Tragedia angielskiego sterowca „R. 101“


Straszna Katastrofa Angielskiego Sterowca R. 101


 
 
 
Rycina nasza, wykonana wedle zdjęcia przesłanego drogą iskrową, przedstawia część rusztowań kadłuba sterowca ,,R. 101“ w Beauveis, po katastrofie. Olbrzymi kadłub spadając, zawisł częściowo na znajdujących się w tym miejscu jabłoniach, które wraz z nim spłonęły. Strzępy powłoki rozsadzonego eksplozją balonu, oraz poszczególne części maszynerii, odrzucił wybuch gazu na drzewa pobliskiego lasu. Sterowiec płonął przez długi czas, zmieniając się w wężowisko sztab żelaznych i drutów, wśród których leżały zwęglone ciała załogi.


Jak Zginął Największy Sterowiec Świata

 

Na Miejscu Tragicznej Katastrofy „R. 101“

 
 (Od specjalnego wysłannika „Ilustrowanego Kuryera Codziennego")

 
Beauvais (dep. Oise), 5 października.
Pochmurny poranek niedzielny w Paryżu. Dzwoni telefon. Krótkie urywane zdania:
— Okropna katastrofa! Pojedziecie ze mną?
— Naturalnie.
Ale pod ręką niema „znajomego auta" i trzeba się liczyć z pieniędzmi. Z kolegą francuskim wleczemy się zwykłym pociągiem, długie 80 kilometrów. Żeby jeszcze był sezon i kursowały pośpieszne, wiodące przez Beauvais do uroczych kąpieli Le Treport-Mers! (koło Dieppe). Próżne życzenia. Pociąg wszędzie staje, nie wyczuwa naszej niecierpliwości.
 
Nareszcie Beauvais! I teraz nie mamy już potrzeby pytać się, gdzie leży szosa w stronę Allonne. Całe miasteczko jest w niesłychanym podnieceniu: piechotą, rowerami, samochodami, ba, nawet autobusami spieszą masy na widowisko, jedyne w swoim rodzaju, porywające grozą, a jednakże pobudzające ciekawość! Największy sterowiec świata, dumny „R.101“, symbol przewagi technicznej rasy białej, leży w drodze do Indii, zdruzgotany na potach Oise‘y!

Niesforne tłumy napierają na kordony wojskowe, coraz to zasilane nowymi oddziałami piechoty i żandarmerii. Dokoła masy aluminium, metalu różnego i drzewa — kordon konny. Grupki wewnątrz. kordonu, władze, prasa. Z trudem dostajemy się bliżej, okazując nasze legitymacje. Z trudem udaje się nam złowić szczegóły katastrofy, które raz po raz powtarza niestrudzony inżynier Leech, mimo tego, że sam jest nieco poparzony, mimo tego, że od pierwszej niemal chwili ratował, kogo jeszcze można było uratować!

Czterdzieści siedem trupów, przeważnie spalonych do niepoznania. Resztki zwęglonych ciał, dwóch jeszcze ofiar. Z pięćdziesiątego pasażera, zdaje się, nic nie zostało. Na tym nie koniec. Kiedy wracamy przez Beauvais, dowiadujemy się, że dwaj już uratowani zmarli skutkiem ciężkich poparzeń. Tylko sześciu śmiałków przeżyło straszną katastrofę; a z tych jeszcze trzech walczy o życie. Minister lotnictwa francuskiego, którego od miesięcy oskarża poważny odłam społeczeństwa o karygodne niedbalstwo, któremu przypisują winę licznych wypadków śmiertelnych, w jakie obfituje kronika lotnicza Francji, szczególnie w dziale lotnictwa wojskowego, jest na miejscu. Ostre rysy Lauient-Eynaca. W pewnej chwili poruszenie: minister pyta, czy żadna z ofiar nie ma czarnego monoklu na złotym łańcuszku; tak zwykle chodził; lord Thompson, minister lotnictwa Zjednoczonego Królestwa. Strażacy szukają. I wkrótce -sensacyjna nowina: zwłoki Nr. 27 zostały rozpoznane, jako doczesne szczątki angielskiego ministra. Nawet po śmierci niema równości: z polecenia władz francuskich zostają zwłoki le złożone w specjalnej, ozdobnej trumnie.

Bardzo blisko resztek sterowca ląduje nagle angielski aeroplan. Przez tłumy przechodzi pomruk: „Książę Walii!“. Nie. To tylko pułkownik Bone, attache lotniczy Wielkiej Brytanii. Nomen omen. Pułkownik Bone (po angielsku „kość"), oddaje honory wojskowe szczątkom swoich kolegów. Razem z inż. Leechem stara się stwierdzić tożsamość ofiar. Niestety! Zaledwie piętnastu można było rozpoznać. Większość zwęglonych ciał jest nie do odróżnienia. Koledzy, którzy przybyli wcześniej, opowiadają kiedy rozpoczęto wydobywanie trupów z pod zgliszcz i kiedy, w ciągu pierwszej godziny, ułożono dwadzieścia ciał na jednej linii - słychać było raz po raz spazmatyczne okrzyki przerażenia na słaby jeszcze kordon wojskowy. Ale widzowie trwali na posterunku.
 
Część jednej z gondol zniszczonego w katastrofie w Beauvais angielskiego sterowca „R. 101".
Nad gondolą widać resztki rusztowania sterowca.
 
Sama katastrofa nastąpiła o godzinie 2 min 15 po północy. Wszystkie zegarki, znalezione u ofiar zatrzymały się o tej godzinie. W tej chwili właśnie uderzył olbrzymi sterowiec, który już przedtem zahaczył się tyłem o drzewa, ostrym przodem w pagórek. Jednocześnie eksplodowały motory. Wszyscy pasażerowie głównej kabiny spalili się żywcem, podczas snu. Uratowani byli w bocznych kabinach. Mieszkańcy małego miasteczka Beauvais, znanego na całym świecie ze specjalnie pięknych haftów kwiatowych na jedwabiu, obudzili się w nocy, przerażeni detonacją. Słup ognia, jak opowiadają mieszkańcy, buchnął wysoko w niebo, a na czerwonym tle odcinała się niesamowicie sylwetka starożytnej katedry. Po godzinie płomienie opadły. Dokoła sterowca zionął straszny żar. Szef żandarmerii nie mógł w pierwszych chwilach wogóle zbliżyć się do miejsca katastrofy. I to pomimo ulewnego deszczu. Rozszalały niszczycielski żywioł był chwilowo nie do opanowania.
 
Zamyślony francuski kapitan-lotnik, mówi nam o swoich spostrzeżeniach: Technika budowy sterowców nie rozwiązała dotąd zagadnienia bezpiecznego umieszczenia motorów. Oglądałem dokładnie sterowiec „Graf Zeppelin" podczas nieprzewidzianego postoju aerostatku w południowej Francji. Uważam, że parę niedopałków papierosa, rzuconych do kabiny motorowej Zeppelina (wystarczy do jednej.) wywołać może zupełnie analogiczną katastrofę! Inne wymagania można stawiać wobec małych samolotów, inaczej jednak należałoby wbudowywać motory w sterowcach, lżejszych od powietrza! Raz jeszcze spoglądam na tę grozę nieszczęścia — pogięte ramy metalowe, motory, zaryte do połowy w rozmokłą ziemię, smętny krajobraz jesienny, jakby nastrojony do katastrofy i grupki ludzi zatroskanych, albo chmurnie ciekawych...

Wracamy. Miasteczko Beauvais w żałobie. Nastrój niedzielny prysł. Koncert wojskowy, wszelkie pokazy odwołano. Raz po raz spotyka się furgony, przewożące trumny. Auta z przedstawicielami władz, dużo żandarmów, wojska. Głosy zniżają się często do szeptu. Starzy ludzie pykają fajkę, a twarze ich nie zdradzają żadnego poruszenia. „Wiedzieliśmy — mówią jakby — że te diabelskie
wynalazki nie mogą przynieść nic dobrego".
 
W drodze powrotnej tłumaczy mi angielski kolega-dziennikarz, jakie skutki na dalszą metę wywoła katastrofa R.101: Sterowiec ten, o pojemności niemal 1, 1/2 razy większej od Zeppelina, miał być zaopatrzony, jak się to mówi, „w najnowsze zdobycze techniki", przekonać licznych przeciwników aerostatków, że wielkie balony sterowe nadają się do utrzymywania pewnej zupełnie komunikacji na dalekie odległości. Mityczna droga do Indii.. Dawniej po morzach, poprzez odkrycie Ameryki. Obecnie droga napowietrzna, pod hasłami jedności Imperium Brytyjskiego, w którym nie zachodzi słońce, połączenie z dominiami i koloniami. Plany te fatalnie zawiodły. Anglia straciła nie tylko dwudziestu wybitnych szefów lotniczych i trzydziestu dzielnych ludzi załogi, ale pogrzebać musi swoje zamiary na czas pewien — gdyż samoloty zwykłe dla dalekich podróży bez lądowania dotychczas jeszcze się nie nadają.

Ogólny widok na miejsce katastrofy R. 101
 
Dokonane z samolotu zdjęcie, przedstawiające ogólny widok na gruzy zniszczonego sterowca
angielskiego „R. 101“ w Beauvais we Francji.

I wreszcie mówi mi kolega angielski o dziwnym życiu zabitego ministra lotnictwa. Lord Thompson był czynnym oficerem, odznaczył się bardzo na Wschodzie podczas wojny światowej i nagle... w r. 1920 podał się do dymisji, na skutek antysowieckiego nastawienia ówczesnego rządu angielskiego. Generał brygady w stanie spoczynku wchodzi do Partii Pracy, zwiedza Rosję sowiecką, gdzie wiele rzeczy mu się podoba i, o ironio losu, otrzymuje tytuł lordowski z rąk Mac Donalda! Ginie we śnie, podczas „przejażdżki do Indii". Paryż. „Daily Mail" — Disarter R 101. No i wszystkie dzienniki paryskie. Deszcz mży. Mały burżuj paryski siedzi w kawiarni, patrzy na kobiety i w wolnej chwili czyta, jak tam było pod Beauvais... 
 
Dr Alfred Bzowiecki
 
 

Czarny dzień Anglii


Tragedia angielskiego sterowca „R. 101“


Kraków, 8 października
 
I znowu masowy zgon wskutek katastrofy. Pół setki ludzi straciło życie w najstraszniejszy sposób. Najbardziej wyrafinowana ludzka fantazja nie potrafi wymalować scen grozy, jakie panowały w kajucie angielskiego sterowca, gdy dał się słyszeć ponury huk, gdy buchnęły płomienie, gdy ciężkie chmury dymu hamowały oddech i gdy statek zamienił się w jedno piekło żaru. Nie należy wyobrażać sobie, iż śmierć pasażerów sterowca była eutanazją, błogim skonem we śnie. Większość zmarłych znaleziono w pozycjach tak pokurczonych, że należy przypuścić, że śmierć nie nastąpiła niespodzianie. Szczególnie pasażerowie głównej gondoli, którzy byli pogrążeni we śnie, mieli dosyć czasu, ażeby mimo szybkości, z jaką się odbyła katastrofa, wyskoczyć z łóżek i szukać ratunku w środkowym korytarzu. Tutaj musiała się odbyć straszna, ale niestety daremna walka ludzi wzajemnie ze sobą, oraz walka z ogniem i dymem.
 
Agnoskowanie zwłok z powodu zupełnego ich spalenia jest bardzo utrudnione. Mimo to udało się do dnia dzisiejszego zidentyfikować około 20 zwłok. Ponieważ zwłoki skurczyły się wskutek spalenia do niepokaźnych rozmiarów, przeto będą one pochowane także w dziecinnych trumienkach.
 
Fatalnośe zaciążyła nad sterowcem już z chwilą budowy
 
,,R, 101" nie miał szczęścia od pierwszej chwili powstawania. Budowa jego trwała znacznie dłużej, aniżeli budowa okrętu siostrzanego „R 100“. Podczas konstrukcji dokonywano bezustannie przeróbki. Gdy statek rozpoczął na wiosnę tego roku pierwsze próby, okazało się, że siła popędowa statku nie wystarcza, ażeby podnieść olbrzymie maszyny, poruszane ciężkim olejem, bez narażenia okrętu na załamanie lub skrzywienie. Trzeba było sterowiec przebudować, znacznie go powiększyć i zmniejszyć równocześnie zapas paliwa.
 
Tak więc „R. 101“ rozpoczął podróż z 35 toonami paliwa, podczas gdy „R 100“, znacznie mniejszy sterowiec, mógł zabrać 34 tony. Ponieważ w parlamencie przeciwnicy budowy wielkich sterowców, ze względu na przewlekanie konstrukcji byli nastrojeni coraz bardziej krytycznie, gabinet prosił kilkakrotnie ministra awiacji, ażeby dołożył starania, by do 28 października, dnia, w którym się zbierze parlament, oba sterówce miały za sobą skuteczne loty. „R 100“. jak już przed paru miesiącami donosiliśmy, odbył bez trudu lot do Kanady przy pięknej pogodzie, aż do ujścia rzeki Św. Wawrzyńca, później jednakowoż pokazały się defekty w maszynach, tak, że statek z niemałym niebezpieczeństwem wrócił do ojczyzny. Mimo częstych zmian w budowie „R. 101“. zapowiedziano lot do Indii, jakkolwiek dwa małe loty próbne nad południową i środkową Anglią nie dawały wystarczającej gwarancji, że statek może podjąć, tak wielką podróż. Wedle opinii jednego ze znawców, winę  katastrofy ponoszą te właśnie ciężkie motory, które fabrykanci motorów konstruktorom jakoby narzucili.
 
Sześciu uratowanych
 
Nie jest dziwnym, że zginęło tyle osób, tylko jest dziwnym, że kilku wogóle mogło się z tego morza płomieni wyratować. Oto w jaki sposób np. uratowało się dwóch członków załogi Bell i Crew. Znajdowali się oni w oddziale żeglugi, który z chwilą katastrofy wypełnił się gęstym dymem. Nagle pękł olbrzymi worek, wypełniony wodą i całkiem ich zmoczył, oraz zgasił płomienie już buchające; równocześnie powłoka balonu pękła i przez tę szczelinę obydwaj wyskoczyli. Najlepiej stosunkowo wyszedł z katastrofy radiotelegrafista Disley, który nie odniósł ani jednego obrażenia. Znaleziono go, jak stał w odległości 100 m. od płonącego samolotu, z rękami w kieszeniach i spoglądał z flegmą na morze płomieni. Jego pierwszymi słowami była prośba o papierosa. Innych znaleziono w bezpośrednim pobliżu rozbitego statku. Jeden np. zupełnie nie zauważył katastrofy. Spał doskonale w wygodnym łóżku i bardzo się zdziwił, gdy znalazł się nagle na mokrej glinie. Dwaj inni zostali przez wybuch po prostu wyrzuceni jak piłki ze swych kabin. Z innych zranionych dwaj doznali takich strasznych obrażeń, że zmarli w drodze do szpitala. Zwłoki nieszczęśliwców wyglądają, jak czarne bezkształtne bryły zwęglone, ubrań, bucików ani śladu, nawet pierścienie i zegarki nie wytrzymały żaru i z tego właśnie powodu tak trudno zwłoki agnoskować.

Ocalał w Katastrofie R. 101


Radiotelegrafista Disley, który ocalał w katastrofie sterowca angielskiego R. 101


Osobistości niektórych zabitych


Lord Thomson
 
Minister awiacji lord Thomson, który zginął w katastrofie, uchodził przed wojną w sztabie generalnym angielskim nie tylko za geniusza lingwistycznego — mówił i pisał płynnie dwunastoma językami — ale za najlepszego znawcę Bałkanu i Małej Azji. Zanim Bułgaria i Rumunia przystąpiły do wojny, był attache wojskowy mjr. Thomson najniebezpieczniejszym graczem, paraliżującym niemiecką politykę na Bałkanie. Od r. 1916 dowodził Thomson brygadą, najpierw w Egipcie, potem w Palestynie. Na jej czele wkroczył w r. 1918 do Jerozolimy. Był on zdecydowanym przeciwnikiem pokoju wersalskiego, który uważał za zaprzeczenie idei demokratycznej. Po wojnie wystąpił z wojska i został członkiem partii pracy. Z jej ramienia został przydzielony do ministerstwa spraw zagranicznych w r. 1919, jako rzeczoznawca sprawy rozbrojenia i jako taki ostro sprzeciwiał się tworzeniu legionów francuskich w Afryce. W pierwszym gabinecie Mac Donald objął już Thomson tekę ministra lotnictwa po pięcioletnim zajmowaniu się tymi sprawami. Do końca życia atakował on gdzie tylko mógł Francję. Przeprowadzone zeszłego roku manewry lotnicze nad Londynem miały jako założenie atak francuskich lotników na angielską metropolię. Teraz ten zażarty przeciwnik Francji spadł na francuskiej ziemi, jako nieznany żołnierz.

Mjr. Scott
 
Komendant nieszczęśliwego statku mjr. Scott zdobył sobie światową sławę, jako pilot samolotów. W czasie, gdy przeloty nad oceanem były jeszcze wielką rzadkością, on jeden z pierwszych dokonał tej niebezpiecznej tury. Kierował lotem „R. 100“ do Kanady. Był on też jednym z konstruktorów statku „R. 101“.
 
Podsekretarz stanu sir Sefton Brancher

Sir Sefton Brancher, który również zginął w katastrofie, był wypróbowanym lotnikiem i ostatnio odbył podróż samolotem z Londynu do Wiednia. On jest twórcą linii samolotowej Londyn — Indie via Wiedeń. Liczył 55 lat i uchodził za czołowego lotnika Anglii, który już przed wojną osiągnął na tym polu piękne rezultaty. Podczas wojny przeprowadził on z energią wielki program budowy floty powietrznej. Był on założycielem subwencjonowanego przez państwo towarzystwa „Empire Aiways". Ostatnio planował zorganizowanie linii lotniczej do Kaapstadu do Australii.
 

Załoga Zniszczonego w Katastrofie pod Banvais Sterowca Angielskiego R. 101


Załoga sterowca angielskiego „R. 101“, który w dniu 4. 10, wieczorem wyleciał w podróż z Anglii Indii i zaginął pod Bauvais we Francji. W drugim szeregu (od lewej) siedzą: nacz. inż. W. Gent, 2-gi oficer M. H. Steff, inż. sterów Johnston, kapitan „R. 101“ H. C. Irwin, 1 oficer N. G. Atherstone, Fotter i Hunt. Ostatni na prawo, stojący w trzecim rzędzie, radiotelegrafista Disley, który, jakkolwiek ranny, ocalał w katastrofie.

 
 

Ilustrowany Kuryer Codzienny. 1930, nr 273 (9 X)