Tragedie





Straszny pożar w pociągu kolejowym



Z Budapesztu donoszą: W pociągu, który odszedł wczoraj z Petroszemy do Lupeny, zdarzył się okropny wypadek. W przedziale 3 klasy jechała szesnastoletnia służąca Maria Szabo, która więzła z sobą w dużej fla­szce 15 litrów spirytusu. Przypadkowo fla­szka się stłukła i spirytus się rozlał. W sąsiednim przedziale znajdował się włościanin, Todor Gligor, który z żartu zapalił spirytus, rozlewający się po podłodze. Spirytus zapalił się z wielką szybkością, a płomienie ogarnęły rychło i drugi przedział. Tam siedziały oprócz Marii Szabo dwie kobiety, które na widok płomieni straciły zupełnie przytomność i siedziały jak zdrętwiałe. Nie przyszło im wcale na myśl pociągnąć za linewkę i zatrzymać pociąg. Przed stacją Livaszeny zauważył jeden z konduktorów, że z pociągu w pełnym biegu wyskoczyła jakaś kobieta płonąca jak pochodnia. Zanim mógł dać sygnał wyskoczyły z wagonu jeszcze dwie osoby. Gdy pociąg zatrzymano, starano się ocalić płonące postacie, leżące już na ziemi i usiłowano ugasić płomienie. Było t o jednak już za późno. Służąca umarła po chwili, a dwie inne kobiety śmiertelnie były poparzone. Gdy inni pasażerowie zobaczyli płomienie wydobywające się z pociągu, powyskakiwali także, zanim pociąg stanął i odnieśli przy tym okaleczenia. Sprawca nieszczęścia Gligor, z przestrachu dostał napadu epileptycznego. Wagon, w którym pożar powstał, spłonął doszczętnie, inny wagon mocno uszkodzony. Na rekwizycję telegraficzną nadszedł pociąg ratunkowy z lekarzami, którzy opatrzyli rannych i odesłali do szpitala w Petroszeny.


Nowiny dla Wszystkich : dziennik ilustrowany. R.3, 1905, nr 217 + wkładka
16.08.1905


Morderstwo i samobójstwo 



Ś. P. HELENA KRÓLÓWNA
W Drohobyczu w piątek ubiegły zaszedł wypadek morderstwa i samobójstwo, które zaalarmowało całe miasto. Około godziny 5 z rana, przyjechał do Drohobycza z Kołomyi porucznik 36 pułku obrony krajowej Leopold Riedel i zajechał do hotelu „Bouleyard", gdzie pod nr. 8 mieszkała kasjerka, Helena Królówna. Riedel był przez cały dzień w jej towarzystwie. Koło godziny 5 wieczorem, Królówna przeczuwając coś złego, chciała wyjechać, lecz pociąg zapóźniła i wróciła do pokoju, do hotelu. Około godziny 6 z zajętego przez młodą parę pokoju, usłyszano odgłos kilku strzałów. Gdy wyważono drzwi — widok krwi uderzył przybyłych. Bez znaku życia, z przestrzeloną skronią i piersią leżała Królówna, obok niej zaś, słabe już tylko znaki życia dający Leopold Riedel, który skierował sobie strzał w okolicę serca. Po kilkugodzinnej męczarni, mimo usilnego ratunku, i on skonał. Powodem tragedii była zazdrość. Zamieszczamy w „Chwili" podobiznę zamordowanej, przysłaną nam przez naszego korespondenta.

Chwila : tygodnik ilustrowany. 1907, nr 7
20.04.1907


Podwójne samobójstwo



Dwie guwernantki, Niemki, z Bielska 23-letnia Emilia Molidar i 21 lat licząca A. Bydlińska pozbawiły się w ten sposób życia we Lwowie, że położyły się na tor kolejowy na Zniesieniu we wtorek o godzinie 10. w nocy. W istocie obie zostały na śmierć przejechane.


Chwila : tygodnik ilustrowany. 1907, nr 8 
27.04.1907

Podwójne samobójstwo



Podwójne samobójstwo
Jak już w nrze 8 „Chwili" uczyniliśmy wzmiankę, dwie panny: Molidorówna i Bydlińska zginęły śmiercią samobójczą pod Lwowem. Ciała samobójczyń zdjęto z toru, położono do rowu kolejowego i nakryto słomą, oczekując przybycia komisji sądowo policyjnej. Rycina nasza przedstawia widok ciał, słomą nakrytych. Na zwłokach nieszczęśliwych dziewcząt, jak się dowiadujemy, dopuszczono się potwornej zbrodni zbezczeszczenia. Aresztowano dn. 1. b. m. Chaima Chubiesa, pośrednika w sprzedaży wódek.


Chwila : tygodnik ilustrowany. 1907, nr 9
04.05.1907


Torpedowiec R. P. ,,Kaszub" zatonął w porcie gdańskim



Gdańsk, 20. 7. Dziś rano o godz. 8,20 torpedowiec Polskiej marynarki wojennej ,,Kaszub" o pojemności 450 ton wjechał do stoczni gdańskiej, celem naprawy śruby okrętowej i naładowania Paliwa do zbiorników. Gdy załoga zajęta była czyszczeniem statku, nagle rozległ się huk, z wnętrza wybuchły płomienie i statek począł momentalnie tonąć. Załoga nie zdążyła uciec na ląd więc skoczyła do wody. Na pomoc przybyły stojące w Pobliżu statki. Tonącego statku jednak nie zdołano uratować - gdyż zginął pod wodą. Trzech Palaczy, którzy znajdo wali się pod pokładem poniosło śmierć. Oprócz tego jest kilku rannych. Resztę załogi zdołano uratować. Zginęli podoficer Stępniewski i marynarze Zieniecki i Marjański. Nurkowie poczną badać, w jaki sposób będzie można podnieść statek. Z Warszawy przybędzie komisja śledcza celem zbadania przyczyny katastrofy, Według relacji komandorów marynarki polskiej Unruga i Jacynika oraz dyrektora stoczni gdańskiej Prof. Noe katastrofę spowodowały upały ostatnich dni. Ropa naftowa, która jest materiałem napędowym statku z powodu gorączki parowała tak że wewnątrz powietrze było przesycone gazami ropnymi, które eksplodowały. 

Wiadomość o zatonięciu statku rozeszła się z lotem błyskawicy po całym wybrzeżu polskim i wywarta wśród polskich letników przygnębiające wrażenie. Młoda nasza marynarka poniosła wielką stratę. 

Goniec Wielkopolski, R.48 Nr167
22.07.1925


Straszno katastrofa kolejowa pod Norymbergią


22 OSOBY ZABITE, 30 RANNYCH. ŻYWCEM UGOTOWANI. OKROPNE SZCZEGÓŁY


W niedzielę dnia 10 czerwca o godzinie 2,20 do dnia wykoleił się pędzący z Triestu przez Monachium do Holandii międzynarodowy ekspres na stacji Siegelsdorf w odległości osiemnastu kilometrów od Norymbergi. Tor kolejowy spoczywał na tym miejscu na wysokim nasypie. Lokomotywa wyskoczywszy z szyn przekoziołkowała się tak, że kołami leżała do góry. Wskutek tego dostała się gorąca para do wnętrza wagonów osobowych i ugotowała żywcem znajdujących się w nich pasażerów. Miejsce wypadku przedstawia obraz straszliwego zniszczenia. Widz, który brał udział w wojnie światowej, odnosi wrażenie, że pociąg został zbombardowany przez nieprzyjacielskich lotników. Część wagonów potrzaskanych na drzazgi leży u stóp nasypu. Inne znów o pogiętych osiach i wtłoczonych ścianach stoją na poprzek toru. Szyny częściowo zupełnie znikły, częściowo zostały pogięte w formę 6. Ocalały jedynie cztery ostatnie wagony, wśród nich dwa sypialne.

Konduktor, który wyszedł cało z katastrofy, opowiada; ze natychmiast po wypadku rozległy się przeraźliwe krzyki i jęki z czwartego i piątego wagonu, do których dostała się para z pękniętego kotła lokomotywy. Wołania o pomoc pokrótce ucichły, bo wszyscy ci tam się znajdujący nieszczęśliwcy zostali w przeciągu kilku chwil w dosłownym znaczeniu żywcem ugotowani. Straszne rany odnieśli także pasażerowie rozbitych wagonów. Z tych wozów pozostały tylko połamane i pokrzywione części żelazne - co było z drzewa, leży opodal w tysiącach kawałków. Dotychczas stwierdzono, że 22 osoby zostały zabite, a więcej, jak trzydzieści pasażerów uległo ciężkim okaleczeniom. Siedmiu z nich dogorywa. Na wiadomość o tym nieszczęściu podążyły z Norymbergi, gdzie się właśnie odbyć miały w niedzielę rozmaite sportowe i ludowe uroczystości, niezliczone tłumy publiczności samochodami, pojazdami oraz pieszo do Siegelsdorfu, dokąd zawezwano potem silne oddziały policji celem utrzymania porządku. Powód katastrofy dotąd niewiadomy, a dyrekcja kolejowa odmawia na razie wszelkich wyjaśnień.

Gazeta Powszechna 1928.06.13 R.9 Nr134
13.06.1928


Narzeczony umiera na grobie narzeczonej



Na cmentarzu w pobliżu grobu niedawno pochowanej młodej kobiety, znaleziono w Halberstadt trupa jej narzeczonego, pochodzącego z Altenau w Górach Harcu Jak się okazuje narzeczeni usiłowali popełnić wspólne samobójstwo w hotelu, jednak dawka trucizny okazała się zbyt słabą dla narzeczonego i podczas, kiedy ona umarła, narzeczony pozostał przy życiu. Nie mogąc znieść rozłąki odebrał sobie życie na jej grobie.

Gazeta Gdańska "Echo Gdańskie", 1928.12.07 nr 281
07.12.1928


Na szalach miłości i zbrodni

Rewolwer i witrjol sprzymierzeńcem zdradzonych żon


Aczkolwiek rewolwer zastąpił dziś w wielu wypadkach dawniejsze sposoby wyładowywania impulsywne i zazdrości i dokonywania zemsty, to jednak staroświecki witrjol, sprzymierzeniec zazdrosnych żon, zawsze jeszcze ma powodzenie. Przed paru dniami przybyła do Paryża z flaszeczką witrjolu pewna pani, chcąc ukarać męża i jego kochankę, i zaczaiwszy się na schodach, gdzie wiedziała, że spotka rywalkę, oczekiwała cierpliwie i długo na upragnioną chwilę. Na koniec nadeszła. W jednej chwili straszna zemsta została dokonana. Nieszczęśliwa wichrzycielka szczęścia małżeńskiego z wrzaskiem uciekła do stróżki. Ta ostatnia pragnęła jej przyjść z pomocą, lecz sama się poparzyła. Obie krzyczące kobiety zostały przez zaalarmowanie przechodniów poratowane i przewiezione do szpitala. Winowajca główny, niewierny małżonek tłumaczy się, że żona nie miała powodu do zazdrości, albowiem... powody należały już do przeszłości, a w obecnej chwili chodziło o czysto platoniczne sentymenta. Bohaterka tychże jednakowoż straci zapewne jedno oko.

Gazeta Gdańska, 1930.04.30 nr 98
30.04.1930


Straszna katastrofa kolejowa we Francji




Francuska kolej żelazna, której pociągi pod względem wygody są na niektórych liniach wzorem nowoczesnego komfortu, ma jednak również niestety ustaloną już prawie opinię, że zwłaszcza w sezonie letnim na jej szlakach wydarzają się często katastrofy, przybierające wielkie rozmiary i pochłaniające liczne ofiary. W tych dniach pociąg pospieszny kursujący pomiędzy Paryżem a Marsylią, spotkawszy na swym torze mały wózek robotniczy, wykoleił się, przy czym zginęło 7 osób, a przeszło 30 odniosło ciężkie rany. Utrzymuje się pogłoska, że katastrofa nie była skutkiem przypadku, lecz uplanowanego zamachu na premiera Tardieu, który właśnie na kilka godzin przedtem tą samą drogą jechał. p. & A. — Berlin

Światowid. 1930, nr 23
14.06.1930


STRASZNA KATASTROFA KOPALNIANA POD WROCŁAWIEM



Ogólny widok kopalni w Nowej Rudzie przed katastrofą
WSPÓŁCZUCIE całego świata cywilizującego kieruje się w stronę kopalni w Nowej Rudzie (Neurode) na niemieckim Górnym Śląsku, gdzie w ub. tygodniu zdarzyła się katastrofa, jedna z najstraszniejszych, jakie dzieje notują. Wybuch trujących gazów węglowych pochłonął niemal wszystkich górników, którzy w fatalnej chwili znajdowali się w szybie. Z ogólnej liczby stu sześćdziesięciu kilku przeszło 150 ofiar zginęło na miejscu, mimo energicznych prób ratowania nieszczęśliwych Okazało się jeszcze raz, że w walce człowieka z przyrodą, mimo zadziwiających niejednokrotnie postępów techniki nowoczesnej, natura raz po raz w tragiczny sposób dowodzi, że siła jej jest potężna i groźna. Nie tylko Niemcy pokryły się żałobą, lecz bez różnicy narodowości każde serce ludzkie śle pozostałym po nieszczęśliwych górnikach rodzinom serdeczne wyrazy współczucia. Tylko komuniści, jak zawsze, żerują na tym cmentarzysku, usiłując wyzyskać i to nieszczęście ku swoim celom wywrotowym.

Rodziny górników w Nowej Rudzie oczekują z biciem
serca wiadomości o wynikach akcji ratowniczej w szybie Wacława

Pierwsze próby ratowania górników, wydobytych z fatalnego szybu

Agitacja komunistów, zwołujących robotników na wiec

Manifestacyjny pogrzeb ofiar katastrofy na cmentarzu wiejskim w Hausdorf

Światowid. 1930, nr 28 
19.07.1930


STRASZNE TRZĘSIENIE ZIEMI WE WŁOSZECH




Zniszczone zupełnie stare miasto Melfi. Ile pocisków działowych trzeba by podczas wojny, by dokonać takiego strasznego dzieła zniszczenia, które potęga przyrody w mgnieniu oka sprawiła.


Akcja ratunkowa wśród gruzów ruiny. Może wśród tych gruzów zasypane jeszcze jakie życie ludzkie, dające się uratować, może da się wydobyć jeszcze jakiś sprzęt, zdolny do użytku.

NAJCUDOWNIEJSZA może okolica tego przepięknego kraju, do którego tęskni zawsze człowiek urodzony wśród mgieł i śniegu północy, dotknięta została katastrofą, jaka nawet w obecnych czasach, tak niestety obfitujących w dokonywane potężną ręką przyrody dzieła zniszczenia, do wyjątkowych należy. Już dwa tygodnie temu zwracaliśmy uwagę na groźne objawy wznowionego ruchu w wulkanie Wezuwiusza. Nie wiadomo dotychczas, czy w związku z tymi zaburzeniami, czy też skutkiem innych jakichś tajemniczych przewrotów we wnętrzu ziemi, nastąpiło w okolicy Neapolu trzęsienie ziemi, które w mgnieniu oka całe miasta zamieniło w ruinę, pozbawiając w mgnieniu oka życia tysiące ludzi, bez porównania większą ich liczbę, czyniąc nędzarzami bez dachu nad głową. Rozgrywają się tam iście dantejskie sceny, cmentarze nie mogą pomieścić nowych mogił, energiczna akcja ratunkowa rządu nie zdoła oczywiście usunąć natychmiast straszliwych skutków żywiołowej katastrofy. Współczucie całego świata, kochającego ten cudny kraj, współczucie Polski także, tyloma serdecznymi węzłami w przeszłości i teraźniejszości z Włochami związanej, towarzyszy nieszczęściu tego kraju, tak boleśnie dopustem Bożym dotkniętego.
W rozpaczy nad zniszczonym domostwem. Na ruinach swego gospodarstwa, długoletnią pracą zdobytego, siadł w beznadziejnym osłupieniu ojciec rodziny, nie widząc w pierwszej chwili najmniejszej nawet nadziei lepszej przyszłości.

 
Jak na pobojowisku po krwawych bojach. Nie kule wrogich dział i karabinów zabiły tych ludzi, których z miejsca katastrofy przenoszą żołnierze Włoscy — to Ofiary trzęsienia Ziemi.   

Straszliwe żniwo śmierci. Na cmentarzu w Melfi zwłoki ofiar trzęsienia ziemi leżą, czekając na grabarzy: za mało jest rąk żywych ludzi, by zaraz pochować zmarłych.

Światowid. 1930, nr 30
02.08.1930


KATASTROFA SAMOLOTU W WARSZAWIE




Dnia 4 b. m. wskutek defektu silnika nastąpiła w Warszawie na Ochocie katastrofa aparatu wojskowego, który ześlizgnąwszy się na skrzydle uderzył w ścianę szczytową domu przy ul. Kopińskiej i spowodował pożar kilku posesji. Samolot spłonąwszy doszczętnie zawisł na przewodach elektrycznych, jak to widzimy na zdjęciu.

Zwęglone ciała pilotów śp. Pędzika i Jeżego, którzy w czasie katastrofy ponieśli śmierć w płomieniach

Akcja ratownicza straży pożarnej
 
Światowid. 1930, nr 36
13.09.1930


ŁUNA PŁONĄCYCH KLASZTORÓW
NAD HISZPANIĄ



Klasztor Karmelitów w Madrycie padł także ofiarą tłumu, który podburzony przez komunistów podpalił go, nie zważając na to,
 że w ogniu zginą spokojni i niewinni ludzie

Mechanik Rada, jeden z przywódców obecnego wrzenia w Hiszpanii, 
palącego kościoły i mordującego księży
 
Pożar podpalonego przez motłoch  klasztoru OO. Jezuitów w Madrycie
Podając przed dwoma tygodniami obrazki z pierwszych dni Rzeczypospolitej hiszpańskiej, zaznaczyliśmy, że tam dzieje się wszystko według programu wszelakich rewolucyj. Każda z nich zaczyna się powszechnym entuzjazmem, rzucaniem sobie w ramiona, ogłaszaniem raju na ziemi. Niestety trwa to tylko bardzo krótko. W znanej balladzie Goethego uczeń czarnoksiężnika zamieniwszy miotły na ludzi, znoszących wiadrami wodę, nie może sobie potem dać z nimi rady i woła z rozpaczą: „Duchów, które wywołałem, nie mogę się teraz pozbyć". Tak jest i z każdą rewolucją. Pierwsza rewolucja rosyjska, kierowana przez ks. Lwowa i Kierońskiego, wcale nic zamierzała uśmiercić cara i pogrążyć Rosję w barbarzyństwo bolszewizmu. Ale wywoławszy rozmaite ,,duchy“, nie mogła sobie potem z nimi dać rady i po Kiereńskim przyszedł ...Lenin. Powtarza się to obecnie i w Hiszpanii. Zdawało się, że to będzie taka pokojowa rewolucja, z pokojowym wyjazdem króla zagranicę, pokojową przemianą wszystkich instytucyj monarchistycznych na republikańskie. Tymczasem przyszedł, bo przyjść musiał, bardzo szybko okres drugi, okres wrzenia, zaburzeń, pożogi, a nawet i morderstw. Impet „duchów" wywołanych przez pierwszą rewolucję, zwraca się przede wszystkim przeciwko Kościołowi. Już to samo wskazuje, że czynni są tam komuniści, którzy zresztą wcale się tego nie zapierają, — owszem, wszem wobec i każdemu z osobna ogłosili że wysłali z Moskwy do Hiszpanii swoich agitatorów.
 
Oni to teraz podburzają motłoch uliczny, rzucają się na kościoły i klasztory, na księży i zakonników. Uderzającą w tym wszystkim rzeczą jest, że na czele obecnego rządu hiszpańskiego stoją potomkowie starych domów żydowskich. W XIV. i XV. wieku Hiszpania była terenem prześladowań żydów. Wielu z nich, by ratować swoje mienie i życie, pozornie przeszło na katolicyzm, w tajemnicy jednak dalej pozostało przy wierze przodków. Opinia publiczna o tym wiedziała i wzgardliwie nazywała takich „chrześcijańskich żydów" marranann. Otóż z takich starych rodzin marranów pochodzi i Zamora i Maura i de Los Rios, t. zn. tnumwirat, w obecnej Hiszpanii sprawujący rząd. Występuje on wprawdzie oficjalnie przeciwko komunistom, ale czy zupełnie szczerze? Czy i w tym  nie ma analogi do Rosji bolszewickiej, w której żydzi tak ważną, zwłaszcza z początku, odegrali rolę? W każdym razie zapewne nie po raz ostatni dla zilustrowania ważnych wydarzeń aktualnej chwili musimy podawać w naszym piśmie obrazki hiszpańskie. Trzeba być przygotowanym na niejedną jeszcze niespodziankę...

Motłoch madrycki, podejrzewając w pasażerach przejeżdżającego samochodu monarchistów, rzucił się na nich, wywlókł ich na bruk i zamordowali, wóz podpalił

Nawet szkoły, utrzymywane przez .zakonnice, są w Madrycie palone i rozgrabiane, 
zupinie jak w Rosji bolszewickiej

Pożar klasztoru De Las Maravillas w Madrycie

Światowid. 1931, nr 22
30.05.1931


18 lat więziony w trumnie

Potworna zbrodnia wyrodnych rodziców, niewiarygodne odkrycie w Warszawie


Donoszą z Warszawy:  Na 10-morgowej kolonii na Starym Bródnie w Warszawie mieszka dość zamożne małżeństwo 64 letni Józef Kurek i 67 - letnia żona jego Marianna.  Policji powiatowej doniesiono, że Kurkowie więzią swego syna. który jest chory umysłowo. Przybyli na miejsce przedstawiciele władz. Zastano w domu Mariannę Kurek, która na zapytanie, co się dzieje z synem udała wielkie zdziwienie. Syn jest w polu z ojcem próbowała kłamać. Przystąpiono do poszukiwań. W stajence ciemnej i ciasnej ujrzano w progu skrzynię na niewysokich palach. Długość - 4 metry, wysokość - 1 i pól metra i szerokość 45 centymetrów. Krótko mówiąc trochę większa trumna. Skrzynia zaopatrzona była w małe drzwiczki i jeszcze mniejsze okienko wychodzące na ciemną stajnię, w której rezydował jedyny sąsiad więźnia koń. 

W tej klitce zbitej z grubych desek, na specjalne zamówienie potwornych rodziców żył od lat osiemnastu syn Kurków, 42.letni Piotr Kurek. Miał lat 18 gdy dostał pomieszania zmysłów. Skończył właśnie 6 klas gimnazjum i miał zamiar wstąpić do seminarium. Początkowo rodzice oddali chorego do szpitala w Drewnicy, ale następnie odebrali go żałując pieniędzy na opłatę. Od tego czasu, t j. od 18 lat nieszczęsny obłąkaniec, zupełnie nagi, przebywa w klatce w straszliwym brudzie, śpiąc na gołych deskach, karmiony ochłapami. Straszny to widok patrzeć na nieszczęśliwca, wychudzonego do ostatecznych granic, pokrytego wrzodami, obrośniętego, drżącego w panicznym lęku  przed ludźmi. Nie mówi on nic. Może zapomniał. Wyrodnych rodziców aresztowano.  

Pałuczanin 1931.08.25 nr 98
25.08.1931


Rząd sowiecki topi bezbronne dzieci jak szczury!



,,Bezpryzornyj" jest to istota ludzka — dziecko do lat 16 — o którym nikt nie myśli i o które nikt się nie troszczy. Rodzice — o ile jeszcze żyją — nie dbają o nie. Zatracili wszelkie poczucie rodzicielskiej miłości, a zresztą warunki życiowe są tak straszne, że po prostu nie mają możności zapewnić swoim dzieciom elementarnych środków do życia. żadnych charytatywnych instytucyj opieki nad dzieckiem pod sowieckim rządem nie ma, ani być nie może. Dziecko sowieckie jest dosłownie bezbronne i wydane na pastwę okropnych warunków, stworzonych przez obecny reżim. Nazwą „człowieka" nie licuje zupełnie z nieszczęśliwą istotą zwaną „bezprizornym". Jest to stworzenie wyrastające bez wychowania i nauki, które nie żyje, lecz wegetuje i do żadnej rozumnej funkcji społecznej nie jest zdolne. Wzrasta ono jak dzikie zwierzątko, któremu wszelkie pojęcia obowiązku, moralności,uczciwości i przyzwoitości są obce, rozwija się na młodocianego przestępcę, nie tylko złodzieja lecz i mordercę, staje się istotą fizycznie i duchowo chorą, od najmłodszych lat obeznaną z alkoholem, chorobami wenerycznymi, zimnem i głodem.

W słynnym dziele prof. Iwana Iljina „Świat nad przepaścią" czytamy wstrząsające przykłady tragedii rosyjskiego dziecka. Książka ta winna płonąć jak pochodnia drogowskazu dla państw Europy zachodniej i jak sygnał alarmujący przestrzegać je przed trucizną śmiertelnego rozkładu sowieckiego zdziczenia. Włosy stają na głowie, gdy czytamy również opis przytułku nocnego dla bezprizornych zamieszczony w międzynarodowym protokóle nr. 77. „Pierwsza rzecz, rzucająca się w oczy, to brud, smród i bijatyka grających w karty chłopaków. Między halą do spania a miejscem ustępowym, niema w ogóle żadnej różnicy. Należałoby tam wchodzić z maską gazową na twarzy. Na ziemi kłębi się rój żywych trupów, przeżartych najstraszliwszymi chorobami. Na zaplutej podłodze leżą obok siebie starcy i syfilitycy — chłopcy. Jeden wytrząsa na sąsiada koszulę pełną wszy, drugi ściąga śpiącemu sąsiadowi buty, które da się jeszcze spieniężyć"; niepodobna powtórzyć wszystkiego na co patrzą przerażone oczy zwiedzającego w tym piekle obrzydliwości!

Bezprizornyj otrzymuje ubranie tylko przypadkowo. Rejestrowano już wypadki gdy nagie zupełnie dzieci biegały po ulicach. Bielizna uchodzi za zbytek i tylko wyjątkowo staje się udziałem nieszczęśliwych. Jedynym odzieniem bezprizornego bywa jakaś stara spódnica, podarty płaszcz, worek — wszystko cokolwiek mu w ręce wpadnie. O obuwiu nie ma w ogóle mowy. W przytoczonym powyżej protokóle 77 czytamy: „Jest godzina 8 rano. Wszyscy muszą opuścić przytułek nocny. Zimny, mroźny dzień. Przeszywający do szpiku kości wiatr. Na dziedzińcu stoi chłopczyk w koszulinie, z jedną nóżką w gumowym kaloszu, z drugą owiniętą w starą futrzaną czapkę, z pod której widać krew. Straszne postacie rozłażą się jak mrówki po mieście, zatrzymują przed wystawami sklepów, plując przechodniom w twarz i kradną co się da. 

Na targ idzie kobieta z koszykiem i torebką. Nagle z bramy domu wyskakuje i rzuca się na nią. „bezprizornyj" i stara się wydrzeć torebkę z pieniędzmi. Kobieta się broni. Lecz już otoczyło ją pięciu czy sześciu bandytów: Jeden jak dzikie zwierzę chwyta ją za kark, drugi wykręca jej ręce, trzeci brzytwą kaleczy jej dłoń, inny rzucają ją na ziemię, gryzą, drapią, wyrywają zdobycz i uciekają. —Zauważy ten incydent milicjant — jeśli zauważyć raczy — wyśledzi gdzie się schronili bezprizomyje. Okazuje się zazwyczaj, że kilkuset bezprizornych mieszka w jakimś opuszczonym niewykończonym budynku, gdzie otwory okien i drzwi pozasłaniali gałganami i żyją gorzej niż rozbójnicy w wiekach średnich. Znaleziono raz w takim rozbójniczym piekle kilkaset skórek z kotów. Dzikie hord; karmiły się mięsem kocim, skórki wymieniając na tytoń.

Co czyni rząd sowiecki jak uda mu się wytropić takie osiedla bezprizomych? Czyni obławę, i — jak to już bywało — ładuje 1000 ludzi na statek, który odpływa na niedaleko od Leningradu położone jezioro Ładoga. Tam... na środku jeziora... przedziurawia się statek, jak szczury topi Rosja swoją nieszczęśliwą bezbronną młodzież! Czy Bernard Shaw wie o tym? Czy propaguje wywóz Anglików na środek kanału La Manche? Rosja Sowiecka chwali się, że niema bezrobotnych. Posiada za to beziprizornych i tych skwapliwie się pozbywa.

Dzień Pomorski 1931.09.13, R. 3 nr 210
13.09.1931


KOMUNIŚCI NA WĘGRZECH WYSADZILI POCIĄG W POWIETRZE




Dnia 13 września b. r. o godzinie 12.30 w nocy dokonano straszliwego zamachu dynamitowego na pociąg pospieszny w odległości 40 kim od Budapesztu, koło Bia Torbagy. Mianowicie, kiedy express Budapeszt-Kolonia wjeżdżał na wiadukt, nagle nastąpiła ogłuszająca eksplozja, która zniszczyła tor. Wskutek tego lokomotywa wraz z kilkoma wagonami spadła z wiaduktu, wysokiego w tym miejscu na 30 m, powodując śmierć 24 osób i ciężkie okaleczenia u kilkudziesięciu innych. Na wiadomość o katastrofie natychmiast z Budapesztu wyruszył ochotniczy oddział ratunkowy i oddziały policji na samochodach. Miejsce katastrofy było z dala widoczne, ponieważ wagony paliły się jasnym płomieniem. Przystąpiono do akcji ratunkowej i do identyfikowania zwłok. Równocześnie władze policyjne rozpoczęły śledztwo. Wykazało ono, że sprawcami ohydnego zamachu są komuniści. W pobliżu miejsca wypadku znaleziono bowiem lont i list, zapowiadający nowe zamachy. Prowokacyjny ten list zawierał w końcu pogróżkę, że „kapitaliści nam nie ujdą, nie brakuje nam materiałów wybuchowych i benzyny".

Jak stwierdzono maszyna piekielna użyta w zamachu była pochodzenia niemieckiego, zaś baterie marki „Orion“. Przypuszczają, że zamachowcy nie mogli uciec za granicę, ponieważ w drodze radiowej i telegraficznej wszystkie miejscowości pograniczne zostały o zamachu natychmiast zawiadomione. Rząd na wiadomość o zamachu zwołał nadzwyczajne posiedzenie, na którym uchwalono nagrodę w wysokości 50.000 pengö za wskazanie sprawców zamachu oraz zastanawiano się nad wprowadzeniem sądów doraźnych w całym kraju. Sytuacja bowiem na Węgrzech jest od dłuższego Czasu bardzo naprężona, tak, że niejednokrotnie przychodziło do ekscesów ulicznych w Budapeszcie, a nawet do demolowania sklepów przez bezrobotnych.

Zamach na pociąg budapeszteński jest jeszcze jednym dowodem więcej, że żywioły wywrotowe w Europie nie śpią i że czując za sobą możną pomoc Sowietów oraz wyzyskując niezadowolenie mas, panujące wskutek kryzysu gospodarczego, starają się aktami terroru siać postrach w społeczeństwach i przygotowywać grunt do ostatecznej rozgrywki.


Światowid. 1931, nr 38
19.09.1931


Przez 144 godzin żywcem pochowani



W poniedziałek 4 stycznia wydarzyło się blisko Bytomia straszne nieszczęście. Głęboko 700 metrów pod ziemią nastąpiła eksplozja i zasypała węglem 14 górników. Po 144 godzinach wydobyto 7. W chwili, gdy to piszemy, reszta albo już nie żyje, albo czeka jeszcze ratunku. W niebezpiecznych warunkach narażali bezustannie swe młode życie. Pracowali dla nas, by nam było ciepło, byśmy mieli światło w pokoju, a ogień w kuchni. Liczyli z pewnością chwile, które ich jeszcze dzieliły od zakończenia pracy. Nikt z nich nie myślał o tym, że dnia dzisiejszego - (a wielu już nigdy) - nie ujrzą już światła i świata.

Wśród ożywionej pracy słychać nagły huk. W mgnieniu oka okropne zamie- szanie. Pękają i łamią się grube belki. Ze wszystkich stron zaczyna się sypać węgiel. Powstaje huk, grzmot, piekielny hałas, tak jakby nad biednymi górnikami całe światy zaczęły się walić i sypać w gruzy, W mgnieniu oka gaśnie wszelkie światło: noc śmiertelna. Równocześnie odzywają się jęki, jęki straszliwe, ścinające krew w żyłach... tak płacze nieszczęsna istota ludzka, gdy mroźny powiew śmierci ją ogarnia... Krzyczą w przeraźliwy sposób ci, którzy w tych ciemnościach podziemnych przysypani węglami lub belkami wiją się boleśnie pod przytłaczającym ich ciężarem... Jeden złamaną ma nogę, inny oba obojczyki najgorsza, że niema światła.

Po długich godzinach w tych ciemnościach znajdują pudełko zapałek, lampkę karbidową, cokolwiek chleba i blaszankę z kawą... to niemal wszystko. Cały ich skarb. Zapalają światełko. Powoli rozglądają się w najbliższym otoczeniu. Z przerażeniem stwierdzają: ,,Wyjście na świat zawalone. Ganek zatarasowany. Belki podtrzymujące sufit- połamane, i wszystko, wszystko zasypane doszczętnie. Mowy niema byśmy się wydobyli. Jeżeli cud się nie stanie, jesteśmy straceni. Zdala od świata, słońca, od swoich, od rodziców, żon, braci. Kto wie, czy ich jeszcze zobaczymy. - Pot zimny występuje na czoło. Jakieś mrowie co chwile przechodzi plecy. W tej czarnej, kamiennej trumnie zamknięci. Chcieliśmy mówić, wołać, krzyczeć, ryczeć z rozpaczy, lecz na co? Nikt nas nie usłyszy. Zmęczymy się niepotrzebnie. Mieliśmy lęk, jakiego nigdy jeszcze nie zaznaliśmy w życiu..."

Wiemy jak powstała wielka wojna w r. 1914, Sygnałem rozpoczynającym było zamordowanie w Sarajewie austriackiego następcy tronu przez Serba Principa; sąd orzekł, że Princip za czyn swój winien śmierci nie jeden raz, lecz tysiąc razy. Gdyby miał życie nie jedno, lecz tysiąc, tysiąc razy trzeba by mu odbierać to życie. To też mózgi poczęły się wysilać, by jak najgorszą i najokrutniejszą wynaleźć karę dla Principa. Nie wycinano mu języka - nie kaleczono ręki, która trzymała śmiertelną bombę. Nie palono czoła, pod którym myśl mordu się zlękła. Nie! Wrzucono go do najgłębszego lochu więziennego w twierdzy Theresienstadt. Loch ten był tak głęboki, że nie mógł doń dochodzić ani słodki śpiew ptaszyny, ani promyczek słońca, ani dźwięk ludzkiej mowy, ani odgłos kroku ani powiew powietrza. To też wkrótce choroba poczęła go trawić. Coraz częściej Princip tracił przytomność, pół żywy co raz dłużej zawisał na kajdanach, aż wreszcie po krótkich latach ducha wyzionął. To zamknięcie w strasznych głębinach jest najstraszniejszą katuszą.

Loch ciemny z kamienia, podziemia głębokie, czy nie nasuwają Ci okropnego porównania z tym jeszcze straszniejszym miejscem, w które zakuci zostali od poniedziałku do niedzieli po południu owi biedni, wszelkiej litości i wszelkiego pożałowania godni górnicy przez owe  144 godziny? Czy to cud się stał, że nie stracili rozumu, że jako chrześcijanie dzielni czekali, wierząc w opatrzność i ufając w zlitowanie Boże!

Byłem 1919 r, kapelanem więziennym. Patrzałem na ludzi skazanych na śmierć w owym strasznym roku wyprawy kijowskiej. Wyrok śmierci posłano celem zatwierdzenia do Warszawy. Zatwierdzenie mogło nadejść do Poznania każdego dnia. Ale nie nadchodziło. Czekaliśmy na ten wyrok dzień jeden, drugi, trzeci i jeszcze dłużej i dłużej. Skazańcy nikli nam w oczach, chudli i mizernieli okropnie. Widzę Cię jeszcze mój kochany przystojny szoferze! Dnia każdego z rana z strasznym lękiem przystępujesz do mnie: "Księże! czy to już może dziś? Może jednak zlitują się w Warszawie? Mam żonę i dzieci. Jaka to udręka, spać nie mogę. To wyczekiwanie, ta niepewność więcej katuje, więcej męczy od najsroższej śmierci..."

Tak też nasi bracia górnicy zasypani 700 metrów głęboko pod ziemią, odcięci 100 metrów grubą ścianą od najbliższego ganka podziemnego, każdej godziny - a każda była dla nich wiecznością - się pytali: Boże, czyż nie masz litości! czyż nie skończy się ta okropność! Z 14 dotychczas uratowano 7. Uratowano ich w niedzielę 10 stycznia po południu, gdzie 144 godziny prześlęczeli w strasznym więzieniu, Oto ich nazwiska: Kałpok, Starzyński, Ludwik, Ślama, Klukowski, Marek i Nowak. Ślama z nich wszystkich był najdzielniejszy! 
 

Przewodnik Katolicki. 1932 R.38 nr4
24.01.1932



Spłonęło muzeum kaszubskie w Wdzydzach



Wdzydze, 17. 6. (PAT.) Spłonęło to jedyne muzeum kaszubskie w Polsce, wraz z cennymi zbiorami. Prócz tego spłonęło 7 domów mieszkalnych. Wysokości strat na razie nie ustalono. Są jednak bardzo znaczne. Opis muzeum wdzydzkiego, pióra Marii Wierzejewskiej zamieściliśmy w ,,Dzienniku Bydgoskim" nie tak dawno. Obok muzeum znajdowała się szkoła haftów kaszubskich Teodory Gulgowskiej, żony założyciela muzeum. Nauka polska poniosła straty niepowetowane.

Wdzydze w płomieniach
Z Kościerzyny podają dalsze szczegóły: Wdzydze, ten uroczy zakątek tak często odwiedzany przez wycieczki z całej Polski, padł w dniu wczorajszym pastwą ognia. Od iskry z komina zajęła się chata, która w jednej chwili niemal stanęła cała w płomieniach. Brak dostatecznej ilości wody i szalejąca wichura uniemożliwiały ratunek dalszych siedmiu domów, które zajęły się od płonącej chaty. W pewnej chwili Wdzydze przedstawiały jedno morze płomieni, z których dobywały się żałosne ryki palącego się żywcem bydła.

Spaliło się doszczętnie Muzeum Kaszubskie, zakupione w swoim czasie przez rząd, oraz domy i zabudowania z żywym i martwym inwentarzem, należące do skarbu państwa (muzeum), Teodory Gulgowskiej, Jana Grulkowskiego, Ignacego Leszczyńskiego,, Jana Łosińskiego, Józefa Grulkowskiego, Józefy Zabrockiej i Alojzego Grulkowskiego.

Siedem rodzin pozostało bez dachu nad głową. Straty wynoszą około 110 tysięcy złotych.


Dziennik Bydgoski, 1932, R.26, nr 139
19.06.1932


KOSZMARNY OBRAZEK Z WARSZAWY



Na dworca głównym w Warszawie udało się fotografowi „Światowida" uchwycić na kliszy moment prowadzenia do pociągu jakiegoś umysłowo chorego, związanego powrozem, jak dzikie zwierzę.
Fotografia, którą reprodukujemy, stanowi bardzo smutne świadectwo metod, jakie stosują w naszej stolicy dla przetransportowywania umysłowo chorych. Krępowanie powrozami nawet najbardziej podnieconych chorych psychicznie, należy już dziś do historii, i zdarzyć się jeszcze może tylko gdzieś na głębokiej prowincji. W większości przypadków wystarczy do uspokojenia chorego zastrzyk silnie działającego narkotyku — w innych, rzadszych przypadkach zastosować się musi kaftan bezpieczeństwa, który jest jednak stokroć humanitarniejszy, niż krępowanie nieszczęśliwego powrozami.

Nasuwają się tu jeszcze inne smutne refleksje. Chorego wiozą do Tworek. Czy znajdzie się tam dla niego miejsce? Wszak mamy w Polsce, według minimalnych obliczeń, ponad 32 tysiące umysłowo chorych, wymagających bezwzględnej opieki zakładowej — a dla tych 32 tysięcy chorych mamy zaledwie 15 tysięcy łóżek... A nowych zakładów nie buduje się. Skutek jest ten, że bardzo często, szczególnie na wsi, rodziny przechowują umysłowo chorych, niby dzikie a niebezpieczne zwierzęta w chlewach lub stajniach, gdzie nieszczęśliwcy ci spędzają długie lata w zupełnym zapomnieniu, oczywiście nie leczeni i dopiero jakiś przypadek wyzwala ich z tej strasznej udręki.

Do najlepiej urządzonych w Polsce zakładów dla umysłowo chorych należą Kobierzyn pod Krakowem, Tworki pod Warszawą, Kulparków koło Lwowa i Lubliniec na Śląsku. Na nowe zakłady niema pieniędzy. Ważki to argument. Niemniej jednak coś trzeba będzie zrobić, aby publiczność nie była zmuszona oglądać tak koszmarnych scen, jak to miało miejsce na dworcu warszawskim.
Dr. G.

Światowid. 1932, nr 41
08.10.1932


W Łodzi wybuch rozerwał Żydówkę

W pobliżu gmachu województwa eksplodowała podrzucona przez komunistów puszka wypełniona materiałem wybuchowym — Drugą, podobną bombą znaleziono przed magistratem łódzkim


Łódź. 13. 12. (PAT.) Dziś ran© w pobliżu gmachu wojewódzkiego podrzucono niewielką puszkę, wypełnioną materiałem wybuchowym. W pewnym momencie puszka eksplodowała, w wyniku czego zabita została przechodząca ulicą kobieta oraz odniosła rany inna osoba. W tym samym czasie w przedsionku magistratu wykryto podobną puszkę z materiałem wybuchowym. Znajdująca się, w gmachu policja puszkę tę w porę zdążyła usunąć. W związku z tymi wypadkami aresztowane kilka osób.

 Łódź. 14. 12. (Tel. wł.) Wczoraj o godz. 10.20 z rana na ulicy Zachodniej i zbiegu Ogrodowej, gdzie przy pałacu Poznańskich mieści się urząd wojewódzki, jakaś starsza kobieta, Żydówka, idąca trotuarem, natknęła się na puszkę, owiniętą w papier. Gdy ją podniosła, aby stwierdzić zawartość, nastąpił wybuch, który rozerwał kobietę na kawałki. Równocześnie wypadło kilka szyb w gmachu województwa. Z poczekalni województwa wybiegło niezwłocznie kilku policjantów. Dochodzenia, wszczęte na miejscu, ustaliły, że puszka zawierała silny materiał wybuchowy. Nie ulega wątpliwości, że jest to robota komunistyczna. Komuniści chcą bowiem podburzyć bezrobotnych, którzy przed kilku dniami konferowali przez swych delegatów z wojewodą Jaszczołtem. Niespełna w kwadrans po wybuchu przed województwem władze bezpieczeństwa zostały zawiadomione o znalezieniu drugiej bomby przed gmachem magistratu łódzkiego. Bomba ta nie wybuchła, gdyż zdołano ją unieszkodliwić, zanim mechanizm zegarowy mógł spowodować eksplozję.
(w)
Kurier Poznański 1932.12.14 R.27 nr 571
14.12.1932


Straszna katastrofa kolejowa w Rumunii

Z pod gruzów wydobyto 10 zabitych i 25 ciężko rannych


We wtorek o godz. 8 rano nastąpiło na linii kolejowej Bukareszt - Krajowa w Rumunii niedaleko bukareszteńskiego dworca północnego katastrofalne zderzenie się pociągu pośpiesznego z pociągiem osobowym. Pociąg osobowy wyrzucony został z szyn. Pięć wagonów jest całkowicie zniszczonych. Z Bukaresztu wyjechały natychmiast na miejsce katastrofy pociągi ratownicze. Akcja ratownicza natrafia jednak na trudności z powodu silnej śnieżycy.

Zderzenie nastąpiło z powodu fałszywego nastawienia zwrotnicy, przy czym pociąg pośpieszny wjechał na pociąg osobowy. Na wiadomość o katastrofie wyruszyły rodziny pasażerów pociągu osobowego samochodami z Bukaresztu na miejsce katastrofy. Dotychczas wydobyto z pod gruzów 10 zabitych i około 25 ciężko rannych. Według dotychczasowych dochodzeń winę ponosi maszynista pociągu pośpiesznego, którego wraz z całym personelem aresztowana

Lech.Gazeta Gnieźnieńska: codzienne pismo polityczne dla wszystkich stanów. Dodatki: tygodniowy "Lechita" i powieściowy oraz dwutygodnik "Leszek" 1933.01.12 R.34 Nr9
12.01.1933


Krwawa zemsta zdradzonej córki rebego



Z Warszawy donoszą: W nie długim czasie znajdzie się przed sądem okręgowym sprawa o zabójstwo erotyczne, dokonane w Błoniu. Córka miejscowego rebego, 25-letnia Estera Kirsch, od 12-tu 1 lat utrzymywała zażyłe stosunki z miejscowym urzędnikiem poczty, Górskim. Dziewczyna była w Górskim zakochana na zabój. Stosunki łączące ją z Górskim, spowodowały że rodzice wyklęli dziewczynę. i wygnali ją z domu. Górski obiecywał ożenek. Dziewczyna miała tylko przyjąć chrzest. Gdy wszystko już było przygotowane do chrztu, miało nastąpić małżeństwo. Tymczasem Górski oświadczył Esterce, że już jej nie kocha i że muszą się rozstać. 

Spotkali się jeszcze raz za miastem na rozdrożu, gdzie miało nastąpić ostatnie pożegnanie. Dziewczyna zaklinała i błagała ukochanego, ażeby jej nie porzucał. Górski był jednak niezachwiany. Zażądał od dziewczyny, ażeby zwróciła mu wszystkie jego listy miłosne. Esterka udała się do domu dla wydania listów i zabrała rewolwer, z którego dała do kochanka kilka strzałów, kładąc go trupem na miejscu. Estera Kirsch postawioną została w stan oskarżenia z art. 225, cz. II kk. tj. o dokonanie zabójstwa w afekcie. Przesiaduje ona w wiezieniu kobiecym przy ul. Dzielnej. Jest to rzecz ciekawa na tle przesądów, panujących w zacofanych rodzinach żydowskich na prowincji. Po zabójstwie, dokonanym przez Esterkę na osobie niewiernego kochanka, rodzice wyparli się jej całkowicie i odbyli 7-dniową pokutę taką, jaką odbywa się po zmarłych.

Lech.Gazeta Gnieźnieńska: codzienne pismo polityczne dla wszystkich stanów. Dodatki: tygodniowy "Lechita" i powieściowy oraz dwutygodnik "Leszek" 1933.10.03 R.34 Nr227 
03.10.1933


 Minister Bronisław Pieracki zamordowany



Warszawa. W piątek o godz. 3,30 po południu dokonano zamachu na ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego. Zamach został dokonany w chwili, kiedy p. minister wchodził do bramy domu nr. 3 przy ul. Foksal. Sprawca dał 3 strzały raniąc ministra w głowę. Minister spraw wewnętrznych Bronisław Pieracki zmarł w szpitalu Ujazdowskim wskutek odniesionych ran.

Szczegóły zbrodni


Dotychczas stwierdzone szczegóły zamachu na ministra Pierackiego są następujące: Zamach nastąpił w chwili, gdy minister Pieracki wchodził do bramy nr. 3 przy ul. Foksal, gdzie mieści się klub stowarzyszenia, w którym gromadzą się zazwyczaj wybitni przedstawiciele. kół politycznych Warszawy. Minister udawał się do klubu na obiad. Nieznany mężczyzna strzelił do ministra trzy razy. Dwie kule trafiły w głowę, trzecia przebiła kapelusz. Napastnik rzucił się do ucieczki, za nim pobiegł policjant, który znajdował się w pobliżu. Napastnik zranił policjanta i zbiegł. Rannego ministra niezwłocznie po zamachu odwieziono do szpitala Ujazdowskiego gdzie śp. Bronisław Pieracki zmarł o godz. 17.15 nie odzyskawszy przytomności. Na miejsce wypadku przybyły władze śledcze i policyjne, które wdrożyły dochodzenie.

Powszechne przygnębienie i oburzenie. Warszawa. Wiadomość o zamachu na ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego obiegła lotem błyskawicy całą Polskę, wywołując powszechne przygnębienie. Mordercza kuła przecięła pasmo życia zasłużonego działacza niepodległościowego, żołnierza, który przeszedł przez ciężkie boje w Legionach polskich i w wojnach o niepodległość. Jeden z dzienników charakteryzuje w następujących słowach postać zmarłego: Bronisław Pieracki jest jedną z najpiękniejszych i najszlachetniejszych postaci pokolenia, które wywalczyło niepodległość Polski. Wybitny umysł, głęboki patriotyzm i spiżowy charakter — oto cechy, które sprawiły, że w młodym wieku minister Pieracki zajął w Polsce jedno z naczelnych stanowisk. Cieszył się on absolutnym zaufaniem Marszałka Piłsudskiego, który mu w ciągu 15-tu lat powierzał szereg ważnych i odpowiedzialnych zadań. Zbrodniczy zamach na tego odpowiedzialnego męża stanu i wielce zasłużonego patrioty budzi w społeczeństwie wielkie oburzenie.

Piękna karta życia śp. Min. Pierackiego. Warszawa. Śp. Bronisław Pieracki, minister spraw wewnętrznych był idealnym z najbardziej zasłużonych działaczy niepodległościowych. Urodził się w roku 1894. W czasie studiów uniwersyteckich na wydziale filozoficznym ś. p. Bronisław Pieracki brał przed wojną światową czynny udział w pracach niepodległościowych odgrywając poważną rolę najpierw w związku walki czynnej, a później w Związku Strzeleckim. W chwili wybuchu wojny śp. Minister Pieracki znalazł się w szeregach Legionów Polskich, służąc w 4 pułku Legionów, gdzie uzyskał stopień oficerski. Po odzyskaniu niepodległości śp. Bronisław Pieracki brał udział w walkach w obronie Lwowa oraz szeregu innych kampanij. Po ukończeniu wojny pozostał w armii czynnej, kończąc Wyższą Szkołę Wojenną i uzyskując dyplom oficera sztabu generalnego. Ostatnio posiadał stopień pułkownika dyplomowanego. W roku 1928 wybrany został śp. Bronisław Pieracki na posła do Sejmu. Powołany jest następnie na stanowisko wiceprezesa klubu parlamentarnego BBWR. i przewodniczy komisji wojskowej w Sejmie. Śp. Pieracki wraca następnie do armii na stanowisko drugiego zastępcy szefa sztabu głównego, po czym mianowany zostaje wiceministrem spraw wewnętrznych. 4 grudnia 1930 r. śp. Bronisław Pieracki zostaje ministrem bez teki w gabinecie prezesa Sławka, stanowisko to zatrzymuje również w gabinecie premiera Prvstora do 22 czerwca 1931 r., w którym to dniu zostaje mianowanym ministrem spraw wewnętrznych. Ś. P. Bronisław Pieracki odznaczony był orderami „Virtuti Militari“, 4-krotnie „Krzyżem Walecznych“, „Polonia Restituta“, „Złotym Krzyżem Zasługi“ i wielu Innymi odznaczeniami.

Żałoba, Warszawa. Wczoraj o godz. 8 wieczorem P. Premier prof, Kozłowski, minister Beck i wiceminister Siedlecki, a następnie wszyscy niemal członków rządu przybyli kolejno do kaplicy szpitala Ujazdowskiego, w której ustawione zostało w trumnie ciało śp. ministra Pierackiego, by złożyć ostatni hołd pamięci ofiary mordu. Z całego kraju i zagranicy napływają na ręce rządu liczne kondolencje z powodu skrytobójczego zamachu na śp. ministra Pierackiego. Na gmachach publicznych w stolicy w całej Polsce wywieszono chorągwie żałobne. Przy zwłokach zmarłego ministra pełnią straż honorową urzędnicy ministerstwa spraw wewnętrznych i członkowie koła 4 pułku Związku Legionistów. Widowiska na znak żałoby zostały odwołane. Pogrzeb zmarłego ministra odbędzie się na koszt państwa z honorami wojskowymi.


Katolik Polski, 1934, R. 10, nr 136
16, 17.06.1934


Zbiorowe samobójstwo

trzech uczniów Seminarium w Tarnowie



Z Tarnowa donosi (Lub): Miasto nasze wstrząsnęła w piątek do głębi straszna wiadomość: w godzinach południowych rozeszła się potworna wprost pogłoska, że trzech uczniów seminarium nauczycielskiego w Tarnowie popełniło samobójstwo na Górze Piaskowej. Mianowicie pewien funkcjonariusz z Moście, jadąc rowerem w stronę Klikowej, usłyszał w przyległym lasku na Górze Piaskowej, kilka strzałów. Zaciekawiony udał się na miejsce, skąd dochodziły strzały i tutaj jego oczom przedstawił się okropny widok.

Spostrzegł mianowicie 2 trupy młodzieńców obok trzeciego osobnika, dającego słabe oznaki życia. Zawezwane Pogotowie odwiozło ciężko rannego do szpitala, gdzie walczy ze śmiercią. Policja ustaliła, że denatami są uczniowie państwowego seminarium męskiego w Tarnowie z III-go kursu, a mianowicie: Koncewicz Stanisław, lat 20, z pod Mielca, Wojturski Emil, lat 20, z Rzeszowa i Szczerczak Tadeusz Zygmunt, lat 22, z Tarnowa.

Ten ostatni strzelił sobie w usta tak, że kula wyszła tyłem. Walczy on w szpitalu ze śmiercią i słaba jest nadzieja utrzymania go przy życiu. Dwaj pierwsi strzelili sobie z rewolweru w usta i padli na miejscu trupem. Niesamowity jest po prostu fakt, że desperaci strzelali z jednego rewolweru.

Wszyscy trzej zdjęli najpierw marynarki i po strzale padali na nie. U Szczerczaka znaleziono drugi rewolwer, stwierdzono jednak, że z rewolweru tego nie strzelano. Powodem rozpaczliwego kroku trzech młodzieńców były złe noty, oraz fakt zniesienia trzeciego kursu seminarium w związku z reorganizacją szkół, wskutek czego otrzymawszy niedostateczny stopień, popadli w rozpacz. Należy przypuszczać, że ustalili oni plan odebrania sobie życia.

Koncewicz, który od dłuższego czasu nie chodził do szkoły, w piątek przyszedł do klasy po świadectwo w stanie nieco podchmielonym. Drugi denat, mianowicie Wojturski, otrzymawszy świadectwo z niedostatecznym postępem, kiedy gospodarz klasy, prof. Komperda wyraził mu współczucie z tego powodu, machnął ręką i powiedział: „Zapóźno!".

Chodzą pogłoski, że do spisku, że się tak wyrazimy — samobójczego, należał jeszcze czwarty uczeń, któremu w ostatniej chwili zabrakło odwagi i nie stawił się na umówionym miejscu. Wiadomość o strasznym czynie młodych chłopców jest przedmiotem rozmów i komentarzu całego miasta.


Ilustrowany Kuryer Codzienny. 1934, nr 166 (17 VI)
16.06.1934


Katastrofalne skutki powodzi w Małopolsce

Kilkadziesiąt osób zginęło w nurtach wezbranych rzek
Setki mostów zerwanych - Wiele wsi i osad pod wodą


Kraków, 18. 7. (PAT). Deszcz pada bez przerwy od niedzieli wieczorem przybierając często charakter gwałtownej ulewy. POZIOM WODY NA WIŚLE SZYBKO SIĘ PODNOSI. Z terenu okręgu korpusu krakowskiego poza oddziałami piechoty wszystkie oddziały wojsk technicznych biorą udział w akcji ratunkowej. Klęska powodzi w czasie żniw, rozpoczętych na całym terenie woj. krakowskiego, spowodowała OGROMNE SZKODY DLA ROLNICTWA. Na teren powodzi przybyli KORESPONDENCI PISM ZAGRANICZNYCH.
 
Kraków. 18. 7. (PAT). Fala powodzi objęła dolny bieg dopływów Wisły, zalewając okoliczne wsie i drogi i zrywając mosty szczególnie w powiatach dąbrowskim, brzeskim, tarnowskim i bocheńskim. NA LINI KOLEJOWEJ KRAKÓW - TARNÓW ZERWANY ZOSTAŁ MOST NA DUNAJCU KOŁO TARNOWA. W okolicach Tarnowa i w dzielnicy robotniczej w Tarnowie drogi są zalane. W NOWYM SĄCZU sytuacja jest nadal bardzo poważna. Rzeka Raba wezbrała bardzo silnie. Kolonie wakacyjne w miejscowościach zagrożonych zostały ewakuowane i umieszczone w miejscach bezpiecznych. NA DWORCU W ZAKOPANYM STOJĄ DWA POCIĄGI OSOBOWE, KTÓRE NIE MOGĄ WYJECHAĆ. Podróżni tych Pociągów zostali zaprowiantowani. 

Wadowice. 18. 7. (PAT). O sytuacji powodziowej donoszą: W Brodach pod Kalwarią most na rzece Cedron jest zagrożony. Droga państwowa Brody-Kalwaria na długości 5 km. jest podmulona. W Lenczach woda dochodzi do stacji kolejowej i zachodzi obawa pad mycia toru. Przedmieście miejskie w Wadowicach zalane jest wadą. Ludność ewakuowano i umieszczono w klasztorze OO. Pallotynów. Ulica 3-go Maja aż po koszary i ulicę Legionów jest pod wodą. Droga Wadowice-Kalwaria po obu stronach zalana.

Most pod Tarnowem nie jest zerwany

Kraków, 18. 7. (PAT). Według informacji krakowskiej dyrekcji kolejowej wiadomość, podana przez niektóre dzienniki warszawskie o zerwaniu mostu pod Tarnowem nie jest prawdziwa. Zerwanym został tylko mały mostek t. zw. przepust między Bogumiłowicami i Biadolinami. Spowodowało to przerwę w komunikacji.

San wystąpił z brzegów
 
Przemyśl. 18. 7. (PAT). Na skutek wielkich opadów atmosferycznych San wystąpił z brzegów na przestrzeni od Sanoka do Jarosławia. Woda podniosła się o -3 i pół metrów ponad poziom normalny zalewając okoliczne pola. Specjalnie zagrożone w tej chwili jest przedmieście Przemyśla - Wilcze. Równocześnie wylał także dopływ Sanu - Wiar, gdzie woda podniosła się do wysokości 7 mtr., zalewając okoliczne pola i częściowo kilka wsi.

Mościce zagrożone

Warszawa, 18. 7. (PAT). Tor lewy między CZARNĄ a DĘBICĄ- zamknięty. Tor na szlaku TARNÓW-ZABNO na km. 7 jest niebezpieczny dla. ruchu, Wysłano komisje do zbadania tonu. Dąbrowa koło Tarnowa prosi o ratunek. Woda zabrała most drogowy i uderza na miasto. Z Tarnowa wysłano pociąg z kompanią wojska z saperami CELEM OBRONY MOŚCIC. Tor 1 Bogumiłowice - Wola Rzędzińska na linii KRAKÓW - RZESZÓW zamknięty jak również szlak TARNÓW - ZABNO. Ruch towarowy na linii Kraków - Tarnów wstrzymany. Ruch osobowy odbywa się za uprzednim zezwoleniem dyrekcji.

W Małopolsce Wsch. wyższy poziom wody niż w roku 1884

Lwów, 18. 7. (PAT). Sytuacja powodziowa na terenie województwa lwowskiego przedstawia się groźnie tylko w zachodniej części województwa, a mianowicie w powiatach rzeszowskim i przemyskim. Wczoraj o godz. 23-ej stan wody na Wisłoku pod Rzeszowem wykazywał poziom o 50 cm. wyższy, niż w r. 1884, kiedy to poziom wody osiągnął punkt kulminacyjny. Obecnie woda zaczyna opadać. W Krośnie dziś rano zanotowano spadek wód przy stanie 6 mtr. 64 cm. ponad normalny. Meldunki o opadaniu wody nadchodzą. również z nad Sanu i Wiaro. Na Dniestrze także woda opada, wskutek czego niebezpieczeństwa powodzi niema.

Szkody i straty

W tej chwili TRUDNO OCENIĆ ROZMIARY SZKÓD i STRAT, SPOWODOWANYCH POWODZI. Na razie stwierdzono, iż ZNISZCZENIU U"LEGŁO OKOŁO 363 METRY BIEŻĄCE MOSTÓW KOLEJOWYCH I 2.500 METRÓW BIEŻ.  MOSTÓW DROGOWYCH. W wielu Miejscowościach POPRZERYWANE ZOSTAŁY LINIE TELEGRAFICZNE I TELEFONICZNE. W chwili obecnej około 3.000 metrów bież. mostów kolejowych i 600 metrów bież. mostów drogowych jest zagrożonych niebezpieczeństwem podmycia lub zerwania.

Zakopane. 18. 7. (PAT). Dalsze deszcze poczyniły na terenie Zakopanego jeszcze większe spustoszenia, które widoczne są szczególniej wzdłuż uregulowanego potoku Bystrej, płynącego z Kuźnicy. Największa fala wód górskich spłynęła ubiegłej nocy o godz. 3. Fala ta zniszczyła pod Kuźnicami do ujścia potoku na Kamieńcu uregulowane koryta. W kilkudziesięciu miejscowościach, czyniąc olbrzymich rozmiarów wyrwy. Wyrwy te powstały na Bystrym i wzdłuż ulicy Sienkiewicza. Przy samym ujściu Bystrej do Cichej wody lala przerwała nadbrzeżną tamę i woda rozlała się szeroko, zalewając całkowicie dolną część Kamieńca i ODCINAJĄC OD MIASTA ELEKTROWNIĘ. która jednak dzięki zabiegom kierownictwa znowu jest czynna. Sytuacja przedstawia się na ogół  groźnie i zmusza da ewakuacje wielu mieszkańców.

W samym Zakopanym woda zabrała i zniszczyła doszczętnie most prowadzący do szpitala na Ciągłówkę, dwie kładki na Tatarach, dwie na ulicy Szkolnej, most na Szymanów z Ciągłówki, most na Gutach i na Ustópie. Na rzece Olcza woda zniosła cztery mosty i zalała około. 3.000 metrów kwadr, łąk, zabierając jeden budynek gospodarski i stajnię. Na Tatarach woda zniosła również jeden dom. W Poroninie woda pozrywała wszystkie mosty drewniane, zaś oba mosty kolejowe są coraz bardziej zagrożone. Woda zniosła tam jeden dom, grożąc poważnie innym. Ta samo niebezpieczeństwo kilku domom nad Białym Dunajcem. W Białym Dunajcu wyłowiono ZWŁOKI GÓRALA JAKUBA STRĄCZKA, który wracając z jarmarku, chciał konno przepłynąć wezbrany potok, Ofiarą powodzi padł również niejaki KOŁODZIEJ przy wyławianiu z wody drzewa, porwany został silnym prądem i utonął. SYTUACJA JEST NADAL GROŹNA. GDYŻ ULEWNY DESZCZ PADA BEZUSTANNIE.

Ruch na linii Kraków-Lwów wstrzymano

Most kolejowy żelazny w 61 km. odcinek Biadoliny - Bogumiłowice linii Kraków Tarnów zerwany. RUCH OSOBOWY I TOWAROWY NA LINII KRAKÓW - RZESZÓW WSTRZYMANO. Dojechać jednak można od strony Krakowa do St. Słotwina - Brzesko, a od strony Lwowa do Dębicy. 

Warszawa, 18. 7. (PAT). Ministerstwo Komunikacji donosi: ruch pociągów między STRÓŻAMI i KRYNICĄ, STRÓŻAMI i NOWYM ZAGÓRZEM, CHABÓWKĄ - NOWYM SĄCZEM, NOWYM TARGIEM - ZAKOPANEM ZOSTAŁ WSTRZYMANY AŻ DO ODWOŁANIA. Most na Kamienicy szlaku Kamionka Wielka - Nowy Sącz zerwany. Obydwa tory zamknięte. Most na szlaku Nowy Sącz - Chabówka między St. Męcina a Pisarzowa zerwany. Most na Popradzie linii Nowy Sącz - Stary Sącz zagrożony. Most na zwrotnicach st. Rytro uszkodzony. Wszystkie mostki na tych szlakach zagrożone. TOR OD NOWEGO TARGU DO ZAKOPANEGO ZAMKNIĘTY I PODMYTY.

Warszawa, 18. 7. (PAT). Ministerstwo Komunikacji donosi: do chwili obecnej wysłano dwa POCIĄGI RATOWNICZE do Tarnowa, dwa pociągi do Nowego Targu z saperami. Pociąg ratowniczy z Przemyśla z saperami i pontonami jedzie na odcinek Rzeszów - Jasło. Sytuacja pogarsza się z każdą, chwilą TARNÓW JEST JUŻ CZĘŚCIOWO ZAGROŻONY od strony Stróż. Dalsze składy dla pociągów ratowniczych przygotowano do dyspozycji władz wojewódzkich. W ostatniej chwili Tarnów donosi, że między Łowczówkiem Plesną a Tuchowem na odcinku Tarnów - Stróże na km. 18 OBSUNĘŁA SIĘ GÓRA.

(o) Kraków. 18. 7. (tel. wł.). Na stacji kolejowej w Krakowie zatrzymano pociągi, które miały udać się do Lwowa. W związku z tym wielu podróżnych musiała przerwać swą podróż i albo wrócić da miejsca swego wyjazdu, albo czekać, aż komunikacja ze Lwowem i stacjami kolejowymi na Podhalu zostanie wznowiona. 

Kraków. 17. 7. (PAT). Pociągi, odchodzące z Krakowa do Lwowa, dochodzą tylko da stacji kolejowej Biadoliny.

Komunikacja z Rabką utrzymana

Warszawa, 18. 7. (PAT). Komunikacja kolejowa z Rabką. utrzymana jest przez Żywiec.

Kilkadziesiąt ofiar w ludziach

Według niesprawdzonych pogłosek jest KILKADZIESIĄT OFIAR W LUDZIACH, ZATOPIONYCH WRAZ Z DOBYTKIEM.

Punkt kulminacyjny powodzi minął

Nowy Targ, 18. 7. (PAT). Punkt kulminacyjny powodzi pad Nowym Targiem zdaje się mijać. Woda na Białym Dunajcu spadła o półtora metra, na Czarnym o 20 cm. Lwów, 18. 7. (PAT). Z terenu województwa lwowskiego nadchodzą wiadomości a stale opadającym poziomie wód. W niektórych powiatach wsie jeszcze są pod wodą. lecz większego niebezpieczeństwa niema, (a) Warszawa. 18, 7. (tel wł.). Tak zwana wielka fala minie Warszawę prawdopodobnie w piątek lub sobotę. Oczywiście Warszawie nie grozi niebezpieczeństwo, zagrożone są jedynie miejscowości podwarszawskie niżej położone.

Powódź w kieleckim

Kielce. 18. 7. (PAT). W WOJEWÓDZTWIE KIELECKIM wskutek kilkudniowych deszczów wezbrane rzeki zalały pobliskie zagrody i znaczne obszary gruntów. Szczególnie groźna sytuacja wytworzyła się w OPATOWIE, gdzie wezbrana rzeka Opatówka, zalewając szpital epidemiczny, fabrykę mydła i wiele domów. Również wylała rzeka Pokrzywianka, zalewając szereg domów i znaczne połacie pól. W OSTROWCU ulica Wiejska stoi cała pod wodą. Wylała również rzeka Kamienna. Woda na Wiśle w powiecie stopnickim przybrała 2 metry ponad poziom normalny i wystąpiła z łożyska. zalewając nabrzeżne pola. Paziom wody stale się podnosi. Sytuacja staje się coraz groźniejsza, Obecnie powodzią zagrożone są miejscowości Zawodzie. Podzamcze, Łąska i Podraje. Również POZIOM WISŁY POD SANDOMIERZEM podniósł się a 2 metry ponad stan normalny. Nad grożącym niebezpieczeństwem czuwa batalion pracy, przeprowadzając prace ochronne.

Pp. Premier Kozłowski i minister Kościałkowski na terenach powodzi

Warszawa 18. 7. (PAT). Wczoraj o godz. Warszawa 18 p. premier Kozłowski oraz minister wewn. Zyndram-Kościałkowski wyjechali samochodem do województwa krakowskiego, udając się na tereny, dotknięte klęską powodzi. Warszawa 18. 7. (PAT). P. minister skarbu prof. Zawadzki, który zastępować będzie P. Premiera w czasie jego nieobecność, przystąpił, z polecenia P. Premiera do utworzenia  centralnego komitetu ratunkowego w stolicy.

Gazeta Gdańska, 1934.07.19 nr 159
19.07.1934


Tragedia Kochanków

Woleli wspólną śmierć, niż rozłąkę


W osadzie Terespol, gin. Snów w nocy z 29 na 30 sierpnia r. b. rozegrała się na tle miłosnym tragedia. Mieszkaniec tejże osady Władysław Gąsior, syn zamożnego osadnika , lal 28 zastrzelił mieszkankę Olgę Szapienikównę lat 24 po czym sam odebrał sobie życie. Przyczyną tragedii jest to, że ojciec Gąsiora nie dopuścił do małżeństwa gdyż Szapienikówna była biedną dziewczyną . Oboje młodzi byli przygotowani na śmierć o czym świadczył ich odświętny ubiór i białe rękawiczki  oraz pozostawiony do rodziny list ażeby nikogo nie winić. Młodzi proszą o pochowanie ich razem w jednej mogile. List podpisali Władysław i Olga Gąsiorowic.

Kurjer Wileński : niezależny dziennik demokratyczny. 1934, nr 241
04.09.1934


STRASZLIWA TRAGEDIA NA MORZU

TAJEMNICZY WYBUCH W KADŁUBIE ,,MORROCASTLE"


W depeszach donosiliśmy już obszernie o pożarze na amerykańskim parowcu ,,Morrocastle", przy czym około 300 osób poniosło śmierć w płomieniach lub falach.
ŚLEDZTWO

NOWY YORKU - W dniu wczorajszym rozpoczęło się śledztwo w sprawie katastrofy parowca Morrocastle. Zadaniem śledztwa jest ustalenie powodu co do przyczyny katastrofy i zbadanie krążących pogłosek na temat wypadków, jakie się rozegrały na okręcie. Mówi się o sabotażu, o wypadku podpalenia, lecz właściwa przyczyna jest nieznana. Mówi się, że pomiędzy momentem wykrycia ognia, a wysłaniem sygnałów SOS upłynęło 45 min. Kilku pasażerów, których znaleziono na wybrzeżu, skarżyło się na załogę, która nie reagowała na wołania walczących w morzu pasażerów i nie pozwalała im zająć miejsca w łodziach ratunkowych. Ostatnie cyfry głoszą, że 550 osób, znajdujących się na okręcie uratowano 220 pasażerów i 169 osób załogi.

DWA WYBUCHY

NOWY YORK. - ,,Daily News" twierdzi, że istnieją dowody, że pożar na pokładzie statku Morrocastle poprzedzony został wybuchem. Według relacji ,,The Journal" depesze nadchodzące z Hawany donoszą, że policja kubańska sprawdza pogłoskę, wedle której strajkujący robotnicy portowi Ward-Line przyjęli służbę na statku Morrocastle, celem zbuntowania załogi i zniszczenia statku.

NOWY YORK. - Z Asburypark donoszą, że dziś rano w kadłubie zniszczonego przez pożar parowca Morrocastle nastąpił straszny wybuch. Przyczyny tajemniczej eksplozji nie są wyjaśnione. Siła wybuchu była bardzo wielka i wyrzuciła na znaczną wysokość część okrętu oraz zwęglone urządzenia wewnętrzne..

WIELE OFIAR W LUDZIACH

NOWY YORK - Według ostatnich wiadomości nie rozpoznano dotychczas 77 zwłok, ofiar katastrofy statku Morrocastle. 60 zginęło bez wieści, w tym 29 podróżnych i 31 członków załogi.

UBEZPIECZONY NA 5½ MILIONA DOLARÓW

NOWY YORK - Jak słychać parowiec Morrocastle ubezpieczony był a sumę 5.5 mili. dolarów z czego 2,5 w Stanach Zjednoczonych, a na pozostałą sumę w Londynie.

CO MÓWIŁ PIERWSZY OFICER STATKU

NOWY YORK, - Pierwszy oficer Morrocastle Warms, który objął dowództwo na statku po śmierci kapitana Wilmota, opowiadając o wypadku, oświadczył, że kpt. Wilmot zmarł wskutek niestrawności i ataku sercowego w przeddzień wypadku. Panowała wówczas silna burza. Zdaniem Warrnsa pożar powstał wskutek podpalenia. Kapitana Warmsa zawiadomiono o wybuchu pożaru o godz. 2.35. O godz 3-ej wydał on rozkaz zaalarmowania załogi i obudzenia podróżnych. Warms twierdzi, że podczas poprzedniej podróży statku, również czynione były próby podpalenia. Linia okrętowa, do której należał Morrocastle odnawiała skład załogi rzekomo przed każdą nową podróżą.

ZNÓW POWSTAŁ POŻAR

NOWY YORK. - Szczątki Morrocastle zagłębiają się coraz bardziej w piasek. Stracono nadzieję, że uda się kadłub wprowadzić do portu. Po dzisiejszym rannym wybuchu powstał pożar, który trwa dotychczas.

Miejsce katastrofy parowca pasażerskiego ,,Morrocastle".

Wieczorny Kurjer Grodzieński 1934.09.11 R.3 Nr248
11.09.1934


Wśród płomieni na oceanie

TRAGEDIA MORRO-CASTLE



Potworna katastrofa okrętu jakiej świat nie przeżywał od wielu lat i która rozmiarami przypomina koniec ,,Titanica", oraz pożar francuskiego olbrzyma ,,Georges Philippar" obudziła w całym cywilizowanym świecie przygnębienie i smutek. Oto amerykański statek rozrywkowy, na który znajdowało się przeszło 500 osób, w czym 318 osób pasażerów i 240 ludzi załogi tuż przed wpłynięciem do portu, padł ofiarą pożaru, przy czym z 558 ludzi znajdujących się na pokładzie, 117 osób poniosło śmierć, a 61 zaginęło. Co do tych ostatnich należy oczywiście dzisiaj już również przyjąć, że utraciły życie. W licznych depeszach podawaliśmy kolejno te szczegóły katastrofy, które nam nadsyłano dość chaotycznie. Dzisiaj już można materiał ten uporządkować i uzupełnić obfitymi relacjami naocznych świadków, tak załogi jak i podróżnych.

Jeżeli się sprawę tego nieszczęścia porusza obszerniej, to nie czyni się tego dla pustego rozwałkowywania sensacyj i wstrząsających opisów ludzkiej walki o życie. Dzisiaj gdy szereg wynalazców, z genialnym Włochem Marconim stara się bezpieczeństwo okrętów na morzu uczynić absolutnym, gdy usiłowania te - o czym obszernie pisaliśmy - wydają się bliskie realizacji, katastrofa parowca Morro - Castle zawisa jak widmo grozy niespodziewanej tam, gdzie wydawało się, że już jest bezpiecznie. Tym gwałtowniej nasuwają się pytania: kto winien i dlaczego tak wielka ilość ofiar? To ostatnie pytanie jest tym aktualniejsze, że amerykańska opinia publiczna i prasa wytacza ciężkie zarzuty przeciw oficerom parowca, co budzi przeświadczenie, że lekkomyślność i niezaradność, a przede wszystkim brak instrukcji zabezpieczających, stały się głównymi przyczynami katastrofy.

Pierwsze depesze kablowe doniosły, że bezpośrednią przyczyną pożaru na Morro - Castle było uderzenie piorunu. Wedle innych wersyj pożar wybuch! w bibliotece okrętowej od porzuconego niedopałka papierosa. Dalsze wiadomości twierdziły, że jest to akt sabotażu, oraz, że pożar usiłowano wzniecić już poprzednio, czemu jednak zapobiegła załoga. Były i takie doniesienia, wedle których zarówno załoga jak i pasażerowie znajdując się pod wpływem alkoholu, nie zauważyli wybuchu pożaru, względnie dowiedzieli się o pożarze, gdy ten już od godziny szalał na dobre. Jeżeli się zważy, że parowiec ,,Morro - Castle" był jednym z największych amerykańskich statków rozrywkowych, to zdumiewające jest, że katastrofa mogła przybrać tak olbrzymie rozmiary. Ciężkie - oskarżanie dzienników amerykańskich skierowane są nie tylko przeciwko oficerom i załodze parowca, ale także przeciwko publiczności, która w setkach tysięcy pospieszyła na wybrzeże, aby patrzeć na płonący kadłub statku, przy czym jeszcze restauracje i hotele robiły interesy, żądając po dolarze za wstęp od osób przybyłych z bliska i z daleka.

prowadzone obecnie śledztwo będzie miało za zadanie wyjaśnić co spowodowało pożar, ale równocześnie także i fakt, jak się to stało, że uratował się znacznie większy procent załogi, aniżeli pasażerów, dalej co spowodowało śmierć kapitana Wilmonta, który zmarł tuż przed katastrofą, rzekomo na udar serca? Dlaczego było tak mało łodzi ratunkowych, z których większa część spaliła się? Dlaczego wreszcie sygnały S. O. S. zostały wysłane tak późno? Załodze zarzucają tchórzostwo, a zarzut ten jest aż nadto uzasadniony wobec tego, że na jednej łodzi znajdowało się 22 marynarzy, w tym jeden podróżny, na innej tylko 4 marynarze! Fakt, że okręt był ubezpieczony na 750.000 funtów szterlingów i że odnośne towarzystwo okrętowe dbało o swoje interesy, nie stanowi oczywiście wielkiej pociechy. Pożar statku trwał już cały dzień, gdy nastąpiły na nim eksplozje, świadczące o niezwykłej sile wybuchu. Przyczyn tych eksplozyj nie zdołano stwierdzić. By zapobiec nieszczęściom przy próbach gaszenia kadłuba płonącego okrętu, władze zakazały wszelkich interwencji ratunkowych, dopóki pożar zupełnie nie wygaśnie.

Pasażerowie, którzy zdołali się uratować opowiadają nadzwyczajne szczegóły ze swoich przeżyć, niejednokrotnie pełne głębokiego tragizmu. Tak np. pewne małżeństwo przepłynęło odległość 13 kilometrów, dzielących miejsce wypadku od wybrzeża. Za nimi płynęła druga para, jednakże tylko kobieta ociągnęła brzeg, ponieważ mężczyzna na kilkaset metrów od brzegu, utracił przytomność i poszedł na dno . Jeden z uratowanych, który przybył do Spriny Like w New Yersey, opowiada: ,,Spałem w mojej kabinie, gdy około g. 3-ej nad ranem obudziła mnie silna, ostra woń dymu. Do mojej kabiny zapukano i wypadłem na korytarz. Jedna strona statku płonęła, po drugiej spuszczano łodzie ratunkowe. Zdołałem się dostać do jednej z nich. Nie wiem jak się to stało, że przepełniona łódź nie przewróciła się na wzburzonym morzu. Prócz mojej widziałem dwie łodzie". W ten sposób zeznaje wielu pasażerów, co w małym stopniu przyczynia się do wyjaśnienia sprawy.

Z 61 osób zaginionych 29 stanowią podróżni, a 32 przypada na załogę. Z osób które poniosły śmierć przez utonięcie zidentyfikowano zaledwie 77, to jest zrozumiałe, gdyż katastrofa wydarzyła się w nocy i ratowano się tak, jak kto stał. Prawie nikt nie miał przy sobie żadnych papierów, a skład pasażerów, jak to bywa na statkach dla podróży spacerowo - rozrywkowych, był bardzo rozmaity i stanowił mieszaninę narodowości. Do tego wszystkiego dodać trzeba, że parowiec ,,Morro - Castle" spuszczony został na wodę w r. 1930 i przez fachowców uważany był za jeden z najnowocześniej urządzonych statków pasażerskich. W kołach fachowców uważają, że katastrofę ,,Morro - Castle" i jej rozmiary spowodował cały szereg nieszczęśliwych okoliczności i twierdzą, że przeciw nieszczęściom w takiej rozpiętości współczesna żegluga jest oddawana zabezpieczona. Może być, że ten straszny wypadek jest wyjątkiem potwierdzającym regułę. W interesie Żeglugi i pasażerów należy sobie życzyć aby tak było.

Wieczorny Kurjer Grodzieński 1934.09.14 R.3 Nr251
14.09.1934


STU LUDZI ŻYWCEM SPŁONĘŁO




W Lansing w Stanach Zjednoczonych A. P. wybuchł pożar w hotelu Kerns, przy czym sto osób poniosło śmierć. Akcja ratunkowa była bardzo utrudniona, ponieważ ogień rozchodzi! się z błyskawiczną szybkością. Oszaleli ze strachu goście hotelowi, pragnąc uniknąć śmierci, wyskakiwali z okien. Pożar ten stwierdza raz jeszcze, że nawet budowle żelazo-betonowe, w których, zda się, nie ma nic łatwopalnego, nie są zabezpieczone od katastrofy pożaru. Na zdjęciu zgliszcza hotelu Kerns.


Światowid. 1935, nr 1
05.01.1935


Epidemia samobójstw w Gdyni



Epidemia samobójstw w Gdyni. Gdynia, którą Opatrzność chroni przed epidemiami chorób zakaźnych, została ostatnio nawiedzona przez niemniej groźną epidemię, bo przez serię samobójstw. W ostatnich dniach popełniono sześć samobójstw, z których ostatnie było najbardziej tragiczne, bo podwójne i pociągnęło za sobą śmierć dwojga młodych ludzi.

Jak już wczoraj o tym pisaliśmy, porucznik marynarki wojennej Władysław Ambrożej, bywając w lokalu ,,Alhambra", zapoznał się z jedną z tancerek tego lokalu Jolantą Zychówną. Nie bacząc na jej zajęcie, por. Ambrożej tak dalece zakochał się w Zychównie, że oświadczył się jej i zabrał z nocnego lokalu, mając zamiar wstąpić z nią niebawem w związek małżeński. W ub. niedziele w nocy narzeczeni zostali zaproszeni do Wspólnych znajomych, gdzie większe towarzystwo bawiło się przy obfitej kolacji. W pewnym momencie powstał projekt zakończenia zabawy w ,,Alhambrze", czemu sprzeciwił się kategorycznie por. Ambrożej, nie chcąc prawdopodobnie udać się do lokalu, w którym nie tak dawno jeszcze jego narzeczona była jedną z tancerek.

Jako też oboje młodzi opuścili gościnny dom i wyszli na klatkę schodową. Tu rozegrała się straszna tragedia. Po r. Ambrożej dobył służbowego rewolweru i bez słowa celnym wystrzałem w usta pozbawił się życia. Zychówna, widząc padającego narzeczonego, wyrwała mu z ręki broń i celując również w usta, popełniła samobójstwo. Tak tragicznie skończyła się miłość porucznika marynarki do tancerki z ,,Alhambry". Popełnione w tym samym czasie inne samobójstwo kryje tajemnicę, gdyż osoba denata nie została ustalona.

W niedzielę 10 bm. po poł. rzucił się na tor kolejowy Gdynia-Orłowo obok budki kolejowej 256, pod koła nadchodzącego pociągu nieznany mężczyzna, który doznał silnych okaleczeń głowy, a następnie przewieziony do szpitala, zmarł, nie odzyskawszy przytomności. Denat miał lat około 40-tu, wzrostu 1,75, szczupły o czarnym zaroście, wąs przystrzyżony, brwi długie łukowate, niewielka łysina, czoło wysokie, ręce spracowane, na lewej ręce tatuowany (od strony zewnętrznej poniżej łokcia kobieta stojąca na globusie z wzniesioną ręką, w której trzyma palmę, a powyżej kciuka tatuowany rok 1905, mała kotwica i litery .K. B.) . Na prawej ręce powyżej łokcia również kobieta stojąca na globusie z wyciągniętą ręką, trzymająca koronę. Ubrany był w' żakiet czarny, zapinany na jeden guzik, spodnie wizytowe w siwe paski, na pasku skórzanym bez szelek, żakiet i spodnie mało noszone. Koszula seledynowa, nr. 37, biały kołnierzyk, kalesony trykotowe białe i .siwe skarpetki, krawat bordo, półbuciki skórzane czarne, prawie nowe. Przed śmiercią denat mówił niezrozumiale, że nazywa się Biwiński czy też Bugoński Ignacy lub Izydor. W kieszeni nieszczęśliwego znaleziono monetę 5-zlotową i karteczkę z napisem: ,,Minterstrasse nr, 75 Dortmund". Ze względu na nieustalone personalia zmarłego, policja prosi o kierowanie wszelkich wiadomych szczegółów do biura urzędu śledczego.


Dziennik Bydgoski, R. 30, 1936, Nr 112
13.06.1936


PRZYCZYNY TRAGEDII RODZINNEJ



Śledztwo w sprawie tragedii w rodzinie Imielów w Sosnowcu wykazało, że zapoczątkowało ją nieostrożne obchodzenie się z bronią. Imielówna z żartów zmierzyła do siebie z rewolweru i niechcący spowodowała strzał w skroił. Na odgłos strzału przybiegła matka, a widząc martwą córkę chwyciła porzucony rewolwer i poczęła strzelać do siebie. Jedna z kul zraniła narzeczonego Stramskiego, który usiłował strzelającej odebrać broń. Ciężko ranna Imielowa przebywa w szpitalu. Władze dokonały sekcji zwłok narzeczonych.

Gazeta Gdańska, 1935.11.22 nr 265
22,11,1935


Tragiczna śmierć chłopca


Z Bydgoszczy donoszą: W jednym z urzędów przy ul. Toruńskiej popełnił samobójstwo doprowadzony tam 17-letni Edmund Borowski (Niziny 4a). Wyją on z apteczki rewolwer i strzelił sobie w serce. Strzał okazała sic śmiertelny. Ofiarę niezwykłego tego samobójstwa przewieziono do szpitala izolacyjnego przy Szosie Szubińskiej, gdzie jeszcze wczoraj odbyła, się sekcja zwłok.

Goniec Nadwiślański: Głos Pomorski: Niezależne pismo poranne, poświęcone sprawom stanu średniego 1937.10.31 R.13 Nr252A
31.10.1937


7 letni chłopiec zastrzelił przez nieostrożność matkę



Wstrząsający wypadek miał miejsce we wsi Pławne w pow. tanarskim. Gdy Honorata Babisz udała się do obory pozostawiwszy bez opieki 7-letniego synka Stanisława ten pochwycił nabitą strzelbę. Następnie pobiegł ze strzelbą do matki i tu manipulując przy strzelbie spowodował strzał. Ładunek śrutu ugodził matkę w okolicę serca zabijając na miejscu.

Goniec Nadwiślański: Głos Pomorski: Niezależne pismo poranne, poświęcone sprawom stanu średniego 1938.10.09-08 R.14 Nr232
09.10.1938


Tragiczne skutki zabawy z granatem

Przeczytać głośne chłopcom!


Już przeszło 3 i pół roku mija od czasu zakończenia działań wojennych, a wciąż jeszcze mamy tragiczne wypadki spowodowane bawieniem się chłopców znalezionymi nabojami Rodzice powinni umieć tak wpłynąć na swoich i sąsiedzkich chłopców, taką zawrzeć z nimi umowę, aby bali się sami dotykać znalezionych nabojów, a zamiast pokazywać je współkolegom, pokazali rodzicom. Dość przecież straciliśmy dzieci w czasie wojny — musimy położyć kres temu, by takie wypadki nie powtarzały się, o jakich znów ostatnio prasa codzienna doniosła.


Na strychu, w domu Jana Darula w Kolsku, paw- Choszczno, syn jego Ryszard spowodował wybuch pocisku. Znalazłszy między rupieciami nabój, zaczął przy nim manipulować. Ponieważ był ciekaw zawartości znalezionego przedmiotu, usiłował rozbić go młotkiem. Na skutek uderzenia nastąpił gwałtowny wybuch, który spowodował urwanie lewej ręki, oraz wyrwanie jelit z jamy brzusznej. Poranienie chłopca okazało się tak straszne, że po dwóch godzinach męczarni zmarł.


Przed kilku dniami wydarzył się w Poznaniu tragiczny wypadek, którego ofiarą padło trzech chłopców. Po zajęciach szkolnych, chłopcy zamiast pójść prosto do domu. udali się do byłego fortu Grollmana, gdzie wykopali granat przeciwpancerny, używając go do zabawy. W trakcie kopania granat uderzył o kamień. Nastąpił wybuch, raniąc śmiertelnie 8-letniego Józefa Gołaskiego, a 7-letnich Andrzeja Ziomka i Alfreda Kozaka bardzo ciężko. Po przewiezieniu chłopców do szpitala Józef Gołaski zmarł.

Chłopi i Państwo : tygodnik społeczno-polityczny, 1948.12.05 nr 49
05.12.1948


Środek owadobójczy w mące spowodował groźne zatrucia około 500 osób



WEDŁUG ostatnich doniesień z Bogoty, władze kolumbijskie opanowały sytuację w mieście Chiqulnquira, gdzie po spożyciu zatrutego chleba poniosło śmierć, według oficjalnych danych, 77 osób. Nieoficjalnie mówi się że śmiertelnych ofiar było znacznie więcej. Kolumbijski minister Zdrowia Antonio Ordonez Playa, w specjalnym komunikacie ogłoszonym wczoraj wieczorem, podając tę informację dodał, że w szpitalach znajduje się 147 osób, które zjadły chleb z mąki zanieczyszczonej silnym środkiem owadobójczym. Po mieście nadal krążą karetki pogotowia, zabierają do szpitala dalszych pacjentów . Jak wiadomo większość ofiar, to nieletnie dzieci. Według nieoficjalnych doniesień chlebem zatruło się około 500 osób. Władze kolumbijskie aresztowały kierowcę ciężarówki i piekarza, którzy sprzedawali chleb z zatrutej mąki. Jak wykazało śledztwo, worki - zawierające silny środek owadobójczy pod nazwą ,,Parathion" - były przewożone ciężarówką, dostarczającą mąkę i cukier do piekarni, w których wypiekany był chleb w Chiquinquira. Wiele krajów nadesłało do Kolumbii lekarstwa stanowiące antidotum na zatrucie.

Express Poznański 1967.11.27 Nr278 
27.11.1976