Od
chwili. gdy rozpocząłem na dobre budować moją awionetkę, moim marzeniem
było samemu na niej latać. O lataniu na razie myśleć nie mogłem, zajęty
pracą, myśleć bowiem o budowie i szkoleniu się na pilota nie podobna. W
pamiętny dla mnie dzień (1. 11. 1926), kiedy sierż. pilot Muślewski
dokonał lotu próbnego, postanowiłem sobie nie zaniechać moich dążeń. Po
załatwieniu formalności z przyjęciem na ucznia - pilota rozpocząłem dnia
13. IV. 26. szkolenie. Dzięki wysiłkom Pp. Instruktorów Szkoły pilotów -
w Bydgoszczy ukończyłem kurs dnia 13. X. 1926. Podczas szkolenia
robiłem poprawki przy mojej awionetce według wskazówek p. J.
Muślewskiego, który odbył kilka lotów na niej.
Po
otrzymaniu dyplomu i oznaki pilota dnia 20. XI. 26 r. mój pierwszy lot
jako pilota wykonałem na własnym samolocie! Wsiadając do samolotu, nic
przedtem nikomu nic mówiąc, myślałem: spełniło się moje marzenie!... i z
biciem serca i dużą emocją pociągnąłem za rączkę od gazy, po krótkim
wystartowaniu odczułem różnicę w lataniu na typach szkolnych!
Pomyślałem: to nie Potez. Samolot czuły w sterach, lecę w prostym
kierunku, staram się jak najspokojniej opanować go i mając wysokość
około stu metrów, wkładam w wiraż... samolot ślicznie zawraca... czuję,
że mi przepada... przeciągnąłem... podusiłem, rzuciłem okiem na licznik
obrotów... 1200, szybkościomierz... 90-95, takt silnika dwucylindrowego
dziwnie mi się odbija w słuchu w porównaniu do 12-tu cylindrów... po
drugim wirażu znalazłem się nad miastem... sam do siebie z radości się
śmiejąc... już się trochę oswoiłem... zaczynam śmielej reagować... i po
20 minutowym locie, zamykając gaz, zabrałem się do lądowania... samolot
głucho płynie i nie ma świstu, to nie Potez... nie latałem jeszcze na
jednopłacie, dziwnie mi się wydaje... widzę koła... lekkie pociągnięcie
drążka, samolot tracąc szybkość, lekko ląduje!
Awionetka Braci Działowskich Widok z przodu |
Od
tej chwili nie miałem możności latać na mej awionetce, gdyż zostałem
przeniesiony do Gł. p. lot. w Warszawie a później do 2-go Pułku
lotniczego w Krakowie. Postanowiłem odbyć pierwszy przelot na samolocie
sportowym, wymagało to dłuższego przygotowania, Uzyskując dwutygodniowy
urlop, wziąłem się do pracy... na przelot trzeba wziąć większą ilość
benzyny i oliwy, więc na miejscu pasażera wbudowałem dodatkowy zbiornik
benzyny a oliwny powiększyłem, sprawdziłem cały samolot dokładnie... i
czekałem na pogodę. Na podstawie komisyjnego badania awionetki uzyskałem
zezwolenie na przelot, równocześnie otrzymałem zawiadomienie, iż mogę
brać udział w wystawie lotniczej, mającej się odbyć w Warszawie w maju
1927 r.
Dnia
25. IV. br. przy względnej pogodzie, lecz niekorzystnym wietrze
(południowy) wystartowałem o godzinie szóstej rano, po okrążeniu
lotniska i nabraniu odpowiedniej wysokości wziąłem kierunek na Warszawę.
Przy tak niekorzystnym wietrze po dłuższym locie Postanowiłem lądować w
Toruniu... chciałem tam czekać lepszej pogody. Pomyślałem: jest
przecież w 4 Pułku lotn. współkonstruktor tejże awionetki... mój brat
Mieczysław (służy jako szeregowiec - pełniąc funkcje mechanika), muszę
się mu zaprezentować jak latam na naszej maszynie, widzę z daleka
Toruń... rzuciłem okiem i widzę lotnisko, spojrzałem na zegarek... 6,25,
silnik równo pracuje, świece które wykonała specjalnie na ten przelot
firma Wagner w Warszawie, nie przestają palić... Lotnisko, mam wysokość
700 metrów (na wszelki przypadek) zamykam gaz, obniżyłem się do 50-100
metr., żołnierze słysząc dziwny takt silnika, wybiegają z koszar,
widzę... ktoś ustawia wskaźnik wiatru, to mój brat pospieszył, bym
czasem nie zboczył, wziąłem kierunek lądowania, zamknąłem gaz i o godz.
6,34 wylądowałem. Brat podbiega, widzę jego radość, gdy mnie zobaczył,
nie wierzył, że to ja, opowiadaniom nic było końca, kolo samolotu cały 4
Pułk... w końcu awionetka zajęła miejsce w hangarze ,,gościnnym".
Postanowiłem w tym dniu spocząć, bratu mój lot i cel wytłumaczyć i
zbadać samolot. Dnia 26. IV. silny wiatr z deszczem zmusiły mnie do
cierpliwego oczekiwania dnia następnego.
Dnia
27. IV. około godziny piątej budzi mnie mój brat, oznajmiając mi, że
mam pogodę i wiatr korzystny. Zerwałem się i już w myśli widzę jak
lecę... By mieć coś w żołądku, napiłem się żołnierskiej kawy. Siadam w
samolot. Brat kręci śmigło. Kontakt! mała próba silnika... Pożegnałem
się z bratem i start! Po nabraniu wysokości przecinam Wisłę na prawo w
kierunku na Nieszawę... Wiatr tylni - boczny, około 7 misek., nad lasem
dostaję silne podmuchy, wtem widzę ciemna chmurę, widzę, że muszę z mej
800 m wysokości zrezygnować... obniżam się, bacząc na Wisłę... i wpadłem
w silną ulewę. Silny wiatr z deszczem rzuca samolotem, dodałem gazu... i
pikuję szybkością 150 km, by prędzej przez tą chmurę się przebić.
Spojrzałem na wysokościomierz, zaledwie 100 metrów. Po deszczu następuje
śnieżyca. Nic nie widzę, pikuję dalej... i znalazłem się w korycie
Wisły około 20 m nad powierzchnią wody. By nie zbłądzić trzymam się
Wisły... Ale co będzie, gdy silnik wysadzi? najwyżej dociągnę do brzegu i
kraksa!... Sypie mi się do samolotu grad. Pomyślałem: tego jeszcze było
brak!... Mijam Nieszawę, 20 metrowa wysokość nie bardzo mi na rękę.
Awionetka Braci Działowskich Widok z tyłu |
Wiatr
chce gwałtem samolot przewrócić, reaguję jak mogę. Silnik jak gdyby mi
chciał dodać otuchy przybrał na obrotach... Robi się jaśniej. Nabieram
200 metrów, wydostałem się z koryta Wisły, widzę Płock. .. mam zamiar
lądować, by gdzieś w lesie nie siedzieć. Spojrzałem na zegarek... 6,45,
zdumiałem! polowa drogi! - Nie ląduję, pomyślałem, a nuż wpadnę w jaka
bruzdę. Boję się myśleć o Warszawie! nie dolecę... lecę dalej... na
przełaj, kierunek Wyszogród... Samolotem rzuca niemożliwie i o zgrozo!
ta sama historia! deszcz! ciemna chmura... i znów znalazłem się w naszej
kochanej Wiśle, płynącej do morza... Staram się utrzymać jak
najwyżej... Ponad 50 m nie mogę. widzę... Nowy Dwór! parę minut po
siódmej. Myślę sobie: rozbić się, to przynajmniej w Warszawie! a nie na
odludnych polach! Gdy minąłem Nowy Dwór, zaczęło się wypogadzać! wzbiłem
się na 400 m, zaczynam szukać Warszawy... ani śladu! zaczyna się
ukradkiem pokazywać i słońce... Jestem 600 m (na wszelki wypadek!).
Nareszcie widzę Warszawę...! Silnik jak gdyby się razem zemną uparł, by
dotrzeć do celu! coraz bliżej... i znalazłem się nad lotniskiem!
Dymy
z kominów fabrycznych płynące, są falowate, będzie źle z lądowaniem...
Zamykam gaz... Jestem na 100 m, - rzuca niemiłosiernie... lotnisko
rozmoknięte, widać gęsto białe plamy... na lotnisku pusto - nikt nie
lata. Ląduję z miasta... dla wszelkiej pewności daję mały gaz... kilka
silnych podmuchów chce mi samolot przewrócić... daję pełen gaz... i
podchodzę jeszcze raz. Tym razem idzie lepiej... wylądowałem! godzina
7,34. - Ugrzęzłem w. błocie, biegną żołnierze, brodząc w wodzie i przy
ich pomocy znalazłem się przed hangarem.
Koło
samolotu zbiegowisko... jest i fotograf... i z ,,Kuriera Czerwonego"
przedstawiciel... pytań nie ma końca. Teraz dopiero czuję, że mi było
zimno... zapaliłem papierosa i z dumą spojrzałem na moją awionetkę,
która zdała egzamin zdolności do lotu, na której teraz czuję i będę się
czuł pewny, która mi daje to zadowolenie, że ja a nie kto inny na niej
wykonałem pierwszy polski przelot na samolocie sportowym... i polskiej
konstrukcji! Emocja, jakiej doznałem, jest nie do opisania... a kto
chce się przekonać, czym jest lotnictwo sportowe i jaki śliczny sport
lotniczy, ten niech idzie w moje ślady.
Stanisław Działowski,
Sierż.-pilot 2 Pułku lotniczego
Kraków- Rakowice.
Sierż.-pilot 2 Pułku lotniczego
Kraków- Rakowice.
Lotnik, organ Związku Lotników Polskich 1927.05.11 T.5 nr8(80)