Góra Zamkowa
Uwięziona księżniczka na zamku kartuskim
(Podanie ludowe)
O Górze Zamkowej, położonej tuż koło Kartuz, przy szosie do Sulęczyna, krąży w śród ludu kaszubskiego mnóstw o różnorodnych legend, mniej lub więcej szerszemu ogółowi znanych. Podania te, świadczące o bujnej wyobraźni tego ludu , mówią o duchach pokutujących i krążących w około tej tajemniczej góry, o pięknej księżniczce Damrawie, co to nie chciała wyjść za obcego je j sercu księcia, o dziewicy błąkającej się nocami po górze i odmawiającej jakieś modlitwy, o zapadłym i przeklętym zamku i t. p.
Charakterystyczne jest podanie, dotyczące księcia Świętopełka i jego córki. Córkę tego potężnego władcy Pomorza, słynącą z nadzwyczajnej urody, porwali rycerze i uprowadzili ją na zamek kartuski. Zrozpaczony książę czynił wszystko, aby uprowadzoną córkę odzyskać. Zebrał więc wojsko swoje i na czele licznego oddziału doborowych rycerzy ruszył w stronę Kartuz. Przybywszy na miejsce, książę wraz z wojskiem otoczył zamek silnym łańcuchem, pragnąc go zdobyć szturmem.
Oblężenie trwało długo i nie przyniosło księciu spodziewanego zwycięstwa. Wówczas Świętopełk, ufny w pomoc bożą, zwrócił się do jednego z zakonów z prośbą, aby zakonnicy pomodlili się na jego intencję. Mnisi przez trzy dni i trzy noce trwali w modlitwie. Trzeciego dnia wreszcie zerwała się burza. Błyskawice raz po raz rozjaśniały niebo oślepiającym blaskiem , a gromy napełniały rozległe bory, pełne dzikiej zwierzyny, głuchym , złowrogim hukiem . Wiatr, o niebywałej wprost sile, hulał bezkarnie po kniejach i lasach, górach i dolinach , siejąc wokół wielkie spustoszenie. Podczas takiej zawieruchy nadleciały niespodziewanie dwa białe jak śnieg łabędzie i pofrunęły ku księżniczce uwięzionej na zamku, a przebywającej w tej właśnie chwili na dziedzińcu zamkowym. Łabędzie porwały księżniczkę i uniosły ją w bezpieczne miejsce, blisko obozu uszczęśliwionego ojca.
Burza, która w międzyczasie była przycichła, rozpętała się teraz na nowo i szalała ze zdwojoną siłą. Piorun y biły coraz częściej. W pewnej chwili grom uderzył w wyniosły zamek i zapalił go. W mgnieniu oka cały zamek wraz z przylegającymi doń zabudowaniami stanął w płomieniach. Z pięknego gmachu nie pozostało nic. Ogień zniszczył wszystko, nie oszczędzając nawet fundamentów. Tak więc w ciągu zaledwie paru godzin zamek, w którym przez długie lata kwitło bujne życie, przestał istnieć. Zachowała się tylko nazwa „Góra Zamkowa“ jako jedyny ślad po owym grodzie.
1936
O stworzeniu Kaszub
Gdy Pan Bóg stworzył świat, przypatrywał się Swemu dziełu i uznał wszystko za doskonałe. Wszyscy aniołowie się weselili i chwalili Pana. Tylko jeden aniołek siedział
osowiały
w kąciku iskrzącego się pałacu niebiańskiego. To był anioł miłosierdzia. ,,Co ci", pyta się Pan Bóg i dlaczego siedzisz tak smutno? Czy nie jest piękny świat, stworzony Mym słowem? ,,Tak", brzmiała nieśmiała odpowiedź aniołka, ,,ale jak może me serce się radować, gdy widzę latające piaski i kamieni bez liku na pustych Kaszubach!?" - Błagalnie padł anioł miłosierdzia Bogu Stwórcy do nóg, mówiąc: ,,Panie! Czy nie znajdzie się jeszcze resztka żyznej ziemi?" I gdy Pan Bóg się rozejrzał, wskazał na pewne miejsce. Tam były: urodzajny czarnoziem i modre wody, źródła, jeziora i strumyki, rozłożyste drzewa i kwitnące krzewy, urocze pagórki i. rozkoszne doliny. ,,Zabierz to", mówił Pan i użyj, jak ci serce każe!". Wtedy Miłosierdzie zabrało ów skrawek! nadzwyczajnej ziemi, rzucił go w pośrodek
Kaszub, nazywając ów zakątek ,,Rajem Marii". Dzisiaj nazywamy tę część ziemi, która należy do najpiękniejszych okolic naszego ukochanego Pomorza, ,,Szwajcarią Kaszubską", albo ,,Modrym krajem Kaszubów".1931
Cudowne źródło w Chełmnie
W 17-tym stuleciu mieszkało ubogie i bogobojne małżeństwo w Chełmnie na tak zwanych Rybakach. Ubodzy ci ludzie mieli tylko jedno jedyne dziecko, ślepego chłopczyka, ,który mimo swej ślepoty musiał paść kozę. Każdego poranka matka pomagała nieszczęśliwemu chłopcu zagnać kozę na pastwisko, a wieczorami zaprowadzała chłopca i zwierzę do domu. Pewnego dnia próbowała niesforna koza uciec, ciągnąc za sobą słabe dziecko, mocno trzymające postronek w rękach. W dzikie; gonitwie pędzili oboje poprzez dalekie pola, przez .rowy, ugory, knieje i kamieniska. Pokrzywy i kolce raniły przestraszonego chłopca po rękach i nogach, lecz ten mimo wszystko nie puścił uciekającej kozy. Naraz zatrzymało się zwierzę i pokładło pod zboczem góry.
Zupełnie wyczerpany upadł także chłopiec w bujną trawę i słodko zasnął, ogarnięty wielką słabością i sennością. Wtedy miał przedziwny, cudowny sen: Najświętsza Maria Panna schodzi z nieba, zbliża się do niego w swej niebieskiej światłości i wspaniałości i przemawia do niego łagodnie kojącymi słowy. Zanim od niego odchodzi, obiecuje łaskawie dać mu z powrotem siłę widzenia. Uszczęśliwiony obudził się chłopiec i usłyszał obok siebie w ziemi cichy szmer. Myśląc, że znajdzie gniazdo pszczół z miodem, rozgarnął ostrożnie rękoma ziemię. Naraz wytrysło małe kryształowe źródło, a woda. spłynęła po zboczu.
Spragniony nasycił swe pragnienie i zmoczył chłodną wodą swe zaspane i chore oczęta. Pełen radości zauważył, że widzi rzeczywiście! Gdy wieczorem zlękana matka po mozolnym poszukiwaniu odnalazła nareszcie zaginionego chłopca, ogarnęła ją ogromna radość i wdzięczność z powodu boskiego cudu. Cudowne źródło obramowano później kamieniami i pobudowano. na nim małą, zamykaną kapliczkę z obrazem Matki Boskiej. Kapliczka znajduje się do dziś dnia .po stronie północno-wschodniej nowej promenady, otoczona starymi lipami, nazywana przez lud: ,,cudowną studzienką" otwieraną corocznie podczas dużego chełmińskiego odpustu w dzień Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny dnia 2 lipca. Wtedy tp do. niej napływa dużo pątników, szczególnie kalek i niewidomych, aby uczcić cudowny obraz Matki Boskiej Chełmińskiej i aby zaczerpnąć wody źródlanej z cudownej studzienki. Woda ta ma też to do siebie, że się nigdy nie psuje.
1931
Napełniona czapka
Gromada dziarskich chłopaków z Lubawy, wychodząc w porze obiadowej ze szkoły, udała się jeszcze przed obiadem,
podług
starego zwyczaju, na dziedziniec zamkowy, aby się bawić tam, gdzie znajdują się ruiny dawnego zamku biskupiego. Gdy zabawa rozgorzała w najlepsze, ukazała się między bawiącymi jakaś mała postać. Była to dziewczynka, która stawała się coraz większą, aż Ostatecznie znalazła się między chłopcami urocza panienka o kruczym włosie i śnieżno - białej sukni. Panienka spoglądała przyjaźnie na zdziwionych chłopaków i odezwała się w miłym, dźwięcznym tonie: ,,Nie podoba mi się, że się tu bawicie" i dodała już nieco surowiej - ,,szczególnie około godziny dwunastej nie pokazujcie się więcej, wyprawiając harce i głośno hałasując! Skoro jeszcze raz przyjdziecie tu o tym czasie, odbiorę wam czapki!" Wtem znikła panienka. Nazajutrz chłopcy już dawno zapomnieli o przestrodze i zakazie panienki zamkowej. Skoro opuścili ławki szkolne, już biegli, jak każdego innego dnia, ku placowi zamkowemu, aby znów się zabawiać. Podczas gdy biegali raźno, wesoło wykrzykując, ponownie ukazała się piękna panienka zamkowa, mówiąc dobitnie: ,,Przecież zakazałam wam tu się bawić! A teraz zabiorę wam czapki, jak wam zagroziłam!" Mówiąc to, sięgnęła w mig po czapkę około dwunastoletniego chłopca, stojącego opodal, i zamierzała z łupem zginąć w ruinach zamkowych.
Chłopaczysko rozbeczało się na dobre i
jęło
błagać: ,,Droga panieneczko, ja już więcej nie będę... oddaj mi, proszę, mają czapkę! Ojciec mój jest chory, a my jesteśmy tacy ubodzy!" 'Panienka zamkowa zatrzymała się, mówiąc: ,,Jeżeli będziesz zawsze grzeczny i możesz mi przyrzec, że już nigdy tu nie powrócisz, oddam ci twą czapkę. Nie wolno ci jednak jej prędzej zdejmować, aż będziesz w domu!" Wtem nakryła panienka chłopcu głowę czapką i zniknęła. Chłopiec opuścił natychmiast dziedziniec zamkowy wraz ze swymi towarzyszami. Czapka jednak gniotła go coraz więcej i ciążyła w miarę, jak zbliżał się do domu. Aby sobie ulżyć i aby czapka mu nie spadła, przytrzymywał ją na głowie oboma dłońmi. Nie zdjąłby czapki za nic n,a świecie, wszak przyrzekł to panience zamkowej. ,,Niech się dzieje, co chce", - mówił sobie, - ,,byle dotrzymać słowa i nie zdjąć czapki wcześniej aż w domu!"
Przyszedłszy do ubogiej izdebki swych rodziców,
jął
wszystko dokładnie opowiadać zatroskanej mateczce. A skoro uchylił czapki, - Boże! monety ze szczerego złota, wypełniające calutką czapkę, posypały się na podłogę, wesoło brzęcząc Prędziutko pozbierał je zadziwiany chłopiec, wszystkie oddając matce. A biedny, chory ojciec jak się dopiero ucieszył! Ubożuchny był to sobie krawieczyna, który od dłuższego już czasu nie mógł pracować z powodu choroby A teraz mógł sobie pozwolić na pomoc lekarską, na medycynę, i w krótkim czasie wyzdrowiał. Dobroć, łaska i szczodrość pięknej panienki, zamkowej wyzwoliły całą rodzinę biednego przedtem krawca z wszelkich kłopotów i tarapatów. Za to też szczęśliwy chłopiec dotrzymał słowa, nigdy, przenigdy już nie harcując po placu zamkowym.1931
Jak powstała miejscowość Osie
Było to na wiosnę. Wielkie śniegi, jakie były spadły w Borach Tucholskich, po większej części się roztopiły. Tym trudniejszą stała się niezmiernie szeroka droga, prowadząca w kierunku zachodnim przez ogromne Bory Tucholskie. Od czasu do czasu napotkano wprawdzie na miejsca wykarczowane, jeziora lub bagna, lecz daleko nie napotkano na osadę, aby odpocząć. Poza tym liczne spustoszenia wyrządzały wilki wśród dziczyzny borów ubiegłej zimy, oraz napadły wielu podróżnych.
Pewnego dnia zerwał się w zwykle cichych borach ogromny wicher. Szybko unoszące się chmury przynosiły na odmianę śnieg i deszcz, czyniąc drogę jeszcze nie możliwszą do przebycia. Na drodze posuwał się z wolna zaprzęg w cztery konie. Barczysty stangret, przy którym na ,koźle siedział sługa w liberii, poganiał batem konie do szybszej jazdy, gdyż znajdujący się w karecie książę, przed nastaniem nocy dotrzeć chciał do jakiejkolwiek osady.
Pomimo silnego wichru, wyraźnie dosłyszano z dali, z nastaniem wieczoru, okropne wycie głodnych wilków, które, jak się .zdawało, zbliżały się. Konie stawały się niespokojne. Z wielką siłą wpadał od czasu do czasu ciężki powóz w głębokie kałuże drogi. Kiedy mrok zapadał, usłyszano ponowne wycie wilków z niedalekiej już odległości. Konie zaczęły pędzić w wielkim pospiechu. Przy jednym zakręcie jednakże wpadł wóz niespodzianie w tak głębokie błoto, że zadyszane konie nie zdołały go z niego wydobyć. Również ostrzegano stangreta, że jedna z drewnianych osi jest złamana.
W tym groźnym niebezpieczeństwie zauważyli podróżni niedaleko przed sobą blask światełka. Z niezwykłym pośpiechem dosiedli
naprędce
wyprzężone trzy konie, zostawiając czwartego wilkom, które wyskoczyły z zarośli. Pędząc w kierunku światła, dotarli podróżni niebawem do chaty, w której ich gościnnie przyjęto. Chatę zamieszkiwał kołodziej, który tu w pośród licznych zapasów drzewa się osiedlił. Kiedy następnego dnia powrócono do opuszczonego powozu widziano tylko gołe kości pozostawionego konia i bardzo wyraźnie dokoła powozu liczne ślady wilków. Gościnny kołodziej dorobił do powozu nową oś i prócz hojnej zapłaty, otrzymał na pamiątkę złamaną oś. Później, kiedy na tym miejscu osiedliło się więcej ludzi, nazwano miejscowość tę ,,Osie", na pamiątkę możnego księcia, który tu zostawił swoją złamaną oś. W ten sposób powstała stolica ,,borowiaków lub zalesiaków", jak ich żartobliwie ,nazywają.
1931
„Skamieniała kobieta” pod Nową Kiszewą
Na
polu, przy drodze, prowadzącej z Nowej Kiszewy do Bukowca, w powiecie
kościerskim znajduje się kamień (głaz) w kształcie graniastosłupa o
wysokości 1¼ m. Legenda głosi, że tą drogą przechodził pewnej nocy
świętojańskiej wędrownik, a że był zmęczony, usiadł i usnął. Nagle
przebudził go cichy i smutny głos. Odwrócił się i ku zdziwieniu
zauważył, że kamień zamienił się w przepiękną niewiastę, która odezwała
się do niego w te słowa: „Jestem córką gbura, który tu żył przed wielu
laty. Był on winien pewnemu bogatemu rycerzowi sporo pieniędzy. A że
ojciec nie mógł mu całej sumy od razu zwrócić, rycerz zażądał mojej
ręki. Był to jednak człowiek stary i okrutny i dlatego nie chciałam go
za męża. Kochałam bowiem młynarczyka z wioski.
Pewnego
dnia stała się rzecz niezwykła. Ojciec mój, chcąc łatwo pozbyć się
długu, zmuszał mnie pod groźbą, bym wyszła za mąż za rycerza i wybiła
sobie z głowy ubogiego młynarczyka. Kazałam wtedy w tajemnicy zawołać
ukochanego i powtórzyłam mu rozmowę z ojcem. Rycerz jednak podsłuchał
nas i wpadł w taką złość, że zamordować mego kochanka. Głęboki żal po
stracie ukochanego i obawa przed za mąż wyjściem pod przymusem skłoniła
mnie do ucieczki z domu. Wtedy ojciec zaklął mnie w kamień. Rok rocznie w
noc świętojańską wolno mi przybrać postać ludzką, odwiedzić i
przystroić grób ukochanego, ale tylko w tym wypadku, gdy się znajdzie
człowiek miłosierny, który zgadza się na czuwanie w tym miejscu w czasie
mej nieobecności. Dlatego proszę cię serdecznie i błagam, byś mi zrobił
tę przysługę“.
Wędrownik
zgodził się, bo podobała mu się dziewczyna i żal mu jej było. Zaledwie
się jednak oddaliła, zjawiły się strachy i chciały wypłoszyć go stamtąd.
On jednak dotrzymał danej obietnicy i pozostał aż do jej powrotu. Inne
podanie mówi, że wybawienie dziewczyny może nastąpić wtedy, gdy jeszcze
raz zgodzi się ktoś na czuwanie. Drugie znów, że zamiast strachów
zjawiły się urocze dziewczęta, które zaczęły go kusić, by opuścił zajęte
miejsce, a trzecie wreszcie, że z chwila przybycia strachów ogarnął go
tak wielki lęk, że nie pozostał i uciekł do najbliższej wsi. Wszelkie
usiłowania usunięcia kamienia okazały się bezskuteczne. Zdarzyło się
już, że pewien gospodarz załadował kamień na wóz, by go zawieźć do
Nowych Polaszek na fundament nowego kościoła. Ody jednak przyjechał na
granicę między Nową Kiszewą a Nowymi Polaszkami, nie można było ruszyć
dalej i gospodarz był zmuszony zawieźć kamień z powrotem na pierwotne
miejsce.
1939
Jak wioska Bratjan dostała nazwę Bratjan
Bratjan jest to wioska w powiecie lubawskim. W dawnych czasach, gdy Krzyżacy zajęli Pomorze, mieszkał w Kurzętniku rycerz Czech, a w Bratjanie rycerz Jan. Ci dwaj rycerze byli braćmi. W Kurzętniku jest góra na 35 m. wysoka, a w Bratjanie jest góra na 26 m. wysoka. Od Kurzętnika do Bratjana prowadzi podziemny ganek. Z czasem zapadły się oba zamki. W Kurzętniku dzisiaj jeszcze można zobaczyć resztki murów zamku rycerza Czecha. Wioska zaś Bratjan dostała nazwę od Rycerza Jana, który był bratem Czecha.
1931
Diabelskie jezioro pod Gołuniem
(Podanie ludowe)Na
wrzosowiskach, niedaleko wioski Gołuń w powiecie kościerskim, znajduje
się u stóp spadzistego pagórka małe jezioro. Ludzie tamtejsi nazywają je
jeziorem „diabelskim“. Piaszczyste puste brzegi tworzą płowy wieniec
dokoła jego ciemnych wód. Cień śmierci zdaje się rozpościerać na
zdradliwych falach jeziora. Dzieci boją się nawet we dnie tego jeziora
jak jakiego widma. Także i mężczyźni, którzy przechodzą tą, drogą, około
północy, robią znak krzyża św. i idą pospiesznym krokiem dalej. Po
zachodzie słońca żaden rybak nie odważy się zapuścić w jeziorze sieci.
Przed
wielu, wielu laty znajdowało się na tym miejscu ładne gospodarstwo.
Posiedziciel
był bogaty, lecz niestety starcem bezsilnym, kiedy u- marła
jego żona. Miejsce nieboszczki zajęła młoda dziewczyna, która ożeniła
się ze starcem na jego własne prośby. Początkowo małżonkowie żyli w'
zgodzie, później jednak upodobał się młodej mężatce piękny i silny
parobek, który pracował w jej gospodarstwie. Zły duch krążył w pobliżu i
podniecał niebezpieczny żar w sercach młodych ludzi, aż nareszcie
wybuchł niebezpieczny płomień bez granic.„Nie
mogę żyć bez owego parobka“, odzywał się głos w sercu gburki. Starość
nie ma prawa do młodzieży, myślał sobie parobek. Szatan zaś ze swej
strony szeptał im do ucha: „Pozbądźcie się go, bo do was, młodzi ludzie,
należy miłość“. Niegodziwa kobieta namawiała parobka otwarcie do
zbrodni: „Jak stary pójdzie do lasu po drzewo, rzucisz na niego pień
drzewa, który roztrzaska mu głowę i będziemy wolni, nieskrępowani w
naszej miłości“.
Parobek
usłuchał bestialskiej namowy i poszedł do lasu, gdzie spotkał sędziwego
gospodarza. Walka pomiędzy młodzieńcem a starcem była lekka. Gdy zabity
pan we krwi leżał na ziemi, parobek usłyszał nagle głos: „Bóg w niebie
pomści te zbrodnię“, a za chwilę: „Pomszczę po czterdziestu latach te
zbrodnię“
Przeląkł
się parobek. Włosy jeżyły mu się z przerażenia na głowie, nogi drżały i
jakby ścigany przez złego ducha uciekł z miejsca zbrodni. Blady i
zdyszany przybył na podwórze gospodarskie. Gdy przestraszonego parobka
zobaczyła zobaczyła młoda kobieta, wyśmiała się z niego, mówiąc: „Jesteś
tchórzem i słuchasz głupiego gadania. Czy owe czterdzieści lat nie są
długim okresem czasu w naszej miłości? Trzymaj tylko język za zębami, a
ludzie będą na pewno sądzić, iż stary umarł wskutek nieszczęśliwego
wypadku“.
Nieboszczyka
pochowano przyzwoicie i nikt z całej okolicy nie przypuszczał, że stary
padł ofiarą miłości tych dwojga ludzi. Po niejakim czasie odbyło się
wesele, na które zaproszono także księdza i mieszkańców całej wioski.
Przez 8 dni bawili się goście weselni. Lata mijały. Błogosławieństwo
Boże zdawało się spoczywać na pracy złych ludzi. Doszli niebawem do
wielkiego bogactwa. Sam proboszcz szanował małżonków i był często ich
gościem. Z czasem zbielały włosy gospodarzy i sumienie ich na pozór
uspokoiło się.
Nadeszła
jesień, a z nią przyszła godzina zemsty. Sędziwego kapłana zawołano do
chorego. W drodze powrotnej odwiedził gospodarza. Powietrze było
chłodne, a mgła gęsta, pokrywała ponurą, okolice. W pokoju paliły się w
kominie szczapy drzewa. Żona gospodarza postawiła krzesło dla księdza
blisko ognia i bardzo gościnnie go przyjęła. Poczęstowała zacnego
duszpasterza wybornym omletem, dając do tego doskonałą miodówkę. Kapłan z
zadowoleniem opuścił gościnny dom.
Było
to już późno wieczorem. Nagle odezwał się dzwonek na Anioł Pański.
Kapłan podniósł prawą rękę, aby zrobić znak krzyża. Wtem stwierdził brak
sakiewki z pieniędzmi. Niezawodnie zostawił ją w domu gospodarza, wobec
czego zawrócił z drogi. Lecz gdzie pozostało owe gospodarstwo? Czy
ziemia je pochłonęła?
Kapłan
podszedł bliżej. Na. miejscu, gdzie przed kilku minutami kwitło życie,
pływał u brzegu jeziora stół, na którym leżała sakiewka z pieniędzmi.
Kapłan schwycił ją, lecz w tym samym momencie stół zanurzył się w
fałach. W jasnych nocach, kiedy blade światło księżyca odbija się w
wodzie i rozpoczyna się godzina duchów, zauważyć można na jeziorze
niezwykły obraz: Podwórze gospodarskie, na którym panował grzech i na
którym parobek i jego żona znaleźli zasłużoną karę za zbrodnię.
1938
Dzwon w Ogorzelinach
Jedną milę w kierunku południowym od Chojnic leży miejscowość Ogorzeliny, która w dawnych czasach nie posiadała kościoła, a tytko cudownemu przypadkowi zawdzięcza jego powstanie. Było to w XV wieku, kiedy pewien pasterz w pobliżu wsi pasł trzodę świń. Jedna maciora ryła niezwykle głęboko i zawzięcie w ziemi. Przypatrujący się jej gorączkowej pracy pasterz zauważył jak pod wyrzuconą ziemią coś połyskiwało. Nie przeszkadzając w pracy maciorze, po pewnym czasie zauważył pasterz, że w ziemi znajduje się dzwon. Przywołał więc ludzi, którzy dzwon odkopali i przenieśli do wsi.
Ponieważ wieś nie posiadała własnego kościoła, postawiono rusztowanie, na którym dzwon zawieszono. Odtąd dzwoniono w dni powszednie przed rozpoczęciem pracy i na zakończenie jej. Dźwięk dzwonu był jednakże ta przeraźliwy, że niechętnie jego słuchano. Zebrała się cała wieś i radziła nad tym, jakby polepszyć dźwięk dzwonu, lecz nikt nie mógł dać dobrej rady. Nareszcie zjawił się nieznany podróżny i radził, aby na miejscu znalezienia dzwonu postawić kościół, a dzwon zawiesić na wieży. Rady usłuchano. Kiedy po wykończeniu kościoła po raz pierwszy zadzwoniono, ucieszyła się cała wieś miłym dźwiękiem znalezionego dzwonu.
1931
Panina Góra i Jezioro Czartówko
Około
4 kim. na zachód miasta Skarszew nad piękną doliną rzeki Wietcisy leży
stare grodzisko słowiańskie zwane Paniną Górą, dzisiaj niemal
zapomniane. W starych dokumentach, opisujących granice opactwa
pelplińskiego, wymieniany jest okop zwany „Gnosna“, co ks. Kujot
tłumaczy przez: „Knieźna“ tj. okop knieziny. Niedaleko stąd do wioski
Jąkrów. Nazwa Jąkrowy jest spolszczeniem nazwy niemieckiej
Jungfrauenberg, nadanej wiosce przez Krzyżaków, co zaś jest dosłownym
tłumaczeniem starej polskiej nazwy „Okop Knieziny“ czyli „Panina Góra“. Z
grodziska, położonego na wysokiej krawędzi doliny rzecznej, częściowo
sztucznie usypanego, roztacza się piękny widok na szeroki wąwóz, jaki
wyżłobiła w terenie prarzeka Wietcisa. Grodzisko było niegdyś siedzibą
jakiegoś naczelnika, o czym świadczą skorupy naczyń glinianych, jakie
znajdujemy w okopie. Na początku dwunastego wieku po Chr. grodzisko to
było prawdopodobnie już opustoszałe. Grunty okoliczne, w czasie wojen
szwedzkich nieuprawiane, zarosły lasem.
„Rosły
tam“ — opowiadał swego czasu jeden z tamtejszych gospodarzy — na
początku 15 wieku śliczne buki, gładkie, jeno na samym wierzchołku parę
gałęzi mające. A pod samą górą to takie ogromne były buki, że aż strach
było na nie spojrzeć. I tak ludzie z Jąkrów sobie powiadali, że tych
nikt nie dostanie, a tymczasem podczas pierwszej wojny francuskiej cały
las, ok. 12 małych włók mający, został zniszczony, że tylko pnie
pozostały. Po tej wojnie rząd pruski gruntów nie zagaił ale osadził na
nich osadników, którzy jeszcze dzisiaj tam mieszkają, tworząc małą
osadę, zwaną Góra Zamkową. Niedaleko Paninej Góry jest małe jeziorko
albo raczej błotko o powierzchni ledwo 1 morga, zwane Czartówko. O tym
Czartówku w roku 1890 Stary Franek opowiadał Dr. Łęgowskiemu następującą
gadkę ludową i bajkę, którą tenże umieścił w swojej pracy: „Kaszuby i
Kociewie“ na str. 45 i nast. „O tern Czartówku i o tej górze to są różne
gadki, które od starszych słyszeliśmy, więc com ja będąc młodym
słyszał, opowiem. Moja babusia powiadała, że kiedy jeszcze będąc
dziewczęciem pasła przy tej górze bydło swego ojca, to często na tej
górze bywała, więc powiadała, że tam rosły takie zioła, jak to dawniej
panowie miewali w swoich sadach, a na środku to była taka dziura, to
chłopcy powiązali nieraz uzdy do pospołu i wpuszczali kamień, ale nigdy
gruntu nie dosięgli. A jeden z naszej wsi, trzy lata młodszy ode mnie,
gdy tam pasał będąc chłopcem, to powiadał, gdy tam wpuścił kamień, to
jeno tak dzwoniło, jak on tam coraz głębiej leciał, jakby w jaką
przepaść.
„O
tej górze to taka bajka, że stał zamek, ale teraz jest zaklęty, więc
przed parę set laty, gdy tam pewien pasterz pasał w lesie bydło, widywał
codziennie. jak z tej góry wychodziła panna i chodziła do tego
Czartówka prać pieluchy; gdy to tak wiele razy widział, wzięła go
ciekawość, coby to miało znaczyć, przystąpił jednego razu blisko owej
panny i gdy się jej tak pilnie przypatruje, rzecze do niego panna: mój
dobry człowieku, żebyś ty chciał, to byś mógł mnie wybawić, bo ja jestem
w tej górze zaklęta ,z całym dworem, a gdybyś wypełnił, co ci powiem,
tobyś mię ze wszystkim wybawię!. A gdy pasterz zapytał, coby miał
czynić, odpowiedziała mu, pobudujesz trzy kościoły. Wtenczas rzecze
pasterz, to wielka szkoda, ale się tego żadną miarą podjąć nie mogą. A
to czemu? pyta się panna. Mam budować kościoły, kiedy ja nawet klina nie
potrafię zaciosać. — Ja ci dam, rzecze panna, taki topór, to jak go
weźmiesz do ręki, wszystko potrafisz. Więc zgodził się pasterz, a gdy mu
dawała topór, bardzo go prosięta żeby się spieszył, aby ją jak
najprędzej wybawił, to ona mu to hojnie wynagrodzi. Wziął się tedy
szybko do pracy i wybudował kościół w Szczodrowie, Szczodrowskie pole
graniczy z tą górą i z tym Czartówkiem, tylko rzeczka jest granicą.
Drugi we Wysinie, a potem zamiast trzeciego kościoła zaczął budować
karczmę, ale nieszczęście chciało, że mu się topór wyszczerbił, a nikt
mu go nie mógł naprawić, przeto nie mógł dalej budować i panny nie
wybawił.
„Ale
gdy już w Szczodrowie kościół stanął, było trzeba dzwonów, wtenczas
powiedziała mu ta panna, którego dnia miał iść do Czartówka, tam się
znajdują dzwony, więc kazała mu Wziąć ten największy i zanieść do
kościoła, to te mniejsze miały iść za nim. Więc poszedł w oznaczonym
dniu do Czartówka i doprawdy ujrzał przy brzegu dzwony, gdy się do nich
przybliżył, zaczęły wszystkie głośno prosić: weź mnie! weź mnie!
przeszedł, popatrzył na każdego z kolei, ten największy miał być bardzo
duży, więc pomyślał: ciebie ja nie poradza, przeto poszedł do tego
średniego, też dosyć duży, ale pomyślał, spróbują, a gdy go pochwycił,
wyciągnął na suche jak nic. Wtenczas ten największy z płaczem odszedł na
głębią jeziora, a on wziąwszy średni na ramiona, szedł z nim do
kościoła, a ten najmniejszy dzwon i sygnaturka poszły za nim same. Więc
dla tego w Szczodrowie są teraz tylko dwa dzwony i sygnaturka, ażeby był
wziął ten duży, toby były za nim poszły wszystkie.
„Gdy
teraz dalej nie mógł budować ów pasterz, zaczął znów paść bydło, a gdy
go znów panna przy Czartówku spotkała, zaczęła mu z płaczem wyrzucać
jego niewdzięczność, mówiąc: o ty niewdzięczny, nielitościwy i bez serca
człowiecze! czemuż mię tak zdradził. Pasterz z płaczem przepraszał
pannę, aby mu przebaczała jego nierozważne postępowanie, wtenczas
odezwała się panna, jest jeszcze jeden sposób, i to ostatni wybawienia
mojego, ale się obawiam tobie go powiedzieć, żebyś mię znów nie
zdradził. Wtenczas pasterz zaczął jej jak najuroczyściej przyrzekać, że
teraz już jej więcej nie zdradzi, ale wszystko wiernie wykona, cokolwiek
mu poleci. Uwierzyła panna i powiedziała mu: weź ma (mię) na plecy i
ponieś do Szczodrowskiego kościoła do chrztu, ale ten ci stawiam
warunek, dam ci jedwabną chustkę, przez którą musisz wszystko, co ci się
na drodze przytrafi, choćby co najbrzydszego się do góry spinało,
pocałować. Panna jeszcze raz upomniała, aby wykonał warunek, bo inaczej
będzie zgubiona na zawsze. W oznaczonym czasie dała więc pasterzowi
chustkę jedwabną, a potem wziąwszy ją pasterz na swe ramiona, dalej z
nią do kościoła. Teraz dopiero zaczęły mu zastępować drogę różne
najplugawsze zwierzęta i gady, jako to żmije, jaszczurki, padalce i
węże, wszystko się spinało, aby pocałował, a on też tak wszystko
wykonał, aż przyszedł do kruchty, wtenczas z jednego kąta wyczołgała się
parchata żaba (ropucha) i spina się, aby ją pocałował, wtenczas
pomyślał, że to już w kościele, to już nie potrzeba mu całować, więc
kopnął ją nogą. A zaraz zrobił się pisk jakiś i porwano mu ją z pleców i
usłyszał tylko jej płacz, który się coraz bardziej oddalał, aż na
koniec nic więcej nie słyszał, a ja też więcej nie słyszałem, aby potem
znów komu pokazać się miała, a ta ropucha to miała być ona sama.“
1939
Zapadły zamek
Na Pomorzu znajduje się wielka ilość starych grodzisk (zwanych po kaszubsku zamkowiszcze, grodziszcze), w których ludność okoliczna słyszy nocną porą chrzęst broni, szczekanie psów i nawoływanie się ludzi. Takie grodziska znajdują się np. przy Chmielnie, na wąskim przesmyku pomiędzy jeziorami Białym i Kłodnem, przy Czaplach, przy Gostomiu przy Sulęczynie i t. d.
Jeszcze dzisiaj, choć pług często przechodzi nad tymi grodziskami, poznać można. bez trudu i fantazji dawne okopy. Zazwyczaj grodzisko. takie wysuwa się jak czoło trójkąta między dwie doliny, oddzielone z tyłu głębokim rowem. Otóż do takich grodzisk i grobów, nawiązuje lud swoje podania. Tu przy grodzisku Gostomskim powiadają, że zamek, stojący na jego miejscu, przez jakieś straszne zaklęcie zapadł się w ziemię. W dolinie, obejmującej jeden bok ,grodziska, płynie rzeka. I otóż pasterzowi pasącemu w pobliżu trzodę zjawiła się panna i prosiła go, aby ją przeniósł przez ową rzekę. Ostrzegała go przy tym, że skoro się na siłach nie czuje, niech się lepiej tego nie podejmuje, gdyż będzie to jej nieszczęście. I nie wolno mu też wypowiedzieć ani słowa, chociażby widział straszne rzeczy. Skoro ją
atoli
, nic nie mówiąc, przeniesie, odbierze wielką nagrodę i będzie szczęśliwy. Chłopak podjął się dzieła i wziąwszy pannę na barki niósł ją przez rzekę. A tu widzi, jak wieże i mury zamku powoli wyrastają w górę. Równocześnie przeciw niemu na łące toczy się wielki wóz siana ciągnięty przez cztery myszy.
Pomny
nakazu, ażeby nie przemówić słowa, wstrzymuje okrzyk zdziwienia, gdy w ten podnosi się wielki wicher i zrywa mu kapelusz. Na to chłopak krzyknął: hola, mój kapelusz i z krzykiem zsunęła się mu panna płacząc z pleców, a zamek z wielkim hukiem zapadł się dziesięć razy głębiej niż przedtem.1931
Zakopane skarby
O mogiłach znów twierdzą ludzie, że czasami widać na nich płonący ogień, co jest oznaką, że się tam pod ziemią pieniądze palą, albo jak Kaszubi się wyrażają: pieniędze sę przesuszają. Kto się umiejętnie do tego zabierze, może dostać się do owych skarbów: trzeba tylko kopać tak długo, aż się natrafi na wieko drewnianej skrzyni. Jeżeli się wtenczas rzuci na skrzynię krzyż, zrobiony z wijołkowego drzewa (z którego w palmową niedzielę biorą tak zwane palmy), skrzynię można będzie za pomocą drągów wydobyć.
Głównym
atoli
warunkiem jest i tu, żeby podczas całej pracy ani słowa
nie wyrzec. Otóż do takiej mogiły, jak powiadają, u stóp Łysej Góry,
zwanej także Łyską, pod Gostomiem, zabrało się czterech sąsiadów. Już
dotarli byli do skrzyni, kiedy widzą, że drogą jadą dwaj panowie w
cztery świetne konie. Ci do nich wołają: A jak daleko to do najbliższy
wse? — Nasi kopacze skarbów pom
ni, że jedno słowo może ich pracę w
niwecz obrócić, milczą, a ci jadą dalej. Za chwilę tąż samą drogą za
pierwszymi zjawia się chłop, jadący wierzchem na kulawej świni, i woła: - A dogonię jo tych, co tu przejechale w cztere konie? Na to jeden z kopaczy nie mógł wytrzymać, ale zaczął się śmiać: - Jakżesz te tych panów, co w cztere konie jadą, chcesz dogonić na kulawy swini? Na te słowa z hukiem skrzynia wraz z skarbami zapadła się w ziemię i pozostał tylko dół. 1931
Jak powstał klasztor kartuski
Ktokolwiek będzie kiedy nad jeziorem klasztornym, nad którym leży miasto Kartuzy zobaczy szereg domów, przerobionych z dawnych budynków gospodarczych klasztornych. Nie szeroka ulica dzieli te domy od resztek zabudowań klasztornych, mianowicie refektarza, kościoła i domku sługi kościelnego. Klasztor ten powstał u schyłku 14-tego wieku, a zawdzięcza swe powstanie pobożnej fundacji szlachcica kaszubskiego Jana z Rusoczyna (niedaleko Gdańska).
Powstanie klasztoru w dzikich borach, gdzie wówczas bóbr tylko budował swoje kunsztowne mieszkania, a niedźwiedź i dzik staczały walki wydawało się okolicznej ludności tak czymś nadzwyczajnym, że szukała też nadzwyczajnych przyczyn zbudowania klasztoru. I oto podanie że Jan z Rusoczyna miał nadzwyczaj piękną siostrę, która myślała tylko o tym, ażeby być najpiękniejszą kobietą na świecie. A kiedy już żadna z ziemianek jej nie dorównywała, zapragnęła być piękniejszą niż sama Królowa Niebios. Więc wstąpiwszy do kościoła, stanęła przed pięknym posągiem Matki Boskiej i zapytała swej, sługi, czy nie jest piękniejszą. Kiedy sługa zaprzeczyła, próżna kobieta pobiegła do domu, i przystroiwszy się wspaniale, stanęła znowu przed posągiem i powtórzyła pytanie. Ale cud boski sprawił, że i posąg coraz piękniejszym się stawał, więc sługa znowu swej pani oświadczyła, że posąg Matki Boskiej jest piękniejszy. Na to dumna kobieta klnąc i złorzecząc, wybiegła z kościoła. Ale przed bramą już czekał diabeł, który ją porwał i uniósł do piekła. Nad miejscem, gdzie dzisiaj stoi kościół kartuzów, piękna pani, niesiona przez złego ducha, zgubiła trzewik. Brat znalazłszy go, na tym samem miejscu dla przebłagania Boga za grzech siostry wystawił Kartuzom klasztor.
1931
Założenie klasztoru ,,Raj Maryi" w Kartuzach
Kiedy jeszcze Najświętsza Maria Panna na ziemi przebywała, zgubiła razu pewnego podczas pieszej podróży jeden pantofelek. Stało to się w ten sposób, że nikt tego nie spostrzegł, ani się też o zgubie nie dowiedział. A kiedy zacni mnisi zakonu Kartuzów swego czasu opuścili Pragę za poszukiwaniem odpowiedniej miejscowości na budowę nowego klasztoru, przybyli po długich i mozolnych wędrówkach na nasze Pomorze, to dziwnym trafem zdarzyło się, że ci zakonnicy zatrzymali się w środku Kaszub, w okolicy pełnej lasów, jezior, wzgórz, i tam znaleźli ów zgubiony pantofelek Najśw. Panny, który już z daleka był widoczny, gdyż wydawał przedziwny blask z siebie. Znalezienie świecącego trzewiczka uważali zakonnicy za dobrą wróżbę i przejęci radością, rzekli: Tu zostaniemy! 8-go sierpnia 1381 r. został poświęcony plac pod budowę nowego klasztoru, a po kilku zaledwie latach klasztor stał już gotowy. W roku 1384 wprowadzili się braciszkowie do ,,Raju Maryi", gdyż tak nazywali nowo powstały klasztor. Jeszcze dziś oglądamy wspaniały kościół klasztorny w Kartuzach o dachu w kształcie pokrywy od trumny.
1931
Zatopione dzwony
Niedaleko Kartuz znajduje się wioska Chmielno, skąd prowadzi droga, która się wije wąskim przesmykiem pomiędzy jeziorami Białym i Kłodnym Na przesmyku pomiędzy Białym i Kłodnym podług podania stał dawniej zamek. Sąd miejsce to u ludu po dziś dzień nosi nazwę zamkowiska (po kaszubsku: zamkowiszcze). Zamek ten miała wybudować jedna z księżniczek pomorskich, Damroka, tak samo jak pierwotny kościół w Chmielnie, do którego zwykła była przejeżdżać łódką przez jezioro Białe na nabożeństwo. W tym kościele pierwotnym kazała była zawiesić trzy dzwony. Ojciec jej atoli, który jeszcze był bałwochwalcą, nakazał jej, by bogom pogańskim wystawiła świątynię. Kiedy więc odwiedzając córkę widział, że zbudowała kościół chrześcijański, rozgniewawszy się, kazał księżniczkę przybić do drzwi kościelnych i wrzucić do jeziora. Białego. Ale za tonącą księżniczką zeszły wszystkie trzy dzwony z wieży i podążyły za swą panią w głąb jeziora, gdzie spoczywają do dziś dnia. Czasem nocą słyszeć się daje ich głos. Co siedem lat dzwony w pierwsze święto Wielkiejnocy wychodzą wczesnym rankiem na brzeg.
Dziewczyna wiejska, która pewnego takiego ranka przed wschodem słońca poszła do jeziora po wodę, ujrzała owe trzy dzwony stojące na brzegu. Uchwyciwszy więc najmniejszą sygnaturkę, chciała ją zanieść do domu, gdyż dwa większe wydawały się jej zbyt ciężkie. Ale dzwon wyrwał się z jej rąk, a zarazem odezwał się największy: nie uchodzi aby ojciec szedł za synem; gdybyś była mnie pochwyciła, wszystkie byśmy były poszły za tobą. Po czym dzwony zginęły w falach.
1931
Święty Jacek w Oksywiu
W Oksywiu, położonym nad wybrzeżem Bałtyku, gdy jeszcze miejscowość ta tworzyła wyspę, panował za czasów pogańskich pewien potężny i okrutny książę. Obszar jego panowania rozciągał się hen daleko i obejmował mniej więcej kaszubskie powiaty; Kartuzy i Wejherowo. Biedni poddani tegoż kraju okropnie cierpieli pod uciskiem swawolą i potęgą księcia pogańskiego. Gdzie się obrócić po kraju, wszędzie słyszano jedynie wzdychania, szemrania j przekleństwa znękanej ludności dla krwiożerczego ciemięzcy.
Wtedy to zjawił się pewnego dnia w kraju mąż święty, Jackiem nazwany. Przybył z dalekich południowych krain i zamierzał, głosić tu naukę Chrystusową, nad odległymi wybrzeżami nadmorskimi Bałtyku. Nauczając, kazania prawiąc i pocieszając przechodził Święty wzdłuż i wszerz ciemiężony kraj. Dużo pogan przyjęło naukę Chrystusa i dało się ochrzcić. Jedynie książę pogański o zatwardziałym sercu szydził z pilnego i niezrażonego głosiciela prawd Chrystusa Pana.
Rozsrożył
się na Świętego i czyhał na jego zgubę. W tym celu zażądał od niego rzeczy niebywałej, mówiąc chytrze do Świętego: ,,Widzisz tam mój potężny zamek, wysoko położony na wzgórzu nadmorskiej wyspy? Tam chcę słuchać twoich kazań i nauk, a uwierzę, że jesteś posłańcem jedynego i prawdziwego Boga tylko wtedy, jeżeli przejdziesz do mego zamczyska, przez głębokie wody, otaczające mą wyspę, suchą nogą, nie idąc ani mostem, ani nie używając łodzi!".Pełen wierzącej ufności w łaskę Boga, jego wszechmoc i pomoc, kroczył wtedy Św. Jacek ku głębiom wodnym, i o dziwo! woda rozstąpiła się na obie strony, umożliwiając Świętemu swobodne przejście po suchym dnie morskim i ukazanie się bez mostu i łodzi suchą nogą, przed niewierzącym księciem. To jeszcze nie wystarczało zatwardziałemu poganowi. ,,Dobrze, spełniłeś wprawdzie moją wolę", zawołał złośliwie, "ale teraz żądam jeszcze jednego: Odsuń mi te wody, które płyną między moją wyspą a lądem i spraw, aby moje zamczysko nie znajdowało się już na wyspie, ale na mocnej ziemi połączonej w jedną całość z lądem!".
Wtedy to podniósł św. Jacek swe ręce ku niebiosom, żarliwie się modląc do Boga Wszechmogącego, prosząc go usilnie o cud jako widomy znak boskiej potęgi. Natychmiast poczęły wody, oddzielające wyspę od lądu, spływać ku Morzu; tam, gdzie dotąd szumiały głębokie wody ukazała się ziemia, podnosiła się i wyrównała z wysokością lądu, pokryta kwiecistą zieloną runią. Już nie było wyspy zamkowej, a jej ziemia leżała wysoko nad wybrzeżem morskim dozwalając ze wszech stron na wygodne dojście do zamku poprzez kwiatami okryte kobierce zielonych łąk.
Gdy licznie zebrany lud to widział, będąc świadkiem tego cudu,
jął
głośno i wesoło się radować, chwaląc Świętego Jacka i wszechmogącego Bloga, chrześcijańskiego, który w ich oczach spełnił tak wielki cud. Gromadami dali się chrzcić ci, którzy dotąd jeszcze byli poganami. Nareszcie zniknął także księcia pogańskiego twardy upór i głęboka niewiara, i on przyjął naukę Chrystusa, oraz przed całym swym ludem chrzest święty przyjął, panując jeszcze przez długi, długi czas jako pobożny, sprawiedliwy, łagodny książę chrześcijański nad szczęśliwym ludem kaszubskim.1931
O założeniu miasta Tucholi
Bardzo dawno temu na miejscu, gdzie teraz stoi miasto Tuchola rozciągały się wielkie bory i bagniska. Razu pewnego przez te ogromne bory przejeżdżało jakieś wojsko. Żołnierze bardzo zmęczeni długą podróżą szukali wolnego miejsca, gdzieby mogli spocząć. W ten wódz, jadący na czele zawołał: ,,Tu hola". Wojsko, zatrzymawszy się tu na dłuższy czas pobudowało sobie siedziby. Z czasem przybyło więcej ludzi, którzy osiedlili się tu na stałe. Teraz ludzie zaczęli rozmyślać, jaką można by nadać nazwę tej miejscowości. Wtedy to żołnierze przypomnieli sobie, że kiedy po raz pierwszy przybyli na to miejsce, wódz ich zawołał: ,,Tu hola". Nazwali więc od tego czasu ową miejscowość ,,Tucholą" Podań o założeniu miasta Tucholi jest więcej, a to podanie, które opisałam opowiadał mi mój dziadek.
1931
O lochach podziemiach w Pucku i Mechowej
Wszyscy mieszkańcy Pucka dobrze wiedzą, że za dawnych czasów istniał tam zamek warowny z litymi murami i potężnymi basztami, który był nadto otoczony wysokimi wałami a znajdował się na wyżynie, zbiegającej ku małemu morzu. Z zamku tego, w którym rezydowali i starostowie królewscy, zwłaszcza Wejerowie, nie pozostało dziś śladu, ale, że
wierę
był w owym miejscu, świadczy nazwa „zamczysko“ („zamkowiszcze“), przywiązana do wyżyny. Gadają przy tym, że z zamku prowadzi loch do pobliskiego kościoła katolickiego, zbudowanego na wysokim tarasie, a drugi, daleko dłuższy, ciągnie się pod zatoką Pucką, rozgałęziając się ku Swarzewu i ku Helowi. A podłożem tej baśni o lochach jest fakt odkopania na dawnym terenie zamkowym, w miejscu, gdzie dziś stoją obok siebie kościół ewangelicki i kamieniczka prywatna, głęboko sklepionych piwnic, w których ongi przechowywano prochy oraz żywność dla załogi, i dokąd również wtrącano winowajców.We wsi znowu kościelnej Mechowej, która położona jest o milę na zachód od Pucka i należała dawnymi czasy do opata Oliwskiego, istnieje podziemna pieczara. Wejścia do tej pieczary są wszakże bardzo ciasne, zostały przeto zasypane. Otóż wśród ludu
tamecznego
krąży gadka, że w Mechowej istniał dawniej klasztor męski, który rzekomo łączyło podziemne przejście z monasterem żarnowieckim, oddalonym stąd prawie o dwie mile. Skądże źródło? W opowieści tej obok niezbadanej tajemnicy „pieczary“ tkwi bodaj również tradycja o dawnej zależności klasztoru Żarnowieckiego od opata Oliwskiego, po części zaś dały jej oparcie liczne wykopaliska w okolicy Żarnowca. 1923
Pochodzenie krasnoludków
Więcej niż sto lat temu żył w Wejherowie pewien szewc, który był nadzwyczaj chciwy i złośliwy. Żonę swą zmuszał do ciężkich prac nawet w nocy, za które wydzielał jej w nagrodę baty. Również od dzieci swoich wymagał, aby one mu pomagały naprawiać trzewiki i w ten sposób zarabiały na dzienne utrzymanie. Nic dziwnego, że dzieci w wieku 3-7 lat będące nie pracowały tak sprawnie, jak zły ojciec sobie tego życzył i to spowodowało, że tenże wymierzał im chłosty, aż krew z ust i nosa płynęła.
Ta codzienna chłosta była powodem, że dzieci nic a nic nie rosły. W wieku 14 lat dosięgły zaledwie wzrostu normalnego dziecka 4-letniego. To bardzo martwiło szewca i jeszcze więcej zaczął znęcać się nad dziećmi. Pewnego razu posunął się nawet tak daleko, że wrzucił dzieci swe (a było ich pięcioro) do worka, zabrał rydel i motykę i udał się na w pobliżu leżącą górę zamkową i zakopał worek wraz z dziećmi. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności uratowały się dzieci, dostając się do chodników i groty podziemnej, gdzie urządziły sobie wygodne mieszkanie i kopać poczęły szukając za skarbami. Z biegiem czasu opanowały całą okolicę podziemną. Dzieci te więc uważać należy za pierwszych rodziców licznego rodu krasnoludków.
1931
Jak Powstała Depka w Małym morzu?
Północną część
Małego morza (zatoki Puckiej) oddziela Od południowej długa ławica
piaszczysta czyli rewa, mało co wodą przykryta, ciągnąca się od wsi
nadbrzeżnej Rewy ku Kuźnicom (Kusfeldowi) na Helu. Chcąc przebyć ową
ławicę, większe statki spławne zmuszone są szukać w pobliżu wsi Rewy
jedynego głębszego przesmyku, zwanego ,,przebiegiem" lub pospolicie
,,depką". Otóż wśród ludu nadmorskiego zachowało się podanie, że dawniej
tej zawady w żegludze nie było, a powstała ona w taki sposób:
W Rzucewie rezydował ongi,
jeszcze za polskich czasów, zawołany najezdnik wodny Wejer, któremu się
osobliwie wiodło podczas wypraw korsarskich, Wracał on z tych wypraw do
Pucka, ale różne cenne towary. na morzu zdobyte, spławiał stamtąd do
Gdańska, gdyż w tak wielkim porcie handlowym, przepełnionym ludźmi
kupieckimi, korzystniej dlań
było je zbywać. Sarkali na to ludzie puccy. gdyż tracili źródło
sowitych zysków, wszakże nie mogli nic zdziałać wobec potężnego
rotmistrza wodnego, który miał pod swymi rozkazami siła dobrze
uzbrojonych okrętów. Aliści
przyszedł Pucczanom na pomoc jego diabelska mość. W nocy usunął w
Małym morzu wielką w poprzek nurtu ławicę. aby statki Wejera nie mogły
wypływać ze zdobycznym towarem w kierunku Latarni Gdańskiej. Odtąd
istnieje dzisiejsza ławica, i odtąd jedynie depką, która przy pomocy rąk
ludzkich wykonać zdołano, muszą podążać statki morskie, jeśli pominąć szkutki rybackie, nie nurzające się w fali tylko sunące ponad nią.
W zakończeniu słowo wyjaśnienia
Podanie dotyczy niewątpliwie starosty puckiego Jana Wejhera.
naczelnego, dowódcy królewskiej floty ochotniczej, która miała
stanowisko w porcie puckim i stąd wyruszała na
chadzki
wodne w celu
ścigania okrętów szwedzkich, wiozących materiał wojenny. Wejer nigdy nie
przerażał się widokiem armaty nieprzyjacielskiej i staczał pomyślne dla
oręża polskiego boje na morzu, to też ks. Fabian Birkowski w mowie
pogrzebowej, jaką wygłosił w r. 1626 w kościele Puckim na jego cześć,
powiada: "Wielki wojewodo, można by Cię admirałem polskim nazwać". Kto
wie. czy nie w owej właśnie epoce zwiększyła się nadzwyczajnie i przy
tym raptownie wspomniana nasypa piaszczysta w Małym morzu. co lud nie omieszkał zaraz przypisać mocy czartowskiej.1923
Krasnoludki i diabeł
W pewnej wiosce powiatu wejherowskiego skradziono pewnemu gospodarzowi pieniądze. Podejrzenie o kradzież padło na pewnego ubogiego robotnika, którego też skazano śmierć przez powieszenie. Po zachodzie słońca zawisł nieszczęśliwy na szubienicy. Na szczęście przybiegły dobre krasnoludki, wspięły się czym prędzej na szubienicę i przecięły powróz. Nieszczęśliwy odzyskał życie, a obdarowany bogato przez krasnoludków umknął do obcego kraju.
Czyn krasnoludków bardzo martwił diabła. Złapał wszystkie krasnoludki, włożył je do ogromnej butelki i wrzucił do obok płynącej rzeczki. Nad tą samą rzeczką pasł pewien pasterz swe owce. Ten zauważywszy płynącą butelkę, wyciągnął ją z wody i uwolnił krzyczące krasnoludki. Następnego dnia owanie przyniosły krasnoludki temu pasterzowi za wyratowanie ich jeden kosz napełniony zielenią, który ów pasterz jako bez większej wartości zostawił w krzaku. Jakież zdziwienie jednak garnęło go, gdy po kilku dniach popatrzył przypadkowo do wspomnianego kosza. Z radością stwierdził, że zieleń zamieniła się w złoto. Tym sposobem dzięki krasnoludkom pasterz się wzbogacił i stał się poważnym gospodarzem w swojej wsi.
1931
,,Jezioro Kapliczne" w Kościerzynie
W pobliżu miasta Kościerzyny leży jezioro zwane ,,Kapliczne", w którym to, według podania, w każdym roku przynajmniej .jeden człowiek utonie. A gdy się zdarzy wypadek, że się w jednym roku obejdzie bez wyłowienia topielca, to w następnym roku utonie dwoje ludzi. Razu pewnego przechodziła obok jeziora jedna kobieta i dwoje dzieci. Nagle usłyszały one głos, wydobywający się z głębi jeziora: ,,Dziateczki, przychodźcie bliżej, patrzcie, tu są gęsi". Te słowa powtórzyły się trzy razy. Kobieta i dzieci zwróciły się natychmiast w kierunku jeziora, ale nie zauważyły żadnych gęsi. Wtedy zapytała się ta kobieta tych dzieci, czy one pasą swoje gęsi przy jeziorze. Ale dzieci odrzekły, że nie posiadają w ogóle gęsi w domu.
Innego razu pewien parobczak przywołał swego pana, aby ten usłyszał, jak pewien głos stale za nim woła. Gdy ów pan nadszedł i usłyszał głos wołający z jeziora: ,,Twoja ostatnia godzina już wybiła", rozkazał on temu chłopcu, aby już nigdy nie zbliżał się do tego jeziora. Po trzech dniach, gdy było bardzo gorąco, poszedł jednakże ten chłopiec do jeziora, aby się kąpać. Gdy wszedł do wody, dostał się na pewne głębokie miejsce w jeziorze. Na próżno usiłował wrócić na brzeg, bo oto porwały go fale i poniosły na środek jeziora, gdzie utonął.
1931
Utworzenie klasztoru w Oliwie
Książę pomorski Subisław I, mieszkający w swym zamczysku w Gdańsku, polował
ongiś
w swych rozległych borach owej okolicy. Wtedy raptownie wypadł na niego z gęstego podszycia leśnego rozjuszony dzik, rzucając się wprost na księcia. Tenże próbował, położyć dzika i przebić go swą włócznią myśliwską. Przy tym podciął się jego wierzchowiec, padając na kolana. Włócznia, przez upadek roztrzaskana, wryła się głęboko w bok księcia Subisława. Ciężko ranny zwalił się bezbronny i bez wszelkiej pomocy. Daremnie zwoływał świtę swą na pomoc, nikt go nie słyszał. Nareszcie wystąpił z gęstwin nieoczekiwanie pustelnik chrześcijański, dobiegł i podniósł ciężko rannego. Zaprowadził go mozolnie do swej pustelni, opodal położonej i w gęstwinie zaszytej, wyciągnął drzazgi z krwawiącej rany, przyłożył skutecznie zioła lecznicze, starannie opatrując i zawiązując ranę. Książę Subisław, wycieńczony przez forsowne polowanie, ciężką ranę i wylew krwi, zupełnie wyczerpany, wnet zapadł w głęboki, długi sen. Śniło mu się, że znajduje się w przepysznym ogrodzie, anioł w powiewnej szacie, śnieżnobiałego koloru, z koroną liliową na czole i z gałązką oliwną w dłoni, przystępuje do niego, upominając go, aby zaniechał dzikich wzmagań i krwawych polowań, wyrzekł się barbarzyńskiego pogaństwa, nawracając się na chrześcijaństwo przez przyjęcie chrztu i zastosowanie nauki Chrystusa, prowadzącej do wiecznej szczęśliwości. Gdy książę Subisław się przebudził z wzmacniającego snu, ujrzał pobożnego pustelnika., stojącego nad nim, a wysoko w ręku dzierżącego krucyfiks. Zgodnie z przebiegiem snu, z upomnieniem i prośbą pustelnika prosił książę Subisław o chrzest. Również postanowił ufundować na miejscu swego cudownego ocalenia i wybawienia klasztor celem rozkrzewiania wiary chrześcijańskiej w swym kraju. Podług gałązki oliwnej, jaką niósł był w jego śnie anioł, dał klasztorowi i późniejszej miejscowości nazwę ,,Oliwa".
1932
Chleb kamienny w Oliwie
Jest klasztor nad morzem od Gdańska o milę zakonu Cysterskiego, Oliwa rzeczony; w tym to kościele między wielu ozdobami znajduje się na stronie prawej za szkłem bułka chleba w kamień obrócona, a to z tej przyczyny: Roku pańskiego 1217, gdy koło Gdańska wielki głód ludzi trapił, pobożny opat oliwski kazał ustawicznie piec chleb i zgłodniałym ludziom rozdawać. Trafiło się, że jeden z ubogich wziął bułkę chleba i wyszedł z klasztoru, wrócił się skłamawszy, że dopiero raz przyszedł, dostał drugą. Aż gdy powraca do Gdańska, zaszła mu drogę poważna bardzo matrona, piastująca w ręku śliczne dzieciątko, która go prosiła, aby jej na posiłek użyczył chleba. Rzekł ów: ja sam nie mam chleba! - Rzecze mu owa
matrona
: a to masz za pazuchą bułkę, - a on na to: to kamień, nie chleb; - a to mówiąc palcem go dotykał. Więc ona rzekła: ,,Niechże będzie kamień!" I natychmiast zniknęła. Postąpiwszy ów kłamca i nieużyty
człowiek o staj kilka, wyjął ową bułkę, aż zobaczy, że to kamień, a w nim znak palca jego, za czym struchlały i skruszony, a oświecony od Boga, co to była za matrona
, wrócił się do klasztoru oliwskiego, winę kłamstwa swego wyznał i rzecz całą opowiedział; na której pamiątkę chleb ten chowają. 1931
Chleb skamieniały w Oliwie
W roku 1217 przebyły w czasie wielkiego ogólnego głodu pewien czeladnik szewski z okolic wschodnich do klasztoru w Oliwie, prosząc o jałmużnę i pożywienie. Otrzymał od miłosiernych mnichów mały bocheneczek chleba. Uradowany schował chleb pod swe szaty, chroniąc cenny dar przed łapczywymi i pożądliwymi oczyma, i pobiegł w dalszą wędrówkę. W drodze do Gdańska zamierzał spożyć chleb po kryjomu. Wnet mijała go biedna kobieta z dwoma głodującymi i wynędzniałymi dziećmi, straszny głód cierpiącymi. Jedno dziecko niosąc na ramieniu, drugie prowadząc przy boku, przemówiła proszącym głosem do obcego. wędrowca, błagalnie i usilnie żebrząc o kawałek chleba.
Człowiek bez serca i współczucia odparł szorstko, że nie ma żadnego chleba i że sam cierpi głód. Kobiecinie dobrze podpadło, że obcy wędrowczyk ukrywa coś skrzętnie i starannie pod surdutem, i
jęła
jeszcze błagalniej i natarczywiej błagać o choćby najmniejszą okruszynę chleba dla swych upadających z głodu dzieci. Lecz ,daremnie szewczyk zaklinał się na wszystkie świętości, że niesie tylko kamień pod jopą
, aby nim odganiać złe psy. Gdyby posiadał chleb, bezzwłocznie i chętnie podzieliłby się nim z biednymi dziećmi. Tak więc poszedł dalej swoją drogą bezbożny człowiek. Gdy uszedł kawał drogi i kobieta znikła z widnokręgu, wyjął szybko chleb, alby go spożyć łapczywie lecz patrzcież - chleb zamienił się rzeczywiście w twardy kamień. Strach i rozpacz ogarnęły pełnego przewinień człowieka. Odczuwał szczery i gorzki żal, mocno. żałował swego niecnego postępku, nawrócił z drogi i poszedł z powrotem do klasztoru. Tu przyznał się Ojcom Cystersom, jaką krzywdę wyrządził, i otrzymawszy rozgrzeszenie i wybaczenie, zawiesił kamień na wieczną pamiątkę w kościele klasztornym. Przez .długi czas można było oglądać, jako osobliwość okrągły kamień, zawieszony na południowo-zachodnim filarze kościoła - z poniżej znajdującym się napisem:
"w roku Pańskim tysiąc dwieście siedemnaście
Wielka zmora śmierci z głodu nas gnębiła.
Oto kamień ten, wierzajcie, Mili Waście,
Sprawiedliwość Boga z bochna przemieniła".
1932
Chleb skamieniały
Ks.
Konstanty Damroth w ,,Listach z podróży" Czesława Lubińskiego opowiada
na str. 134 i 135 inną wersję tej legendy ludowej, pisząc:
.
. . Naprzeciw wejścia Pobocznego w kościele z korytarza klasztornego
znajduje się w jednym filarze mała framuga, dziś próżna, w której
dawniej pokazywano. chleb skamieniały wedle legendy, powtórzonej prozą
przez Bronisławę Kamińską, a wierszem przez Adama Górczyńskiego: otóż
przytaczam ją, nie wiedząc, czy ją znasz:
,,Jest
klasztor nad morzem o milę od Gdańska, zakonu cysterskiego, OLIWA
rzeczony; w tym to kościele, między wielu ozdobami znajduje się na
stronie prawej za szkłem bułka chleba, w kamień obrócona. A to z tej
przyczyny: Roku Pańskiego 1217, gdy około Gdańska wielki głód ludzi
trapił, pobożny opat oliwski kazał ustawicznie piec chleb i zgłodniałym
ludziom rozdawać. Trafiło się, że jeden z ubogich wziął bułkę chleba i
wyszedłszy z klasztoru, wrócił się potem i okłamawszy, że dopiero
pierwszy raz przyszedł, dostał drugą. Aż gdy powraca do Gdańska, zaszła
mu drogę poważna bardzo
matrona
, piastującą na ręku śliczne
dziewczątka, która go prosiła, aby jej na posiłek użyczył chleba. Rzekł
ów: ,,Ja sam nie mam chleba!" - Rzecze mu owa matrona
: ,,A toć
masz za pazuchą bułkę!" On na to: ,,To kamień nie chleb!" - a to
mówiąc, palcem go dotykał. Więc ona rzekła: ,,Niechże będzie kamień!" I
natychmiast zniknęła. Postąpiwszy ów kłamca i nieużyty człowiek o staj
kilka, wyjął ową bułkę, aż obaczy, że kamień, a w nim znak palca jego;
zaczem struchlały i skruszony, a oświecony od Boga, co to była za matrona
,
wrócił się do klasztoru oliwskiego, winę kłamstwa swego wyznał i rzecz
całą opowiedział, na którą to pamiątkę chleb ten chowają" · Atoli nie tylko skamieniały niby chleb, ale nawet pamięć o tym podaniu
zginęły zupełnie w miejscu samym, kiedy nawet oprowadzający nas
zakrystian nie wiedział nic o jednym i drugim, dopiero przez nasze
pytania, a raczej nasze opowiadania uzupełnił swoje wiadomości
kronikarskie o ten szczegół, którym odtąd nie omieszka zapewne raczyć
nowych przybyszów. Próżne zaś miejsce jest ozdobione następującym
napisem łacińskim i niemieckim, z których pierwszy brzmi:
,,Sta et considera mirabilia Dei! Job. 37:
M. ducentesimo bis IX V. post tempora Christi
Tempora sunt cara; mors undique regnat amara;
Bladi pro marca modius mercotur ab arca
Hie lapis efficitur tumc, qui de pane videtur".
1932
Kamienie mostowe pod Osową
Nieopodal wsi Osowy, która położona jest na zachód od Sopotu ku wsi kościelnej Chwaszczyno, a należała kiedyś do biskupstwa kujawskiego, rozciąga się długim smugiem jezioro, silnie zwężone w jednym punkcie. Leżą tam mianowicie z obu stron nagromadzone liczne kamienie, które sięgają prawie środka wody, ale nie schodzą się z sobą. Mimo woli myśl się kojarzy z niedokończonym mostem, i oto fantazja ludowa wysnuła taką o nim opowieść. Pewien wieśniak. który posiadał dziedzictwo po obu brzegach jeziora, otrzymał przyrzeczenie od diabła, oczywiście za stosowną nagrodą, że ten zbuduje w tym miejscu most z kamieni przed północą. Diabeł zabrał się raźno do dzieła. ale gdy już miał je kończyć, wieśniaka ogarnął strach na myśl, że wkrótce będzie musiał pożegnać się z tym światem. Naraz przypomina sobie, że jego parobek umie piać, jak kogut. Na rozkaz swego chlebodawcy parobek ów naśladuje pianie koguta a diabeł, jak tylko posłyszał swoją godzinę, upuszcza z pośpiechu kamień, którym miał most z góry zawrzeć. I oto do dziś dnia leży na miejscu ów kamień, a ślady Stóp durnego diabła są na nim jeszcze widoczne.
1923
Uwięziona zaraza
W
roku 1709 panowała na Pomorzu okropna zaraza, która nie ominęła także
miasta Chojnic. Gdy została zaledwie garstka dawniejszych mieszkańców
zjawił się w mieście obcy przybysz, który zobowiązał się zażegnać
zarazę. Za rozkazem tego cudzoziemca wydłubano w starej lipie rosnącej
na cmentarzu dziurę i przygotowano kołek, którym tę dziurę można by
zabić. Przybysz zgromadził wszystkich mieszkańców i udał się z nimi
procesją na cmentarz, gdzie po wyrzeczeniu wielkiego zaklęcia, które
wzywało zarazę do umieszczenia się w otworze w lipie, prędko zabił
dziurę przygotowanym kołkiem. Cudzoziemiec surowo zakazał zaglądać do
otworu i zniknął. Od tego czasu zaraza przestała grasować.
1932
Jak powstało jezioro Wdzydzkie?
(Według opowiadań ludu kaszubskiego)
W zamierzchłych het czasach, kiedy to wędrowały i ludy i przenosili się ludzie, żeby osiedlać się w miejscach czy to wygodniejszych, czy też piękniejszych, przybył w okolicę dzisiejszego jeziora Wdzydzkiego książę Sark. Nie było tam wtenczas jeszcze jeziora wielkiego, a tylko staw niewielki, głęboki, okolony rozłożystymi lipami, a obok niego wzgórze. Upodobał sobie to miejsce książę Sark i na wzgórzu wybudował zameczek, żeby w nim z ludźmi swymi zamieszkać. Książę Sark przybył w te strony nie w celach rabunku na wzór średniowiecznych „raubritterów“ niemieckich, ani też z myślą wyzyskiwania ludności okolicznej, ale zjawił się jako dobroczyńca. Bogactw swych i swej obszernej wiedzy używał na to, żeby nieść pomoc biednym i chorym. To też ludność wkrótce pokochała dobrego i mądrego przybysza.
Wzajemne pokochanie kraju i ludzi sprawiło, że książę Sark ożenił się z księżniczką kaszubską Cyraną. Zdawało by się wobec tego, że związał się z krainą tą już na pokolenia całe. Owocem małżeńskiego związku tego była przepiękna księżniczka Wdzydzana, jedynaczka, bo matka wkrótce umarła. Długo opłakiwał książę swą żonę, ale z czasem znalazł ukojenie w troskliwym wychowywaniu uroczej córeczki i w opiece nad nieszczęśliwymi. Bywało jednak widocznie i w owych zamierzchłych czasach tak, jak bywa często i dzisiaj, że zamiary najszlachetniejsze i szczęście ludzkie niweczone zostają przez jednostki złe i przez podejrzliwość i zmienność ciemnych mas ludzkich. Zjawił się pewnego dnia skądsiś i niedaleko zamczyska książęcego, pod starymi chojarami na Jónicach, pobudował sobie chatkę jakiś staruszek, którego ludność uznała wnet jako złośliwego czarodzieja. Zaczęły się teraz sypać klęski na ludność całej okolicy.
Zrozpaczeni ludzie zwrócili się o pomoc do księcia Sarka, ale w walce z nieczystymi siłami czarodzieja wszelkie wysiłki księcia okazały się daremnymi. Ale stało się jeszcze gorzej. Czarodziej całą swą złość skierował przeciw księciu, rzucając krętymi drogami przeciwko niemu w lud najpotworniejsze podejrzenia, a ciemna masa w swym rozpaczliwym położeniu usłuchała podszeptów szatańskich. — Książę jest w zmowie z czarodziejem — wołano coraz głośniej — zburzyć zamek, śmierć księciu i jego poplecznikom! I w szale bezmyślnym podburzony tłum znienacka ruszył na zamek, wybił wszystkich mieszkańców zamku i wrzucił do stawu, a zamek zburzył, tak, że dziś już nie ma po nim ani śladu najmniejszego. Osiągnąwszy swój cel czarownik znikł, a ludność wnet poznała swój ciężki grzech i długo go opłakiwała, ale było już za późno, nie było już dawnego dobroczyńcy, ani jego uroczej córki. W każdą rocznicę tej tragedii o północy podobno jednak z głębin stawni wyłaniał się książę z córką i orszakiem, żeby wkrótce znowu zapaść w toń aż do następnego roku.
Minęły tak liczne lat dziesiątki. Ludzie zapomnieli już o księciu Sarku i o księżniczce. W okolicy zaszły poważne zmiany. W niedalekich lasach koło Gołunia osiedlił się ród wielkoludów kaszubskich Stolimów. Syn księcia Stolimów lubił zapuszczać się samotnie głęboko w gąszcze lasów i polować na zwierzynę. Pewnego razu podczas taniej wyprawy myśliwskiej zabłąkał się. Znużony długim błądzeniem i zmuszony zapadłymi ciemnościami ułożył się pod jedną z cienistych lip, otaczających jakiś staw i zasnął głęboko. Był to właśnie ów staw, znajdujący się u podnóża zburzonego zamku księcia Sarka i była właśnie rocznica tragicznej zemsty. Nagle oczarował młodego księcia Stolimów wspaniały widok: przy blasku księżyca z ciemnej toni stawu wyłonił się świetny orszak, na którego czele znajdowała się przepiękna dziewica. Podskoczył na nogi, żeby oddać jej honory rycerskie, ale równocześnie zjawa cudowna znikła w głębinach stawu. Zjawa znikła, ale pozostała już na zawsze w sercu młodego księcia niezwalczona tęsknota za tą cudowną dziewicą. Postanowił nie ustać w trudach, aż ją odszuka. Skoro nastał ranek i skoro wreszcie doszedł do swoich wielkoludów, zebrał ich wszystkich z wielkimi łopatami i kazał spuszczać wodę ze stawu.
Kopali więc wielkoludy ogromnie długie i szerokie rowy najprzód pod Knieje, woda je zalewała — kopali dalej pod Redolnią, woda je zalewała, — kopali jeszcze pod Jelenią, woda je zalewała, a mimo wszystko wody ze stawu nie ubywało, a tylko staw ów zlał się z owymi olbrzymimi rowami w jedno wielkie, rozgałęzione jezioro i otoczył wodą wzgórze zamkowe. Daremne były więc trudy wszelkie młodego księcia Stolimów, który wskutek tego do śmierci pozostał smętny i samotny, bo stale trawiła go tęsknota za nieodszukaną Wdzydzaną. Wymarł ród wielkoludów, ale pozostało po nim jako pamiątka jezioro Wdzydzkie, pozostała wyspa Sarka.
1938
Skarb w jeziorze Klasztornym w Kartuzach
(Podanie ludowe)
Od wielu wieków spoczywa na dnie jeziora Klasztornego w Kartuzach ogromny kamień bursztynowy. Posiada on wielką wartość. Niestety, nikt nie jest w stanie go wydobyć. Gdy naokoło szerzyć się będzie głód i zapanuje taka nędza, że do uprawy roli pozostanie tylko jeden koń i jeden wół, wtenczas ów kamień sam na wierzch wypłynie, klasztor zaś zabłyśnie blaskiem dawnej świetności i wielkości, a Marią Matka Boża, zejdzie do swego „Raju M arii" i błogosławić będzie Kaszubom.
Dzieje tego skarbu są następujące:
W czternastym stuleciu, późną już jesienią, wyjechali rybacy na Morze Bałtyckie na połów ryb. Gdy znajdowali się na pełnym morzu, powstała gwałtowna burza. Rybacy widząc, że życiu ich zagraża wielkie niebezpieczeństwo, skierowali łodzie swoje ku brzegowi. Niestety było już za późno; rozszalałe bałwany pochwyciły łodzie i wciągnęły je w bezdenną głębinę. Pomiędzy rybakami znajdował się bogobojny mąż o silnej woli ducha. Ten to człowiek, widząc niebezpieczeństwo życia, uczynił na morzu ślub, że jeżeli wróci zdrów do domu, ofiaruje wszystko, co cennego znajdzie lub zdobędzie, na klasztor. Potem stracił przytomność. Morze wciąż huczało, śpiewając dziwną, nieznaną pieśń.
Mieszkańcy z trwogą i bojaźnią na próżno wyglądali powrotu drogich sercu ojców, mężów, synów i braci, patrząc z wielkim niepokojem na straszne wokoło spustoszenie, poczynione przez niszczycielski żywioł. Po burzy bogobojnego rybaka znaleziono na brzegu, a przy nim ogromny kamień bursztynu. Rybaka zaniesiono do ciężko stroskanej matki. Starano się potem ów drogocenny kamień zanieść do chaty, ale na próżno; nikt nie był w stanie ruszyć go z miejsca. Próbowano wszelkich środków, lecz kamień zdawał się być przykutym do piaszczystego brzegu. W tem nadpłynęła syrena i w te odezwała się słowa: „Daremne są wysiłki wasze, bo kamień ten nie dla was przeznaczonym został". Poszli więc do rybaka, którego fale morskie wyrzuciły na brzeg. Rybak udał się natychmiast nad morze i — o dziwo — za dotknięciem Jego rąk kamień sam się poruszył i z łatwością można go było załadować na wóz.
Potem udał się ów rybak do pewnego księdza i zwierzył się m u z tajemnicy powziętego ślubu, radząc się przy tym, na jaki klasztor mógłby kamień ten ofiarować. Ksiądz kazał rybakowi cenny ten dar złożyć na klasztor Kartuzów, który w onczas tworzył się w dzikiej puszczy, na miejscu której powstały później Kartuzy. Rybak, podziękowawszy kapłanowi za radę, ruszył z owym kamieniem w drogę. Znalazłszy się nad jeziorem Klasztornym w Kartuzach, napoił konie i zamierzał udać się do przeora. W tejże jednak chwili ujrzał przed sobą dziwną postać w bieli, która nie pytając się w rzuciła bursztyn do jeziora. Wówczas rozgniewany rybak rzekł do nieznanej mu osoby: „Co robisz swawolny, niegodziwy człowiecze? Kamień ten jest moją własnością". Na to odpowiedziała osoba w bieli:
„Nie jestem człowiekiem, lecz duchem. Co tu taj czynię, to czynię dla dobra bliźniego. Otóż posłuchaj, co ci powiem. Widzisz tę oto puszczę i lasy? Powstanie n a tym miejscu, w samym środku, ładne miasteczko Kartuzy, a kamień, który wrzuciłem do wody, pozostanie tam aż do czasów wielkich wojen, głodu i nędzy. Wojna wybuchnie wtedy, kiedy na świecie powstaną wielkie przewrotności, a lud zakon Boży deptać i sponiewierać będzie. Źli ludzie zasieją nienawiść i wszelkie zło na ziemi. Wojna będzie tak straszna, że trzy części złych ludzi zginie i zapłynie do piekła. Reszta zaś dobrych żyć będzie w wielkiej nędzy i głodzie. Wówczas dopiero zakwitnie prawdziwa wiara Chrystusowa, a kamień ten wyjdzie n a wierzch, aby złagodzić nędzę ludzką. I nastaną lepsze czasy. Bóg ześle anioły na ziemię i błogosławić będzie narodowi. Zabłyśnie chwała i dostatek na polskiej ziemi — na wieczne czasy". Po tych słowach tajemnicza postać znikła, a rybak wzruszony wrócił do rodzinnej wioski nad Bałtykiem i opowiedział wszystkim przeżytą przygodę. Przepowiednia ta zachowała się w pamięci ludu kaszubskiego aż do tego czasu.
1937
Smocza Jama pod Kartuzami
(Podanie kaszubskie).
Niedaleko Kartuz, za „Górą Kapliczną“, wśród liściastych buków, grabów i iglastych świerków, między dwiema górami, leży głęboki wąwóz, zwany „Smoczą Jamą“. Przed wielu laty, kiedy panowało tu jeszcze pogaństwo i szerzyć się poczynała wiara katolicka, zagnieździł się w owym wąwozie smok piekielny. Stąd napadał on na ludzi, a kto miał nieczyste sumienie, tego porywał i pożerał, zaś innych prześladował, gonił i straszył w okropny sposób. Miał on nadzwyczajny węch; wielkimi i ognistymi chrapami swymi wywęszył każdego, kto w pobliżu przechodził. Zdarzało się często, że ginęli ludzie źli. a dobrzy ze strachu umierali; niektórzy tracili rozum. Okoliczni mieszkańcy żyli w wielkiej obawie, a słysząc przeraźliwy ryk jego, drżeli ze strachu na całym ciele. Nikt w tedy nie śmiał wychodzić z domu i tylko w największej potrzebie odważono się ruszyć w drogę. Wszelkie usiłowania, aby wypędzić owego smoka i posłać do piekła, spełzły na niczym
Razu jednego przejeżdżał wąwozem pewien kapłan. Smok, zwietrzywszy nową ofiarę, wydał ryk okropny, tak silny, że aż cały las zadrżał. Woźnica zląkł się okropnie, kapłan zaś, będąc o wszystkim poinformowany, postanowił smokowi raz na zawsze dać należytą odprawę. Rozkazał tedy swojemu woźnicy, aby odezwał się do smoka. Woźnica nie chciał tego uczynić, ponieważ bał się. W ten czas kapłan sam się odezwał. Smok ryknął strasznie i zbliżył się prędko w stronę przejeżdżających. Po drugim i trzecim odezwaniu się zeszedł ksiądz z woza, rozkazując woźnicy czekać na miejscu. Jeżeli nie wróci za godzinę, w ten czas będzie mógł dalej pojechać.
Po tych słowach udał się w stronę smoka. Niedługo trwało, a rozległ się taki ryk, że wszystkie drzewa, pola i łąki zadrżały. Woźnica, przerażony, szamotał się z końmi, które ze strachu stawały dęba. Powoli ryk ustawał, aż wreszcie umilkł zupełnie. W krótce potem zjawił się kapłan, mocno spocony, dysząc ciężko. Rozgniewany rzekł do woźnicy: „Nieposłuszny człowiecze, dlaczegóż nie odezwał się do smoka? Byłbym miał daleko lżejszą z nim robotę!" Następnie w siadł do powozu i rozkazał jechać czym prędzej do domu. Od tego czasu smok przepadł na zawsze, a ludzie na pamiątkę tego wydarzenia nazwali wąwóz ten „Smoczą Jama".
1936