General Dąbrowski tworzy armię polską
Gdy w bitwie pod Jeną i Auerstedt Napoleon skruszył potęgę najeźdźcy pruskiego, zabłysła na krótko gwiazda niepodległości. Zabiły raźniej serca polskie w kraju i serca legionistów oraz rodaków tułających się po obczyźnie, oczekując rychło ogłoszenia niepodległej Rzeczypospolitej i urzeczywistnienia tęsknoty zawartej w pieśni legionów „Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę, będziem Polakami“. Napoleon powołał gen. Henryka Dąbrowskiego wówczas inspektora kawalerii włoskiej do głównej kwatery, powierzając mu zorganizowanie powstania w zaborze pruskim. Do pomocy przybywa wielki nasz ziomek Józef Wybicki Obaj dnia 3 listopada 1806 r. wydają odezwę do narodu, w trzy dni potem zjeżdżają do Poznania, gdzie tłum wystąpił z pochodniami, wyprzągł konie a powóz z drogimi gośćmi sam zaciągnął do pałacu Mielżyńskich. Twórca legionów wezwał teraz naród do walki z najazdem. Z takim entuzjazmem witano w 112 lat później w przededniu powstania wielkopolskiego w stolicy Wielkopolski wielkiego syna kraju Ignacego Paderewskiego.
Postanowiono sformować 3 dywizje, zwane legiami. Legii poznańskiej Dąbrowskiego polecono oczyścić z wojsk nieprzyjacielskich lewy brzeg Wisły i przeciąć komunikację pomiędzy Gdańskiem, Kołobrzegiem i Szczecinom. Zjechał do Bydgoszczy gen. Amilkar Kosiński, aby z polecenia Dąbrowskiego na terenie' departamentu bydgoskiego utworzyć polską siłę zbrojną. Było to krótko po przejściu Wielkiej Armii w jej pochodzie na wschód. Wszystkie domy obywatelskie w okolicy bydgoskiej zrabowane, wszystkie wsie zniszczone i w wielu miejscowościach niebyło już żadnej żywności. Intendenci francuscy zabierali na potrzeby armii francuskiej co się dało. Niesłychane łupiestwo wojsk francuskich rujnowało mieszkańców. Równocześnie oddziały pruskiej armii regularnej i partyzantów niepokoiły wsie za dnia i w nocy.
Mimo tej biedy i nędzy Dąbrowski odwołał się dc ofiarności obywateli, zażądał ofiary z 10-go konia i chłopa z 10-go dymu. A koni było mało. Rolnicy w powiatach świeckim, chojnickim i innych więcej wolami powozili niż końmi, a cokolwiek było dobrych koni, wszystkie prawie już były zabrane przez Francuzów. Im dalej na północ tym mniejsze wyniki dawała akcja poboru chłopa i konia. Nie wypływało to z braku patriotyzmu, lecz z przyczyn polityki ogólnej. Napoleon w swoim manifeście ani słowem nie wspomniał o losie ziemi pomorskiej, nie zaliczył jej do ziem, które wrócić mają do wskrzeszonej i niepodległej Polski. Dlatego też ziemianie zachowywali pewną rezerwę, obawiając się zemsty ze strony władz pruskich, które po skończonej wojnie wrócą na Pomorze. Dalszy bieg wypadków wykazał, że obawy te były słuszne. Prusacy wróciwszy na Pomorze, konfiskowali majątki tym, którzy walczyli po stronie polskiej przeciwko nim.
Rejencja pruska zaczęła już w grudniu 1806 roku zwalczać propagandę polską, szerzącą się po wsiach polskich na rzecz wojska polskiego. Na rozkaz generała v. Manstein odczytano z ambon trzykrotnie w drugiej połowie grudnia 1806 i pierwszej połowie stycznia następujący edykt¹).
„Z wyraźnego nakazu Guberni Gdańskiego podaje się wszystkim do wiadomości, iż w tej tu okolicy drukowane proklamacje podobno rozesłano, zachęcając wiernych z Zachodnich i Południowych Prus J. Kroi. Mości Pruskiego wasalów i poddanych do jakowegoś buntu. Lubo nie można się spodziewać aby który mógł się tak daleko zapomnieć i swą najuroczystszą przysięgę wierności, którą monarsze swemu złożył, miał złamać kiedy. Jednakże dla przestrogi wszystkich i każdego wydać kazał dnia 1 decembra sam Król Jego Mość publicandum przypominające już dawniej wyszłe prawo, że ten, który u nieprzyjaciela służbę przyjemnie i z bronią w ręku napotkany będzie, złapany i natychmiast rozstrzelany bydź ma. Podobna jeżeli nie sroższa kara spotka niechybnie zaś tych, którzy wzmacniać i rozszerzać będą takowe buntownicze proklamacje.“
Intendent francuski Gondot utrudniał pracę Kosińskiemu. Zakazał bowiem kamerze bydgoskiej wspierać zabiegi Kosińskiego i ułatwiać zaprowiantowanie tworzącego się wojska ze środków publicznych, ściągać podatki na pokrycie kosztów polskiej siły zbrojnej, aby nie ucierpiała aprowizacja i utrzymanie armii francuskiej. Tym więcej trzeba było odwoływać się do uczuć patriotycznych ludności i oprzeć byt wojska na datkach dobrowolnych. Uczynił to Józef Wybicki, życząc Pomorzanom, aby uciążliwości od wojny nieodłączne nie zatruwały im radości z powodu oswobodzenia Polski. To wszystkie minie, wołał, i wypogodzonych czasów nastaną chwilę. W Toruniu kupiono 1042 łokci sukna granatowego dla piechoty, która otrzymała poza tym żółte wyłogi i guziki żółte, których jedna beczka została się po Prusakach w Toruniu.
Żołnierz Polski, odbywający służbę w kompanii Strzelców, której kapitanem był Jasielski z Borku, taki podaje opis swojego ówczesnego munduru: „granatowy mundur z białymi wyłogami i guzikami z kołnierzem czerwonym. Czapka czworograniasta, stojąca, granatowa z sznurami białymi i kokardą polską na przodzie. Spodnie granatowe z wypustkami zielonymi i kamasze.“ Z licznych dezerterów z pruskiego pułku artylerii, samej szlachty pomorskiej, tworzono pułk jazdy tak zwany pułk towarzyszów pod komendą pułkownika Dziewanowskiego. Za każdego dezertera z koniem i bronią Kosiński płacił 2 luidory czyli około 40 złotych. Zdarzały się jednak wypadki, że przednie straże francuskie zabrawszy konie i broń pozostawiły Kosińskiemu tylko ludzi bez broni. W każdym wypadku przyjmowano do pułku towarzyszów tylko ludzi przystępujących dobrowolnie.
Pochód ku Gdańskowi
Dnia 5 stycznia 1807 roku pułk towarzyszów pułkownika Dziewanowskiego oraz piechota wyruszyły ku Świeciu, poszukując Prusaków. Żołnierz szedł naprzód, aby zdobyć na nieprzyjacielu, czego mu było brak, a brak było tym oddziałom pospiesznie zebranym rzeczy najniezbędniejszych, broni, mundurów i żywności. Wielu miało tylko lekkie płaszcze żołnierskie a pod spodem ladajaki przyodziewek. Byli i tacy, co ani płaszcza ani butów żołnierskich nie mieli. Nie miał również żołnierz ładownic skórzanych tylko kieszonki na piersiach przy mundurze do ładunków. Braki w ekwipunku uzupełniano po drodze dzięki ofiarności społeczeństwa. W Świeciu od tamtejszego obywatelstwa żołnierz Kosińskiego otrzymuje 50 par butów i kilkadziesiąt płaszczów. Biedowali srodze nieboracy na chłodzie, deszczu, często i o głodzie w najgorszej porze roku. Służba sanitarna była niemal że wcale nie zorganizowana. Nie było szpitali, nie było ambulansów a tylko kilku lekarzy w całej dywizji.
Mimo wszelkiej karności istniejącej lub zalecanej w oddziałach, pułk. Dziewanowski nie mógł się pochwalić, żeby się jego towarzysze najlepiej sprawowali. Pod Nowem dokonali napadu na obywateli, za który musieli być ukarani. „Lecz w przedniej straży JWGenerale“, usprawiedliwia się pułk. Dziewanowski przed gen. Dąbrowskim, „z wojskiem składającym się z samych dezerterów i do tego szlachty polskiej dalibóg nie może obyć się bez ekscesu a najbardziej, że nie można czasem się u- strzec, że dając wódki, jeden wypije parę razy i i zaraz głowa nie próżna“. W wojnie jak na wojnie. Towarzysze będąc świadkami, co Francuzi wyrabiali, wyrozumieć tego nie mogli czy nie chcieli, żeby im to nie było wolno. Ale mimo tego braku dyscypliny żołnierz polski źle ubrany, nie wyćwiczony szedł naprzód, zajmując Pomorze, bijąc starego żołnierza pruskiego.
Miasto Tczew
Na drodze do Gdańska leżało miasteczko Tczew, liczące około 1600 mieszkańców, jedno z tych miast w Prusiech Królewskich, które w czasie swej przynależności do Rzeczypospolitej Polskiej skutecznie oparły się spolszczeniu, utrudniając w wysokim stopniu uzyskanie obywatelstwa okolicznym mieszkańcom polskiej narodowości. Od zajęcia Tczewa przez wojsko pruskie podczas pierwszego rozbioru Polski minęło 35 lat. Nie dużo się w tym czasie zmieniło.
Miasto otoczone było murami, wówczas jeszcze dobrze zachowanymi. Przez! trzy bramy wchodziło się do miasta: przez Bramę Gdańską położoną między nieruchomościami — dzisiaj — Arta i Witkowskiej, przez Bramę Wodną, stojącą na ulicy Czyżykowskiej między nieruchomościami — dzisiaj — Koschnika i Netkowskiego oraz przez Bramę Żuławską czyli Młyńską, stojącą na ulicy Dworcowej tuż za plebanią. Pod murami miejskimi znajdował się od północy pod kościołem głęboki rów o stromych bokach, dalej na zachód szeroką fosa, stanowiąca raczej szerokie bagno, — zaś od południa głęboka kotlina, w której narosła dzisiaj ulica Wąska. Poza murami znajdowały się przedmieścia, a mianowicie: przed Bramą Gdańską przedmieście gdańskie, przed Bramą Żuławską przedmieście żuławskie, zabudowane stodołami, chlewami i chałupami, w których mieszkała po części ludność polska. W mieście znajdował się sąd miejski, składnica soli, poborca opłat akcyzowych i opłat stemplowych. Kupcy trudnili się przeważnie handlem zboża, który w owym roku mało dawał zysku, raz z powodu nieurodzaju, a poza tym z powodu wypadków wojennych. Nie lepsze interesy prowadzili kupcy bławatni i kolonialni oraz właściciel garbarni.
Niefortunny zagon pułku towarzyszów na Tczew w dniu 27 stycznia 1807 r.
Dnia 26 stycznia gen. Dąbrowski rozkazał pułk. Dziewanowskiemu, aby nazajutrz jak najraniej ruszył z całą strażą przednią do Tczewa, polecając mu iść z największą ostrożnością i z największą karnością. Przestroga ta tym bardziej była uzasadniona, ponieważ między Skarszewami a Tczewem uwijały się większe oddziały pruskie. Dnia następnego dochodząc ok. godz. 10-tej do Tczewa towarzysze Dziewanowskiego odkryli w wąwozach między Zaciszem a Piotrowem nieprzyjaciela, posuwającego się ku szosie skarszewskiej. Towarzysze błyskawicznie ruszyli do ataku, okrążyli piechotę nieprzyjacielską ze wszystkich stron i w krótkim czasie zdezorientowany oddział pruski rozgromili, zabijając 14 ludzi i biorąc do niewoli oficera i 63 ludzi. Równocześnie odbito 40 ludzi z batalionu Bystrama, wziętych ostatniej nocy do niewoli pod Starogardem. Pułk. Dziewanowski był bardzo zadowolony z czynu swoich towarzyszy, chwaląc się w raporcie do generała, że tego dokazać mogli tylko nasi Polacy.
Atoli dzień ten miał się zakończyć żałobnie. Pułk. Dziewanowski był o tyle nieostrożny, iż zamiast odesłać jeńców do Gniewu, wszedł do Tczewa i rozlokował się bez żadnej ostrożności po domach. O piątej godzinie po południu niedobitki pruscy, połączywszy się z patrolami pruskimi w sile 300-tu ludzi z dwoma działami, wpadli niespodzianie do miasta, odbili swego niewolnika i rozpędzili całą komendę pułk. Dziewanowskiego, biorąc jeńców. Klęski podobnej nikt nie spodziewał się. Polacy, upojeni zwycięstwem, rozlokowali się w mieście po dworkach mieszczańskich i stodołach, stojących na przedmieściu. Broń poustawiano w kozły w bocznych ulicach w pobliżu rynku a jeńców pruskich ulokowano na rynku. Mały oddział kawalerii pod komendą kpt. Gołaszewskiego ulokował się w wiatraku, stojącym nad stromym brzegiem rowu młyńskiego na terenie dzisiejszej stacji kolejowej nad drogą do Czatków.
Nagle pojawili się na tym miejscu Prusacy, którzy pod osłoną rowu młyńskiego zdołali niespostrzeżeni podejść pod górę młyńską i otoczyć straż polską odpoczywającą w wiatraku. Wywiązała się walka na białą broń. Kapitan Gołaszewski, nie mogąc przerąbać się do swoich, pozostał na placu śmiertelnie ranny. Kilku kawalerzystom udało się uciec i zaalarmować siły główne znajdujące się w mieście. Nagłe pojawienie się oddziału pruskiego pod miastem wywołało popłoch wśród Polaków. Nie zdając sobie sprawy z liczebności najeźdźcy, żołnierz polski z okrzykiem „Prusaki“ ratuje się ucieczką, zostawiając bagaż i kasę pułkową. Pułk. Dziewanowski zdołał ujść, natomiast płk. Umińskiego Prusacy schwytali na ulicy, biegającego bez obuwia po swojego konia. Prusacy jeszcze tej samej nocy, może przestraszeni własnym sukcesem i obawiając: się nadejścia silniejszego oddziału polskiego, uszli w stronę Gdańska zabierając jeńców, kilka wozów i kasę.
Obywatele znaczniejszej szkody nie ponieśli. Jedynie Senger, zamożny obywatel, stracił 5 koni, które Polacy zabrali, uciekając w popłochu. Porażkę oddziału polskiego trudno zrozumieć. Położenie jego w chwili napadu nie było wcale niekorzystne ani ze względu na stosunek siły liczebnej obu grup walczących ani ze względu na sytuację i warunki, wśród których trzeba było walczyć. Można było stawić czoło i wroga przepędzić albo ostatecznie uciec z jeńcami i bagażem. Lecz dowództwo nie zabezpieczyło się należycie przed najściem. Nie wystawiono czat, zaniedbano najelementarniejszych ostrożności. Nawet bram miejskich straż nie pilnowała. W tych warunkach oddział otoczony nagle przez nieprzyjaciela i przez mieszkańców odnoszących się wrogo a nawet zaczepnie, nie zdołał zorganizować obrony. Płk. Dziewanowski w raporcie swoim wyraźnie nadmienia, że mieszkańcy podczas najścia zaczęli strzelać a pewien mieszkaniec uderzył halabardą na jego towarzysza Niekrasia. Następnego dnia rano obywatele tczewscy gromadzili się na rynku przed ratuszem żywo omawiając wypadki ostatniej nocy. Ten żałował swojej straty, ów chwalił swoją odwagę, jaką okazał wobec Polaków, a wszyscy śmieli się z porażki kawalerzystów polskich, utwierdzając się w przekonaniu, że żołnierz polski małą przedstawia wartość bojową.
Nagle rozmowy ucichły, ustępując okrzykowi zdziwienia. Przez Bramę Młyńską wkraczał mały oddział polski liczący około 20 ludzi z oficerem na czele. Mieszkańcom pod ratuszem zrzedły miny. Ale rychło sprawa wyjaśniła się. Żołnierze przespali noc w stodole a o najściu Prusaków nic nie wiedzieli. Chcieli jak najrychlej wrócić do Gniewu. Burmistrz musiał im dostarczyć kilka sań, którymi odjechali do Gniewu. Ledwo minęli ostatnie chałupy przedmieścia, gdy grupa huzarów pruskich wkroczyła do miasta. Pułk. Dziewanowski cofnął się ze swoimi towarzyszami do Gniewu, gdzie nastąpiła reorganizacja pułku. Utworzono dwa szwadrony, a „ponieważ się napaść i rozproszyć dały, pozostały bez numeru dopóki sobie przez; czynność i męstwo; na jaki numer nie zasłużyły.“ Tak skończyła się pierwsza wyprawa na Tczew żołnierza polskiego.
Jednodzienny pobyt jazdy narodowej w Tczewie w dniu 15 lutego 1807 r.
Przez następne dwa tygodnie panował względny spokój. Większe oddziały pruskie, których zadaniem było powstrzymać Polaków od marszu na Gdańsk a przynajmniej pochód ten opóźnić, uganiały się w okolicy. Przednie straże polskie stały na linii Gniew- Skórcz, uzupełniając swoje umundurowanie, uzbrojenie oraz zaprawiając się w rzemiośle wojennym. W połowie lutego straż przednia dywizji Dąbrowskiego otrzymała rozkaz podejść pod Tczew, zająć go w dzień 15 lutego i po wykonaniu czynności, wyszczególnionych w rozkazie, wycofać się. Straż przednią stanowił wówczas pułk jazdy narodowej pułkownika Michała Dąbrowskiego, syna generała Henryka. Generał w rozkazie swoim takie dał wskazówki synowi: „Wszedłszy do Tczewa nie pozwolisz pułkowniku na żaden rabunek ani uciemiężenie obywateli a jak najmniej rewidować domy. Możesz użyć oficerów do rekwirowania sukna i płótna dla żołnierzy, do którego transportowania możesz wziąć ze sobą kilka wozów, aby w mieście ani wozy ani konie rekwirowane nie były. Rozkaż miastu przygotować 6000 racji żywności oraz aby deputacja z magistratu i z najbogatszych obywateli była do mnie przysłana do Gniewu. Potem możesz się cofnąć i miasta. Zalecam ci dbać o największą karność wśród żołnierzy.“
Skoro w mieście stało się wiadomym, że zbliża się oddział polski, co możniejsi obywatele, zabrawszy wszystko, uciekli z urzędnikami z miasta do obozu pruskiego pod Miłobądzem w godzinę przed wejściem Dąbrowskiego do miasta. Wśród uchodźców znajdował się również burmistrz Thiele, który uciekłszy do Gdańska, pozostał tam przez dwa lata i cieszył się względną wygodą, nie troszcząc się o los powierzonego mu miasta. Burmistrz sąsiedniego miasta Starogardu chciał postąpić podobnie, lecz mieszkańcy dogoniwszy go za miastem, zmusili do pozostania w mieście.
Mieszkańcy tczewscy domy wszystkie pozamykali w obawie o swoje życie, gdyż straszono ich, że Polacy mścić się będą za wypadki z przed dwóch tygodni, podczas których wystąpili czynnie po stronie oddziału pruskiego, dopomagając do pojmania ppłk. Umińskiego i powodując śmierć kap. Gołaszewskiego. Przeto płk. Dąbrowski kazał otrąbić po mieście, zaręczając ludności pod honorem, że nie będzie rabunku i że przyszedł tylko uwolnić swoich współrodaków, których się tu spodziewał. Na tę deklarację obywatele pootwierali domy swoje za wyjątkiem kilku Niemców, którzy poprzednio strzelali do towarzyszów Dziewanowskiego. Na drzwiach tych domów z rozkazu pułkownika napisano kredą krótko: „szelma“, a mieszkańców zostawiono w spokoju. Pułkownik sam zajął kwaterę w domu kupca Sengera, stojącym przy rynku, którego dzisiejszym właścicielem jest ewangelicka gmina kościelna. Stało się to na prośbę samego Sengera, który władał dobrze językiem polskim, jak w pamiętniku swoim pisze Senger młodszy. Koni do miasta nie wprowadzono, ale karmiono je poza murami.
Patrole chodziły po mieście bacząc, aby polscy żołnierze nie uczynili żadnej krzywdy mieszczuchom niemieckim. Komendant placu natomiast zbierał sukna, płótna, skóry i żelazo, które następnie wysłał wozami do Gniewu. Na potrzeby pułku zabrano tylko lekarstwa z miejscowej apteki. Równocześnie poszukiwano obywateli, którzy by w myśl rozkazu gen. Dąbrowskiego, wyjechali w delegacji do Gniewu. Trudno było tych Niemców zebrać. Wyjechali wreszcie, były burmistrz Nox, bo urzędujący burmistrz uciekł, 10-ciu kupców oraz trzech urzędników a mianowicie od akcyzy z rachunkami i kasą, od soli i od stempli. Delegacja ta miała w Gniewie tak długo pozostać, dopóki miasto nie zapłaciłoby kontrybucji w sumie 6500 talarów. Miała ona być zarazem rękojmią należytego ustosunkowania się obywatelstwa do żołnierza polskiego. Delegacja nie bawiła jednak długo w Gniewie, albowiem zamożny obywatel miejski, kupiec zbożowy Andrzej Turzyński żądaną sumę stawił miastu do dyspozycji.
Żołnierze na ogół zachowali się dobrze. Zdarzył się jednak jeden wypadek samowoli. Jakiś oddział, pozostawiony przez oficera bez dozoru, wtargnął do domu kupca Hildebrandta, dopuszczając się rabunku. W domu tym miał przed dwoma tygodniami kwaterę ppłk Umiński a właściciela domu posądzano o zdradę, dokonaną na Umińskim. Nie wiadomo, jak tam było w rzeczywistości, jednak żołnierze polscy chcieli pomścić swego towarzysza broni i ukarać mniemanego winowajcę. Hildebrandta samego nie było w Tczewie, albowiem uciekł był razem z burmistrzem do Gdańska. Samosąd spotkał się z ostrą naganą pułkownika, który oficera i ludzi biorących udział w rabunku, ukarał. Ponadto spotkała oficera dalsza kara, został odesłany do dywizji z wnioskiem o przeniesienie go do piechoty.
Następnie zgodnie z poleceniem pułk. Dąbrowski zamówił w mieście 10 000 racji żywności, 6000 furażu i 6000 bułek dla mniemanych kirasjerów, których mieszczanom jeszcze na nadchodzącą noc przyobiecał. Kazał dla tych gości przygotować ciepłą strawę, iżby zagrzać, słomy ponakładać, stajnie wypróżnić, aby ci mniemani kirasjerzy, gdy przyjdą mieli wygodę. W tym oczywiście nie było nic prawdy, ale wiedząc o dobrych stosunkach mieszkańców z oddziałami pruskimi, chciał mieszczan tczewskich nastraszyć a wroga wprowadzić w błąd. Zarządzenie to nabawiło mieszkańcom dużo kłopotu a ostatecznie przyniosło pewną korzyść i wygodę wrogowi, bo gdy w dwa dni później to jest 17 lutego silny oddział pruski w sile przeszło 2000 ludzi i 4-ch dział wszedł do miasta, znalazł gotowe i ciepłe kwatery oraz przygotowane racje żywności.
Wykonawczy poruczone sobie zadanie oddział polski wycofał się z miasta w kierunku Gniewu. W nocy rotmistrz Stawowski z patrolem podszedłszy pod miasto, zastał bramy pozamykane. Strażacy miejscy odmówili otworzenia bram, twierdząc, że miasto pełne jest Prusaków. Patrol wszedłszy do miasta inną bramą, stwierdził jednak, że w mieście Prusaków nie było. Zajście mało znaczące ale budzące w żołnierzu polskim nieprzychylne nastroje wobec mieszkańców miasta, które w tydzień później miał wziąć po ciężkiej walce. Zadaniem załogi pruskiej, jaka dnia 17-go lutego wkroczyła do miasta, było wstrzymać pochód wojska polskiego na Gdańsk, a przynajmniej pochód ten opóźnić. Ppor. Grodzicki wysłany do Tczewa jako parlamentarz stwierdził, że wojska pruskie gotowe są do wymarszu, a widząc lekkie wozy, zdążające w kierunku Gdańska, odniósł wrażenie, że nieprzyjaciel cofa cię. Była to jednak omyłka. Prusacy nie cofali się, a przez Tczew szły tylko transporty żywności z Żuław do Gdańska.
Tczew w dniu 23 lutego 1807 r.
Wiadomości te mogły jednak wpłynąć na ruch wojska Dąbrowskiego. Dnia 23 lutego wczesnym rankiem pułki polskie ruszyły w kierunku Tczewa z zamiarem zajęcia miasta. Taki był wyraźny rozkaz gen. Dąbrowskiego. Na czele pochodu szła straż przednia pod komendą gen. Niemojewskiego, wyruszywszy przed świtaniem z Narków. W skład jej wchodziły: pułk jazdy narodowej płk. Dąbrowskiego, cztery kompanie strzelców pieszych, pułk 1-szy piechoty płk. Sułkowskiego oraz dwa działa artyleryjskie. Cała dywizja pod komendą gen. Kosińskiego ruszyła z Gręblina o godz. 4-tej. W skład jej wchodziły pułk 2-gi piechoty Downarowicza, pułk 4-ty piechoty Ponińskiego, pułk jazdy lekkiej Dziewanowskiego oraz siedem dział artyleryjskich.
Dochodziła godzina 4-ta, w mieście powstał popłoch. Gdy jedni wierni rozkazom dowódcy, bronili dostępu do wnętrza miasta, inni próbowali wydostać się z matni, myśląc o ucieczce. Były jej dwie możliwości — ujść przez Bramę Młyńską niepostrzeżenie na Żuławy lub przeskoczywszy mu-r, przejść przez Wisłę. Pierwsza ewentualność była mniej niebezpieczna, ale i mniej pewna, ponieważ przed Bramą Młyńską stała kawaleria polska i piechota bodeńska, którą, umykając wąwozem nad brzeg Wisły,
trzeba było obejść, lub przez nią przerąbać się siłą.
Kawalerzyści, którzy podczas walk stali na rynku, — a było ich ok. 20-tu — próbowali pierwsi szczęścia i połowa szczęśliwie uszła, ponieważ wojska oblegające stały w pewnym oddaleniu od bramy. Za huzarami poszło kilkudziesięciu piechurów, lecz ledwo połowa doszła do rzeki. Pozostała wówczas tylko druga ewentualność. Około 300 piechurów, przeskoczywszy mury wiejskie, rzuciła się ku Wiśle z zamiarem przedostania się drogą okrężną przez Lisewo do Gdańska. Ale; artyleria na rozkaz Gen. Dąbrowskiego dala kilka strzałów na rzekę, wskutek czego słaba zresztą pokrywa lodowa załamała się i dużo się potopiło.
Żołnierz Daleki, uczestnik wyprawy na Tczew, mówi w swoich pamiętnikach: „Jeszcze wieczór nie nadszedł, a już Prusacy co żywo uciekali ku Gdańsku, a na Wiśle pod Tczewem widać było pływające kapelusze i warkocze, bośmy też wtenczas niemało położyli trupem i niemało nagnali do rzeki.“ To wszystko trwało kilkanaście minut. Tymczasem wkraczające oddziały polskie bagnetem zdobywały miasto, wypierając resztę załogi ku rynkowi. Na ulicach pełno było trupów i rannych. Zdobywano dom za domem. Dowódca załogi pruskiej major Both z resztą żołnierzy cofnął się na cmentarz a następnie otoczony zewsząd, zamknął się w kościele św. Krzyża, gdzie poddał się, straciwszy nadzieję dalszej obrony. Wzięto do niewoli prawie wszystkich oficerów i około 200 szeregowych. Około 150 szeregowych poległo podczas walk oraz podczas przeprawy przez Wisłę.
Straty polskie również znaczne. Wedle obliczeń gen. Dąbrowskiego padli 1 oficer i 30 szeregowych, a rannych było około. setki, wśród których dużo oficerów. Już w czasie pierwszego ataku postrzał w nogę otrzymał gen. Dąbrowski, pod którym 3 konie ubito. O ranie tej dowiedziano się dopiero po ukończeniu walk. Ranny generał zmuszony był oddać komendę generałowi Kosińskiemu i udać się do Gniewu, gdzie kilka tygodni przeleżał w1 łóżku. Cięższą ranę otrzymał syn jego pułkownik, dowódca kawalerii polskiej, któremu kula armatnia roztrzaskała ramię. Zostawszy dożywotnim kaleką, jednoręki pułkownik musiał zrezygnować z dalszej służby wojskowej. Rany cięższe lub lżejsze odniosło poza tym kilkunastu oficerów.
Straty miejskie
Duże straty poniosło miasto. Już podczas walk o przedmieścia spłonęły niemal wszystkie stodoły i budynki gospodarcze. Senger mówi o 80 stodołach. Około 400 sztuk bydła i 300 koni zginęło lub zabrano. W czasie walk o miasto dużo szkód wyrządziły kule armatnie. Najwięcej jednak ucierpiało miasto od rabunku, jakiego .dopuścili się żołnierze po zdobyciu miasta. Zniszczono aptekę, sklepy kolonialne i bławatne a z mieszkań prywatnych zabierano odzież, obuwie i bieliznę. Żołnierz mścił się na obywatelu miejskim, za pomoc udzieloną załodze pruskiej, za strzelanie z okien i dachów, o co posądzał obywateli oraz za sprowadzenie oddziału pruskiego na zakwaterowany swego czasu w mieście oddział Dziewanowskiego. W tej zawierusze zginęło również kilku obywateli.
Kupiec Senger w swoich wspomnieniach z lat dziecinnych pisze między innymi: W kilku punktach punktach pociski artylerii polskiej wznieciły pożar, który jednak udało się ugasić. Spalił się natomiast dwór bractwa kurkowego, stojący przed Bramą Wysoką. Kilku obywateli poniosło śmierć w czasie zawieruchy. Zginął sąsiad Claasen, właściciel domu i kupiec przy rynku. Zmarł młody lekarz Goertz, udzielający pomocy lekarskiej właścicielce gospody, ugodzony kulą, gdy ciekawością wiedziony podszedł pod okno. W tejże gospodzie zapijał wino rolnik Stoermer. Dowiedziawszy się o wkroczeniu Polaków do miasta, chce biec do domu, ale ugodzony bagnetem, pada martwy. Żywy inwentarz przeważnie zginął podczas pożaru, gdyż nie było nikogo, kto by go ratował. Nasza rodzina — powiada Senger — straciła poza 8 krowami, które cudem ocalały, wszystko. W garbarni wszystkie komory zostały opróżnione, kawałka skóry nie zostało. Matka moja za mleko, i gotowaną kaszę odkupowali własną bieliznę. Apteki nie mogły dostarczać lekarstw dla rannych, ponieważ wszystko tam wywrócono do góry nogami.
Życie zamarło w mieścinie. Mieszkańcy żyli w stałej obawie o swoje mienie. Dopiero gdy sytuację opanowano i wojsko wyprowadzono z miasta, ludność odetchnęła i zaczęła liczyć swoje straty. W trzy dni później gen. Kosiński pisze w raporcie do gen. Dąbrowskiego przebywającego w Gniewie: Miasto zaczyna się przecież cokolwiek zaludniać. Już przecie chleb pieką i jakiekolwiek znaki życia zaczynają się pokazywać. Kazałem rozdać dla biedniejszych z magazynu 4 beczki soli. Pewny jestem, że Generał potwierdzisz wszystko co tylko cierpiącą ludność wesprzeć może. Nieszczęściem lud nasz zbałamucony rabunkiem, jeszcze do zupełnego porządku powrócić nie może i za większe jeszcze uważam nieszczęście, że dla przykładu trzeba ofiary. Dziś zgromadziłem sąd wojenny i nie .omieszkam uwiadomić Generała, co on względem kilku występnych postanowi. Obywatele jeszcze przez dłuższy czas doświadczali skutków wojny. Rolnicy nie mogli dokupić koni i ziemia tego roiku leżała odłogiem. Zakupiono 200 krów za drogie pieniądze. Ale już w następnym roku wybuchła zaraza i z całej trzody pozostało 12 krów. Sengerowi padły ostatnie krowy, które poprzednio uratował.
Walka o Tczew była pierwszym większym starciem wojska polskiego w kampanii 1807 roku. Żołnierz polski biedny i słabo wyekwipowany, bo na więcej nie stać było zubożałe społeczeństwo polskie, wykazał dużą wartość. Mundur polski, nieznany na tym krańcu Polski od kilku pokoleń, zdolny był rozbudzić w społeczeństwie kociewskim świadomość narodową, tam gdzie jej nie było, i wzniecić w nim poczucie własnej siły, gdyby okres bez pruski, jaki nastąpił po tych wypadkach, był dłuższy i gdyby Napoleon nie był zawiódł pokładanych w nim nadziei, że włączy departament kwidzyński i gdański do Księstwa Warszawskiego.
Wypadki tczewskie w literaturze
W Słowniku Geograficznym, Królestwa Polskiego (tom XII) Ks, Prof. Romuald Frydrychowicz opisuje na podstawie współczesnego pamiętnika zdobycie miasta Tczewa w sposób następujący:
Już przeszło 7 godzin trwała walka. W tym stało się, a było to około godziny trzeciej po południu, coś osobliwszego, o czym równoczesny pamiętnik tak wspomina. Jakiś kupiec ukarał syna swego pasterza, i wydalił go z domu. Chłopiec, błądząc nad brzegiem Wisły, napotkał pikietę polską i rzekł do niej: „Wy tam strzelacie od frontu a tu od strony Wisły jest miasto zupełnie ogołocone.“ Zdziwiona tą wiadomością straż, odstawia chłopca najbliższym czatom, które go odesłały do gen. Dąbrowskiego, który z pagórka pod Stembarkiem obserwował ruchy nieprzyjacielskie. Na. gorące życzenie chłopca kazał mu Dąbrowski dać mundur i przyjął go do swojej posługi. Sprawdziwszy doniesienie chłopca, rozkazał Dąbrowski podwoić ogień, a sam z częścią rycerzy ruszył wskazaną drogą na miasto. Tu trzeba dodać, że fosa była zapełniona śmieciami, co ułatwiało wspinanie się na mur. Tak wpadli szturmujący z tyłu na osłupiałych Prusaków, którzy się chcieli ratować ucieczką przez Wisłę. Ale ponieważ lód był za slaby, wielu tam utonęło. Dwudziestu huzarów przedarło się przez płonące stodoły i schroniło się na niziny. Dowódca załogi, major Bothe, dostał się do niewoli. Jeden z mieszczan strzelił dwa razy do generała Dąbrowskiego i zranił go w nogę, a syn jego, pełniący służbę adiutanta, dostał postrzał w rękę.
Pamiętnik, o którym wspomina ks. prof. Frydrychowicz, dzisiaj nie jest znany. Być może, że opis swój oparł na tradycji ustnej, przekazanej mu przez starszych ludzi tutejszej okolicy. Opis ten w tej formie ze Słownika Geograficznego przejął Stefan Żeromski, pisząc swe Popioły.
Stosunek ludności polskiej do wojska Dąbrowskiego
Uczestnicy wyprawy na Tczew poświęcili w swoich pamiętnikach również kilka acz skromnych słów stosunkowi ludności polskiej do wojska polskiego. Czytamy więc, że w Subkowach chłopi, wszyscy Polacy, nanosili żołnierzom jedzenia aż nadto hojnie, a w Ciepłem mieszkańcy, wszyscy Polacy, przyjmowali ich bardzo ochoczo. O wsi Sztembarku zapisano tylko, że to mała wioska z 6-ciu biednych chałup złożona.
Wypadki tczewskie w sztuce
Zdobycie miasta Tczewa przez wojska Dąbrowskiego uwiecznił na płótnie sławny malarz-batalista Kossak. Niestety nie udało się piszącemu stwierdzić, gdzie obraz1 ten obecnie się znajduje. Inny epizod walki a mianowicie przejście oddziałów pruskich przez zamarzniętą Wisłę uwiecznił na płótnie malarz francuski Simeon. Obraz ten znajduje się w Galerii Historycznej w Wersalu a mała reprodukcja w zbiorach miejskich.
Podania ludowe z okresu wojen napoleońskich
Podania ludowe, odnoszące się do pobytu wojsk gen. Dąbrowskiego w Tczewie i okolicy, nie są mi znane. Natomiast do pobytu wojsk francuskich wzgl. Napoleona w naszych okolicach odnoszą się podania następujące:
Powiadają sobie starzy ludzie na Czyżykowie, a mnie powiadał to stary Schlesier, że Francuzi cofając się w roku 1812 przez Tczew, zakopali na Czyżykowie na wzgórzu między ulicą Czyżykowską a ulicą Polną, gdzie dziś stoi mała chata a dawniej stały zabudowania gospodarcze rolnika Schlesiera, swoją kasę wojenną, której ze sobą zabrać nie zdołali czy nie mogli. Dawniejszy właściciel gruntu poszukiwał jednak tego skarbu bezskutecznie.
* * *
W Tczewie był Napoleon kilka razy, pierwszy raz dnia 23 kwietnia 1807 roku, aby wyznaczyć miejsca dla okopów, mających bronić mostu przez Wisłę. Jechał konno przez ulicę Krótką i zatrzymał się krótki czas na rynku, gdzie przez Polaków owacyjnie był witany. Wieczorem wrócił do Malborka, gdzie miał główną kwaterę. Drugi raz przybył do Trzewa w kilka dni później dnia 31 maja tego roku. aby się udać do Gdańska, który dnia 27 maja po niemal dwumiesięcznym oblężeniu zdobyty został przez Francuzów. Stąd wrócił dnia 2 czerwca znów przez tutejsze miasto do Malborka. Mieszkańcy, którzy mieli okazję widzieć go z bliska, powiadali, że cesarz nosił zawsze swój zwykły szary płaszcz bez wszelkich odznak, podczas kiedy uniformy generałów lśniły się od złotych szlifów i haftów. Trzeci raz był tu Napoleon w czerwcu 1812 roku, ciągnąc do Rosji. I tym razem jechał ulicą Krótką przez miasto. Dojechawszy do brzegu Wisły, zsiadł z konia, aby pieszo przejść przez most pontonowy. W tym jakaś staruszka przybliżyła się do niego, życząc mu szczęścia do tej wyprawy przeciw Moskwie Napoleon dał sobie jej słowa przetłumaczyć, poklepał staruszkę po ramieniu i podziękował jej grzecznie. W mieście zamieszkał cesarz w domu pastora przy ulicy Krótkiej.
* * *
Ks, prof. Frydrychowicz pisze w roku 1922 w swojej broszurce „Podania ludowe na Pomorzu“, że we wsi Pólko, oddalonej 2 kilometry od Janowa w posiadaniu jednego z tamtejszych gospodarzy znajduje się wóz roboczy o czterech kołach cały z drzewa dębowego wyrobiony, ale co jako rzadkość zapisać należy, nawet jego obie osie nie są żelazne lecz dębowe. O tym wozie zachowało się w tamtejszej okolicy podanie, że nim w roku 1807 żołnierze francuscy jechali z Janowa do Sztumu. Wóz ten, stanowiący unikat na całym Pomorzu, jest jeszcze dobrze zachowany, tylko jedno koło jest uszkodzone i zdjęte, ale łatwo by je można naprawić.
Edmund Raduński
¹) Podaję dosłownie, jak odczytano z ambon, Archiwum kość. tczewskie. Akta oficjałatu pomorskiego.
Literatura:
Dla osób interesujących się bliżej ówczesnymi dziejami miasta podaję poniższą bibliografię, zaznaczając gwiazdkami pozycje, znajdujące się w Bibliotece Miejskiej w Tczewie.
1. * Źródła wojskowe do dziejów Pomorza w czasach księstwa Warszawskiego. Część I. Zajęcie Pomorza 1806/07 roku. Podał Janusz Staszewski. Tow. Nauk. w Toruniu. Fontes XXVI.
2. * Janusz Staszewski: Zdobycie Tczewa 1807. Roczniki Historyczne.
Rocznik XII. 1936.
3. * Raduński Edmund: Zarys dziejów miasta Tczewa. Tczew 1927.
4. *Dr Fr. Schultz: Geschichtc des Kreises Dirschau. 1905.
5. * Senger F. Dirschau 1807—1808. Bericht des Kaufman Senger. Archiwum Państw, w Poznaniu. Odpis w Bibliotece Miejskiej w Tczewie.
. * Chłapowski Dezydery: Pamiętniki. Poznań 1899.
7. Daleki J. ks. Wspomnienie mojego ojca z wojen napoleońskich zebrane według ustnego opowiadania. Nowe Miasto 1927 r.
8. Weyssenhoff Jan: Pamiętnik. Warszawa 1909.
9. Białkowski A.: Pamiętniki starego żołnierza. Warszawa 1903 r.
10. Kozłowski: Historia 1 potem 9 pułku W. Księstwa Warsz. Poznań—Kraków 1887.
11. * Dr R. Frydrychowicz ks.: Podania ludowe na Pomorzu.
Pelplin 1922.
Kociewie, dodatek regionalny Gońca Pomorskiego i Dziennika Starogardzkiego poświęcony sprawom ziemi kociewskiej, 1939 nr 2, 5