Torpedowiec R. P. ,,Kaszub" zatonął w porcie gdańskim
Gdańsk, 20. 7. Dziś rano o godz. 8,20 torpedowiec Polskiej marynarki wojennej ,,Kaszub" o pojemności 450 ton wjechał do stoczni gdańskiej, celem naprawy śruby okrętowej i naładowania Paliwa do zbiorników. Gdy załoga zajęta była czyszczeniem statku, nagle rozległ się huk, z wnętrza wybuchły płomienie i statek począł momentalnie tonąć. Załoga nie zdążyła uciec na ląd więc skoczyła do wody. Na pomoc przybyły stojące w Pobliżu statki. Tonącego statku jednak nie zdołano uratować - gdyż zginął pod wodą. Trzech Palaczy, którzy znajdo wali się pod pokładem poniosło śmierć. Oprócz tego jest kilku rannych. Resztę załogi zdołano uratować. Zginęli podoficer Stępniewski i marynarze Zieniecki i Marjański. Nurkowie poczną badać, w jaki sposób będzie można podnieść statek. Z Warszawy przybędzie komisja śledcza celem zbadania przyczyny katastrofy, Według relacji komandorów marynarki polskiej Unruga i Jacynika oraz dyrektora stoczni gdańskiej Prof. Noe katastrofę spowodowały upały ostatnich dni. Ropa naftowa, która jest materiałem napędowym statku z powodu gorączki parowała tak że wewnątrz powietrze było przesycone gazami ropnymi, które eksplodowały.
Wiadomość o zatonięciu statku rozeszła się z lotem błyskawicy po całym wybrzeżu polskim i wywarta wśród polskich letników przygnębiające wrażenie. Młoda nasza marynarka poniosła wielką stratę.
Goniec Wielkopolski, R.48 Nr167
22.07.1925
Straszna katastrofa kolejowa we Francji
Francuska kolej żelazna, której pociągi pod względem wygody są na niektórych liniach wzorem nowoczesnego komfortu, ma jednak również niestety ustaloną już prawie opinię, że zwłaszcza w sezonie letnim na jej szlakach wydarzają się często katastrofy, przybierające wielkie rozmiary i pochłaniające liczne ofiary. W tych dniach pociąg pospieszny kursujący pomiędzy Paryżem a Marsylią, spotkawszy na swym torze mały wózek robotniczy, wykoleił się, przy czym zginęło 7 osób, a przeszło 30 odniosło ciężkie rany. Utrzymuje się pogłoska, że katastrofa nie była skutkiem przypadku, lecz uplanowanego zamachu na premiera Tardieu, który właśnie na kilka godzin przedtem tą samą drogą jechał. p. & A. — Berlin
Światowid. 1930, nr 23
14.06.1930
STRASZNA KATASTROFA KOPALNIANA POD WROCŁAWIEM
WSPÓŁCZUCIE całego świata cywilizującego kieruje się w stronę kopalni w Nowej Rudzie (Neurode) na niemieckim Górnym Śląsku, gdzie w ub. tygodniu zdarzyła się katastrofa, jedna z najstraszniejszych, jakie dzieje notują. Wybuch trujących gazów węglowych pochłonął niemal wszystkich górników, którzy w fatalnej chwili znajdowali się w szybie. Z ogólnej liczby stu sześćdziesięciu kilku przeszło 150 ofiar zginęło na miejscu, mimo energicznych prób ratowania nieszczęśliwych Okazało się jeszcze raz, że w walce człowieka z przyrodą, mimo zadziwiających niejednokrotnie postępów techniki nowoczesnej, natura raz po raz w tragiczny sposób dowodzi, że siła jej jest potężna i groźna. Nie tylko Niemcy pokryły się żałobą, lecz bez różnicy narodowości każde serce ludzkie śle pozostałym po nieszczęśliwych górnikach rodzinom serdeczne wyrazy współczucia. Tylko komuniści, jak zawsze, żerują na tym cmentarzysku, usiłując wyzyskać i to nieszczęście ku swoim celom wywrotowym.
Rodziny górników w Nowej Rudzie oczekują z biciem serca wiadomości o wynikach akcji ratowniczej w szybie Wacława |
Pierwsze próby ratowania górników, wydobytych z fatalnego szybu |
Manifestacyjny pogrzeb ofiar katastrofy na cmentarzu wiejskim w Hausdorf |
Światowid. 1930, nr 28
19.07.1930
STRASZNE TRZĘSIENIE ZIEMI WE WŁOSZECH
Zniszczone zupełnie stare miasto Melfi. Ile pocisków działowych trzeba by podczas wojny, by dokonać takiego strasznego dzieła zniszczenia, które potęga przyrody w mgnieniu oka sprawiła.
Akcja ratunkowa wśród gruzów ruiny. Może wśród tych gruzów zasypane jeszcze jakie życie ludzkie, dające się uratować, może da się wydobyć jeszcze jakiś sprzęt, zdolny do użytku.
NAJCUDOWNIEJSZA może okolica tego przepięknego kraju, do którego tęskni zawsze człowiek urodzony wśród mgieł i śniegu północy, dotknięta została katastrofą, jaka nawet w obecnych czasach, tak niestety obfitujących w dokonywane potężną ręką przyrody dzieła zniszczenia, do wyjątkowych należy. Już dwa tygodnie temu zwracaliśmy uwagę na groźne objawy wznowionego ruchu w wulkanie Wezuwiusza. Nie wiadomo dotychczas, czy w związku z tymi zaburzeniami, czy też skutkiem innych jakichś tajemniczych przewrotów we wnętrzu ziemi, nastąpiło w okolicy Neapolu trzęsienie ziemi, które w mgnieniu oka całe miasta zamieniło w ruinę, pozbawiając w mgnieniu oka życia tysiące ludzi, bez porównania większą ich liczbę, czyniąc nędzarzami bez dachu nad głową. Rozgrywają się tam iście dantejskie sceny, cmentarze nie mogą pomieścić nowych mogił, energiczna akcja ratunkowa rządu nie zdoła oczywiście usunąć natychmiast straszliwych skutków żywiołowej katastrofy. Współczucie całego świata, kochającego ten cudny kraj, współczucie Polski także, tyloma serdecznymi węzłami w przeszłości i teraźniejszości z Włochami związanej, towarzyszy nieszczęściu tego kraju, tak boleśnie dopustem Bożym dotkniętego.
W rozpaczy nad zniszczonym domostwem. Na ruinach swego gospodarstwa, długoletnią pracą zdobytego, siadł w beznadziejnym osłupieniu ojciec rodziny, nie widząc w pierwszej chwili najmniejszej nawet nadziei lepszej przyszłości.
Jak na pobojowisku po krwawych bojach. Nie kule wrogich dział i karabinów zabiły tych ludzi, których z miejsca katastrofy przenoszą żołnierze Włoscy — to Ofiary trzęsienia Ziemi.
Straszliwe żniwo śmierci. Na cmentarzu w Melfi zwłoki ofiar trzęsienia ziemi leżą, czekając na grabarzy: za mało jest rąk żywych ludzi, by zaraz pochować zmarłych.
Światowid. 1930, nr 30
02.08.1930
KATASTROFA SAMOLOTU W WARSZAWIE
Dnia 4 b. m. wskutek defektu silnika nastąpiła w Warszawie na Ochocie katastrofa aparatu wojskowego, który ześlizgnąwszy się na skrzydle uderzył w ścianę szczytową domu przy ul. Kopińskiej i spowodował pożar kilku posesji. Samolot spłonąwszy doszczętnie zawisł na przewodach elektrycznych, jak to widzimy na zdjęciu.
Zwęglone ciała pilotów śp. Pędzika i Jeżego, którzy w czasie katastrofy ponieśli śmierć w płomieniach |
Akcja ratownicza straży pożarnej |
Światowid. 1930, nr 36
13.09.1930
ŁUNA PŁONĄCYCH KLASZTORÓW
NAD HISZPANIĄ
Klasztor Karmelitów w Madrycie padł także ofiarą tłumu, który podburzony
przez komunistów podpalił go, nie zważając na to, że w ogniu zginą
spokojni i niewinni ludzie |
Mechanik Rada, jeden z przywódców obecnego wrzenia w Hiszpanii, palącego kościoły i mordującego księży |
Pożar podpalonego przez motłoch klasztoru OO. Jezuitów w Madrycie |
Podając przed dwoma tygodniami obrazki z pierwszych dni Rzeczypospolitej hiszpańskiej, zaznaczyliśmy, że tam dzieje się wszystko według programu wszelakich rewolucyj. Każda z nich zaczyna się powszechnym entuzjazmem, rzucaniem sobie w ramiona, ogłaszaniem raju na ziemi. Niestety trwa to tylko bardzo krótko. W znanej balladzie Goethego uczeń czarnoksiężnika zamieniwszy miotły na ludzi, znoszących wiadrami wodę, nie może sobie potem dać z nimi rady i woła z rozpaczą: „Duchów, które wywołałem, nie mogę się teraz pozbyć". Tak jest i z każdą rewolucją. Pierwsza rewolucja rosyjska, kierowana przez ks. Lwowa i Kierońskiego, wcale nic zamierzała uśmiercić cara i pogrążyć Rosję w barbarzyństwo bolszewizmu. Ale wywoławszy rozmaite ,,duchy“, nie mogła sobie potem z nimi dać rady i po Kiereńskim przyszedł ...Lenin. Powtarza się to obecnie i w Hiszpanii. Zdawało się, że to będzie taka pokojowa rewolucja, z pokojowym wyjazdem króla zagranicę, pokojową przemianą wszystkich instytucyj monarchistycznych na republikańskie. Tymczasem przyszedł, bo przyjść musiał, bardzo szybko okres drugi, okres wrzenia, zaburzeń, pożogi, a nawet i morderstw. Impet „duchów" wywołanych przez pierwszą rewolucję, zwraca się przede wszystkim przeciwko Kościołowi. Już to samo wskazuje, że czynni są tam komuniści, którzy zresztą wcale się tego nie zapierają, — owszem, wszem wobec i każdemu z osobna ogłosili że wysłali z Moskwy do Hiszpanii swoich agitatorów.
Oni to teraz podburzają motłoch uliczny, rzucają się na kościoły i klasztory, na księży i zakonników. Uderzającą w tym wszystkim rzeczą jest, że na czele obecnego rządu hiszpańskiego stoją potomkowie starych domów żydowskich. W XIV. i XV. wieku Hiszpania była terenem prześladowań żydów. Wielu z nich, by ratować swoje mienie i życie, pozornie przeszło na katolicyzm, w tajemnicy jednak dalej pozostało przy wierze przodków. Opinia publiczna o tym wiedziała i wzgardliwie nazywała takich „chrześcijańskich żydów" marranann. Otóż z takich starych rodzin marranów pochodzi i Zamora i Maura i de Los Rios, t. zn. tnumwirat, w obecnej Hiszpanii sprawujący rząd. Występuje on wprawdzie oficjalnie przeciwko komunistom, ale czy zupełnie szczerze? Czy i w tym nie ma analogi do Rosji bolszewickiej, w której żydzi tak ważną, zwłaszcza z początku, odegrali rolę? W każdym razie zapewne nie po raz ostatni dla zilustrowania ważnych wydarzeń aktualnej chwili musimy podawać w naszym piśmie obrazki hiszpańskie. Trzeba być przygotowanym na niejedną jeszcze niespodziankę...
Motłoch madrycki, podejrzewając w pasażerach przejeżdżającego samochodu monarchistów, rzucił się na nich, wywlókł ich na bruk i zamordowali, wóz podpalił |
Nawet szkoły, utrzymywane przez .zakonnice, są w Madrycie palone i rozgrabiane, zupinie jak w Rosji bolszewickiej |
Pożar klasztoru De Las Maravillas w Madrycie |
Światowid. 1931, nr 22
30.05.1931
18 lat więziony w trumnie
Potworna zbrodnia wyrodnych rodziców, niewiarygodne odkrycie w Warszawie
Donoszą z Warszawy: Na 10-morgowej kolonii na Starym Bródnie w Warszawie mieszka dość zamożne małżeństwo 64 letni Józef Kurek i 67 - letnia żona jego Marianna. Policji powiatowej doniesiono, że Kurkowie więzią swego syna. który jest chory umysłowo. Przybyli na miejsce przedstawiciele władz. Zastano w domu Mariannę Kurek, która na zapytanie, co się dzieje z synem udała wielkie zdziwienie. Syn jest w polu z ojcem próbowała kłamać. Przystąpiono do poszukiwań. W stajence ciemnej i ciasnej ujrzano w progu skrzynię na niewysokich palach. Długość - 4 metry, wysokość - 1 i pól metra i szerokość 45 centymetrów. Krótko mówiąc trochę większa trumna. Skrzynia zaopatrzona była w małe drzwiczki i jeszcze mniejsze okienko wychodzące na ciemną stajnię, w której rezydował jedyny sąsiad więźnia koń.
W tej klitce zbitej z grubych desek, na specjalne zamówienie potwornych rodziców żył od lat osiemnastu syn Kurków, 42.letni Piotr Kurek. Miał lat 18 gdy dostał pomieszania zmysłów. Skończył właśnie 6 klas gimnazjum i miał zamiar wstąpić do seminarium. Początkowo rodzice oddali chorego do szpitala w Drewnicy, ale następnie odebrali go żałując pieniędzy na opłatę. Od tego czasu, t j. od 18 lat nieszczęsny obłąkaniec, zupełnie nagi, przebywa w klatce w straszliwym brudzie, śpiąc na gołych deskach, karmiony ochłapami. Straszny to widok patrzeć na nieszczęśliwca, wychudzonego do ostatecznych granic, pokrytego wrzodami, obrośniętego, drżącego w panicznym lęku przed ludźmi. Nie mówi on nic. Może zapomniał. Wyrodnych rodziców aresztowano.
Pałuczanin 1931.08.25 nr 98
25.08.1931
Rząd sowiecki topi bezbronne dzieci jak szczury!
,,Bezpryzornyj" jest to istota ludzka — dziecko do lat 16 — o którym nikt nie myśli i o które nikt się nie troszczy. Rodzice — o ile jeszcze żyją — nie dbają o nie. Zatracili wszelkie poczucie rodzicielskiej miłości, a zresztą warunki życiowe są tak straszne, że po prostu nie mają możności zapewnić swoim dzieciom elementarnych środków do życia. żadnych charytatywnych instytucyj opieki nad dzieckiem pod sowieckim rządem nie ma, ani być nie może. Dziecko sowieckie jest dosłownie bezbronne i wydane na pastwę okropnych warunków, stworzonych przez obecny reżim. Nazwą „człowieka" nie licuje zupełnie z nieszczęśliwą istotą zwaną „bezprizornym". Jest to stworzenie wyrastające bez wychowania i nauki, które nie żyje, lecz wegetuje i do żadnej rozumnej funkcji społecznej nie jest zdolne. Wzrasta ono jak dzikie zwierzątko, któremu wszelkie pojęcia obowiązku, moralności,uczciwości i przyzwoitości są obce, rozwija się na młodocianego przestępcę, nie tylko złodzieja lecz i mordercę, staje się istotą fizycznie i duchowo chorą, od najmłodszych lat obeznaną z alkoholem, chorobami wenerycznymi, zimnem i głodem.
W słynnym dziele prof. Iwana Iljina „Świat nad przepaścią" czytamy wstrząsające przykłady tragedii rosyjskiego dziecka. Książka ta winna płonąć jak pochodnia drogowskazu dla państw Europy zachodniej i jak sygnał alarmujący przestrzegać je przed trucizną śmiertelnego rozkładu sowieckiego zdziczenia. Włosy stają na głowie, gdy czytamy również opis przytułku nocnego dla bezprizornych zamieszczony w międzynarodowym protokóle nr. 77. „Pierwsza rzecz, rzucająca się w oczy, to brud, smród i bijatyka grających w karty chłopaków. Między halą do spania a miejscem ustępowym, niema w ogóle żadnej różnicy. Należałoby tam wchodzić z maską gazową na twarzy. Na ziemi kłębi się rój żywych trupów, przeżartych najstraszliwszymi chorobami. Na zaplutej podłodze leżą obok siebie starcy i syfilitycy — chłopcy. Jeden wytrząsa na sąsiada koszulę pełną wszy, drugi ściąga śpiącemu sąsiadowi buty, które da się jeszcze spieniężyć"; niepodobna powtórzyć wszystkiego na co patrzą przerażone oczy zwiedzającego w tym piekle obrzydliwości!
Bezprizornyj otrzymuje ubranie tylko przypadkowo. Rejestrowano już wypadki gdy nagie zupełnie dzieci biegały po ulicach. Bielizna uchodzi za zbytek i tylko wyjątkowo staje się udziałem nieszczęśliwych. Jedynym odzieniem bezprizornego bywa jakaś stara spódnica, podarty płaszcz, worek — wszystko cokolwiek mu w ręce wpadnie. O obuwiu nie ma w ogóle mowy. W przytoczonym powyżej protokóle 77 czytamy: „Jest godzina 8 rano. Wszyscy muszą opuścić przytułek nocny. Zimny, mroźny dzień. Przeszywający do szpiku kości wiatr. Na dziedzińcu stoi chłopczyk w koszulinie, z jedną nóżką w gumowym kaloszu, z drugą owiniętą w starą futrzaną czapkę, z pod której widać krew. Straszne postacie rozłażą się jak mrówki po mieście, zatrzymują przed wystawami sklepów, plując przechodniom w twarz i kradną co się da.
Na targ idzie kobieta z koszykiem i torebką. Nagle z bramy domu wyskakuje i rzuca się na nią. „bezprizornyj" i stara się wydrzeć torebkę z pieniędzmi. Kobieta się broni. Lecz już otoczyło ją pięciu czy sześciu bandytów: Jeden jak dzikie zwierzę chwyta ją za kark, drugi wykręca jej ręce, trzeci brzytwą kaleczy jej dłoń, inny rzucają ją na ziemię, gryzą, drapią, wyrywają zdobycz i uciekają. —Zauważy ten incydent milicjant — jeśli zauważyć raczy — wyśledzi gdzie się schronili bezprizomyje. Okazuje się zazwyczaj, że kilkuset bezprizornych mieszka w jakimś opuszczonym niewykończonym budynku, gdzie otwory okien i drzwi pozasłaniali gałganami i żyją gorzej niż rozbójnicy w wiekach średnich. Znaleziono raz w takim rozbójniczym piekle kilkaset skórek z kotów. Dzikie hord; karmiły się mięsem kocim, skórki wymieniając na tytoń.
Co czyni rząd sowiecki jak uda mu się wytropić takie osiedla bezprizomych? Czyni obławę, i — jak to już bywało — ładuje 1000 ludzi na statek, który odpływa na niedaleko od Leningradu położone jezioro Ładoga. Tam... na środku jeziora... przedziurawia się statek, jak szczury topi Rosja swoją nieszczęśliwą bezbronną młodzież! Czy Bernard Shaw wie o tym? Czy propaguje wywóz Anglików na środek kanału La Manche? Rosja Sowiecka chwali się, że niema bezrobotnych. Posiada za to beziprizornych i tych skwapliwie się pozbywa.
Dzień Pomorski 1931.09.13, R. 3 nr 210
13.09.1931
KOMUNIŚCI NA WĘGRZECH WYSADZILI POCIĄG W POWIETRZE
Dnia 13 września b. r. o godzinie 12.30 w nocy dokonano straszliwego zamachu dynamitowego na pociąg pospieszny w odległości 40 kim od Budapesztu, koło Bia Torbagy. Mianowicie, kiedy express Budapeszt-Kolonia wjeżdżał na wiadukt, nagle nastąpiła ogłuszająca eksplozja, która zniszczyła tor. Wskutek tego lokomotywa wraz z kilkoma wagonami spadła z wiaduktu, wysokiego w tym miejscu na 30 m, powodując śmierć 24 osób i ciężkie okaleczenia u kilkudziesięciu innych. Na wiadomość o katastrofie natychmiast z Budapesztu wyruszył ochotniczy oddział ratunkowy i oddziały policji na samochodach. Miejsce katastrofy było z dala widoczne, ponieważ wagony paliły się jasnym płomieniem. Przystąpiono do akcji ratunkowej i do identyfikowania zwłok. Równocześnie władze policyjne rozpoczęły śledztwo. Wykazało ono, że sprawcami ohydnego zamachu są komuniści. W pobliżu miejsca wypadku znaleziono bowiem lont i list, zapowiadający nowe zamachy. Prowokacyjny ten list zawierał w końcu pogróżkę, że „kapitaliści nam nie ujdą, nie brakuje nam materiałów wybuchowych i benzyny".
Jak stwierdzono maszyna piekielna użyta w zamachu była pochodzenia niemieckiego, zaś baterie marki „Orion“. Przypuszczają, że zamachowcy nie mogli uciec za granicę, ponieważ w drodze radiowej i telegraficznej wszystkie miejscowości pograniczne zostały o zamachu natychmiast zawiadomione. Rząd na wiadomość o zamachu zwołał nadzwyczajne posiedzenie, na którym uchwalono nagrodę w wysokości 50.000 pengö za wskazanie sprawców zamachu oraz zastanawiano się nad wprowadzeniem sądów doraźnych w całym kraju. Sytuacja bowiem na Węgrzech jest od dłuższego Czasu bardzo naprężona, tak, że niejednokrotnie przychodziło do ekscesów ulicznych w Budapeszcie, a nawet do demolowania sklepów przez bezrobotnych.
Zamach na pociąg budapeszteński jest jeszcze jednym dowodem więcej, że żywioły wywrotowe w Europie nie śpią i że czując za sobą możną pomoc Sowietów oraz wyzyskując niezadowolenie mas, panujące wskutek kryzysu gospodarczego, starają się aktami terroru siać postrach w społeczeństwach i przygotowywać grunt do ostatecznej rozgrywki.
Światowid. 1931, nr 38
19.09.1931
Przez 144 godzin żywcem pochowani
W poniedziałek 4 stycznia wydarzyło się blisko Bytomia straszne nieszczęście. Głęboko 700 metrów pod ziemią nastąpiła eksplozja i zasypała węglem 14 górników. Po 144 godzinach wydobyto 7. W chwili, gdy to piszemy, reszta albo już nie żyje, albo czeka jeszcze ratunku. W niebezpiecznych warunkach narażali bezustannie swe młode życie. Pracowali dla nas, by nam było ciepło, byśmy mieli światło w pokoju, a ogień w kuchni. Liczyli z pewnością chwile, które ich jeszcze dzieliły od zakończenia pracy. Nikt z nich nie myślał o tym, że dnia dzisiejszego - (a wielu już nigdy) - nie ujrzą już światła i świata.
Wśród ożywionej pracy słychać nagły huk. W mgnieniu oka okropne zamie- szanie. Pękają i łamią się grube belki. Ze wszystkich stron zaczyna się sypać węgiel. Powstaje huk, grzmot, piekielny hałas, tak jakby nad biednymi górnikami całe światy zaczęły się walić i sypać w gruzy, W mgnieniu oka gaśnie wszelkie światło: noc śmiertelna. Równocześnie odzywają się jęki, jęki straszliwe, ścinające krew w żyłach... tak płacze nieszczęsna istota ludzka, gdy mroźny powiew śmierci ją ogarnia... Krzyczą w przeraźliwy sposób ci, którzy w tych ciemnościach podziemnych przysypani węglami lub belkami wiją się boleśnie pod przytłaczającym ich ciężarem... Jeden złamaną ma nogę, inny oba obojczyki najgorsza, że niema światła.
Po długich godzinach w tych ciemnościach znajdują pudełko zapałek, lampkę karbidową, cokolwiek chleba i blaszankę z kawą... to niemal wszystko. Cały ich skarb. Zapalają światełko. Powoli rozglądają się w najbliższym otoczeniu. Z przerażeniem stwierdzają: ,,Wyjście na świat zawalone. Ganek zatarasowany. Belki podtrzymujące sufit- połamane, i wszystko, wszystko zasypane doszczętnie. Mowy niema byśmy się wydobyli. Jeżeli cud się nie stanie, jesteśmy straceni. Zdala od świata, słońca, od swoich, od rodziców, żon, braci. Kto wie, czy ich jeszcze zobaczymy. - Pot zimny występuje na czoło. Jakieś mrowie co chwile przechodzi plecy. W tej czarnej, kamiennej trumnie zamknięci. Chcieliśmy mówić, wołać, krzyczeć, ryczeć z rozpaczy, lecz na co? Nikt nas nie usłyszy. Zmęczymy się niepotrzebnie. Mieliśmy lęk, jakiego nigdy jeszcze nie zaznaliśmy w życiu..."
Wiemy jak powstała wielka wojna w r. 1914, Sygnałem rozpoczynającym było zamordowanie w Sarajewie austriackiego następcy tronu przez Serba Principa; sąd orzekł, że Princip za czyn swój winien śmierci nie jeden raz, lecz tysiąc razy. Gdyby miał życie nie jedno, lecz tysiąc, tysiąc razy trzeba by mu odbierać to życie. To też mózgi poczęły się wysilać, by jak najgorszą i najokrutniejszą wynaleźć karę dla Principa. Nie wycinano mu języka - nie kaleczono ręki, która trzymała śmiertelną bombę. Nie palono czoła, pod którym myśl mordu się zlękła. Nie! Wrzucono go do najgłębszego lochu więziennego w twierdzy Theresienstadt. Loch ten był tak głęboki, że nie mógł doń dochodzić ani słodki śpiew ptaszyny, ani promyczek słońca, ani dźwięk ludzkiej mowy, ani odgłos kroku ani powiew powietrza. To też wkrótce choroba poczęła go trawić. Coraz częściej Princip tracił przytomność, pół żywy co raz dłużej zawisał na kajdanach, aż wreszcie po krótkich latach ducha wyzionął. To zamknięcie w strasznych głębinach jest najstraszniejszą katuszą.
Loch ciemny z kamienia, podziemia głębokie, czy nie nasuwają Ci okropnego porównania z tym jeszcze straszniejszym miejscem, w które zakuci zostali od poniedziałku do niedzieli po południu owi biedni, wszelkiej litości i wszelkiego pożałowania godni górnicy przez owe 144 godziny? Czy to cud się stał, że nie stracili rozumu, że jako chrześcijanie dzielni czekali, wierząc w opatrzność i ufając w zlitowanie Boże!
Byłem 1919 r, kapelanem więziennym. Patrzałem na ludzi skazanych na śmierć w owym strasznym roku wyprawy kijowskiej. Wyrok śmierci posłano celem zatwierdzenia do Warszawy. Zatwierdzenie mogło nadejść do Poznania każdego dnia. Ale nie nadchodziło. Czekaliśmy na ten wyrok dzień jeden, drugi, trzeci i jeszcze dłużej i dłużej. Skazańcy nikli nam w oczach, chudli i mizernieli okropnie. Widzę Cię jeszcze mój kochany przystojny szoferze! Dnia każdego z rana z strasznym lękiem przystępujesz do mnie: "Księże! czy to już może dziś? Może jednak zlitują się w Warszawie? Mam żonę i dzieci. Jaka to udręka, spać nie mogę. To wyczekiwanie, ta niepewność więcej katuje, więcej męczy od najsroższej śmierci..."
Tak też nasi bracia górnicy zasypani 700 metrów głęboko pod ziemią, odcięci 100 metrów grubą ścianą od najbliższego ganka podziemnego, każdej godziny - a każda była dla nich wiecznością - się pytali: Boże, czyż nie masz litości! czyż nie skończy się ta okropność! Z 14 dotychczas uratowano 7. Uratowano ich w niedzielę 10 stycznia po południu, gdzie 144 godziny prześlęczeli w strasznym więzieniu, Oto ich nazwiska: Kałpok, Starzyński, Ludwik, Ślama, Klukowski, Marek i Nowak. Ślama z nich wszystkich był najdzielniejszy!
Przewodnik Katolicki. 1932 R.38 nr4
24.01.1932
Spłonęło muzeum kaszubskie w Wdzydzach
Wdzydze, 17. 6. (PAT.) Spłonęło to jedyne muzeum kaszubskie w Polsce, wraz z cennymi zbiorami. Prócz tego spłonęło 7 domów mieszkalnych. Wysokości strat na razie nie ustalono. Są jednak bardzo znaczne. Opis muzeum wdzydzkiego, pióra Marii Wierzejewskiej zamieściliśmy w ,,Dzienniku Bydgoskim" nie tak dawno. Obok muzeum znajdowała się szkoła haftów kaszubskich Teodory Gulgowskiej, żony założyciela muzeum. Nauka polska poniosła straty niepowetowane.
Wdzydze w płomieniach
Z Kościerzyny podają dalsze szczegóły: Wdzydze, ten uroczy zakątek tak często odwiedzany przez wycieczki z całej Polski, padł w dniu wczorajszym pastwą ognia. Od iskry z komina zajęła się chata, która w jednej chwili niemal stanęła cała w płomieniach. Brak dostatecznej ilości wody i szalejąca wichura uniemożliwiały ratunek dalszych siedmiu domów, które zajęły się od płonącej chaty. W pewnej chwili Wdzydze przedstawiały jedno morze płomieni, z których dobywały się żałosne ryki palącego się żywcem bydła.
Spaliło się doszczętnie Muzeum Kaszubskie, zakupione w swoim czasie przez rząd, oraz domy i zabudowania z żywym i martwym inwentarzem, należące do skarbu państwa (muzeum), Teodory Gulgowskiej, Jana Grulkowskiego, Ignacego Leszczyńskiego,, Jana Łosińskiego, Józefa Grulkowskiego, Józefy Zabrockiej i Alojzego Grulkowskiego.
Siedem rodzin pozostało bez dachu nad głową. Straty wynoszą około 110 tysięcy złotych.
19.06.1932
KOSZMARNY OBRAZEK Z WARSZAWY
Na dworca głównym w Warszawie udało się fotografowi „Światowida"
uchwycić na kliszy moment prowadzenia do pociągu jakiegoś umysłowo
chorego, związanego powrozem, jak dzikie zwierzę. |
Fotografia, którą reprodukujemy, stanowi bardzo smutne świadectwo metod, jakie stosują w naszej stolicy dla przetransportowywania umysłowo chorych. Krępowanie powrozami nawet najbardziej podnieconych chorych psychicznie, należy już dziś do historii, i zdarzyć się jeszcze może tylko gdzieś na głębokiej prowincji. W większości przypadków wystarczy do uspokojenia chorego zastrzyk silnie działającego narkotyku — w innych, rzadszych przypadkach zastosować się musi kaftan bezpieczeństwa, który jest jednak stokroć humanitarniejszy, niż krępowanie nieszczęśliwego powrozami.
Nasuwają się tu jeszcze inne smutne refleksje. Chorego wiozą do Tworek. Czy znajdzie się tam dla niego miejsce? Wszak mamy w Polsce, według minimalnych obliczeń, ponad 32 tysiące umysłowo chorych, wymagających bezwzględnej opieki zakładowej — a dla tych 32 tysięcy chorych mamy zaledwie 15 tysięcy łóżek... A nowych zakładów nie buduje się. Skutek jest ten, że bardzo często, szczególnie na wsi, rodziny przechowują umysłowo chorych, niby dzikie a niebezpieczne zwierzęta w chlewach lub stajniach, gdzie nieszczęśliwcy ci spędzają długie lata w zupełnym zapomnieniu, oczywiście nie leczeni i dopiero jakiś przypadek wyzwala ich z tej strasznej udręki.
Do najlepiej urządzonych w Polsce zakładów dla umysłowo chorych należą Kobierzyn pod Krakowem, Tworki pod Warszawą, Kulparków koło Lwowa i Lubliniec na Śląsku. Na nowe zakłady niema pieniędzy. Ważki to argument. Niemniej jednak coś trzeba będzie zrobić, aby publiczność nie była zmuszona oglądać tak koszmarnych scen, jak to miało miejsce na dworcu warszawskim.
Dr. G.
Światowid. 1932, nr 41
08.10.1932
Minister Bronisław Pieracki zamordowany
Warszawa. W piątek o godz. 3,30 po południu dokonano zamachu na ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego. Zamach został dokonany w chwili, kiedy p. minister wchodził do bramy domu nr. 3 przy ul. Foksal. Sprawca dał 3 strzały raniąc ministra w głowę. Minister spraw wewnętrznych Bronisław Pieracki zmarł w szpitalu Ujazdowskim wskutek odniesionych ran.
Szczegóły zbrodni
Dotychczas stwierdzone szczegóły zamachu na ministra Pierackiego są następujące: Zamach nastąpił w chwili, gdy minister Pieracki wchodził do bramy nr. 3 przy ul. Foksal, gdzie mieści się klub stowarzyszenia, w którym gromadzą się zazwyczaj wybitni przedstawiciele. kół politycznych Warszawy. Minister udawał się do klubu na obiad. Nieznany mężczyzna strzelił do ministra trzy razy. Dwie kule trafiły w głowę, trzecia przebiła kapelusz. Napastnik rzucił się do ucieczki, za nim pobiegł policjant, który znajdował się w pobliżu. Napastnik zranił policjanta i zbiegł. Rannego ministra niezwłocznie po zamachu odwieziono do szpitala Ujazdowskiego gdzie śp. Bronisław Pieracki zmarł o godz. 17.15 nie odzyskawszy przytomności. Na miejsce wypadku przybyły władze śledcze i policyjne, które wdrożyły dochodzenie.
Powszechne przygnębienie i oburzenie. Warszawa. Wiadomość o zamachu na ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego obiegła lotem błyskawicy całą Polskę, wywołując powszechne przygnębienie. Mordercza kuła przecięła pasmo życia zasłużonego działacza niepodległościowego, żołnierza, który przeszedł przez ciężkie boje w Legionach polskich i w wojnach o niepodległość. Jeden z dzienników charakteryzuje w następujących słowach postać zmarłego: Bronisław Pieracki jest jedną z najpiękniejszych i najszlachetniejszych postaci pokolenia, które wywalczyło niepodległość Polski. Wybitny umysł, głęboki patriotyzm i spiżowy charakter — oto cechy, które sprawiły, że w młodym wieku minister Pieracki zajął w Polsce jedno z naczelnych stanowisk. Cieszył się on absolutnym zaufaniem Marszałka Piłsudskiego, który mu w ciągu 15-tu lat powierzał szereg ważnych i odpowiedzialnych zadań. Zbrodniczy zamach na tego odpowiedzialnego męża stanu i wielce zasłużonego patrioty budzi w społeczeństwie wielkie oburzenie.
Piękna karta życia śp. Min. Pierackiego. Warszawa. Śp. Bronisław Pieracki, minister spraw wewnętrznych był idealnym z najbardziej zasłużonych działaczy niepodległościowych. Urodził się w roku 1894. W czasie studiów uniwersyteckich na wydziale filozoficznym ś. p. Bronisław Pieracki brał przed wojną światową czynny udział w pracach niepodległościowych odgrywając poważną rolę najpierw w związku walki czynnej, a później w Związku Strzeleckim. W chwili wybuchu wojny śp. Minister Pieracki znalazł się w szeregach Legionów Polskich, służąc w 4 pułku Legionów, gdzie uzyskał stopień oficerski. Po odzyskaniu niepodległości śp. Bronisław Pieracki brał udział w walkach w obronie Lwowa oraz szeregu innych kampanij. Po ukończeniu wojny pozostał w armii czynnej, kończąc Wyższą Szkołę Wojenną i uzyskując dyplom oficera sztabu generalnego. Ostatnio posiadał stopień pułkownika dyplomowanego. W roku 1928 wybrany został śp. Bronisław Pieracki na posła do Sejmu. Powołany jest następnie na stanowisko wiceprezesa klubu parlamentarnego BBWR. i przewodniczy komisji wojskowej w Sejmie. Śp. Pieracki wraca następnie do armii na stanowisko drugiego zastępcy szefa sztabu głównego, po czym mianowany zostaje wiceministrem spraw wewnętrznych. 4 grudnia 1930 r. śp. Bronisław Pieracki zostaje ministrem bez teki w gabinecie prezesa Sławka, stanowisko to zatrzymuje również w gabinecie premiera Prvstora do 22 czerwca 1931 r., w którym to dniu zostaje mianowanym ministrem spraw wewnętrznych. Ś. P. Bronisław Pieracki odznaczony był orderami „Virtuti Militari“, 4-krotnie „Krzyżem Walecznych“, „Polonia Restituta“, „Złotym Krzyżem Zasługi“ i wielu Innymi odznaczeniami.
Żałoba, Warszawa. Wczoraj o godz. 8 wieczorem P. Premier prof, Kozłowski, minister Beck i wiceminister Siedlecki, a następnie wszyscy niemal członków rządu przybyli kolejno do kaplicy szpitala Ujazdowskiego, w której ustawione zostało w trumnie ciało śp. ministra Pierackiego, by złożyć ostatni hołd pamięci ofiary mordu. Z całego kraju i zagranicy napływają na ręce rządu liczne kondolencje z powodu skrytobójczego zamachu na śp. ministra Pierackiego. Na gmachach publicznych w stolicy w całej Polsce wywieszono chorągwie żałobne. Przy zwłokach zmarłego ministra pełnią straż honorową urzędnicy ministerstwa spraw wewnętrznych i członkowie koła 4 pułku Związku Legionistów. Widowiska na znak żałoby zostały odwołane. Pogrzeb zmarłego ministra odbędzie się na koszt państwa z honorami wojskowymi.
Katolik Polski, 1934, R. 10, nr 136
16, 17.06.1934
Zbiorowe samobójstwo
trzech uczniów Seminarium w Tarnowie
Z Tarnowa donosi (Lub): Miasto nasze wstrząsnęła w piątek do głębi straszna wiadomość: w godzinach południowych rozeszła się potworna wprost pogłoska, że trzech uczniów seminarium nauczycielskiego w Tarnowie popełniło samobójstwo na Górze Piaskowej. Mianowicie pewien funkcjonariusz z Moście, jadąc rowerem w stronę Klikowej, usłyszał w przyległym lasku na Górze Piaskowej, kilka strzałów. Zaciekawiony udał się na miejsce, skąd dochodziły strzały i tutaj jego oczom przedstawił się okropny widok.
Spostrzegł mianowicie 2 trupy młodzieńców obok trzeciego osobnika, dającego słabe oznaki życia. Zawezwane Pogotowie odwiozło ciężko rannego do szpitala, gdzie walczy ze śmiercią. Policja ustaliła, że denatami są uczniowie państwowego seminarium męskiego w Tarnowie z III-go kursu, a mianowicie: Koncewicz Stanisław, lat 20, z pod Mielca, Wojturski Emil, lat 20, z Rzeszowa i Szczerczak Tadeusz Zygmunt, lat 22, z Tarnowa.
Ten ostatni strzelił sobie w usta tak, że kula wyszła tyłem. Walczy on w szpitalu ze śmiercią i słaba jest nadzieja utrzymania go przy życiu. Dwaj pierwsi strzelili sobie z rewolweru w usta i padli na miejscu trupem. Niesamowity jest po prostu fakt, że desperaci strzelali z jednego rewolweru.
Wszyscy trzej zdjęli najpierw marynarki i po strzale padali na nie. U Szczerczaka znaleziono drugi rewolwer, stwierdzono jednak, że z rewolweru tego nie strzelano. Powodem rozpaczliwego kroku trzech młodzieńców były złe noty, oraz fakt zniesienia trzeciego kursu seminarium w związku z reorganizacją szkół, wskutek czego otrzymawszy niedostateczny stopień, popadli w rozpacz. Należy przypuszczać, że ustalili oni plan odebrania sobie życia.
Koncewicz, który od dłuższego czasu nie chodził do szkoły, w piątek przyszedł do klasy po świadectwo w stanie nieco podchmielonym. Drugi denat, mianowicie Wojturski, otrzymawszy świadectwo z niedostatecznym postępem, kiedy gospodarz klasy, prof. Komperda wyraził mu współczucie z tego powodu, machnął ręką i powiedział: „Zapóźno!".
Chodzą pogłoski, że do spisku, że się tak wyrazimy — samobójczego, należał jeszcze czwarty uczeń, któremu w ostatniej chwili zabrakło odwagi i nie stawił się na umówionym miejscu. Wiadomość o strasznym czynie młodych chłopców jest przedmiotem rozmów i komentarzu całego miasta.
Ilustrowany Kuryer Codzienny. 1934, nr 166 (17 VI)
16.06.1934
STU LUDZI ŻYWCEM SPŁONĘŁO
W Lansing w Stanach Zjednoczonych A. P. wybuchł pożar w hotelu Kerns, przy czym sto osób poniosło śmierć. Akcja ratunkowa była bardzo utrudniona, ponieważ ogień rozchodzi! się z błyskawiczną szybkością. Oszaleli ze strachu goście hotelowi, pragnąc uniknąć śmierci, wyskakiwali z okien. Pożar ten stwierdza raz jeszcze, że nawet budowle żelazo-betonowe, w których, zda się, nie ma nic łatwopalnego, nie są zabezpieczone od katastrofy pożaru. Na zdjęciu zgliszcza hotelu Kerns.
Światowid. 1935, nr 1
05.01.1935
Epidemia samobójstw w Gdyni
Epidemia samobójstw w Gdyni. Gdynia, którą Opatrzność chroni przed epidemiami chorób zakaźnych, została ostatnio nawiedzona przez niemniej groźną epidemię, bo przez serię samobójstw. W ostatnich dniach popełniono sześć samobójstw, z których ostatnie było najbardziej tragiczne, bo podwójne i pociągnęło za sobą śmierć dwojga młodych ludzi.
Jak już wczoraj o tym pisaliśmy, porucznik marynarki wojennej Władysław Ambrożej, bywając w lokalu ,,Alhambra", zapoznał się z jedną z tancerek tego lokalu Jolantą Zychówną. Nie bacząc na jej zajęcie, por. Ambrożej tak dalece zakochał się w Zychównie, że oświadczył się jej i zabrał z nocnego lokalu, mając zamiar wstąpić z nią niebawem w związek małżeński. W ub. niedziele w nocy narzeczeni zostali zaproszeni do Wspólnych znajomych, gdzie większe towarzystwo bawiło się przy obfitej kolacji. W pewnym momencie powstał projekt zakończenia zabawy w ,,Alhambrze", czemu sprzeciwił się kategorycznie por. Ambrożej, nie chcąc prawdopodobnie udać się do lokalu, w którym nie tak dawno jeszcze jego narzeczona była jedną z tancerek.
Jako też oboje młodzi opuścili gościnny dom i wyszli na klatkę schodową. Tu rozegrała się straszna tragedia. Po r. Ambrożej dobył służbowego rewolweru i bez słowa celnym wystrzałem w usta pozbawił się życia. Zychówna, widząc padającego narzeczonego, wyrwała mu z ręki broń i celując również w usta, popełniła samobójstwo. Tak tragicznie skończyła się miłość porucznika marynarki do tancerki z ,,Alhambry". Popełnione w tym samym czasie inne samobójstwo kryje tajemnicę, gdyż osoba denata nie została ustalona.
W niedzielę 10 bm. po poł. rzucił się na tor kolejowy Gdynia-Orłowo obok budki kolejowej 256, pod koła nadchodzącego pociągu nieznany mężczyzna, który doznał silnych okaleczeń głowy, a następnie przewieziony do szpitala, zmarł, nie odzyskawszy przytomności. Denat miał lat około 40-tu, wzrostu 1,75, szczupły o czarnym zaroście, wąs przystrzyżony, brwi długie łukowate, niewielka łysina, czoło wysokie, ręce spracowane, na lewej ręce tatuowany (od strony zewnętrznej poniżej łokcia kobieta
stojąca na globusie z wzniesioną ręką, w której trzyma palmę, a powyżej kciuka tatuowany rok 1905, mała kotwica i litery .K. B.) . Na prawej ręce powyżej łokcia również kobieta stojąca na globusie z wyciągniętą ręką, trzymająca koronę. Ubrany był w' żakiet czarny, zapinany na jeden guzik, spodnie wizytowe w siwe paski, na pasku skórzanym bez szelek, żakiet i spodnie mało noszone. Koszula seledynowa, nr. 37, biały kołnierzyk, kalesony trykotowe białe i .siwe skarpetki, krawat bordo, półbuciki skórzane czarne, prawie nowe. Przed śmiercią denat mówił niezrozumiale, że nazywa się Biwiński czy też Bugoński Ignacy lub Izydor. W kieszeni nieszczęśliwego znaleziono monetę 5-zlotową i karteczkę z napisem: ,,Minterstrasse nr, 75 Dortmund". Ze względu na nieustalone personalia zmarłego, policja prosi o kierowanie wszelkich wiadomych szczegółów do biura urzędu śledczego.
Dziennik Bydgoski, R. 30, 1936, Nr 112
13.06.1936