem techniki oratorskiej akordem; „Niemcy wyciągają ręce do wszystkich". Długotrwałe oklaski, jakimi nagrodzono wywody niemieckiego ministra, dowodzą wyraźnie, jak wielką potęgą jest słowo mówione, jak można ludzi w tym, czy innym punkcie nawet przekonać. Gdy w rozmowie towarzyskiej w ciągu rautu w poselstwie niemieckim wspomniałem o wielkiej otwartości, z jaką p. Goebbels przemawiał, nie owijając niczego w bawełnę, usłyszałem: „Najlepszą rzeczą jest mówić prosto, co się myśli i w co się wierzy".

Warszawa—Kraków, 15 czerwca. Czterdzieści trzy osoby może pomieścić Samolot Junkersa „D. 2500“, ochrzczony nazwiskiem General Feldmarschall v. Hindenburg" — z tego siedem — kapitan statku, dwóch oficerów pilotów, dwóch monterów, radiotelegrafista i kelner stanowią załogę. Cztery motory poruszają tego olbrzyma. Uprzejmość gospodarzy niemieckich, która umożliwiła mi przelot na pokładzie „Hindenburga“, obiecywała mi nielada emocję. Ósma rano już była dawno minęła, a na
lotnisku nie było widać ani min. Goebbelsa, ani jego świty. Dziennikarze niemieccy niecierpliwili się już czekając na start do Krakowa. Odlot, którego godzinę przesuwano w dniu wczorajszym kilkakrotnie, odbył się z pewnym opóźnieniem.

Zagrały motory, sunęliśmy po lotnisku i zajęci oglądaniem fotografij, zdjętych w Warszawie, nawet nie spostrzegliśmy, że dachy domów stolicy są nisko pod nami. Wnętrze samolotu przypomina wagon restauracyjny. Stoły, nakryte białymi obrusami, wygodne fotele, ciągną się przez trzy kondygnacje, połączone ze sobą schodkami. Najpiękniejszego jednak widoku zażywa się z kabin, umieszczonych pod skrzydłami, skąd można obserwować trasę lotu na wszystkie strony. Doznaje się dziwnego uczucia, siedząc w tej kabinie, której podłoga częściowo zaopatrzona jest w szyby. Na dole pod nogami przesuwają się chaty wiejskie, pola, łąki i lasy. Tam gdzieś po lewej stronie jakaś rzeka rysuje się srebrna wstęga. Schodki do góry — schodki na dół, prawdziwa klatka schodowa w miniaturze łączy zewnętrzne „gondole" z głównym „traktem" kabin. Jesteśmy na wysokości 1300 m. — ale w ciągu lotu z Berlina do Warszawy „Marszałek Hindenburg“ większość drogi przebył na wysokości 3000 m.

W drugim dniu swego pobytu w naszej stolicy minister Dr Goebbels (1) złożył na grobie Nieznanego Żołnierza wieniec. Ministrowi towarzyszyli poseł Rzeszy przy rządzie R. P. v. Mołtke (2), niem. attache wojsk. gen. Schleicher (3) i in.

Min. Goebbels interesuje się bardziej sprawozdaniami dzienników i fotografiami, niż okolicą. Z wielkim zaciekawieniem wsłuchuje się w tłumaczenie opisów jego pobytu w Warszawie. Przy innym stole urządził swoje biuro lektor języka polskiego Juliusz Teodor Bochnik, władający świetnie językiem polskim, który towarzyszy p. Goebbelsowi, jako specjalny znawca kulturalnych spraw polskich w podróży. Z szumem motorów miesza się stukot maszyny do pisania, p. Bochnik robi na poczekaniu wyciągi ze sprawozdań prasowych dla swego ministra. Dr. Goebbels, stojący w otoczeniu dziennikarzy niemieckich — to obrazek, który prawie nam każe zapominać, że jesteśmy na pokładzie samolotu.

Typowa sceno gabinetowa, charakteryzująca zresztą świetnie p. Goebbelsa, jako człowieka bardzo prostego, o wielkim czarze towarzyskim i wreszcie człowieka, lubiącego dyskutować. Nie należy on do mężów stanu, namyślających się nad każdym słowem przez siebie wypowiedzianym, przeciwnie szybko znajduje odpowiedź na każdy argument, mają przy tym dar polemiki tak dalece we krwi, że nigdy nie cofa się z raz zajętej pozycji, Jest on jak gdyby żywym wcieleniem hasła propagandy narodowo-socjalistycznej, której zasadniczym dogmatem jest: „Przeciwnika należy przede wszystkim przekonać".

Rozmiary samolotu sprawiają, że hałas motorów jest mniejszy niż przy zwykłych samolotach komunikacyjnych. Siedząc naprzeciw, zapytuję p. Goebbelsa — który tutaj jest moim gościnnym gospodarzem — o wrażenia i tego pobytu w Polsce. — Nie przyjechałem do Polski — mówi do mnie — by robić propagandę narodowego socjalizmu wśród Polaków, ale po to, by zapoznać Polskę z ideowym podłożem niemieckiego ruchu narodowo-socjalistycznego. Sądzę, że to mi się udało. 

A potem o Marszałku Piłsudskim: — Marszałek wywarł na mnie głębokie wrażenie i Polska może być szczęśliwą. ta posiada takiego męża stanu. Samolot jest zwykłym środkiem lokomocji min. Goebbelsa. Robi. on przeciętnie w tygodniu 2000 km. w powietrzu, czyli więcej dziesięć razy tyle, ile dzisiaj przelatujemy. Szare chmury mówiły nam, że z pięknej pogody, przy jakiej opuszczaliśmy Warszawę, wchodzimy w strefę deszczu. Kilkakrotnie zakołysał się łagodnie samolot. 

Biało ubrany kelner Mitropy  ten samolot Junkersa ma przydomek Latająca restauracja Mitropy" — roznosił czarną kawę i kanapki. Te wspaniałe urządzenia „D 2500“ usprawiedliwią słowa, które min. Goebbels wpisał do księgi pokładowej „Hindenburga": „W czasie lotu z Warszawy do Krakowa na pokładzie „Hindenburga , który jest naszym najlepszym^propagandzistą pomiędzy samolotami. Jeden z członków załogi zjawił się w kabinach i prosił o przeniesienie się do tylnego pokładu. Był to sygnał, że  samolot podchodzi do lądowania. Motory przestały grać. Znajdujemy się nad kołem, w którym wypisane jest słowo: „Kraków“ .

Lekki wiraż samolotu — gdy z jak wiadomo, maszyna musi lądować pod wiatr nie daje się wcale odczuć. Już w Warszawie jako widz, podziwiałem sztukę lądowania kapitana statku powietrznego. Dzisiaj mogłem się osobiście przekonać, że powiedzenie, że kapitan ten — wyglądający raczej na wilka morskiego, niż na asa powietrznego, — jest mistrzem w lądowaniu, nie jest żadną przesadą. Kapitan Braun jest b. lotnikiem wojskowym. Jeden z członków świty ministra, gdy mówiliśmy o kapitanie, powiedział, że był on dowódcą eskadry bombowej, która w czasie wojny wykonała rajd na Londyn. Dzisiaj kieruje samolotem, wiozącym do Polski jako gościa, ministra propagandy Rzeszy, Józefa Goebbelsa, który przybył, by podkreślić odprężenie, jakie nastąpiło w stosunkach polsko-niemieckich.

Klemens Dunin-Kęplicz


Hołd pruski i minister Goebbels

w Muzeum Narodowym w Krakowie



(L) W czasie swego pobytu w Krakowie udał się m. i. p. minister Goebbels do Muzeum Narodowego. Nie wszystkim może wiadomo, że min. Goebbels jest z zawodu historykiem sztuki i że specjalnością jego jest sztuka XIX-go wieku i że z tego przedmiotu posiada doktorat.

Ten moment zdołał uchwycić nasz fotograf. (Ministrowi udziela objaśnień dyr. Feliks Kopem).

Ministra Goebbelsa po Muzeum oprowadzał dyr. Kopera i dr. Przypkowski. Największe wrażenie na niemieckim gościu zrobiła „Czwórka" Chełmońskiego, w ogóle entuzjazmował się tym malarzem. Z wielkim zainteresowaniem oglądał także obrazy Grottgera (Lithuania) i chwalił ich wysoką technikę. Przy „Hołdzie. Pruskim" Matejki zatrzymał się chwilę, ale nie domyślił się, co właściwie ten obraz przedstawia? Na porcelanę rzucił tylko pobieżnie okiem. Ożywiła się tylko jego twarz, kiedy na figurze z Miśni zobaczył 2 herby obok siebie: herb polski i saski W dwadzieścia minut po opuszczeniu przez min. Goebbelsa gmachu Muzeum zjawili się członkowie otoczenia ambasadora Belgii Maxa, bawiący w Krakowie.


Mim. Goebbels w Krakowie



Mieszkańcy Krakowa stracili pierwszorzędną sensację! Nie przybyli na lotnisko, aby przywitać przybyłego do naszej podwawelskiej stolicy ministra propagandy Rzeszy i by zobaczyć niemieckiego smoka latającego, jakiego jeszcze nasze lotnisko w Czyżynach nigdy jeszcze nie gościło. Pochodzi to stąd. że termin wylotu ministra Goebbelsa był stale zmieniany, a to z powodu zmieniającego się też programu pobytu w Warszawie. O przylocie Goebbelsa w ostatniej chwili zawiadomiono władze. Wasz sprawozdawca, trzeba to przyznać z bijącym sercem i trzęsącym się na wybojach! drogi podkrakowskiej ciałem, jechał na lotnisko, ażeby zobaczyć tego drugiego po Führerze człowieka współczesnych Niemiec. Jakie by tu tłumy spieszyły po tych drogach, jakie by masy pokrywały już te czyżyńskie łąki. gdyby Kraków wiedział!

Tymczasem na lotnisku prawie pusto. Zaledwie kilku reprezentacyjnych panów w żakietach i z cylindrami na głowie, no i nas grupka dziennikarzy z nieodstępnym obiektywem. Jeszcze dużo czasu. Wyleciał z Mokotowa 8,20. Powinien być tu za godzinę. Ale kto wie? Oczy nasze ciągle wpatrzone w północny horyzont. To on, ale gdzież to nasz zwyczajny wojskowy samolot. Jest jeszcze czas, ażeby obejrzeć lotnisko, pogłaskać drzemiące w hangarze „Fokkery", zważyć się na automatycznej wadze i obserwować ćwiczenia samolotów wojskowych. Ciągnie za sobą taki samolot na niewidzialnej nitce, która jest liną, taki długi worek i ciągle do niego z karabinu maszynowego: trach, trach, trach... Ten worek, to nieprzyjaciel... Patrzymy ciągle na zegarki, już zniecierpliwieni mimo słodkich zapachów, które ciągną od łąk. Raz po raz zajeżdżają auta, z których wysiadają osoby oficjalne.

9.35. Już go ujrzeli dalekowidze. Już wkrótce złapali go gdzieś daleko w północnej stronie i krótkowidze. Nie trudno go poznać. Zupełnie inaczej wygląda niż nasze samoloty. Ostre kształty, skrzydła lekko zagięte do góry. Coś co przypomina nie śmiertelne wąsy Wilhelma. Zniża się. zniżał me było nikogo, kto by nie miał oczu utkwionych w cztery warczące śmigi, których cichy warkot zdradza jednak potężną moc.

A co za kadłub! A widzicie te dwa reflektory, a koła, jakie olbrzymie, a tylne stery ujęte w jakąś groźną czworoboczną ramę! Ot i swastyka kołuje nad naszymi głowami i zniża się. Pozwala odczytać: „Feldmarschall Hindenburg“  i rozpoznać malowidło herbu. Jeszcze raz zakręcił. Już leci nad naszymi głowami tak. że prawie rękom go można złapać, tylko podskoczyć. Już opadł! Daleko od nas! Głową zawrócił się do hangarów wojskowych. Nieporozumienie?... Ależ nie — Niemcy się orientują się zawsze dobrze, a też i tutaj. Zręczny piruet i sunie na nas. Straszne podniebne smoczysko. Zwalnia, stoi. Wszyscy biegniemy do miejsca, gdzie wyrzucone schodki. Otwierają się drzwi. Niski, sympatyczny mężczyzna o ciemnej cerze, tu i ówdzie pokrytej plamkami. Tyle razy widziany na tylu ilustracjach i karykaturach Goebbels. Pierwszy podchodzi na jego powitanie prezydent miasta dr. Kapllcki za nim wiceminister Szembek, wicewojewoda Walicki, konsul niemiecki Schleicher, starosta grodzki Pałosz, starosta powiatowy dr. Wnęk, insp. woj. kom. P. P. Bauman, kom. miasta nad kom. Reszczyński oraz dziennikarze. Wysypuje się z wnętrza giganta cala świta z radcą rządowym i adiutantem ministra ks. Schaumburg-Lippe na czele.

W towarzystwie ministra przybyli: radca ministerialny Hancke, szef gabinetu ministra, radca min. dr. Jahncke, szef wypału prasowego ministerstwa propagandy, mjr. Oettelsky, oficer łącznikowy przy ministerstwie propagandy, p. Baehrens, urzędnik min. propagandy, dalej referent min. prop. Schlemmer. Przybyli dalej kpt. Weiss, przywódca związku prasy niemieckiej Rzeszy i naczelny redaktor „Völkischer Beobachter“, red. Berent (niemieckie biuro informacyjne), dr. Jürgler, (Börsenzeit.), red. Schwartz v. Berk, (Angriff) lir. Neischack (National Sozial. Zeitungsdienst) dr. Silex, (Deutsche Allg. Zeit.), red. Hausleiter (Münch. Neueste Nachr.). Razem z min. Goebbelsem przybył z M. S. Z. z Warszawy z referatu prasowego p. Włodarkiewicz, oraz redaktor I. K. C. p. Kęplicz.

Po powitaniu min. Goebbels wsiadł do oczekującego go samochodu i w towarzystwie prezydenta miasta oraz konsula Schillingera odjechał do Hotelu Grand. W drodze z lotniska towarzyszył ministrowi Rzeszy szereg samochodów, wiozących przedstawicieli władz rządowych i samo rządowych. Po przybyciu do wyznaczonej kwatery minister Goebbels w otoczeniu swej świty, towarzyszących mu dziennikarzy niemieckich, tudzież w towarzystwie przedstawicieli władz polskich, spożył śniadanie, po czym udał się na zwiedzanie miasta.

Przede wszystkim zwiedził Wawel, następnie Bibliotekę Jagiellońską, Muzeum Narodowe oraz kościół Mariacki. Piękne, stare miasto, tudzież jego bezcenne zabytki zrobiły zarówno na ministrze, jako też na jego otoczeniu wielkie wrażenie. Goście i dziennikarze niemieccy w rozmowach z towarzyszącymi im Polakami wyrażali się z zachwytem o skarbach kultury polskiej, nagromadzonych w prastarym polskim grodzie Jagiellonów.

Obiad — odlot


Podsekretarz stanu Szembek podejmował o godz. 12.30 w salach Grand Hotelu śniadaniem ministra dra Goebbelsa oraz gości niemieckich. W śniadaniu wziął udział wicewojewoda Walicki, prezydent miasta Krakowa dr Kaplicki, zastępca dowódcy O. K. płk Bolesławicz, prezes sądu apelacyjnego Parylewicz, profesorowie U. J. Kostanecki, Rostworowski i Zoll, podsekretarz stanu p. Szembek przemówił podczas śniadania do ministra Goebbelsa, żegnając go. Min. Goebbels odpowiadając p. Szembekowi podziękował w krótkim przemówieniu za przyjęcie w Polsce.

Równocześnie dziennikarze niemieccy, którzy przybyli do Krakowa z min. Goebbelsem, podejmowani byli śniadaniem, w którym wzięło udział grono dziennikarzy krakowskich. Po śniadaniu min. Goebbels oraz goście niemieccy odjechali na lotnisko, skąd o g. 15.30 samolotem „Marszałek Hindenburg" odleciał do Berlina. Na lotnisku żegnali min. Goebbelsa pod sekretarz stanu Szembek, poseł niemiecki p. Moltke, oraz przedstawiciele miejscowych władz.


Ilustrowany Kuryer Codzienny. 1934, nr 166 (17 VI)