Pożar Ringteatru



Pożar Ringteatru w Wiedniu

 
 
Wybuch Pożaru

Katastrofa wiedeńska tak silne powszechnie wywarła wrażenie, tak w najdrobniejszych nawet szczegółach zainteresowała całą opinią publiczną, że, nie mogąc wyczerpnąć całego przedmiotu w ostatnim numerze, uważamy się niejako względem czytelników naszych w obowiązku uzupełnienia opisu tego strasznego nieszczęścia jeszcze kilku rysami, popartymi ilustracją ważniejszych momentów. Wspomnieliśmy już, iż główną przyczyną pożaru była nieostrożność lampiarza, który, zapalając spirytusową lampką na długiej żerdzi gaz ponad sceną, zbliżył ją zanadto do płóciennego sufitu i mimowolni stał się sprawcą okropnej pożogi. Brak przytomności umysłu i popłoch powiększyły dzieło zniszczenia i fatalne wywołały następstwa. Cała katastrofa w nader krótkim czasie przybrała tak wielkie rozmiary.

Zaledwie pierwsze płomienie ogarnęły scenę i dekoracje, w kilka minut już cały amfiteatr stał w ogniu. Płomienie buchnęły nagle olbrzymią falą na salę teatralną; z sykiem i szumem piekielnych jędz przedarły one główną kurtynę płócienną, przedzielającą cienką i wątłą ścianą publiczność od sceny i rzuciły się na salę z taką zajadłością, że o ugaszeniu ich mowy już być nie mogło. Cała katastrofa w nader krótkim czasie przybrała tak wielkie rozmiary. Zaledwie pierwsze płomienie ogarnęły scenę i dekoracje, w kilka minut już cały amfiteatr stał w ogniu. Płomienie buchnęły nagle olbrzymią falą na salę teatralną; z sykiem i szumem piekielnych jędz przedarły one główną kurtynę płócienną, przedzielającą cienką i wątłą ścianą publiczność od sceny i rzuciły się na salę z taką zajadłością, że o ugaszeniu ich mowy już być nie mogło. Wszystko, co żyło, na ten przerażający widok rzuciło się do ucieczki, ścigane płomieniami, które silny przeciąg powietrza parł ze sceny ku amfiteatrowi.

Kto omdlał, albo wcześnie nie zdołał wydostać się z lóż i krzeseł, bliżej orkiestry położonych, padał ofiarą. Pięć minut wszystkiego po wybuchu pożaru sala była jeszcze oświetloną, potem lampy gazowe zagasły, i tylko czerwony odblask ognia jaskraw o oświecał wnętrze sali, ale na wschodach i korytarzach zaległa ta fatalna ciemność, która przyczyniła się do powiększenia popłochu i pomnożenia liczby ofiar. Wiadomo już, że mnóstwo osób, szukając na próżno wyjścia, dusiło się w korytarzach i padało trupem u samych drzwi ratunkowych, nie domyślając się nawet w śmiertelnym przestrachu, że o kilka kroków dalej czekało ich wybawienie z tego istnego piekła. Pierwsze trupy, których wyniesiono z wnętrza płonącego teatru, były widocznie uduszone trującymi gazami, gdyż nie znaleziono na nich śladów oparzenia i spalenia; pokrywała je tylko warstwa sadzy i popiołu. Wyraz twarzy u wielu nieszczęśliwych miał być przerażający. Znać było po wyłamanych członkach, po skrętach ciał, te okropne wysilenia i walkę ze śmiercią, która wszystkich tak nagle zaskoczyła.


Wynoszenie Ofiar Pożaru

Ludzie gnietli się między sobą, szarpali i cisnęli, aby chociaż o krok dalej uciec od niechybnej śmierci i w tych zapasach konali. Odnaleziono całe kłęby tak silnie z sobą splecionych ciał ludzkich, że przemocą trzeba je było rozdzielać i wydobywać z ostatnich uścisków rozpaczy i konania. Wiele osób nosiło na sobie ślady pokaleczenia i obtarcia skóry. Oto, jak jeden z lekarzy opisuje swoje wrażenia i spostrzeżenia, zrobione na miejscu katastrofy w ów nieszczęsny wieczór 8-go Grudnia, tak ciężką żałobą naznaczony w pamiętnikach stolicy austriackiej:

„Była mniej więcej godzina ósma. Zebrani w dziedzińcu Policji miejskiej lekarze zaczęliśmy naszą beznadziejną pracę, starając się przywrócić do życia zniesione ciała nieszczęśliwych ofiar popłochu i pożaru. Rzeczywistość zawiodła wszystkie nasze usiłowania i nadzieje. Jedno tylko mogliśmy sprawdzić, to mianowicie, że nikt z wydobytych przed zupełnym zwęgleniem nie był żywcem spalony i nie umierał przytomny. Rany i obrażenia ciała pochodziły od szamotania się i rozpaczliwej walki o życie, którą nieszczęśliwi, doprowadzeni do szału i utraty zmysłów, toczyć między sobą musieli. Do godziny wpół do dziesiątej, a może i później, cały obszerny dziedziniec oświetlony był zaledwie pięciu naftowymi lampami, które przyniesiono z izby strażackiej, i trzema małymi latarkami; (charakterystyczny ten szczegół fatalnie świadczy o porządku i zapobiegliwości władz bezpieczeństwa publicznego w chwili katastrofy. Przy takim oświetleniu wzrok na niewiele się przydał; musieliśmy trupów macać rękoma, aby się przekonać, co właściwie mamy przed sobą.

Na Czwartej Galerii

Jeżeli bym miał wnioskować z jednakowego, po największej części, wyrazu twarzy u wszystkich osób, wydobytych z płonącego gmachu, to musiałbym przypuścić, że nieszczęśliwi ulegli bardzo gwałtownej i szybkiej śmierci z uduszenia. Większa część musiała z samego początku ucieczki postradać życie przed zrozumieniem wielkiego niebezpieczeństwa, które tak nagle spadło na nich. Niezwyczajnie gęste kłęby dymu i czadu trującego z wielką szybkością ogarnęły uciekających zapewne, jak siecią, z której wydostać się było już niepodobieństwem. Kto tylko odetchnął takim powietrzem, tracił przytomność, czucie i władzę od razu. Śmierć szybko załatwiła się tu ze wszystkimi swymi ofiarami; serce najdłużej kilka minut biło jeszcze w piersiach zdławionych dymem i swądem, zapełniającym całą atmosferę, a potem życie uciekało z martwego ciała, które już bólu i cierpień czuć nie mogło.

Do tego w każdym razie pocieszającego wniosku uprawniała, mnie i moich kolegów twarda, ciemno szara, około pół centymetra gruba powłoka, pokrywająca, niby jakaś masa kamienna, całe ciało i suknie ofiar pogorzeli; skóra nabierała pod nią owej charakterystycznej sino czerwonej barwy, zauważanej na trupach, uduszonych trującymi gazami. O szybkiej utracie przytomności świadczył bez wyjątku prawie spokojny wyraz twarzy; u niektórych tylko spostrzegłem jakiś wyraz zagniewania, posępnej zadumy, wyjątkiem osób, znalezionych u wyjścia z czwartej galerii, nie spostrzegliśmy śladów szamotania się i walki; ubiór po większej części u 123 zbadanych przeze mnie osób był nietknięty. Musiałem scyzorykiem rozpruwać suknie i bieliznę. U mężczyzn nawet krawaty zachowały się przy kołnierzykach. Wyjątek stanowiła tylko jakaś osiemnastoletnia dziewczyna, w klejnotach kosztownych i w ciężkiej sukni jedwabnej, którą miała zdartą z ramion. Pomarszczona i stwardniała skóra, jako też suknie osmolone dowodziły, że ciała po śmierci wystawione były na działanie wysokiej temperatury. Aby dostać się do pulsu, musiałem nożem odkrawać kawałkami rękawiczki z rąk kobiecych'".

Nabożeństwo Żałobne u Zwłok Ofiar Pożaru

Jakżeśmy już powiedzieli, ciała ofiar z teatru przenoszono na dziedziniec sąsiedniego gmachu Policji; zabrakło tragów , więc pompierzy i służba policyjna znosiła je na swoich rękach, a ilekroć ukazał się w drzwiach płonącego gmachu strażak z takim ciężarem na ramionach, wśród tłum u dawały się słyszeć krzyki przerażenia i współczucia. Wszystkich składano na dziedzińcu; żałobna ta wystawa trupów, jedyna w swoim rodzaju, zwiększała się nieustannie. Lekarze przy świetle pochodni krzątali się wśród tego pokosu śmierci, stwierdzając tylko martwotę. Ani jednej osoby nie udało się im ocucić i do życia powrócić. Wstrząsające do głębi miały być sceny rozpoznawania ciał przez krewnych, rodziców i znajomych, pełne tragicznej grozy, którą wielkie nieszczęścia roztaczają dokoła. Na miejscu katastrofy zebrało się mnóstwo wysokich dygnitarzy i członków cesarskiego domu, wyruszyło wojsko, utrzymując porządek w tłum ach i pomagając przy ratunku.

W rażenie ogólne było piorunujące; na wieść o wybuchu pożaru cały Wiedeń został zaalarmowany. Łatwo sobie wyobrazić niepokój i rozpacz tych, którzy swoich mieli pomiędzy publicznością Ringteatru. K to zginął, kto został uratowany?... te pytania przede wszystkim zajmowały Wiedeńczyków. Żałoba pokryła całe miasto; około dymiących zgliszcz, z których od czasu do czasu buchały jeszcze płomienie przez dni kilka, kupiły się bezustannie tysiące ludzi, przypatrując się gaszeniu pożaru, wydobywaniu szczątków ciał i wielkiej ruinie wspaniałego niegdyś gmachu, świątyni sztuki i wesołości. W cztery dni po okropnym wypadku odbył się pogrzeb uroczysty wszystkich ofiar katastrofy na cmentarzu centralnym. Jeden ze sprawozdawców w ten sposób opisuje tę scenę:

„Poranek mroźny; niebo lekko zachmurzone, a ponad rozległą Bożą rolą ostry wiatr przewiewa, targając wieńce i wstęgi na mogiłach. Godzina dziewiąta zaledwie wybiła, a cmentarz roi się już tłumem ludu. W przysionku wielkiego dziedzińca,batalion wojska uformował szary, nieruchomy mur w czworobok; pośrodku robotnicy krzątają się około wzniesienia katafalku. W półkole po za katafalkiem błyszczy jakiś niski metalowy wał, zwiększający się z każdą chwilą; to szereg trumien. Ustawiono je na drewnianych koziołkach; będzie ich przeszło sto. Tragarze znoszą jeszcze ciągle nowe trumny, na każdej zieleni się wieniec; niektóre pokryte są kwiatami. W tych z pewnością leżą ciała rozpoznanych. Spocząć mają we wspólnym grobie, tak, jak ich śmierć zbliżyła z sobą i zrównała. Mnóstwo ciał pozostało jeszcze w trupiarni; trzeba je wpierw rozpoznać i pokazać rodzinom. Niektóre z przyniesionych trumien są znacznej wielkości, inne znów bardzo małych rozmiarów. Jest tu np. trumienka na jeden metr długa, a zamyka w sobie szczątki dorosłej kobiety, żony pewnego inżyniera, którą płomień zamienił w bryłę węgla i popiołu. Mimo to, rozpoznał ją małżonek po medalioniku, który miała na szyi. Czarne sztandary powiewają u kolumn cmentarnych. Pod arkadami ciśnie się tłum kobiet i mężczyzn; wszyscy płaczą i zawodzą żałośnie. Obok wspaniałego katafalku wzniesiono mównicę, ubraną w kwiaty; po prawicy zostawiono miejsce wolne dla Rady miejskiej, po lewicy dla członków Rady Państwa. Po obu stronach stanęło duchowieństwo wszystkich wyznań. Ceremonią pogrzebu rozpoczęto od przemówień burmistrza miasta i księży; wzruszenie ogólne tak wielkie, że słychać głośne łkania. Nigdy chyba na cmentarzu tym tak wielka żałość nie odzywała się w taki sposób. Po modlitwach i pokropieniu trumien, zabrano się do spuszczania ich w ogromny, wspólny dół"...

Wnętrze Teatru po Pożarze

Niech spoczywają w spokoju! Pomiędzy ofiarami klęski znajdowało się także kilku naszych rodaków; z bardziej znanych, znalazł śmierć w płomieniach Ringteatru poseł Pęgowski wraz z żoną. Kilku innych zaś zdołało się wydostać z płomieni, a nawet odznaczyć się przy ratunku. Nauczeni smutnym doświadczeniem, zabrali się dyrektorowie teatrów wiedeńskich do środków zabezpieczenia swoich gmachów na wypadek podobnej klęski; ale publiczność wystraszona unika teraz tej najmilejszej przed tern rozrywki i wszystkie teatry stoją pustkami. Cesarz osobiście zwiedził wszystkie sceny i od góry do dołu badał urządzenie teatrów, zalecając, gdzie należało, zmiany i przeróbki.


Kłosy, czasopismo ilustrowane, tygodniowe. 1882, t.34, nr 862