Lisowczyki
Aleksander Józef Lisowski, szlachcic herbu Jeż, z rodu zagnieżdżonego początkowo w województwie pomorskim, który przesiedlił się do Litwy w początkach panowania Zygmunta III, zaczął rycerskie rzemiosło jako prosty żołnierz w Multanach odr. 1595, w chorągwi Jana Potockiego, starosty kamienieckiego. Następnie walcząc pod buławą Chodkiewicza w Inflantach (r. 1605), w chorągwi Niewiarowskiego był porucznikiem i miał udział w sławnym zwycięstwie pod Kircholmem (d. 27 września 1605 r.). Nie tu przecież zyskał Lisowski rozgłośne imię; inne pole otworzyło się dla jego sławy.
Wiadome jest z dziejów zjawienie się Dymitra Samozwańca. Lisowski, z 200 ochotnikami lekkiej jazdy, miał czynny udział w tej wyprawie. Chorągwie jego nie miały oddzielnego nazwiska, i tylko ogólnym Kozaków mianem oznaczane były. Kiedy Zygmunt III w roku 1611 wyprawiał hetmana w. lit. Chodkiewicza, wówczas sejm zasłużonemu Lisowskiemu dozwolił na zaciąg nowych hufców. Garnęła się młódź polska ochotnie pod dowództwo Lisowskiego, który zdobyć sobie potrafił tak rozgłośne imię, że odtąd zastępy jego zwać się poczęły Lisowczykami, chociaż gdzie indziej, dla szalonej odwagi i pogardy życia, Straceńcami ich zwano.
Dzielny ten wojownik, objeżdżając pod Starodubem swe szeregi, nagle z konia spada i umiera r. 1614, czy apopleksją, czy trucizną zgładzony. Po śmierci Lisowskiego objął dowództwo Stanisław Czapliński, wybrany przez chorągwie Lisowczyków jednomyślnie, jako godny jego uczeń. Czapliński przyłącza się do buławy Chodkiewicza iw wyprawie dalszej podtrzymuje sławę imienia swego; ale ginie od kuli z muszkietu r. 1618. Z płaczem rycerstwo go grzebie i wybiera jednogłośnie na swego hetmana Walentego Rogawskiego herbu Rola, Łęczycanina, który tak pod Lisowskim, jak i Czaplińskim świetne dawał męstwa dowody. Niedługo jednak gościły na tej wyprawie zastępy Lisowczyków, gdyż po zawartym t. r. rozejmie nad rzeką Dywiliną, wróciły, do kraju i odpoczęły na leżach na Podolu i Ukrainie.
Zahartowany do trudów, ruchliwy w ciągłych pochodach Lisowczyk, zostawiony w bezczynności, puścił się na swawolę i rozpustę; nie mogąc łupić obcych, zaczął swoich. Zygmunt III, poruszony skargami zewsząd dochodzącymi, już rozmyślał ich siłą znieść i rozwiązać, gdy cesarz Ferdynand wezwał pomocy króla polskiego przeciw powstaniu Węgrów i Czechów. Przychylny król Rakuszanom, dozwala walczyć Lisowczykom na żołdzie cesarskim. Rogawski zbiera wszystkie chorągwie swoje, w 10,000 we wrześniu 1619 r. wyrusza, stacza walną bitwę z wojskami Rakoczego i pod Homonną 13 listopada t. r. pamiętną zadaje im klęskę wojennym podstępem. Kiedy bowiem zwycięstwo długo się chwiało, Rogawski ucieczkę swoim udać rozkazuje. Węgrzy, uwiedzeni tym, rozrywają swe szyki, huzary rozsypują się po szerokich błoniach , hajducy obławą rzucają się na rabunek. Wtedy Rogawski dzieli swe chorągwie na cztery hufce, zwraca się i uderza na rozsypanych Węgrów. Teraz nie walka, ale rzeź następuje, 7345 poległych policzono, a Rakoczy ledwie samopiąt ujść zdołał. Zwycięstwo to ocala oblężony i ściśniony Wiedeń i koronę węgierską na skroni Ferdynanda utwierdza.
Z bogaceni łupami i rozpasani swawolą Lisowczyki, nie zdolni znieść surowego i porywczego Rogawskiego, który ich w karbach wojennego rygoru ściśle trzymał, zrzucili go z dowództwa, i nie mogąc się zgodzić na hetmana, pojedynczymi chorągwiami wrócili na Podgórze krakowskie. We własnym kraju wtedy zaczęli gospodarzyć po nieprzyjacielsku. Zebrani w koło generalne w Żmigrodzie, zgodnie wybrali na wodza swego młodego Jarosza czyli Hieronima Kleczkowskiego herbu Cholewa, ucznia także Lisowskiego. Lubo ten wojownik miał wielką między swoimi miłość i poważanie, nie potrafił swawoli zupełnie poskromić. Na nowo wezwani w pomoc cesarzowi, ruszyli zagranicę 1620 r., ale nie wszyscy już razem. Kleczkowski z 4000 poszedł ku Wiedniowi; druga połowa, pod dowództwem dawnego wodza Rogawskiego, pozostała w kraju. Kleczkowski zastępujący mu pułk piechoty czeskiej w pień wycina pod Nikolsburg, znosi liczne zastępy i z taką szybkością przebywa drogę, że d. 3 lutego wyszedłszy z Polski, 8 t. m. stanął pod Wiedniem. Strach wielki padł wtedy na stolicę Habsburgów: sądzono że to zastępy nieprzyjacielskie, i wszyscy spieszyli do obrony. Radość po przestrachu była tym większą, gdy przekonano się że to wojsko polskie. Zaproszony przez Ferdynanda II wraz ze starszyzną, Kleczkowski powitał go mową po polsku, którą przetłumaczono cesarzowi. Ugoszczeni ochotnicy, z wojskami cesarskimi zwrócili się na Czechów. W krwawej i morderczej walce pod górą Burgschleinitz od kuli karabinowej ginie Kleczkowski. W jego miejsce wybierają Lisowczyki St. Rusinowskiego. Zwłoki Kleczkowskiego pochowano pod Krems, nad brzegami Dunaju.
Lisowczyk |
Nie będziemy tu wyliczali poszczególnych wszystkich zwycięstw ich i klęsk; dosyć powiedzieć że przeważnie wpłynęli na zwycięstwo cesarza nad Czechami pod Białą-górą, dnia 8 listopada r. 1620. Trzy tysiące Lisowczyków, uderzywszy na zastępy Węgrów, łamie ich, rozbija i przeważa szale bitwy. Pięćdziesiąt dwa sztandary zdobyli, a między tymi chorągiew żółtą nieszczęśliwego króla Fryderyka. Smutne trofea, z nimi bowiem zginęła niepodległość czeskiego narodu! Zbierała się właśnie burza nad Polską. Wojna z Turcją już była . Lisowczyki powołani byli do kraju; połowa ich, pozostała pod wodzą Walentego Rogawskiego, w pamiętnej klęsce pod Cecorą poległa na placu bitwy; sam Rogawski, ranami okryty, ledwie uniósł życie. W następnym roku 1621 w wyprawie chocimskiej stanęło w obozie 5,000 Lisowczyków, pod wodzą Rusinowskiego, który ciężko ranny w początkach, już dłużej walczyć nie mógł; miejsce jego zajął dzielny Stanisław Strojnowski. W każdej potrzebie odznaczał się dzielnie ten hufiec mężnych wojowników i zasłużył sobie na wdzięczne w dziejach wyprawy chocimskiej wspomnienie. Po zawartym szczęśliwie z Turcją pokoju, kiedy wojnę Ferdynand przeniósł nad Ren i częste klęski ponosił, z polecenia jego książę Karol Lichtenstein wezwał na pomoc bitne ich chorągwie. W końcu maja wyruszył Strojnowski, mając około 15,000 jazdy. Wyprawa ta miała więcej charakter wojny krzyżowej: tak ją Lisowczycy pojmowali, tak ich kapelan i dziejopis, Wojciech z Konojad Dębołęcki, szli bowiem walczyć z innowiercami. Dowodzą tego nadto artykuły elearskie czyli wojenne, które dla siebie ułożone w mieście Klatowie (Klattau), niedaleko bawarskich granic, przyjęli i zatwierdzili.
Obyczajem swoim pochody szybko odbywając, napadali na nieprzygotowanych nieprzyjaciół i rozbijali. Postrach ich imienia trwogą cale okolice napełniał; zapuścili swe zagony za Renem, a gdy cesarz pokój zawarł, w r. 1623 wrócili do kraju. Król Zygmunt III wydał rozkaz, ażeby się chorągwie Lisowczyków natychmiast spokojnie rozeszły do domów. Posłuszny Strojnowski, z płaczem towarzyszów broni pożegnawszy, sam pierwszy chorągwie własne, czerwoną i czarną, od drzewców oddarł i w grodzie Wschowy ukazał, jako dowód spełnienia rozkazu królewskiego. Wtedy to Jan z Rozrażewa, starosta odolanowski, wuj Jana Sobieskiego, który oglądał własnymi oczyma dzielność Lisowczyków pod Chociniem, zaprosił do siebie Strojnowskiego i znamienitszą starszyznę na sutą ucztę, wraz zwieją obywatelami wielkopolskimi i rycerskimi towarzyszami. Gdy wety podano, kazał wnieść na tacy kule z działa tureckiego na Lisowczyków pod Chociniem wypaloną, a wskazując na nią: „Oto wety wasze Lisowskie, zawołał, którymi was Turcy częstowali." I wniósł ich zdrowie, wśród grzmotu moździerzy i okrzyku radosnym obecnych.
W r. 1624, na wezwanie cesarza, pod Strojnowskim i Kalinowskim, na nowo ruszyli mu w pomoc w 6000 jazdy. Kalinowski z większą częścią Lisowczyków pospieszył do Włoch, dla upokorzenia Lombardów i Wenecjan. Następnie, wezwani przez króla, przeciw Szwedom wystąpili, przeszedłszy pod buławę Stanisława Koniecpolskiego. hetmana polnego koronnego; później zaś objął nad nimi dowództwo Mikołaj Moczarski. Ten z chorągwiami Lisowczyków w wyprawie północnej r. 1634 świetnie się odznacza. Ostatnia wielka wyprawa Lisowczyków wyruszyła na pomoc cesarzowi Ferdynandowi, pod wodzą Pawła Noskowskiego herbu Łada, Mazura, i Jana Gromadzkiego h. Oksza, Sandomierzanina, za zezwoleniem królewskim w 7,000 koni.
W r. 1635 rozwinęli swoje chorągwie, na których z jednej strony był obraz Najświętszej Panny, z drugiej archanioła Michała. Przebyli Ren pod Wormacją i stanęli naprzeciw szyków francuskich. Wkraczają, do Szampanii, rozbijając po drodze zastępy tamujące im drogę. Ludwik XIII. przerażony, ściąga zewsząd swe wojska. W bitwie pod Ivoy odnoszą zwycięstwo i w r. 1636 z końcem września wracają do Polski. Tu kończą się wszystkie wspomnienia o Lisowczykach i znikają oni bez śladu z karty dziejów naszych. Zapewne, jak i dawniej, na leżach spokojnych, swawoli i rozpuście oddani, zagrożeni surowymi uniwersałami sejmu i króla z lat dawniejszych, jako szlachta rozeszli się do rodzinnych zagród i tam szablę i spisę na lemiesz zamieniwszy, zawodowi ziemiańskiemu oddali się zupełnie.
Imię Lisowczyka, które początkowo miało znaczenie mężnego wojownika, sponiewierali sami swawolą, do tego stopnia, że łotr a Lisowczyk były to synonimy. Zaprawieni w zagranicznych wyprawach do łupieży, powtarzali je na własnej ziemi. Kiedy Stanisław Strojnowski chorągwie swoje rozpuścił, znaczna część zuchwałych zaczęła się zbierać w napastnicze bandy, i ci to wyrokiem sejmu (1623) ze czci rycerskiej wyzuci zostali. Wyprawiony przeciw nim Karol książę Korecki, ściśnionych pod Tulczynem uskromił i ukarał. Zniesiono ich hufiec, a pojedynczego Lisowczyka każdy mógł zabić. Do tego stopnia oburzyli kraj cały na siebie, że w Voluminach Legum czytamy: „iż wywołaniec z kraju, jeżeli zabije Lisowczyka, od kary tym samym jest wolny i ma swobodny powrót do kraju." Za Krakowem po wsiach w jednym tygodniu stu sześćdziesięciu Lisowczyków wymordowali kmiecie. W roku następnym wróceni do czci rycerskiej, poszli na pomoc cesarzowi Ferdynandowi. Surowy wyrok sejmu zawieszono.
Potrzeba zaciągów zagranicznych niedługo ustała. Ze śmiercią Zygmunta III serdeczna przyjaźń z Austrią zerwana; uchwały zaś sejmu od r. 1624 do 1638 najsrożej zakazywały wstępowania zaciągom polskim w obcą służbę. Lisowczyki, jak w początku pod pierwszym swym wodzem, który im nadał swe nazwisko, stanowili pułk jeden, tak wkrótce pomnożyli go ochotnikami w hufiec tak potężny, że do 20,000 koni nieraz liczył. Oręż ich stanowiły spisa, szabla i przez plecy zawieszona rusznica, albo łuk z sajdakiem; u łęku wisiał młotek; koń lekki i wytrwały. Wozów ani taborów te orle hufce, jak ich nazywa współczesny pisarz, nie znały. Szyk bojowy mieli własny. Potykali się uderzając całym pędem w ściśnionym hufcu. Gdy nieprzyjaciel nacierał w przeważanej sile, Lisowczyki zmyślali ucieczkę, ale ta ucieczka była straszna, bo lotem ptaka zwracali się, uderzali na pewnych zwycięstwa i rozbijali zawsze. Siodeł używali małych i lekkich, równie jak wędzideł. Gdy uderzali na nieprzyjaciela w całym pędzie konia, pokładali się na nim tak, że mało co ich dojrzałeś. Lisowczyk zarówno walczył siedząc, jak stojąc w strzemionach, a gdy strzał mu celny zagrażał, zwijał się szybko pod brzuch konia swego lub zeskakiwał na drugą stronę, nie wypuszczając jednej nogi ze strzemienia. Po strzale już siedział na powrót i osłupiałego nieprzyjaciela kluł spisą lub rąbał krzywą szablą.
Głowy podgalali, zwyczajem polskim, czapki nosili wysokie, z wiszącym wierzchem; starszyzna używała niższych, futrem obleczonych. Płaszcze opięte, z szerokimi kołnierzami, pod niemi ubiór różnobarwny; buty żółte, z długimi cholewami, dobrze okute. Rysunek Kossaka, który w drzeworycie podajemy, jest skreślony podług obrazu olejnego, zachowanego w zbiorze Dzikowskim (w Galicji) po śp. Janie hr. Tarnowskim. Przedstawia jednego ze starszyzny Lisowczyków, ręką Pawła Rembrandta van Rliyn współcześnie malowanego. Którego by z wodzów tego bitnego hufca przedstawiał, trudno dociec, pomimo herbu Leliwy, wyraźnego na sajdaku. Rembrandt w r. 1636, jak domyślać się można, wysłanego Lisowczyka do Amsterdamu jako gońca lub parlamentarza ujrzawszy, nową a niewidzianą dotąd postacią uderzony, w olejnym owym obrazie go unieśmiertelnił. Obraz ten, w Amsterdamie nabyty przez Ogińskiego, posła rzeczypospolitej w Holandii, dla króla Stanisława Augusta, kupiony z pozostałych zbiorów tego monarchy przez ks. Strojnowskiego biskupa wileńskiego, dostał się spadkiem Janowi Tarnowskiemu.
Tygodnik Illustrowany. T.1, nr 10 3 grudnia 1859