Z liryki Kaszubskiej
Na-chsztółt przedmowé l)
Żébém jó wiedzół, jaką też piesnią
Cécé té boré szepcą...
Żébém jó rozmniół frantówkę wczesną
Ciedé ją skowrońk zwóni -
Żébym jó uzdrzół w jezora gruńce,
Co też tam wiedno płacze -
Przed czym sę lękó bióluchné słuńce
W zapadłym knieji nórce...
Żebé mnie w duszé cechuśko grałé
Nuté muzéci Lali -
Żebé mnie w złotą bójkę sę stałé
O-dównéch dzejach gódcie,
Żébém jó bóczéł nad-świtém spiącym,
Jak cié tén mniesądz blady -
To jó bém spiéwół głosem zgrzmniącym
Spiéwę tobie kraju moj!
Spiéwę wélgą, śpiewę dówną
Zabóczoną ale dówną -
Srébną tęczą bém opasał zémnię
I jak deszcze w zézny mój
Sółbém wszędé piesni sémnię.
Wóś Budzysz
l) Utwór pisany jest w gwarze południowo-kaszubskiej (północne części powiatu chojnickiego) z dodaniem słów innych gwar. Co się tyczy znaków diakrytycznych: ó - o długie czytać należy jak w niemieckim ,,Moos"; o - o krótkie, jak w polskiem ,,moc"; ó = o ściśnione, jak w polskim "róg"; é = e długie jak w niem. "See"; e = e krótkie jak pols. ,,jest"; é = e ścieśnione, jak dawniej w pols. ,,chleb"; é - e stłumione, jak we francuskim ,,robe"; 1, y zawsze długie i tak samo jak w polskim miękczące; ą = polskie ą; ę-jak francuskie ,,en", np. ręka = ronka. Akcent na pierwszej sylabie jak w czeskim; niekiedy przechodzi nawet na poprzedzający przyimek lub przeczenie ,,nie" np. nã stodole, pod- pochą. nie-wétrzymó.
|
JAR POD ROZEWIEM Z WIDOKIEM NA ,,WIELKIE" MORZE |
KWESTIA KASZUBSKA
Sprawa kaszubska w dziejach Polski odgrywała ważną rolę od czasów, kiedy Chrobry bił słupy żelazne na rubieżach swego państwa, i aż do dni naszych znaczenie jej nie zmalało, raczej spotęgowało się. Nierozstrzygnięcie kwestii kaszubskiej stało się jedną z przyczyn upadku Rzeczypospolitej, a przyszłość narodu naszego w wielkiej mierze od niej zależy.
To, co zwiemy dzisiaj kwestią kaszubską, zwało się w wiekach średnich i później, aż do rozbiorów, kwestią pomorską. Ale nazwa Pomorzan zanikała powoli, a na niedobitki ludu pomorskiego przeszła nazwa wytępionego szczepu Kaszubów, mieszkających ongi na zachód od dzisiejszej granicy etnograficznej Kaszubów około Belgradu nad Parzantą, w dzisiejszej prowincji pruskiej ,,Pomern" w obwodzie kazalińskim (Köslin). Dzisiejsi Pomorzanie-kaszubi zajmują północną część prowincji zachodnio-pruskiej, t. j. powiaty: gdański, wejherowski, pucki, kartuski, kościerski i część powiatów człuchowskiego i chojnickiego oraz dwa powiaty prowincji pomorskiej ,,Pomern": bytowski i lęborski, jeżeli nie uwzględnimy mieszkających do schyłku zeszłego wieku nad jeziorami: Łebskim i Gardzyńskim Słowińców i Kabatków, którzy w naszych czasach wymarli. Licząc Kaszubów około 140 tysięcy, nie wiele odbiegamy od istotnego stanu rzeczy.
Tymczasem na widownię dziejów występują Pomorzanie z terytorium o wiele większym. Od ujścia Nogatu do ujścia: rzeki Warny (w dzisiejszej Meklemburgii) wzdłuż południowego brzegu morza bałtyckiego rozsiadli, zajmowali oni na wschód i na zachód oba brzegi to dolnej Wisły, to dolnej Odry, odgraniczeni od Wielkopolski moczarami Noteci i dolnej Warty, od Połabian źródłami prawych dopływów Elby. Lecz mimo tych granic naturalnych, mimo wysoce charakterystycznego położenia nad morzem, mimo odrębnego od sąsiadów języka, mimo nareszcie zbrojnych najazdów wrogów, nigdy lud pomorski nie tworzył narodu, jak go i dziś jeszcze nie tworzy. Dostawszy się bowiem pomiędzy koła polityki dwóch potężnych sąsiadów, Polski i Niemiec, zmiażdżony został na pył etnograficzny i w znacznej części wessany do rasy prusko-niemieckiej, której w darze dał wielkich organizatorów nowoczesnego państwa pruskiego, a również, jak sam kronikarz pomorski Barthold przyznaje, zdolności kupieckie i nowoczesny pociąg pruski do żeglugi morskiej.
Jednak były u Pomorzan próby skonsolidowania się państwowo-narodowego. Z wypraw Karola Wielkiego na Słowiańszczyznę zachodnią poznajemy Lutyków czyli wilków po lewym brzegu Odry jako szczep z organizacją hierarchiczno-kapłańską z centrum w Retrze. W XI i XII wieku ery naszej powstaje na Rugii państwo króla i kapłana Kraka, rozciągając swe panowanie nawet na sąsiednie szczepy niemieckie. Współcześnie niemal w XI i XII wieku około centrum gdańskiego tworzy się silne księstwo Pomorzan. Lecz dzieła te potężnych reprezentantów szczepu pomorskiego nie przetrwały wieków. Państwu Kraka rugijskiego położyli krwawy koniec Duńczycy z biskupem zundzkim Absalonem na czele. A kiedy spalony przez Duńczyków wielki posąg Światowida na Arkonie rozgorzał słupem ognistym na morze, paliła się w nim pochodnia pogrzebowa Pomorszczyzny zachodniej, której ośrodkiem był Szczecin. Pomorze Gdańskie, zajmujące zachodnią część Pomorszczyzny na wschód od rzeki Parzanty, nie tak gwałtowny i tragiczny czekał koniec.
Przetrwawszy do schyłku XII stulecia, rozszerzone i wzmocnione silną dłonią wielkiego księcia gdańskiego Świętopełka II-go, za życia jego syna, ostatniego reprezentanta rodu, Mściwoja II-go, przeszło w unię dobrowolną z Wielkopolską. Był to już wtenczas, przed 600 laty jedyny środek uratowania pomorzan-kaszubów od zagłady, tak samo jak dziś jeszcze jedynie ścisła łączność z Polską uratować ich może od germanizacji. Spadkobiercą Pomorza kaszubskiego stał się książę wielkopolski Przemysław. Razem z Pomorzem objęła Polska obowiązek strzeżenia dzierżaw nadmorskich i ratowania pomorszczyzny zachodniej, szczecińskiej, która wtenczas już tonęła w morzu obcego szczepu germańskiego. Tego zadania Polska nie spełniła. Po śmierci Przemysława Łokietek utracił Pomorze na rzecz Zakonu krzyżackiego. I tak zostało Pomorze wzięte pomiędzy dwa ognie: z zachodu brandenburczyk, a za nim cesarstwo rzymsko-niemieckie, ze wschodu krzyżak. Kazimierz Wielki przypieczętował układ formalnie. Kwestia kaszubsko-pomorska przestała istnieć dla Polski, i jedynym łącznikiem była przez wieki unia kościelna przez archidiakonat pomorski, podległy biskupowi włocławskiemu.
Po pogromie grunwaldzkim krzyżaków Kaszubi jako część Prus królewskich drugim pokojem toruńskim wchodzą jako ciało autonomiczne w skład Rzeczypospolitej. Zastępstwo Kaszubów atoli wykonują na sejmie ogólno-państwowym Niemcy, i oto aż do pierwszego rozbioru kaszubi-Pomorzanie tworzą jako tacy uśpioną masę etnograficzną, której wybitniejsze jednostki idą w służbę Rzeczypospolitej lub w znacznej części w służbę Prusko-brandenburską. Żaden odruch żywiołowy tą masą nie wstrząsa, nawet ruch reformacyjny nie mąci jej snu. Spokojnie i bez oporu forpoczty kaszubskie w dzisiejszej Pomeranii nad Łebą i Lupawą, żywotne wtenczas jeszcze, przyjmują luteranizm. Reszta pozostaje przy Rzymie. Wydaje się atoli, jakoby ruch reformacyjny, który łacinę zastępował Językiem ludowym, zapoczątkował pierwszy wiew szczepowego życia kaszubskiego.
Na ówczesnych kresach zachodnich kaszubszczyzny Szymon Krofey, pastor w Bytowie, w roku 1586 wydaje drukowany w Gdańsku śpiewnik kościelny kaszubski. Lat 57 minęło, nim wyszły dwie dalsze książki kościelne: katechizm niemiecko - wandalski albo słowięski Michała Mostnika, pastora smołdzyńskiego, oraz jego "Pasya to jesta Historya o Męce, śmierci i pogrzebie Pana naszego Jezusa Christusa". Obie książki drukowane w Gdańsku w roku 1643. Język tych druków nie jest czystą kaszubszczyzną, lecz polskim językiem książkowym z licznymi kaszubizmami. Trudno dziś dociec, czy owym dwóm mężom przyświecała idea narodowa Pomorsko-kaszubska. Jedno atoli jest pewne, że ci kaszubi pomerańscy po śmierci Mostnika twardo stali przy języku i obyczajach ojców, a wprowadzenie niemczyzny do kościoła napotkało na opór ich wiele intensywniejszy, niż to się dzieje u dzisiejszych Kaszubów. A zważyć należy, że te kresy kaszubskie dzisiejszej Pomeranii, już od wieków oderwane od Polski, stały pod ciągłym wpływem kultury niemieckiej. Jeżeli powyższe pisma Krofeya i Mostnika uważać będziemy za pierwsze okazy oryginalnej literatury kaszubskiej, to zamknięta w nich jest cała literatura kaszubska XVI i XVII wieku. Wiek XVIII przynosi tylko przedruk katechizmu Mostnikowego, dokonany w Gdańsku roku 1758.
Kaszubszczyzna zachodnio-pruska, katolicka, pozostająca przede wszystkim przez kościół w związku z Polską, nie tworzy żadnej literatury szczepowej, właśnie może dla wielkiego wpływu tak blisko spokrewnionej kultury polskiej. Przejście pod panowanie pruskie w r. 1772 nie wywołuje tak samo żadnej reakcji, jak późniejsze ruchy wolnościowe w Polsce. Liczna szlachta zaściankowa kaszubska śpieszy z hołdem do Malborka, a gdzie był opór, tam był sztucznie wywołany. W następstwie rząd stara się - z powodzeniem - o zerwanie zależności kościoła pomorskiego od polskiego.
|
JEZIORO POD KARTUZAMI
|
Kwiat zaś szlachty kaszubskiej bierze w kadety i wychowuje z nich sobie wodzów i mężów stanu. Dopiero w początkach XIX-go stulecia zaczynają się ukazywać pierwsze przebłyski tego ruchu, który w najnowszym czasie cały szereg uczonych popchnął do badania języków Kaszubów, a wśród nich samych zapoczątkował literaturę swojską, dzielnicową, idącą w parze z pewnymi aspiracjami politycznymi. Pierwszym był Chrystofor Celestyn Mrongowiusz,
alias
Mrąga, pastor przy kościele św. Anny w Gdańsku, znawca języków starożytnych, tłumacz Ksenofonta, Teofrasta i innych klasyków greckich, wydawca kilku dzieł polskich i niemieckich, wśród których najwybitniejsze miejsce zajmuje jego ,,Słownik polsko-niemiecki", wydany roku 1835 w Królewcu.W słowniku wylicza Mrąga cały szereg wyrazów rdzennie kaszubskich, a w przedmowie wyraża życzenie, ażeby jakiś językoznawca przyjął na siebie pracą zwiedzenia wszystkich wsi kaszubskich i zebrania ginących powoli z oblicza ziemi resztek języka staro wendyjskiego.
Mrąga atoli, mimo zajęcia się szczerego kaszubszczyzną, sam bodaj czy czuł się Kaszubą. Był zresztą znawcą języków klasycznych, ale slawistą nie był. O Kaszubach mówi, nie przemawiając jako Kaszuba. A jednak ten mąż w krytycznej dla nas chwili nieocenioną Kaszubom oddal przysługę. Kiedy bowiem w roku 1842 sejm królewiecki połączonych wtenczas w jedną prowincję Prus królewskich i książęcych powziął uchwałę zastąpienia języka polskiego w kościołach kaszubskich językiem niemieckim, Mrąga, będąc już starcem, uratował polski język kościelny na Kaszubach oświadczeniem, że ,,język kaszubski jest tylko narzeczem języka polskiego". Wskutek tego uchwala sejmowa nie została wykonana. Śmiało twierdzić można, że zastosowanie uchwały wywarłoby było ten skutek, że podniemczone dziś Kaszuby północne byłyby obecnie zupełnie niemieckie. Stąd Mrądze należy się słusznie miejsce wśród zasłużonych dla Kaszub ludzi.
Z nazwiskiem Mrągi wiąże się atoli jeszcze jeden ciekawy objaw rozwoju stosunków na Kaszubach, mianowicie zajęcie się Kaszubami - Rosjan, które, aczkolwiek. wypływające podług wszelkich danych z interesu li tylko naukowego, wywołało później odruch polityczny panslawizmu i rusofilstwo Ceynowy, a może nawet przysposobiło jego późniejsze stanowisko wobec Polski. Trudno dociec, jaką drogą zawiązały się pierwsze nici pomiędzy Mrągą i światem naukowym rosyjskim. Przypuszczać można, że za pośrednictwem księcia Adama Czartoryskiego ojca, któremu M. W listopadzie r. 1823 przesłał pierwszą część swego słownika, zwrócił uwagę swą na uczonego gdańskiego hr. M. P. Rumiancew, wielki miłośnik słowiańszczyzny, pozostający w stosunkach z księciem Czartoryskim. W r. 1825, w dwa lata po ukazaniu się pierwszej części słownika, umieszcza slawista rosyjski Keppen w ,,Bibliograficzeskich listach" wzmiankę o słowniku, zwracając jednoczenie uwagę na ,,słuszne" życzenie autora wyrażone w przedmowie, ażeby który z lingwistów zajął się zbieraniem ginących pomników językowych kaszubskich.
|
JEZIORO KLASZTORNE, POW. KARTUSKI |
|
Ks. Rumiancew w następstwie udaje się bezpośrednio tego samego roku listem datowanym z Homla (z d. 23 lipca 1825) do Mrongowiusza, wysyłając mu równocześnie szereg książek i sumę 200 rubli na podróż naukową po Kaszubach. W drugim liście Rumiancew daje Mrądze instrukcję taką: Jeżeliby pan w ciągu swej podróży po wsiach, gdzie jeszcze zachowało się narzecze kaszubskie, mógł wydobyć jaki pisany stary dokument w tym narzeczu, i nie tylko jeden, to bym był panu bardzo zobowiązany, o ile by pan zechciał mi bezzwłocznie dać znać, jakie to dokumenty, ile za nie żądają i czy nie przechowała się gdzie, mianowicie w Gdańsku, jaka stara kronika pisana kaszubska. Jeżeli istnieją wśród Kaszubów druki lub rękopisy w ich mowie pisanych Ewangelii, kazań, lub psałterzy, życzyłbym sobie bardzo takowe nabyć drogą kupna. A jeżeli nie istnieją takie książki pisane, to niech pan zechce dla mnie spisać w ich narzeczu ,,Wierzę w Boga" i ,,Ojcze nasz". Nieco później Keppen w ,,Bibliograficzeskich listach" proponuje uczoną wyprawę do Oliwy i na Kaszuby, Mrąga zaś zostaje umieszczony na liście współpracowników "Bibl. Listów".
W tym samym czasie, kiedy Rumiancew i Keppen zawiązywali stosunki z Mrągą, zwrócili się do A. S. Sziszkow, prezydent rosyjskiej Akademii Nauk z listem niemieckim, w którym wyraża mu uznanie za wydanie słownika, pisząc pomiędzy innymi: ,,Ihre ebenso galehrte, als mühsame Arbeit interessirt mich in hohem Grade, einmaI als wichtige Bereicherung für PhiloIogie im Algemeinen,andererseits aber und vorzuglich als ein wesenlicher Beitrag zur Erforschung vershiedener Mundarten meiner vaterländischen Sprache, diemitihren Zweigen ohne allen Zweifel eine der ausgebreiteten Spra-chen der Erde genannt zu werden verdient."
Oprócz uzurpacji przez Sziszkowa wszystkich języków słowiańskich na rzecz języka rosyjskiego w stosunkach świata uczonego rosyjskiego z Mrongowiuszem niema nic, coby wskazywało na jakąś działalność polityczną Rosji na Kaszubach, lub nawet budzenie separatyzmu kaszubskiego. Wszakże na korespondencjach pomiędzy Mrongowiuszem z jednej a Rumiancewem, Keppenem i Sziszkowem z drugiej strony nie urwały się te stosunki. Projektowana przez Keppena podróż na Kaszuby, jakkolwiek nie od razu, przyszła ostatecznie do skutku. W jesieni 1839 wysłano slawistę rosyjskiego P. I. Prejsa na Kaszuby z następ. instrukcją' "Z Królewca podążyć do Gdańska i osad kaszubskich celem zebrania wiadomości o ich języku i wiarogodności uwagi Mrongowiusza, że narzecze kaszubskie bliższe jest językowi rosyjskiemu, niż polskiemu". (W swej korespondencji bowiem z Rumiancewem Mrąga istotnie takie stawiał twierdzenie). Prejs odwiedził Gdańsk, zawierając tamże znajomość osobistą z Mrongowiuszem i Borkowskim, także pastorem gdańskim, któremu polecił ułożenie słownika kaszubskiego oraz zebranie wszelkich wiadomości o życiu i obyczajach Kaszubów. Zdążając z Kaszub do Berlina, napisał ,,Sprawozdanie" (opublikowane w ,,Żurnale Narodn. Prosw." r. 1840), w którym obala twierdzenie Mrągi o- bliskim pokrewieństwie języka Kaszubów z rosyjskim i nazywa go ,,gałęzią języka lechitów" (otrasl dialekta lechitow). Podobne zdanie wygłosil uczony rosyjski Hilferding, zwiedzający w roku 1856 gruntownie Kaszuby w towarzystwie Ceynowy, z którego nazwiskiem wiąże się nowoczesny ruch umysłowy na Kaszubach.
|
FLORIAN CEYNOWA |
Jeżeli obszerniej, niż w ramach tej krótkiej rozprawy zdawałoby się być potrzebne, zajmowałem się stosunkiem świata uczonego rosyjskiego do Kaszubów, to czynię to ze względu na usiłowania strony, wszelkiemu samodzielnemu ruchowi na Kaszubach przeciwnej, która rzecz przedstawiała od początku tak, jakoby ruch ten był dziełem intrygi politycznej rosyjskiej, wszczęty za ruble rosyjskie, sztuczny i obcy duchowi Kaszubów. Tak bowiem nie jest. Ruch umysłowy samodzielny wśród kaszub ów nie jest niczym innym, jak przebudzeniem się nacjonalizmu nowoczesnego, który ocknął się jako reakcja przeciw hiperlojalizmowi Napoleona Wielkiego na początku zeszłego wieku. Prąd ten, chociaż późno, dotarł przecież i na zapomniane wybrzeże Pomorza gdańskiego i znalazł w połowie zeszłego stulecia zapalonego i energicznego przedstawiciela w Florianie Ceynowie, rodowitym Kaszubie. Mąż ten urodził się na Kaszubach północnych, jako syn Wojtka (Wojciecha) Ceynowy, kowala i
gbur
a w Sławoszynie, roku 1818. Nauki gimnazjalne pobierał w Chojnicach, później uczęszczał na uniwersytety: królewiecki, wrocławski i berliński, w całej zaś tej epoce życia należał do organizacji młodzieży polskiej. W roku 1846 widzimy go jako jednego z przywódców zbrojnego ruchu polskiego, kierowanego przez emigrację paryską. W nocy 21/22 lutego tegoż roku prowadzi on zbrojny oddział na zdobycie Starogardu (w. Prusach zach.), a skazany za to przez Kammergericht berliński na ścięcie głowy toporem, zyskuje wolność przez rewolucję berlińską 48-go roku, jak i wielu innych więźniów politycznych. Ukończywszy nauki w Berlinie na wydziale medycznym, osiada jako lekarz w Bukowcu pod Świeciem nad Wisłą, później w Świeciu samym, zatem poza terytorium etnograficznym kaszubskim. W życiu tego niezwykłego człowieka wyraźnie rozróżnić można dwie epoki.
|
JAROSZ DERDOWSKI |
Pierwsza kończy się z procesem berlińskim, skazaniem na śmierć i niespodziewanym uwolnieniem przez rewolucję marcową. W tym czasie w zewnętrznym zachowaniu występuje wciąż w nim Polak gorliwy, gotowy życie poświęcić za wspólną ojczyznę. W roku zaś 1850 następuje stanowczy zwrot. Na odezwę Ligi polskiej, wystosowaną do obywateli Prus zach., Ceynowa odpowiada niespodzianie rodzajem manifestu w wychodzącej w Chełmnie (Prusy zach.) "Szkółce Narodowej", w którym odrębnego narodu kaszubsko-słowiańskiego. Jak piorun z jasnego nieba działa ta jego odezwa na obywatelstwo prowincja, z którego od razu zaczynają się sypać gromy na głowę śmiałego szermierza. Zdrajca swojego ludu! Odszczepieniec! - wołali
doń przeciwnicy, lecz on poszedł raz już braną drogą, nie zbaczając na lewo, ani na prawo. Od pierwszego swego wystąpienia aż do końca życia (
† 1881) walczy piórem i żywym słowem za swoją ideę, za naród kaszubski od Odry do Wisły, od Bałtyku do Warty. W tym celu zbiera pieśni i podania ludowe, wydaje najlepszy dotychczas istniejący zbiór przysłów kaszubskich, gramatykę kaszubską, organizuje towarzystwa "rolniczo-przemysłowe". Praca jego atoli nie wydaje owoców. Z dala od terytorium etnograficznego ludu wołanie jego obiega wśród obcych, ginie w próżni, nie budząc echa wśród uśpionego od blisko sześciu wieków ludu kaszubskiego.
Synowie zaś tego ludu, jak ks. Gustaw Pobłocki i Hieronim Derdowski nie tylko, że nie łączą się z nim, ale stają w szeregu wrogów jego. Szczególnie ks. Pobłocki, żyjący jeszcze sędziwy kapłan, zasłużony około oświaty na Kaszubach, wydawca cennego słownika kaszubskiego (Chelmno 1887), sam rodowity Kaszuba, staje z nim do walki i zwycięża. Ceynowa umiera roku 1881, wyśmiewany, niekiedy lżony, lecz wierny sobie do ostatniej chwili życia. Przez czas pewien było niebezpiecznie ująć się za nieszczęśliwym działaczem. Dopiero ostatnie lata umożliwiły nieco sprawiedliwszą jego ocenę. I to zaznaczyć wypada przede wszystkim, że nie był on wrogiem polaków. Nienawidził on, prawda, szlachtę, i jako syn kowala walił w nią piórem, jak młotem, ale poza tym był za ścisłą unią z Polską. W pierwszym swym odezwaniu się w ,,Szkółce narodowej" woła pomiędzy innymi: ,,Miło nam widzieć naszego czarnego Gryfa, nasz kaszubski herb, w jednym rzędzie z białym Orłem polskim na Wysokiej Bramie Gdańskiej. Miło nam widzieć groby naszych dawnych książąt Oliwie, gdzie, patrząc na Subisława, Sambora, Mszczugów i Świętopełka, wspominamy o przyjęciu chrześcijaństwa na ziemi naszej, o pobożności przodków naszych, o ich walkach z krzyżakami... Ale kiedy wejrzysz na przeciwną stronę głównego ołtarza, od razu robi się lżej na sercu. Tam na ścianie wiszą wizerunki królów polskich, przypominające nam, jak przodkowie nasi połączyli się z polakami, obrawszy sobie ich królów jako panów. Wtenczas zawitała do kaszubskiej ziemi oświata, wtenczas z Polski przyszli kapłani, uczący w zrozumiałym języku wiary Chrystusowej, dali nam książki, na których jeszcze dzisiaj się modlimy, zakładali szkoły."
|
Dr. AL. MAJKOWSKI W REDAKCJI ,,GRYFA"
|
Dużo przyczyn składało się na to, że Ceynowa pozostał samotny. Jedną z głównych był jego panslawizm. Pierwiastki jego mogły zakiełkować w umyśle Ceynowy już podczas studiów we Wrocławiu, gdzie około roku 1842 wykładali na wszechnicy Purkinje i Czelakowski, panslawiści czescy. Istniało także przy wszechnicy wrocławskiej kółko Serbów-Łużyczan, których przykład już wtenczas mógł wzbudzić w Ceynowie, znającym historię swego szczepu, myśl o samoistnym rozbudzeniu dawnych Pomorzan-Kaszubów. Straszny zawód roku 1846 dokonał reszty, złamał wiarę w uratowanie przez Polskę Kaszubów i kazał mu wierzyć w ocalenie kraju przez zjednoczoną Słowiańszczyznę. A jeżeli dziś na jego grobie, poniżonym biegiem wypadków, łatwo nam potępiać jego pomyłki, to jednak przyznać musimy, że, jeśli błądził, to z miłości dla swego szczepu. I tak stoi on, jako słup graniczny na przełomie dwóch epok. On stworzył nowoczesną kwestię kaszubską, która od jego pierwszego wystąpienia w ,,Szkółce Narodowej" nie miała już zejść z porządku dziennego.
Jedną z dalszych przyczyn niepowodzenia Ceynowy był także brak talentu pisarskiego. Dusza w nim gorzała żywym ogniem, ale nie potrafiła udzielić ognia tego swemu otoczeniu. Te dary natomiast posiadał w wysokim stopniu drugi wybitny syn ziemi kaszubskiej, mianowicie Hieronim (Jerzy) Derdowski. Gdy Ceynowa pochodził z Kaszub północnych, Derdowskiego kołyska stała na południowym krańcu Kaszub, tam, gdzie polszczyzna wywarła już swój wpływ silny. Urodził się on w Wielu (w powiecie chojnickim), wsi kościelnej na ziemi zaborskiej, w roku 1832. Był więc o wiele młodszy od Ceynowy, a pracując w Toruniu w redakcji ,,Przyjaciela", wydawanego przez Danielewskiego, musiał się czasem stykać z Ceynową. Lecz o wpływie jednego na drugiego nie było mowy. Tak różne były to natury. Gdy Ceynowa był orłem, który ziomków i świat porwał na wyżyny chwały i odrodzenia narodowego, Derdowski zadowalał się rolą skowronka, który śpiewem rozwesela oracza na zagonie przez chwilę, ażeby niezadługo spaść na powrót na szarą glebę. Bez wątpienia miał on tęgi talent poetycki, a używał go w języku rodzimym, lecz społeczna i polityczna działalność jego obracała się na terytorium niekaszubskim. Jako redaktor pisma politycznego brał żywy udział w walce ówczesnej pomiędzy obozami ugodowym i narodowym, rozgrywającej się około Noteci. Sprawy zaś kaszubskie poza piśmiennictwem kaszubskim nie zajmowały go wcale. Najlepszym dziełem jego jest humorystyczna epopeja ,,Jak pan Czorlińsci do Pucka po sece jachoł", wydana w r. 1880, posiadająca bez mała cechy prawdziwej epopei szczepowej kaszubskiej. Rozgłos, jaki mu zyskał ten utwór, prowadził go w dalszym ciągu do Warszawy, Petersburga, gdzie się zapoznał z Wilhelmem Bogusławskim, do Krakowa i Lwowa.
Wrócił jakiś zniechęcony, aby znowu objąć miejsce w redakcji ,,Przyjaciela". Wyszły niebawem ,,Walek na jarmarku" (pisany w polszczyźnie literackiej) oraz początek ,,Jaśka z Kniei", który miał już zostać fragmentem. Cztery lata po wyjściu ,,Czorlińskiego" Derdowski opuszcza Europe idąc za chlebem do Ameryki, gdzie ginę, już stanowczo dla sprawy kaszubskiej. Dar poetycki jakby go zupełnie opuścił. Tylko w roku 1897 wydaje w Winonio (Stany Zjedn. Amer. Półn.) skromną broszurę pod tyt.: ,,Koruszk i jedna maca jędrny prowde" zbiór przysłów kaszubskich nie dorównywający nawet w przybliżeniu podobnemu zbiorowi Cejnowy. Derdowski umarł w Ameryce w sile wieku, bo w 51-ym roku życia. Pisma jego, z wyjątkiem powyższego zbioru przysłów, objęte czteroleciem od 1880 do 1884, w którym to roku opuścił Europę, nie wywarły na ziomków silniejszego wrażenia. Reakcja przeciw Ceynowizmowi upatrywała nawet w pielęgnowaniu narzecza kaszubskiego niebezpieczny separatyzm. Derdowski p. d wpływem Danielewskiego tej opinii się nie opierał, owszem. dawał jej kilkakrotnie wyraz w swoich pismach. Była atoli chwila, kiedy przebłysła u niego słaba świadomość znaczenia wielkiej postaci Ceynowy, i wtenczas po śmierci jego w roku 1881 umieścił w ,Warcie" takie o nim wspomnienie:
Ciej u naju na Kaszubach dzecko zaniemoże,
Idze matka do koscoła przed oblicze Boże,
Idze dali mniedze ludzy od checze do checze,
Wszędze, płacząc, rade szuko, dej ból serce piecze.
Tobie norod nasz kaszubści, że żeś bel z doktory,
Taci biedny beł, żorotny, od weszczerek chory,
Żes po swiece jemu chodzel od checze do checze
J jak dziod nen swiat przedeptoł, co sę z cijem wlecze.
Ludze, jak zazweczoj ludze, kąsk krącele łbami,
A te chodzeł, serca szu koł mniedze Słowianami.
Jeden wzdrygoł remnionami, drudzi łajoł: naraI
Trzecy grepkę wąchoł zdrade: Cebie niesła wiara.
Ciej syn Sławe na twym grobie klęknie, łze weleje.
Twoja wiara i nadzeja w sercu mu zacnieje,
! do dusze sę odezwie brzęk harle eolści:
Niema Kaszub bez Poloni, a bez Kaszub Polsci.
Kiedy przebrzmiał hejnał boju Ceynowy i umilkła lutnia Derdowskiego, wtenczas świat uczony zaczął się interesować Kaszubami. Cały szereg uczonych polskich bierze udział w pracy nad poznaniem ludu i języka. I dziwna rzecz. Gdy prace te zostają przez świat uczony witane z uznaniem, na Kaszubach budzą odruch niezadowolenia. Taki los spotkał przede wszystkim epokowe wprost dzieło Ramułta, które pod tył. ,,Słownik języka pomorskiego czyli kaszubskiego" wyszło nakładem Akademii Umiejętności w Krakowie roku 1892. Żyjący jeszcze przeciwnicy Ceynowy upatrywali w tej pracy dalszy ciąg Ceynowizmu i w prasie ludowej w imię haseł politycznych ostrą wszczęli z autorem polemikę. mównym kamieniem rozgoryczenia dla nich był wynik naukowych badań Ramułta, prowadzący do uznania mowy kaszubskiej jako odrębnego języka. Rozumowano tak: jeżeli nauka uzna mowę kaszubską jako odrębny język, wówczas kaszubi postawią teorię odrębnego narodu kaszubskiego, obcego polakom.
Tymczasem narastało młodsze pokolenie Kaszubów rodowitych, które zaczęło się zajmować mową i historią swego szczepu. Przy pewnym zakładzie naukowym zawiązało się ,,kółko kaszubologów", zajmujące się sprawa kaszubską. Pisma Ceynowy wydobyto z pod pyłu zapomnienia i pogardy i starano się o rehabilitację tego niezwykłego człowieka. Tak powstał ruch młodo kaszubski, jako wyraz dążeń rodzimej inteligencji kaszubskiej.
Opierając się za przykładem Ceynowy na pierwiastkach rodzimych kaszubskich, zwolennicy tegoż ruchu nie idą śladami Ceynowy, o ile takowe odbiegają od wspólnej drogi z narodem polskim. Przeciwnie, uznają się za szczep jeden z wielu wielkiego narodu polskiego, uznają wspólność kulturalną i polityczną z Polską. Widzą atoli jedyne ocalenie kresów pomorskich w silnym akcentowaniu właściwości szczepowych, nie zaś w ignorowaniu ich. Niebezpieczny szkopuł dla wspólnej drogi z narodem polskim, wynikający z uznania przez naukę języka kaszubskiego za język odrębny od polskiego, mlodokaszubi usunęli od razu z drogi, stawiając sprawę wspólności z Polską na gruncie tradycji historycznej i wspólności kościelnej, a sporowi językowemu nadając znaczenie kwestii czysto teoretyczno-naukowej.
Pamiętnym w dziejach ruchu nowoczesnego na Kaszubach pozostaje dzień 1 września 1909 r., kiedy w Sopotach w willi ,,Quo vadis" garstka inteligencji kaszubskiej razem z gośćmi z wszystkich trzech zaborów po szerszej dyskusji umożliwiła założenie Spółki wydawniczej, która z d. 1 października 1909 objęła wydawnictwo ,,Gryfa", pisma dla spraw kaszubskich, wyraziciela dążeń młodokaszubskich l). Tak sprawa kaszubska weszła na nowe tory, zgodne z tradycją historyczną i interesami żywotnymi ludu kaszubskiego, z pięknym hasłem Derdowskieg: ,,Nima Kaszub bez Poloni, a bez Kaszub Polści".
Dr. Aleksander Majkowski
l) Redaktorem ,,Gryfa" jest, jak wiadomo, autor szkicu powyższego, dr. Al. Majkowski, jeden z najpoważniejszych dziś działaczy i pisarzy kaszubskich. Urodzony 17. VII. 1876 r. w Kościerzynie, po ukończeniu gimnazyum w Chojnicach i wyższych studiów w Berlinie i Monachium osiadł jako lekarz w tejże Kościerzynie, oddając się całą duszą budzeniu świadomości szczepowej i narodowej wśród kaszubów.
Ziemia. Tygodnik Krajoznawczy Ilustrowany.1911 R.2 nr22
03.06.1911
Pomorze w powstaniu styczniowym
Felieton ten wyszedł z pod pióra czcigodnego Mariana Dubieckiego, jedynego dziś już przy życiu pozostałego członka Rządu Narodowego, bezpośredniego towarzysza pracy dyktatora Romualda Traugutta.
Rok obecny, 1923, przypomina nam sześćdziesiątą rocznicę powstania styczniowego, które tak niezmiernie krwawo, tak ofiarnie, zapisało się na kartach dziejów naszych walk o niepodległość, w ciągu długiej doby porozbiorowej. Do najbardziej charakterystycznych znamion powstania styczniowego zaliczamy wielką ofiarność ówczesnego społeczeństwa, wielkie bezinteresowne poświęcenie się dla sprawy narodowej, co się spotykało u licznych jednostek i, wreszcie, rozszerzenie się tych walk na cały zabór rosyjski, aż do naj dalszych jego krańców na wschodzie.
Z innych dwóch zaborów, austriackiego i pruskiego, szły do szeregów ówczesnego powstania gromadki ludzi również z naj dalej ku południowi lub zachodowi położonych okolic... Szli synowie drobnego mieszczaństwa z ubożuchnych miasteczek podkarpackich. Szli ,,juhasy" z Podhala... Poronin, wieś pod Zakopanem, dał, jedenastu swych synów, z których żaden pod strzechę rodzinną nie wrócił; nawet nikt wieści nie przyniósł, gdzie ich kości spoczęły... Pamięć ich tylko przechowują rody góralskie Malacynów, Galiców, Durulów, Orawców... Dwory szlacheckie wielkopolskie zasilały powstanie styczniowe swą krwią i groszem; a na koniec, nie zabrakło wśród tej ciżby, co biegła, aby brać udział w tym wielce nierównym i ciężkim boju - dłoni kaszubskiej.
I Kaszubi udział wzięli w powstaniu styczniowym.. . Fakt ten uległ zapomnieniu. Podobnie jak u nas w ogóle zapomniano o Kaszubach, tak niemniej w otchłani niepamięci pogrzebano ów poryw synów Pomorza... Był on mały, krótkotrwały, ale o znamieniu bardzo ofiarnym. Zapominać o nim nie powinniśmy. Nie dziwimy się dotychczasowemu zapomnieniu.. Wszak i o morzu u nas zapomniano. Słuszniej nawet rzec wypada, iż o morzu już od wieków stale zapominano... Ku końcowi 16-go wieku górowało u nas zapatrywanie, iż Polska wszystko posiada; może sobie sama wystarczyć, może - jak się wyrażał Klonowicz - ,,zaniechać morskiej nawałności, gwoli żywności... może nie wiedzieć Polak, co to morze, gdy pilnie orze"...
I rzeczywiście, wbrew objawom życia innych ludów, które się zwykle cisnęły ku morzu, stroniliśmy od morskiej nawałności"... i to tak długo, tak wytrwale, tak uparcie, iż o tym lechickim szczepie, który zachował naszą mowę nad Bałtykiem o Kaszubach, zapomnieliśmy najzupełniej. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, ani z pożytku dla państwa z posiadania wybrzeży morskich, ani też z konieczności stania twardą stopą na tak ważnej dla kraju placówce. Że nasz ląd, z Wielkopolski ku północy wysunięty, nie został pozbawiony spójni z wybrzeżem Bałtyku, że od Poznania do Gdańska, do Helu, brzmi bez przerwy mowa nasza, że nie wszystko powódź germanizacji pochłonęła - zawdzięczamy przeważnie tej twardej jak krzemień ludności kaszubskiej. Ona stanowiła niejako klamrę spajającą północne kończyny Wielkopolski z pasem nadbrzeżnym Bałtyku.
Tej klamry nie zdołano przerwać, zniszczyć. Zdawało się, że już zupełnie zmiażdżona - pozostała wszakże. Jeszcze za Sobieskiego i po Sobieskim widzimy liczne na Pomorzu rody ziemiańskie, lecz od pierwszego rozbioru Polski zaczynają one tam znikać. Wyprzedają się, uciekają w głąb Polski... Pomorze dziwnie szybko wyludnia się, wyzbywa się żywiołu wyższej kultury. Rody od dawna zasiedziałe, jak Przebendowscy, Podoscy, Bronikowscy, Czapscy, Zabłoccy, Czarlińscy, Żniriscy, Wybiccy, opuścili swe dwory, odeszli. Inne wreszcie wygasły - jak Wejherowie - a drobiazg szlachecki bardzo skutecznie germanizował Fryderyk II. za pomocą szkoły wojskowej, do której zabierał synów zagonowej szlachty. Szybko oni w pruskich szeregach zatracali nie tylko, poczucie swej polskości, lecz i nazwiska swe, po ojcach odziedziczone, zmieniali, przekształcali. Pod niemiecką dziś nazwą Yorków ukrywają się potomkowie ubożuchnych, polskich Jarków... I o inne tego rodzaju przykłady przemian, zaprzaństwa nie trudno.
Podczas gdy górujące warstwy znikały, masa ludowa kaszubska pozostała na swej ziemi, na siedzibach praojcowskich. Pozostały i drobne zaścianki szlacheckie. Stróżowali na pomorskiej ziemi i jedni i drudzy, zachowując wiarę, język i obyczaj; stróżowali nieświadomi, iż spełniają zadanie dziejowe... Bez narodowego uświadomienia nie tylko zachowali swą narodowość, ale, zdarzało się, iż zagłuszali narodowość niemiecką osadników, sprowadzanych przez klasztory w ciągu wieków na Pomorze. Ku końcowi 18-go wieku, dziekan z nadmorskiego Swarzewa skarży, się. że dawniej na całej ,,Swarzewskiej Kępie" prawie wyłącznie po niemiecku mówiono, a z biegiem lat ,,niemieckość przez polskość wypartą została"... Cenne to świadectwo niezbitym dowodem, że Pomorzanie , twardy ten odłam szczepu lechickiego nie tylko starał się utrzymać na ziemi swych ojców, lecz nie poddając się wpływom obcym, umiał przybyszów wypierać nie silą pięści, ale swą odrębnością wyższą moralnie.
O tym wszystkim u nas nie wiedziano. I dziś mało się wie... Kaszubi stale byli zapominani, a nawet ich istnienie stało się mitem. Nie wierzono, iż są; nie wierzono, iż mowa polska brzmi nad Bałtykiem, owa stara gwara Pomorzan z czasów Krzywoustego, której nie podniesiono do godności języka literackiego. Wiedziano o gwarze górali tatrzańskich, o, kaszubskiej nie dochodziły wieści z głębi Polski, a jeżeli dochodziły, nie wywoływały silniejszych wrażeń w duszy ludu na Pomorzu... Niemniej jednak, gdy Florian Cejnowa, pisarz ludowy kaszubski, bierze udział w ruchu powstańczym polskim, w r. 1846, i napada na Starogard, spotykamy Kaszubów w jego szeregach. Był to fakt drobny. Liczba biorących udział W tej imprezie Cejnowy znikomą mienić się mogła, a wreszcie całe owo drobne wystąpienie w Starogardzie okryła niepamięć: pozostały tylko ślady w sądowych aktach pruskich... Pokolenie współczesne Cejnowie również o tej imprezie prędko zapomniało. Sam zaś Cejnowa, w późniejszych latach życia, zrywał stosunki z polskością, a marzył a jakieś Słowiańszczyźnie, mającej uwolnić Kaszubów z ucisku pruskiego.
Tak upłynęło lat kilkanaści. Wpływy narodowe polskie wcale nie dochodziły.
Marian Dubiecki
Gazeta Gdańska, 1923.05.03 nr 99
03.05.1923
Pieśń-frantówki ludu Pomorskiego
Chojnickie zegary smutne biją,
Bo mi odmawiają moją miłą,
Choć mi odmawiają nie smucę się,
Przyjdzie czas, godzina, ożenię się.
Ożeń się chłopaku wedle Boga,
Weź sobie dziewczynę, weź sobie jedynę,
a ci co równa,
U mego sąsiada jest mi równa,
Do mego majątku za uboga,
Bo moi rodzice to tacy sa,
Ze oni bogatą synową chcą.
Podała Salomea Marciniakówna z Chojnic.
Niwa Pomorska, 1927.03.27 nr 13
27.03.1927
(Zwyczaje i obyczaje na Kaszubach)
Kaszuba
zwykle umiera śmiercią naturalną - bez lekarza. Jeżeli go nie porwą
przedwcześnie żadne zaraźliwe choroby, jak tyfus ,albo cholera, dosięga
zwykle biblijnego wieku t. j. 70-80 lat. Śmiertelne wypadki małoletnich
lub dorastających dzieci w ostatnich czasach ogromnie się powiększyły.
Winę w tym wypadku ponoszą matki, które z wygody lub niedbalstwa same
nie karmią dzieci. Dziecko wykarmi się butelką, a potem zostawia się je
na łasce Boga. - Jeżeli ono nie ma natury końskiej, musi niestety
umrzeć. Każdy dobrze wie, jak wielkiej troski i czystości wymaga
chowanie dziecka flaszką. Młodym Kaszubkom od wieku 16-20 lat, nawet
najprymitywniejsze .przepisy higieny są ,obce. I co dlatego dziecko
wszystko nie łyka, to nawet zwierzę nie wytrzymałoby, skutki tegoż
oczywiście: biegunka i - śmierć.
Śmierć
nie jest przestrachem dla ludzi. Człowiek chętnie żyje, Kaszuba zapewne
też. Jeżeli jednak przeczuwa bliską śmierć, z .cichą rezygnacją poddaje
się .swemu losowi. Nawet nie zamierza oprzeć się temu. Panuje w tym
wypadku wiara, że każdy człowiek przez Błoga od urodzenia ma
przeznaczoną swoją godzinę śmierci. Skoro ona się zbliża, - niema
ratunku. Z tego wynika obojętność ludzka wobec rad i pomocy lekarza.
Wiara jest niewzruszona: ,,Jeżeli godzina przyszła, człowiek musi umrzeć
a jeżeli czas jeszcze się nie skończył, i bez lekarza wyzdrowieje !".
Ten silnie wypróbowany fatalizm, godzi naród z wszelkimi wypadkami losu.
,,Pan Bóg tak przeznaczył" - to jest ,odwieczne słowo pociechy dla
samego siebie. Dlatego i przy największym ubóstwie naród nie szemrze, ba
nawet jest szczęśliwy. Przy ciężkich chorobach zwykle najpierw
zawezwany zostanie kapłan, ażeby chorego na śmierć przygotować i
ostatnich sakramentów mu udzielić. Dopiero za namową kapłana zdecyduje
się chłop, ewentualnie lekarza zawezwać. Jeżeli jednak godzina śmierci
naprawdę się zbliża, gromadzą się wszyscy mieszkańcy wsi, przeważnie
kobiety, przy łóżku chorego. Choremu daje się do ręki święconą świecę,
tak zwaną gromnicę. Obecni odmawiają modlitwy dla konających, różaniec i
litanię do wszystkich świętych. Po zgonie zamyka się zmarłemu oczy,
pokrapia ciało święconą wodą, kładzie na twardą deskę i stawia do
chłodnej izby. - Następnego dnia kładzie się go do trumny, która dla
starszych winna być czarna, dla dzieci żółta.
Zmarłego
ubiera się w odświętne ubranie, w skrzyżowane ręce daje się różaniec
lub - jeżeli umilał czytać - książkę do nabożeństwa. Czwartego dnia po
śmierci odbywa się pogrzeb. Podczas ostatnich dwóch nocy odbywa się tak
zwana ,,pusta noc" t. j.. czuwanie przy zmarłym.. Trumna z
nieboszczykiem stoi na środku izby, z obu stron palą się świece. Ludzie
siedzą lub klęczą koło mar, .odmawiając modlitwy dla zmarłych lub
śpiewając pogrzebowe piosenki kościelne. O godzinie 1-szej w nocy, w
zamożnych ,domach ugości się ludzi kawą, chlebem, bułkami, a nawet
winem. Około godziny 3-ciej w nocy dopiero ludzie się rozchodzą.
Ostatnia pusta noc trwa do samego rana. W całej parafii, która zazwyczaj
obejmuje obszar dwóch do trzech mil, jest zwykle tylko jeden cmentarz
koło kościoła farnego. Zmarłego często milami trzeba odwieźć ,do miejsca
wiecznego spoczynku. Ponieważ pogrzeby zwykle przed południem się
odbywają, już wczesnym rankiem trzeba wyruszyć z domu, ażeby na czas
dojść do kościoła i na cmentarz. Przeważnie cała wieś towarzyszy
zmarłemu na cmentarz. Śpiewacy idą za trumną i śpiewają. Reszta
pozostałych gości towarzyszy w powozach.
Uroczystość
pogrzebowa odbywa się zawsze z wielką pompą. Nawet najuboższy człowiek
nie skąpi wydatków na ten cel. Zmarły winien przynajmniej być ustawionym
na marach w kościele i kapłan odprawia za spokój jego duszy mszę
świętą. Jeżeli umrze ktoś z ludzi zamożniejszych, kapłan przychodzi
razem z organistą i tragarzami, z chorągwiami kościelnymi przed samą
wioskę i prowadzi nieboszczyka i cały orszak pogrzebowy do kościoła
przed ołtarz. Odśpiewuje się wigilie i odprawia się mszę świętą.
Nabożeństwo trwa kilka godzin. Z uderzeniem dzwonu wynosi się trumnę z
kościoła i grzebie na cmentarzu. Takie uroczystości pogrzebowe zawsze
kosztują pozostałych dużo pieniędzy, pomimo to po pogrzebie wszyscy
udają się do karczmy na ucztę. I dość drastycznie określa lud taką
okoliczność ,,trzeba skórkę przepić!" - ,,na te smutki napijemy se
wódki!".
*) Podług E. S. Gulgowskiego: ,,Von einem unbekannten Volke in Deutschland" (str. 220 - 223).
Od Naszego Morza 1931, R. 3, nr 21
07.11.1931
MONOGRAFIA KASZUBSKIEJ PIEŚNI ZMOWINOWEJ
Regionalizm
coraz więcej zdobywa dla siebie zainteresowania. Świat naukowy żywo
zajmuje się kultem regionalnym czasów zamierzchłych, w czym dziedzina
muzyczna poszczycić się może poczesnym miejscem. Również i nasz okręg
kaszubski okazuje się właśnie pod tym względem bogatym terenem, dającym
licznym folklorystom obfite i wdzięczne pole pracy.
Na
czoło tych zasłużonych działaczy na naszych ziemiach wysunął się Dr.
Łucjan Kamieński, profesor muzykologii i kierownik instytutu
muzykologicznego przy uniwersytecie poznańskim, który już od dłuższego
czasu zbiera i bada pieśni ludowe na terytorium Polski. W r. 1932 wybrał
się prof. Kamieński w tym celu także na Kaszuby, gdzie zwłaszcza na
południowym ich pograniczu, w Gochach i Zaborach praca jego uwieńczona
została bardzo obfitym plonem. Wielki zbiór, niejednokrotnie bardzo mało
znanych, więc od zagłady uratowanych pieśni ludu Kaszubskiego, znajduje
się w przygotowaniu do druku w Instytucie Bałtyckim.
Będąc
obok wytrawnego zbieracza doskonałym badaczem i znawcą, zwyczajów i
pieśni ludowych, prof. Kamieński wydał w tych dniach drukiem Monografię
jednej z zebranych pieśni: „Murawiec“, używanej jako śpiewu zmówinowego
na ziemi zaborskiej, szczególnie w okolicach jeziora wdzydzkiego. Autor,
trzymając w parze stronę tekstu z stroną muzyczną, dzieli pracę swą na
dwie zasadnicze części i wyczerpująco analizuje biologię „Murawca“.
Pieśń ta, używana na Zaborach do dziś przy okazji swatania czyli „z
mówin,
odznacza się swą oryginalnością i posiada słowa jak i melodię o cechach
starożytnych. Pierwsza zwrotka zapowiada zjawienie się murawca (kuczer,
woźnica) z swym bratem i panem młodym, druga i trzecia omawia przyjęcie
ich w domu „pani matki“, a czwarta od nosi się do, pożegnania gości.
Autor
przytacza bogaty materiał porównawczy, na podstawie którego dochodzi do
ciekawych wniosków: widzi w dawnych czasach, nawet przedhistorycznych,
zależność interwali melodii od, wówczas używanych instrumentów
muzycznych, wraca do najprymitywniejszej lubazuny, jeszcze dziś będącej w
Szwecji w użytku w formie wielkiej trąby drewnianej. Bazuna od niewielu
dopiero lat wyszła z powszechnego użytku na Kaszubach. Monografią
„Murawca“ prof. Kamieński odchylił zasłonę nieznanej nam dotąd kwestii
życiowej jednej z naszych pięknych pieśni ludowych, będących prawdziwym
skarbem regionu kaszubskiego.
Oto tekst „Murawca“:
1. :Hej pani matko,:
jado do nas gosce!
Idz corko. wijrzij,:
na czym oni jado?
Murawjec na biku,
jego brat na wilku,
a ten najmilejszi
na jednim końiku.
2. :Hej pańi matko:
gdźe ońi będó śedzec?
Murawjec na ławje,
jego brat pod ławo,
a ten najmilejszi
na jednim kubełku
3. :Hej pańi matko:
co óńi będó jedli?
Murawjec marchewka
jego brat polewka,
a ten najmilejszi
smacznó pjeczóneczka.
3. :Hej pańi matko:
otjeżdżajo gosce!
:Idz corko w lijrzij:
Jak są óńi pokłońo?
Murawjec czapka zdjó
jego brat nakichnó,
a ten najmilejszi
ładńe sę pokłońeł
Franciszek Gierszewski
Zabory, Dodatek Dziennika i Ludu Pomorskiego, poświęcony sprawom Ziemi Zaborskiej, 1935.08 nr 8
08.1935
Kamienny topór spod wzgórz Radłowa
Schodząc z podgórza Radłowa ku Orłowu drożyną, dla wozów trudną, dochodzimy przy końcu ornej roli do miejsca, w którym odłącza się na lewo od drożyny ścieżka, prowadząca nas wpierw przez lekkie trawiste zagłębienie, a później przy końcu przez las na porosłe krzakami morskie wybrzeże. Idąc nim ku Gdyni, zachodzimy zaraz poza jego lewym krańcem wąskie ujście jednego z radłowskich jarów, a przed nim kawał piaszczystego wybrzeża; z fal wystaje potężny kamień. Otóż tu taj podniosła z piasku w 1921 r. siedmioletnia dziewczynka dziwny kamień kształtu toporka, gładki aż lśniący, na jednym końcu z wyżłobionym na wylot okrągłym otworem, z odtrąconą w tym miejscu częścią. Kamień, jak gdyby dopiero co utoczony czy ulany z nieznanego materiału, jak gdyby rzecz zupełnie nowa, jedynie niestety uszkodzona. Dziewczynka przybiegła, przynosząc go z zapytaniem : „Co to takiego?" „Ależ to ty ciekawą rzecz znalazłaś! — topór to z bardzo dawnych czasów, przedhistorycznych. Najmniej lat tysiąc tu przeleżał! Wygładziły go tak i wypieściły fale, osypując piaskiem i polewając wodą. Może to z wszystkich podobnych mu toporków jedyny w takim znaleziony miejscu, w morskim piasku tuż przy falach morza!"
Oglądał go też u właściciela w Poznaniu uczony i odrysował. W muzeum poznańskim toporka o tak pięknym kształcie nie ma. Skąd jednak on tam właśnie się znalazł? Stefan Żeromski opisuje w „Wietrze od morza" napad Skandynawów, Normanów, którzy przepłynęli swymi dużymi łodziami pod oksywski przylądek na grodzisko, położone na oksywskim wzgórzu. Na radłowskich wzgórzach znajdowano przedhistoryczne groby, a w nich ciekawe twarzowe urny. Stała tam prawdopodobnie i gontyna, świątynia pogańska z prześlicznym widokiem na morze! Było też tam w takim obronnym położeniu zapewne i grodzisko z załogą. Pod wzgórze podpłynęli zbrojni ludzie obcy, może zza morza i wylądowali przy ujściu jaru, aby zdobyć grodziszcze i złupić. Część załogi broniła więc już tam w dole, przy dostępie do jaru, swej ziemi. Pękł w walce topór, potrzaskał się. Piasek przymorski przytulii go i przechował do dzisiaj. Spełnia teraz zadanie przycisku do listów!
Bernard Chrzanowski
Kaszuby, dodatek regjonalny Gazety Kartuskiej poświęcony sprawom Ziemi Kaszubskiej, 1937, nr 2
20.02.1937
Pobyt wojsk napoleońskich na Kaszubach
w podaniach ludowych
Ze źródeł historycznych mamy dość pewne wiadomości o pobycie wojsk napoleońskich na Kaszubach. Wiemy z całą pewnością, że przechodziły tędy kilkakrotnie kolumny wielkiej armii francuskiej, ciągnącej do Gdańska (1807 r.) i do Rosji (1812), a potem powracającej do Francji po klęsce z Rosją w latach 1812—13. Szlaki przemarszu tych oddziałów są w przeważnej części znane. Z okresu wojen napoleońskich najwięcej posiadamy wiadomości o samym Gdańsku. Wojska francuskie zdobyły to miasto w roku 1807 po dłuższym oblężeniu. Na mocy układu w Tylży Gdańsk w raz z pewnym obszarem został odłączony od Kaszub, które zostały pod panowaniem pruskim i ustanowiony wolnym miastem . Nad bezpieczeństwem jego czuwała załoga francuska. W roku 1812, przed wybuchem wojny Napoleona z Rosją, Gdańsk stał się głównym oparciem dla wielkiej armii francuskiej. Tu przygotowywano się do dalekiej wyprawy n a wschód, tu uzupełniano zapasy broni, amunicji i żywności. Dnia 7 czerwca 1812 r. przybył do Gdańska sam Napoleon dla zbadania przygotowań wojennych. W lecie tego roku przez Gdańsk przeszły długie szeregi wojsk napoleońskich, razem coś 8000 żołnierzy. To są fakty historyczne. Z pobytem wojsk napoleońskich na Kaszubach łączy się wiele legend i podań, które w wyobraźni ludu przechowały się w formie niezmienionej do czasów dzisiejszych. Mówią one o bitwach staczanych z Prusakami, walecznych żołnierzach, grobach, miejscach postoju wojsk i obozach, zakopanych i zatopionych kasach wojennych i różnych. skarbach, wreszcie o miejscach kwater i odpoczynku samego cesarza Napoleona. Niektóre z tych klechd zawierają dużo prawdy historycznej. W niniejszym artykule podaję małą tylko wiązankę podań, obracających się około miejscowości, mających jakikolwiek związek z pobytem historycznym i legendarnym wojsk napoleońskich.
W Kamionce utrzymuje się po dziś dzień tradycja, że na lodach pobliskiego jeziora doszło do potyczki pomiędzy Francuzami Prusakami. Wspomina o niej ks. Damroth (Czesław Lubiński) w swych „Szkicach z ziemi i historii P rus Królewskich", wydanych w roku 1886, przy czym zaznacza. że potyczkę tę pamiętają jeszcze starzy ludzie (słyszał o tym widocznie podczas swej wędrówki po Kaszubskiej Szwajcarii). W końcu ks. Damroth dodaje od siebie, że opowiadanie to ma dużo cech prawdopodobieństwa. Terenem bitw y francusko-niemieckiej były również okolice Warzna, wsi, położonej w powiecie kartuskim . Według podania, walki miały się toczyć na dwu pagórkach, znajdujących się na południe od wioski. Piasek został wówczas obficie zbroczony krwią poległych tam żołnierzy i to aż do tego stopnia, że przybrał barwę czerwoną ¹). Na powierzchni już go nie widać, bo ziemia jest gruntownie przeorana, lecz gdy się głębiej kopie, to się go jeszcze znajduje. Bitwa pod Warznem rzeczywiście miała miejsce, ale nie rozegrała się ona na pagórkach, jak mówi podanie, lecz na innym miejscu, a mianowicie na równinie, koło pagórków. Zwłoki poległych żołnierzy pochowano po bitwie na górzystym terenie o zabarwieniu czerwonym. ślady cmentarzyska znaleziono tam przed mniej więcej 70 laty. Wydobyto wówczas strzępy wojskowych mundurów z czerwonego i modrego sukna. W roku 1917 podczas poszukiwań za bronią, przeprowadzonych za zgodą ówczesnego właściciela roli, znaleziono na tym samym miejscu dość głęboko w ziemi kości ludzkie i resztki zardzewiałej broni.
W okolicy Nakli, tuż nad granicą polsko-niemiecką (pow. kartuski), na kilka lat przed wybuchem wojny światowej robotnicy, zatrudnieni przy budowie szosy, znaleźli na skrzyżowaniu dróg wiodących do Lipusza, Nakli, Zdrojów i Sylczna, szereg grobów z okresu wojen francuskich. W jednym z grobów znajdowała się obok ludzkiego szkieletu dobrze utrzymana szabla. Starzy ludzie powiadają, że zostali tu pochowani żołnierze francuscy, którzy zmarli podczas przemarszu przez Naklę. Możliwe, że i tu rozegrała się jakaś bitwa albo i inna bliżej nieznana tragedia. W powiecie kościerskim główne walki toczyły się w okolicy Skarszew ²). W lutym 1807 r. Skarszewy wespół z Miłobądzem i Tczewem tworzyły linię demarkacyjną armii pruskiej, na której koncentrowały się jej główne siły, aby stąd uderzyć na francuską dywizję generała Menarda, idącą naprzeciw wojskom polskim pod dowództwem generała Dąbrowskiego ³). Na tym to odcinku dochodziło często do utarczek. O Skarszewach jako punkcie koncentracji wojsk niemieckich i terenie walk wspomina nawet Żeromski w „Popiołach" przy pochodzie armii francusko-polskiej „ku morzu". Poległych pod Skarszewami żołnierzy francuskich pochowano za miastem przy drodze do Więcków. Groby ich zachowały się do dziś dnia.
Między Więckowami a Junkrowami w pow. kościerskim wznosi się niezbyt wysoka góra, zwana „Panieńską". Jak głosi podanie, góra ta była dawniej niezalesiona i dopiero w skutek zaniedbania pokryła się lasem. U jej podnóża rosły piękne, okazałe buki, tak wielkie, że „aż strach było na nie patrzeć". Zdawało się ludziom, że rosnąć tam będą wiecznie. Ale oto nadeszła wojna francuska 1806/7 r., niosąca za sobą śmierć i zniszczenie. Wówczas to cały las, obejmujący około 12 małych włók, wycięty został dosłownie „w pień". Pozostało tylko wolne pole z nisko sterczącymi pniakami, które rząd pruski w jakiś czas później przeznaczył na parcelację ⁴). Inne opowiadanie dotyczy góry pod Iłownicą nazwanej przez okoliczną, ludność na pamiątkę przemarszu wojsk napoleońskich, „Górą Francuską“. Francuzi, cofając się w roku 1813 po klęsce z Rosją, stoczyli tu — według wersji, krążących wśród ludu — potyczkę z Moskalami. Świadczą o tym znalezione na górze groby z kośćmi ludzkimi.
O Kościerzynie samej niewiele mamy wiadomości. Wiemy tylko tyle, że przechodziły tamtędy przed zdobyciem Gdańska różne oddziały wojsk francuskich. Kościerzyna, zdaje się, nie była widownią żadnych walk. Bardzo rozpowszechnione są na Kaszubach podania o francuskich kasach wojennych. Niektóre z tych kas zostały podobno zakopane, inne znowu zatopione w jeziorach i stawach. Przytaczam kilka takich podań. O jeziorze pod Kczewem (pow. kartuski) lud opowiada, że znajduje się tam żelazna skrzynia ze złotem. Wrzucili ją do tego jeziora Francuzi w czasie odwrotu po klęsce z Rosją, nie chcąc, aby dostała się ona w ręce nieprzyjaciół. Na kasę tę natrafiono przed kilkudziesięciu laty, gdy szukano zwłok rybaka, który utonął wraz z łodzią w czasie szalejącej na jeziorze burzy. Kasa była tak ciężka, że nie zdołano jej wydobyć. Według innego podania na polu w pobliżu Kczewa trzech francuskich furierów zakopało kasę wojenną w zaroślach. Miejsce, w którym zakopana została kasa, oznaczono naokoło kamieniami. Furierzy uczynili to widocznie w przeświadczeniu, że niebawem wrócą do Kczewa znowu, aby wykopać skarb i zabrać go do Francji. Żołnierze ci wkrótce zmarli. Ostatni z nich przed śmiercią zdradził tajemnicę pewnemu Anglikowi, który przed laty w celu wydobycia ukrytego skarbu przybył do Kczewa w towarzystwie kilku osób. Na kasę natrafiono, jednakże nic w niej nie znaleziono. Uszkodzone i otwarte wieko wskazywało, że ktoś inny wtajemniczony zdołał uprzednio zawartość jej wybrać.
Po rozgromieniu armii Napoleona jeden z cofających się oddziałów francuskich przechodził przez Starą Kiszewę (pow. kościerski). Francuzi wieźli ze sobą kasę wojenną, wypełnioną po brzegi dukatami. Obawiając się, żeby im Prusacy jej nie odebrali, zakopali ją na dziedzińcu zamku kiszewskiego. Po wojnie przyjechało po tę kasę kilku oficerów francuskich, zaopatrzonych w legitymacje swego i pruskiego rządu. Lecz ówczesny dziedzic, właściciel owego zamku, nie zgodził się na przeprowadzenie poszukiwań na terenie zamkowym, mimo, że bardzo go o to proszono. Nie pomogły żadne obietnice (przybysze chcieli dać dziedzicowi ⅓ zakopanej sumy). Francuzi, widząc. że zabiegi ich nie odniosą żadnego skutku, opuścili wioskę. Po ich odjeździe z nakazu właściciela zamku przekopano całe podwórze wzdłuż i wszerz do głębokości półtora metra, ale nic nie znaleziono. Co się stało ze skarbem, nie wiadomo. Przez Zawory przechodzić miała część armii napoleońskiej, idącej ku Moskwie. Zbliżająca się do Zawór armia napotkała na nieprzewidzianą przeszkodę w postaci bagien, rozciągających się między Zaworami a Chmielnem. Dowódca armii, nie mogąc przeprawić swego wojska, a nie chcąc się cofać, rzekomo polecił usypać przez bagna drogę, którą zbudowano przy pomocy miejscowej ludności. Do budowy użyto drzewa z okolicznego lasu, a ziemię wzięto z Góry Tamowej. Po ukończeniu pracy Francuzi zwinęli obóz i pomaszerowali w stronę Gdańska
Po raz drugi przez Zawory przechodzili Francuzi w sile jednego oddziału w pół roku później, gdy cofali się po klęsce z Rosją. Głód i choroby oraz panujące w tym czasie iście syberyjskie mrozy oddział ten zdziesiątkowały niemal całkowicie. Do Francji dotarły tylko niedobitki. Zmarłych w okolicy Zawór żołnierzy pochowano na małym pagórku obok drogi do Chmielna i Grzebieńca. Ciekawą pamiątkę z okresu wojen napoleońskich posiada Gdynia. W głównym punkcie miasta, gdzie w kierunku portu koncentruje się najbardziej wielkomiejski ruch, na środku ulicy Portowej, rośnie olbrzymi dąb staruszek. Kaszubi nazywają go „dębem Napoleona", bo, jak głosi legenda, wielki cesarz Francuzów w czasie jednej ze swoich wypraw odpoczywał pod cienistymi konarami tego olbrzymiego dębu, dziś Już mocno przerzedzonego ⁵). Dąb gdyński posiada u miejscowej ludności tak wielki szacunek, że choć stanął w poprzek ruchliwej ulicy, nie tknęła jego potężnego pnia siekiera; uszanowano go, otaczając szczególną opieką Niestety, piękny ten dąb, który przetrwał najróżniejsze burze dziejowe i morskie, usycha, gdyż toczy go grzyb, tak zwany „żagiew" i prawdopodobnie już w najbliższym czasie będzie on ścięty. W Tupadłach, Tylowie i Odargowie na terenie powiatu morskiego rozpowszechnione są podania o czerwonym piasku. Ludność twierdzi, że barwę czerwoną nadała ziemi krew przelana przez żołnierzy, poległych w potyczce francusko-pruskiej ⁶). Podania które powyżej przytoczyłem, są mało znane. Wśród ludu, szczególnie wiejskiego, krąży jeszcze wiele innych klechd, czekając na spisanie i uwiecznienie drukiem. Może znajdzie się ktoś, kto podejmie się tego trudu i je skompletuje. Warte one tego zabiegu.
¹) Podania o czerwonym piasku spotyka się bardzo często na Pomorzu. Czerwony piasek jest zjawiskiem naturalnym i powstaje ze zmieszania się z rudę Żelazną. Lud Jednak mniema, że tam
gdzie jest taki piasek wzgl. ziemia, zaszła jakaś bitwa, co oczywiście nie ma żadnego uzasadnienia.
²) Wiadomość historyczna.
³) Gen. Dąbrowski w myśl rozkazów Napoleona miał wyprzeć Prusaków z obszaru Pomorza na lewym brzegu Wisły oraz zdobyć Gdańsk. Atak został uwieńczony pełnym sukcesem polskiego oręża.
⁴) Podanie to przytacza dr Nadmorski w dziełku ,,Kaszuby i Kociewie", str. 44.
⁵) O pobycie Napoleona w Gdyni nie mamy Żadnych pewnych wiadomości. Źródła historyczne milczą o tym zupełnie. Z daje się, że podanie to jest wytworem fantazji ludu.
⁶) Uwaga ad ¹) odnosi się i do tego podania.
Kaszuby, dodatek regjonalny Gazety Kartuskiej poświęcony sprawom Ziemi Kaszubskiej, 1937, nr. 10
30.10.1937
Zwyczaje wielkanocne na Kaszubach
Wielkanoc jest świętem radości i zmartwychwstania. Obchodzi się je w czasie, gdy pierwsze pąki pojawiają się na drzewach, a szczebiot ptaków zwiastuje powrót wiosny. Jakże wesoło biją wtedy serca ludzkie! Wielkanoc bowiem to naprawdę wesoły dzień, to podwyższenie duszy w rejony słońca. Lud, który najżywiej odczuwa swym prainstynktem wszelkie zjawiska przyrody i którego wiara w Boga umiała zespolić w jedną nową treść, Ewangelię z tradycjami z czasów pogańskich, najwspanialej w szeregu różnych zwyczajów i zabaw manifestuje swoją radość wielkanocna. Także na Kaszubach Wielkanoc („jastrë“) zachowała znamię święta szczególnej radości. Święta wielkanocne poprzedzają liczne obrzędy. Rozpoczynają, się one już w Niedzielę Palmową. W niedzielę tą, rano, idzie gospodarz do sąsiada, bije go rózgą i mówi:
„Vjerzba bjije, jô nje bjiję.
Za tydzenj — vjelgji dzenj
Za nocë trze ë trzë — są jastrë“.
Następnie w kościele święci się „palmę“, tj. gałązki wierzbowe z baziami. Przechowywane skrzętnie za obrazami świętych mają za zadanie zażegnywać choroby i chronić dom cały od wszelkich nieszczęść. Tak np. w Wysinie (pow. kościerski) dają dzieciom pączki wierzby do spożycia dla ochrony przed chorobami, w wioskach rybackich ludność kładzie „palmę“ pod dach, aby dom uchroniła od pioruna; w okolicy Kościerzyny spala się gałązki w czasie burzy, aby ustrzec się przed piorunem.
Liczne są także obrzędy wielkotygodniowa. I tak w Wielki Czwartek w niektórych wioskach sadzi się młode drzewa, a gospodynie sieją chętnie kwiaty. W Wielki Piątek („Płaczebóg“) przed świtem jeszcze wymiatają śmieci z całej „checzy“ i rzucają je jak najdalej poza obejście, by przez to zapobiec lęgnięciu się robactwa. Ponadto przez cały dzień lud czuwa przy grobie Ukrzyżowanego, modląc się i śpiewając pieśni pasyjne. W Wielką Sobotę o północy woda nabywa własności leczniczych. Udaje się więc lud, a w szczególności młode dziewczyny, do strumyków zaczerpnąć wody, którą następnie obmywają rany a także całą twarz, We wsiach rybackich wieczorem oblatują chłopcy z klekotkami całą wieś wołając: „Vëganjôjta post a kładzëta vronë v grôpę“. W pierwsze święto wielkanocne idą wszyscy na Rezurekcję. Kapłan intonuje uroczyste „Alleluja“, lud zaś śpiewa:
„Chrystus zmartwychwstań jest,
Nam na przykład dan jest
Iż mamy zmartwych powstać,
Z Panem Bogiem królować.
Alleluja“.
Po powrocie do domu cała rodzina w wesołym i zgodnym nastroju zasiada do śniadania. Najulubieńszą potrawą na to śniadanie jest „prażnica“, smażone jajka z słoniną. O ile warunki na to pozwalają, na stole znajdzie się także ciasto, mięsiwo i jajka malowane ulubionymi kolorami: czerwonym, żółtym i niebieskim. W niektórych okolicach panuje zwyczaj składania życzeń sąsiadom i wzajemnego obdarowywania się jajkami. Skąd ten zwyczaj? Jest to zwyczaj prastary, który wywodzi się jeszcze z zamierzchłych czasów dawnych Słowian. Jajko było wyobrażeniem życia, które pokonało oddzielającą je od świata zewnętrznego skorupę. I nasze jajko wielkanocne przypomina nam Chrystusa, który zmartwychwstał mimo płyty grobowej. Resztę dnia spędza się w domu. Tylko w wioskach rybackich, w maszoperiach, zbierają się rybacy u szypra i dzielą pieniądze za łososie.
W drugie święto Wielkiejnocy odbywa się t. zw. „dyngus“, no kaszubsku „dëgowanje“. na który to dzień chłopcy już na kilka tygodni naprzód przygotowują gałązki brzeziny. Z tymi właśnie rózgami biegają oni po domach i smagają dziewczyny, przy czym jako okup otrzymują najczęściej malowane jajka. Młodzież stara się domowników zaskoczyć jeszcze w łóżku, aby tym lepiej ich wysmagać. Co przy tym śmiechu, co zabawy!... W okolicy Kościerzyny małe dzieci obchodzą domy z zielonymi gałązkami składając życzenia wielkanocne i śpiewają:
„Przyszliśmy tu po dyngusie
Zaśpiewajmy o Jezusie,
O Jezusie, co zmartwychwstał,
Alleluja, Alleluja“.
oraz
„Dyngus, dyngus
Po dwa jaja,
Nie chcę Chleba
Tylko jaja“.
Za to obdarowuje się je także. Następnego dnia z dyngusem obchodzą dziewczęta, odwdzięczając się chłopcom. W niektórych wioskach (np. Kalisz) zwyczaj chłosty gałązkami brzozowymi na dyngus jest przywilejem strony męskiej. Natomiast dziewczyny polewają chłopców wodą.
Brunon Richert
Kaszuby, dodatek regjonalny Gazety Kartuskiej poświęcony sprawom Ziemi Kaszubskiej, 1938.23 nr 4
23.04.1938
Wielki patriota Kaszubski - Antoni Abraham
|
Antoni Abraham |
Antoni Abraham urodził się 19. grudnia 1869 roku na Kaszubach, umarł w Gdyni dnia 23. czerwca 1923 roku, a pochowano go na cmentarzu Oksywskim. Z zawodu robotnik, całe życie jednak Po święcił wyłącznie pracy społecznej. Stale mieszkał w Oliwie koło Gdańska, skąd udawał się potajemnie do wszystkich prawie wiosek na Kaszubach, urządzając nocą zebrania i wiece po prywatnych domach; zanim żandarmeria niemiecka zdołała interweniować, uchodził skrycie do następnej wsi, improwizując nowe zebrania i wiece. Kilkakrotnie był aresztowany, co wywołało u niego tym większą zaciętość w jego pracy społecznej. Według opowiadań tutejszej ludności stale był w drodze; jego przeważnie zasługą jest podtrzymywanie świadomości narodowej Kaszubów. W czasie przemawiania na pewnym wiecu w żarnowcu został przytrzymany przez żandarma niemieckiego i zakuty w kajdany, będąc jednak silnym człowiekiem, w oczach wszystkich skręcił i zerwał kajdany. żandarm widząc determinację Abrahama i podniecenie zebranych na wiecu ludzi, bez słowa oddalił się, dając tym samym milczącą zgodę na dalsze prowadzenie wiecu.
W r. 1919 - w czasie największego rozgardiaszu w Niemczech - gdy ruch pociągów został zupełnie zahamowany, Abraham wraz z drugim delegatem (zdaje się Chrapkowskim, nazwiska dokładnie nie mogłem ustalić), udają się po kryjomu pieszo przez całe Pomorze do Polski, bez żadnych dokumentów, idąc tylko nocą. Po przybyciu do Warszawy jadą z delegacją do Paryża, tam Abraham został zaprowadzony do Wilsona, z którym rozmawiał całą godzinę. I jak osobiście opowiadał mi Abraham - wyszedł od Wilsona ,,spocony do ostatniej nitki". żegnając się z Wilsonem, uścisnęli się serdecznie. Niemcy dowiedzieli się o pobycie Abrahama w Paryżu. Po powrocie więc z Paryża, idąc znowu pieszo przez całe Pomorze, musiał stale się ukrywać, gdyż dostanie się do rąk Niemców groziło śmiercią. Pewnego razu koło samej Oliwy został poznany przez żandarma niemieckiego, ten jednak znając Abrahama, zamiast go aresztować, polecił mu się ukryć na dłuższy czas, bo szukają go wszędzie.
Z chwilą nadejścia wojska polskiego Abraham z Oliwy przeniósł się na stałe do Gdyni, tutaj jednak z powodu, że był jak mówiono ,,za mądry" - żadnego uznania nie zdobył. Mieszkańcy tutejsi odsunęli go od wszystkiego. Żył w niedostatku. Projektów i planów rozbudowy Gdyni, sporządzonych przez Abrahama, gmina nie przedłożyła czynnikom miarodajnym w stolicy. W r. 1923 w marcu zorganizowałem jako sekretarz Ligi żeglugi Polskiej (obecna Liga Morska i Kolcmalna) wycieczkę Kaszubów do Warszawy, Częstochowy i Krakowa, przewodniczącym zaś wycieczki Kaszubów z całego wybrzeża w ilości 27 osób był Abraham. W Warszawie wycieczka została przyjęta niezwykle gorąco, byliśmy w Belwederze u b. Prezydenta Rzpltel Wojciechowskiego na przyjęciu przeszło 2 godziny; do P. Prezydenta przemawiał Abraham. Potem miał Abraham płomienne przemówienie z balkonu l. piętra w Teatrze Wielkim w odpowiedzi na przywitanie Kaszubów. wygłoszone przez prezydenta miasta p. Balińskiego. Następnie dłuższe przemówienie na temat polskości Kaszubów wygłosił Abraham na bankiecie, w którym wziął udział cały szereg dygnitarzy Państwa.
Ciekawy i niezwykle interesujący szczegół z pobytu wycieczki Kaszubskiej w klasztorze Jasnogórskim, stanowić będzie w przyszłości trudny do rozwiązania problem dla historyków. Mianowicie przy oglądaniu pamiątkowej księgi klasztornej, w której wpisywali się od niepamiętnych czasów wszyscy monarchowie i wielcy ludzie z całego świata zwiedzający klasztor - A. Abraham zatrzymał się nad kartką, gdzie u samej góry wpisał w czasie wielkiej wojny swe nazwisko cesarz niemiecki Wilhelm II; całkiem na dole tej samej kartki wpisali się wszyscy dygnitarze świty cesarskiej oraz generałowie głównego sztabu wojennego. Abraham namyślał się chwilę, następnie wziął pióro i bezpośrednio pod imieniem Wilhelma II. napisał: Antoni Abraham - Kaszuba, pod nim zaś podpisali się wszyscy uczestnicy wycieczki. Można sobie wyobrazić, jakie ważne zmartwienie będą mieli za kilkaset lat uczeni niemieccy, gdy zechcą zbadać, co to za wielki człowiek był ten A. Abraham Kaszuba, podpisujący się równolegle z cesarzem niemieckim, podczas gdy nazwiska dygnitarzy i wybitnych generałów wielkiej wojny, skromnie znajdują się na samym dole karty tej pamiątkowej księgi klasztornej.
W tym czasie był już Abraham poważnie chory. Jak sam opowiadał było to skutkiem przeziębienia się na wiecu w Obłużu. W kilka miesięcy po tej wycieczce umarł Abraham w Gdyni, tak samo biednie, jak żył. W uznaniu zasług położonych dla Państwa przez śp. Antoniego Abrahama - Rząd Polski odznaczył go Krzyżem Zasługi, a Miasto nazwało jedną z większych ulic w śródmieściu Ulicą ,,Antoniego Abrahama". W 1937 roku podczas uroczystości regionalnych w Gdyni - wmurowano tablicę pamiątkową w domu, przy ulicy Starowiejskiej, gdzie mieszkał i umarł ten skromny w życiu, a tak potężny duchem społeczny działacz Kaszubski ś. p. Antoni Abraham.
Józef Limbach
Monografia Wielkiego Pomorza i Gdyni, 1939 r.