Podania i legendy



Komary

(Ze zbioru podań i baśni kaszubskich)


Skąpcy i lichwiarze zamieniają się w komary. Dlatego komary brzęczą, jak gdyby liczyli wciąż talary a piją one także krew z człowieka, jak pili będąc ludźmi.
1902

Wodna żmija

(Ze zbioru podań i baśni kaszubskich)


Był raz sobie parobek, który położył się w czasie południowym na brzegu lasu pod drzewo i mocno zasnął. Leżał ci na wznak a miał otwartą gębę. Gdy tak spał sobie, włazi wodna żmija przez gębę do żołądka, a że spał bardzo silnie, nie czuł tego wcale. Wskutek tego trapiły go nudności straszne. Rzecz atoli pogorszyła się jeszcze znacznie, gdy zwierzę w żołądku człowieka dostało młode. Teraz cierpiał on boleści najstraszniejsze. Nie mógł ani żyć, ani umierać. Pewnego dnia przyszedł do wsi wędrowny rzemieślnik i poradził biednemu parobkowi, żeby sobie przykładał świeżo pieczony chleb, tak gorący, jak tylko wytrzymać może, na żołądek. Parobek usłuchał rady. Położył się znowu na wznak i otworzył usta przykładając sobie chleb gorący. I rzeczywiście nie trwało długo, aż tu wyłazi mu z wnętrza przez gębę stara wodna żmija z trzema młodymi i wszystkie razem rzucają się na świeży chleb pożerając go skwapliwie. Parobek rad był bardzo, że pozbył się w ten sposób swoich dręczycielów.
1902

Pszczoły

(Ze zbioru podań i baśni kaszubskich)


Gdy Bóg stworzył wszystkie zwierzęta, rozkazał im, iż mają święcić niedzielę i święta. Pszczoły nie troszczyły się wiele o przykazanie boskie, gdyż wylatywały w niedziele i święta, by zbierać miód. Bóg ukarał je nie pozwalając im zbierać miodu z czerwonej koniczyny, która posiada najlepszy miód.
1902

Jemiołucha

(Ze zbioru podań i baśni kaszubskich)


Od pewnego czasu ukazują się w lasach rujniańskich jemiołuchy w porze zimowej, które zresztą na Pomorzu nie ukazują się. Przylatują one z północy. Gdy jesienią jawią się wcześnie, wnioskują ludzie, iż zima będzie sroga. Ptaki te uważają także niektórzy za zwiastunów nieszczęścia, chorób zaraźliwych, drożyzny i burz na morzu. Dlatego prześladują tych ptaków. Robiono czarodziejskie próby, by ich zupełnie odgonić z wyspy, ale próby nie udały się, bo czart stoi zawsze na przeszkodzie.
1902

Słowik

(Ze zbioru podań i baśni kaszubskich)


Jeśli słowik smutną tylko nuci piosnkę, ma to swoją przyczynę. Raz była sobie piękna pastereczka, która miała miłego. Ten był jej wierny i kochał ją nad życie. Młoda para była bardzo szczęśliwą. Gniewało czarownicę z okolicy, zazdroszczącą szczęścia pasterce. Więc czarownica zamieniła dziewczynę w słowika. Narzeczony biegł jej z pomocą, lecz czarownica zastąpiła mu drogę i zaczarowała go tak, iż nie mógł nogą postąpić naprzód. Słowik posmętniał bardzo i pozostał tak do dnia dzisiejszego, dlatego i pieśń jego brzmi wciąż smętnie.
1902

Gołąb dziki

(Ze zbioru podań i baśni kaszubskich)


Gołąb dziki chociaż tak długo przebywa już na ziemi, nie umie do dnia dzisiejszego zrobić sobie porządnego gniazda. Przyczyna tego taka: raz prosił gołąb dziki sroki, by mu pokazała, jak się buduje porządne gniazdo. Sroka przystała na to i wzięła się zaraz do dzieła. Dziki gołąb przypatrywał się. Gdy sroka składała ździebełko lub pręciczek, gołąb mówił każdym razem: ,,Dobrze, teraz już wiem wszystko". Z początku znosiła to sroka i nic nie odpowiadała. W końcu opuściła ją cierpliwość i rozgniewało ją, że gołąb wszystko niby to wie tak dobrze jak i ona, więc porzucając dalszą budowę gniazdka odleciała. Tak stało się, że dziki gołąb nigdy nie mógł się nauczyć budowy porządnego gniazda. Na próżno żali się wciąż z tego powodu, Sam sobie winien. Nikt mu nie poradzi.
1902

Czarny i biały kogut 

(Ze zbioru podań i baśni kaszubskich)


Na wyspie Rujnie twierdzi lud, że dobrze ten czyni, kto trzyma w kurniku czarnego koguta. Dla czego ? Bo czarne koguty posiadają dar w noc świętojańską objawiać, gdzie znajdują się ukryte skarby. Tym sposobem niejeden biedak stał się przez swego czarnego koguta bogaczem. Natomiast źle jest mieć koguta białego, bo zwykle w rodzinie zdarza się wypadek śmierci.
1902

Jak kurek i kokoszka chciały jechać do Rzymu i kurek cesarzem
a kokoszka cesarzową chciała zostać

(Ze zbioru podań i baśni kaszubskich)


Powiada kokoszka do kurka: ,,Co myślisz, mój kurku, gdybyśmy oboje pojechali do Rzymu, ty został cesarzem a ja cesarzową ?" ,,Byłoby to" - odpowiada kurek ,,wcale nie źle. Gdybyśmy tylko wiedzieli, jak jechać do Rzymu". ,,A o drogę dopytamy się". - rzecze kokoszka. ,,Zrobimy sobie małą kolasę z łup orzechowych a zaprzęgniemy do niej myszy". ,,Dobrze", mówi kurek "tak zrobimy". Zrobili sobie mały powóz z łupiny orzechowej i zaprzęgli do niego myszy; wsiedli do powozu oboje i pojechali do Rzymu. Gdy trochę ujechali nadlatuje wrona i krzyczy: ,,Kurku i kokoszko, a dokąd wy to jedziecie ,,A" rzecze kokoszka ,,chcemy jechać do Rzymu; kurek chce być cesarzem a ja cesarzową". ,,Weźcie mnie z sobą" - woła wrona ,,będę u was za kucharkę". ,,Nie możemy" odpiera kokoszka ,,koniki są małe a powozik słaby". ,,Ależ weźcie mnie z sobą" prosi wrona ,,jak konikom będzie za ciężko, będę od czasu do czasu leciała". ,,Dobrze", powiada kurek ,,wprawdzie koniki nasze małe a powozik słaby, lecz gdy będziesz na przemian leciała proszę siadać!" Tak przybyła im w podróży do towarzystwa wrona. Ujeżdżają kawał drogi aż tu nadlatuje gołębica. ,,Kurku i kokoszko, a dokąd wy to jedziecie" pyta ich. ,,Jedziemy mówi kurek do Rzymu; ja chcę zostać cesarzem a kokoszka cesarzową, wrona będzie u nas służyła za kucharkę" ,,A ja powiada gołębica będę u was pokojówką; weźcie mnie także ze sobą". ,,Nie odeprze kokoszka małe nasze koniki nie będą mogły nas wyciągnąć". Na to kurek: ,,Pokojówki potrzeba nam, jeśli będziesz przy nas leciała, dobrze !" Gołębica zgodziła się, a prosiła tylko, by się mogła przysiąść, gdy będzie bardzo zmęczona. Jadą dalej. Wtem nadlatuje wróbel i pyta się: ,,Kurku i kokoszko, dokąd to wy zdążacie? Wrona odparła: ,,Chcemy jechać do Rzymu; kurek będzie cesarzem, kokoszka cesarzową, ja u nich kucharką a gołębica pokojówką". ,,Weźcie i mnie z sobą prosi wróbelek. Będę u was za niańkę". ,,Wprawdzie nasze koniki małe a powozik słaby, lecz ty jesteś także mały i lekki, więc wsiadaj" rzecze kurek. Jadą co raz dalej aż tu zabiega im w drogę lis. Rzecze on do nich: ,,Jak się masz kochany kurku i luba kokoszko, a dokąd wam tak spieszno?" ,,Jedziemy powiada kurek do Rzymu" i przybiera obronną postawę. Wrona dodaje: ,,Kurek chce tam być cesarzem a kokoszka cesarzową, ja będę u nich kucharką, gołębica pokojówką a wróbel niańką". ,,A znacie wy pyta lis - drogę do Rzymu  ,,Nie pieje kurek drogi nie znamy. Ale myszki. już nas tam zawiozą". ,,Będziecie się błąkali Bóg wie gdzie i nakładali drogi, jeśli nie wiecie, którędy jechać trzeba" powiada lis dobrodusznie. ,,Cóż robić!" mówi kokoszka. ,,Ja - rzecze lis znam drogę bardzo dobrze i chętnie wam ją wskażę. Patrzcie, droga idzie przez tę górę tam, gdzie widać dziurę. Musicie wjechać w nią i przejechać górę, ja wam dopomogę". Idzie więc lis naprzód a całe towarzystwo zdąża za nim: kurek, kokoszka, wrona, gołębica, wróbel i małe myszy i wjeżdżają wszyscy do dziury. Lis milczał dotąd aż wszyscy byli już w dziurze. Wtedy obraca się prędko i zamyka otwór dziury a do nich odzywa się w te słowa: ,,Teraz mam was u siebie, każdy otrzyma ode mnie zasłużoną nagrodę. Ty kurku, budzisz mnie zawsze ze świtem. Chcę ci za to zapłacić". I szwabs odgryzł mu głowę. Zwraca się teraz do kokoszki i mówi do niej: ,,Ty kokoszko, znosisz zawsze jaja w popiele. Nieraz wybierając je, sparzyłem się. Masz za to zapłatę" i szwabs odgryzł i jej głowę. Do wrony rzecze: ,,Ty robisz sobie gniazdo tak wysoko na drzewie, że się do niego dobrać nie mogę. Teraz zapłacę tobie" i szwabs odgryzł jej głowę. Z gołębicą zrobił to samo, bo i ona ma gniazdo za wysoko. Przychodzi teraz kolej na małego wróbla. Ale ten poleciał już przedtem do zabitego otworu i dziobkiem i łapkami, ile tylko mógł, grzebał w ziemi małą dziurkę, przez którą mógłby się wysunąć i umknąć. Lis ogląda się za nim i zachodzi go przy robocie. Wróbel drapiąc dalej ziemię łapkami wykręcił do lisa główkę i ma do niego uroczystą przemowę: ,,Wspaniałomyślny panie lisie! patrz, ja jestem tak malutki. Przecież mnie zechcesz oszczędzić. Masz już tyle dobrych kęsów. Jam ci nic nie zawinił, moje jaja malutkie nie są ci pożądane, więc nie trudziłeś się za ich poszukiwaniem. Ja nikomu nie mącę wody, ani nie włażę w drogę. Jestem sobie wesołym oczajduszą. Wspaniałomyślny panie lisie, proszę cię bardzo, nie rób mi nic złego i puść mnie wolno". Lis słuchał z uwagą przemowy a wróbel wygrzebał sobie tymczasem dziurkę i frunął nią w świat daleki, świergocąc lisowi na pożegnanie: ,,Pamiętaj o mnie!" Lis był zły jak wilk, lecz wszystko było już za późno. Wróbel okazał się od niego mądrzejszym i chytrzejszym a to było szczęściem nie tylko dla niego samego, ale także i dla myszek, które dziurką wygrzebaną przez wróbla także umknęły z nory lisiej. Wróbel rozniósł też po świecie całą tę historię o podróży kurka i kokoszki do Rzymu a mnie opowiedziała ją babka, gdym był jeszcze dzieckiem.
Z Rujny. G. Muhrbeck 
1902

Kurek i kokosza

(Ze zbioru podań i baśni kaszubskich)


Szedł raz kurek z kokoszką na wędrówkę i znaleźli oni robaczka. Kurek zjadł robaczka i udławił się nim. Kokoszka poszła do morza. Morze daj wodę! Komu wodę? Kurkowi wodę. Kurek leży, ledwo dysze. A morze rzekło: Ja nie dam rychlej wodę, aż dostanę od lipy liść. Lipo daj liść! Komu liść? Morzu liść. Morze da wodę. Komu wodę? Kurkowi wodę. Kurek leży, ledwo dysze. A lipa rzekła: Ja nie dam rychlej liścia, aż dostanę od wieprza kło. Wieprzu daj kło! Komu kło'? Lipie kło. Lipa da liść. Komu liść? Morzu liść. Morze: da wodę. Komu wodę? Kurkowi wodę. Kurek leży i ledwo dysze. A wieprz rzekł: Ja nie dam rychlej kła, aż dostanę od krowy mleka. Krowo, daj mleka! Komu mleka'? Wieprzowi mleka. Wieprz da kło. Komu kło? Lipie kło. Lipa da liść. Komu liść? Morzu liść. Morze da wodę. Komu wodę? Kurkowi wodę. Kurek leży, ledwo dysze. A krowa rzekła: Ja nie dam rychlej mleka, aż dostanę od kosarzów siana. Kosarze, dajcie siana! My nie damy rychlej siana, aż dostaniemy od pani podwieczorek. Pani, daj podwieczorek! Komu podwieczorek? Kosarzom podwieczorek. Kosarze dadzą siana. Komu siana? Krowie siana. Krowa da mleka. Komu mleka? Wieprzowi mleka. Wieprz da kło. Komu kło? Lipie kło. Lipa da liść. Komu liść? Morzu liść. Morze da wodę. Komu wodę? Kurkowi wodę. Kurek leży, ledwo dysze. A pani rzekła: Ja nie dam rychlej podwieczorku, aż nie dostanę od klucznicy kluczów. Klucznico, daj klucze! Komu klucze? Pani klucze. Pani da podwieczorek. Komu podwieczorek'? Kosarzom podwieczorek. Kosarze dadzą siana. Komu siana'? Krowie siana. Krowa da mleka. Komu mleka'? Wieprzowi mleka. Wieprz da kło. Komu kło? Lipie Kło. Lipa da liść. Komu liść'? Morzu liść. Morze da wodę. Komu wodę'? Kurkowi wodę. Kurek leży, ledwo dysze. A klucznica rzekła: Ja nie dam rychlej kluczów, aż nie dostanę od gęsi jaj. Gęś, daj jaja! Komu jaja? Klucznicy jaja. Klucznica da klucze. Komu klucze'? Pani klucze. Pani da podwieczorek. Komu podwieczorek? Kosarzom podwieczorek. Kosarze dadzą siana. Komu siana? Krowie siana. Krowa da mleko. Komu mleko? Wieprzowi mleko. Wieprz da kło. Komu kło? Lipie kło. Lipa da liść. Komu liść? Morzu liść. Morze da wodę. Komu wodę? Kurkowi wodę. Kurek leży, ledwo dysze. A gęś rzekła: Ja nie dam rychlej jaj, aż nie dostanę od zmłocków owsa. Zmłockowie, dajcie owsa! Komu owsa? Gęsi owsa. Gęś da jaja. Komu jaja? Klucznicy jaja. Klucznica da klucze. Komu klucze? Pani klucze. Pani da podwieczorek. Komu podwieczorek? Kosarzom podwieczorek. Kosarze dadzą siana. Komu siana? Krowie siana. Krowa da mleko. Komu mleko? Wieprzowi mleko. Wieprz da kło. Komu kło? Lipie kło. Lipa da liść. Komu liść? Morzu liść. Morze da wodę. Komu wodę? Kurkowi wodę. Kurek leży, ledwo dysze. A zmłocki rzekli: My nie damy owsa, aż dostaniemy od pana piwo. Panie, daj piwo! Komu piwo? Zmłockom piwo. Zmłocki dadzą owsa. Komu owsa? Gęsi owsa. Gęś da jaja. Komu jaja? Klucznicy jaja. Klucznica da klucze. Komu klucze? Pani klucze. Pani da podwieczorek. Komu podwieczorek? Kosarzom podwieczorek. Kosarze dadzą siana. Komu siana? Krowie siana. Krowa da mleko. Komu mleko? Wieprzowi mleko. Wieprz da kło. Komu kło? Lipie kło. Lipa da liść. Komu liść? Morzu liść. Morze da wodę. Komu wodę? Kurkowi wodę. Kurek leży, ledwo dysze. A pan rzekł: Ja nie dam rychlej piwa, aż dostanę od zduna dzban. Zdunie, daj dzban! Komu dzban? Panu dzban. Pan da piwa. Komu piwa? Zmłockom piwa. Zmłocki dadzą owsa. Komu owsa? Gęsi owsa. Gęś da jaja Komu jaja? Klucznicy jaja. Klucznica da klucze. Komu klucze? Pani klucze. Pani da podwieczorek. Komu podwieczorek? Kosarzom podwieczorek. Kosarze dadzą siana. Komu siana? Krowie siana. Krowa da mleka. Komu mleka? Wieprzowi mleka. Wieprz da kło. Komu kło? Lipie kło. Lipa da liść. Komu liść? Morzu liść. Morze da wodę. Komu wodę? Kurkowi wodę. Kurek leży, ledwo dysze. A zdun rzekł: Ja nie dam rychlej dzbana, aż ziemia mi nie da glinkę. Ziemia dała glinkę, zdun dzban, pan piwo, zmłocki owsa, gęś jaja, klucznica klucze, pani podwieczorek, kosarze siana, krowa mleka, wieprz kło, lipa liść, morze wodę i kurek wyzdrowiał. Potem kuręk z kokoszką szli dalej.
1902

Myszy królik i sowa

(Ze zbioru podań i baśni kaszubskich)


Pewnego czasu postanowiły wszystkie ptaki urządzić lot na wyścigi i tego obwołać swym królem, który wzleci najwyżej. Rozpoczęły się więc gonitwy latania. Natężały się wszystkie, ile im tylko sił starczyło, by wzlecieć jak najwyżej; bocian zwyciężył wszystkich i już miał świat ptasi oddać mu pokłon jako królowi swojemu, gdy wtem nagle mały myszy królik, który dotąd trzymał się w ukryciu pod piórami ogona bocianiego, wzlatuje ponad bociana i woła: ,,Król ja! król ja!" Świat ptasi oburzony tym oszukaństwem, skazuje myszego królika na śmierć. Lecz jemu udaje się uciec na ziemię i tu skryć się w myszej dziurze. Przed jej otworem ustawili ptaszkowie strażnika z największymi oczyma, mianowicie sowę, by ta wszystko dobrze widziała i spełniła wyrok na małym złoczyńcu. Sowa objęła wprawdzie powierzony jej urząd, jednak zmęczona lataniem na wyścigi, było jej wkrótce niemożliwym nie zdrzemnąć się i oczu nie zamknąć. Owszem zdjął ją mocny sen. Z chwili tej skorzystał myszy królik, by wyśliznąć się z myszej dziury i przez pokrzywy i płoty umknąć dalej. Król ptaków pociągnął sowę za nieostrożność i niedbalstwo do odpowiedzialności bardzo surowej, skazując ją na zawsze na wygnanie. Na Pomorzu istnieje tak samo jak na Rujnie powyższe podanie, z tą różnicą, że ptactwo obwołują królem orła nie bociana a myszy królik skrywa się tu analogicznie pod skrzydłami ogonowymi orła i ponad niego wzlatuje nagle do góry. Dlaczego na Rujnie nie orzeł, lecz bocian jest królem ptaków, pochodzi to stąd, że tam orłów wcale teraz niema. Przed laty kilkudziesięciu gnieździła się na stromym kredowym brzegu Arkony para orłów. Była to ostatnia orła para na Rujnie.
1902

Jaskółki morskie 

(Ze zbioru podań i baśni kaszubskich)


Dusze żeglarzy i majtków, gdy ich śmierć zaskoczy na morzu lub jeziorze, przechodzą w ciała jaskółek wodnych. Gdy ptaki te, znużone długim lotem, usiadają na reji okrętu, niech Bóg uchowa, żeby im kto zrobił co złego. Byłoby to zbrodnią i wielkim grzechem.
1902

Jaskółki

(Ze zbioru podań i baśni kaszubskich)


Na Rujnie uważają je za najlepszych zwiastunów dobrej lub złej pogody. Gdy one lataj wysoko w powietrzu, niezawodnie będzie dobra i piękna pogoda; szybują przy ziemi lub trzepoczą się trwożliwie wokoło, przyjdzie pewno deszcz lub burza. Gdzie się jaskółki gnieżdżą, tam przebywa szczęście a wszystko złe trzyma się stamtąd daleko. Gospodarze wszyscy cieszą się, jeśli jaskółka ulepi sobie gniazdko pod strzechą ich domu albo w stodole lub stajni. Ułatwiają jej to, jak tylko mogą. Kto odgoni jaskółkę, zabije ją lub zniszczy jej gniazdko, tego trafi nieszczęście. Kiedy nadchodzi zima skupiają się młode i stare jaskółki, by razem przezimować. Nie odlatują one jednak do obcych krajów na południe, jak sądzą powszechnie, lecz pozostają w kraju i przezimują na dnie morza. Gdy się skupi gromadka jaskółek, usiada na łodydze lub suchej gałązce, gdy jedno lub drugie płynie wodą i toną pomału w morze. Na dnie morza odbywają sen zimowy a z wiosną wynurzają się znowu na światło dzienne.
1902

Bociany

(Ze zbioru podań i baśni kaszubskich)


Gdy bociany opuszczają w jesieni wyspę Rujnę, odlatują w dalekie, dalekie kraje, dokąd człowiek tylko rzadko kiedy dociera. Tam nie żyją one w postaci ptaków, lecz, skoro tylko przybędą, zamieniają się w rzeczywistych i prawdziwych ludzi, tylko żywią się, jak przedtem, żabami, myszami i owadami. O tym przed wielu laty przekonał się naocznie jeden rujnański żeglarz, którego straszna burza przydybała na morzu i pędziła przez tygodnie w nieznane świata strony aż dopokąd okręt jego nie rozbił się i wraz z załogą nie zatonął. On sam dostał się szczęśliwie do dalekiej ziemi bocianów. Gdy tu ujrzał pierwszych ludzi, będąc strasznie zgłodniały, prosił ich, żeby mu dali co jeść i co pić. Chętnie uczynili zadość prośbie jego, stawiając przed nim dużą misę napełnioną żabami i myszami. Gdy żeglarz z zdziwieniem zapytał ich, co ma z tym robić, na to oni odrzekną: ,,Gdy jesteśmy u was w gościnie, nie dajecie nam także nic innego do jedzenia, jak żaby i myszy". To zdziwiło żeglarza jeszcze więcej, więc zapytał ich dalej, czy byli już kiedy na Rujnie. Nie wiedział on bowiem zawsze jeszcze, kim byli mieszkańcy tego kraju. Więc opowiadali mu, że każdej wiosny zamieniają się w bocianów i przesiedlają się na północ, gdzie pozostają przez całe lato. On właśnie przybył do tego ich plemienia ludowego, które spędza lato na wyspie Rujnie. Znali ją doskonale: ziemię i ludzi, jego, żeglarza, także. Bociany dopomogły mu później do powrotu na wyspę.

Na Rujnie przynosi małe dzieci tylko w lecie bocian, w innych porach roku zaś łabędź. Duże kawały granitu, znajdujące się na wybrzeżu półwyspu Jasmody, zowią mieszkańcy Zaścienic ,,kamieniami łabędzimi". W tych leżą małe dzieci zamknięte. Gdy dziecko pyta matki, skąd przychodzą dzieci, otrzymuje zwykle odpowiedź: ,,Z kamienia łabędziego. Otwiera się go kluczykiem i stamtąd przynoszą dziecko". Inni opowiadają, że za tymi kamieniami ukrywają się łabędzie i że stamtąd przynoszą dzieci. Jeszcze inni powiadają, że dzieci leżą pod ,,Boskim kamieniem". Jest to potężny kawał skały na wybrzeżu koło Zaścienic. Jest to główny ,,kamień łabędzi", chociaż w tej okolicy znajduje się ich wzdłuż wybrzeża znaczna liczba. Inne podobne kamienie zowią się ,,bocianiemi". Taki ,,bociani kamień" znajduje się na rujnańskim półwyspie Witowce koło miejscowości Brzegi. Na tym kamieniu suszy bocian małe dzieci, gdy je wydobył z morza. Potem dopiero przynosi je matkom do domu. ,,Bocianimi kamieniami" zowią także małe, okrągławe, płaskie kamyki czarnego lub mlecznobiałego koloru. Dzieci rzucają je sobie po za głowę, prosząc wówczas boćka o braciszka lub siostrzyczkę.

Na właściwym Pomorzu nie wolno bocianowi nic złego robić. Wielu z nich wychodzi co roku do Egiptu, gdzie są ludźmi, posiadającymi cudowne siły. Wiedział o tym dobrze jeden chłop z okolicy Kołobrzegu. Na stodole u niego było gniazdo bocianie a ponieważ ptak był złamał sobie skrzydło, więc chłop wziął go do izby i pielęgnował, dopokąd nie mógł w jesieni odlecieć na wędrówkę. Żona i córka chłopa były okropnie skąpe. Żal im było pokarmu dla ptaka, natomiast poszturchiwały i z powodu bociana dokuczały samemu chłopu. Na przyszły rok bocian nie wrócił. Gdy już odtąd upłynęło sporo czasu i niewiasta ta spoczywała w grobie, zapanował głód w kraju, gdzie już spotrzebowano wszystkie zasoby zboża. Chłop ów bogaty wybrał się do Danii po zboże. Burza zaskoczyła go na morzu i gnała jego okręt Bóg wie gdzie. Przebył dużo niebezpieczeństwa, w końcu pojmano go jako jeńca wojennego i powieziono do Afryki. Tu byłby zaginął, gdyby się nie był ujął za nim jeden możny pan. Nosił on rękę w przepasce jedwabnej i wyglądał bardzo blado. Przydybał on chłopa w wielkiej nędzy na gościńcu, pozdrowił go uprzejmie jako starego znajomego, wziął go z sobą do gospody, pielęgnował go i pokrzepił. Zdziwiło to chłopa nie mało, że go znał, więc zapytał go, skąd go zna. Na to pan ten odpowiedział, że on mu niegdyś świadczył dużo dobrego. Potem zapytał chłopa: ,,Czy wasza żona i córka suszą wam jeszcze tak głowę, jak dawniej ?" Teraz dopiero połapał się chłop z kim ma do czynienia. Bocian, był to ten sam, co się gnieździł u niego na stodole i miał złamane skrzydło, wsadził go na okręt i wyprawił do domu. Przy pożegnaniu darował mu dla córki jedwabną czerwoną chustkę. Kazał mu, żeby podczas podróży uwiązał ją na maszcie, gdyż ma ona moc zażegnywania burzy na morzu. Gdy będzie w domu, niechaj da ją swojej córce w upominku od niego jako od starego znajomego. Chłop wrócił szczęśliwie na Pomorze nie doznawszy w drodze żadnego wypadku. Gdy córce jednak obwiązał piękną chustkę na szyi, buchnęły z chustki płomienie, które spaliły mu córkę na czarny węgiel.
1902

Kania

(Ze zbioru podań i baśni kaszubskich)


Gdy miły Bóg stworzył ptaki, zwołał je wszystkie razem i rozkazał im wyczyścić jeden staw, by miały czystą i dobrą wodę do picia. Tylko kania wzbraniała się pomagać przy robocie, by nie powalać piękne swe pierze i nogi. Za to ukarał ją sprawiedliwy Bóg, iż nie śmie odtąd pić wody, gdy ma pragnienie, z potoków, strumieni i stawów. Gdy podczas posuchy wszystkie inne ptaki lecą pić wodę do potoków i stawów, spragniona kania krąży w powietrzu rozwodząc żale, gdyż i na drzewach i kamieniach wody nie znajduje.
1902

Sielawy w wielkim Belzkim jeziorze 

(Ze zbioru podań i baśni kaszubskich)


Na lesistych brzegach tego jeziora, na granicy wsi Witowa, wznosił się zamek polskiego starosty, który miał prześliczną, jak gwiazdę, córkę. O rękę jej starała się cała gromada rycerzów. Między nimi był jeden okazały mąż, mający jednak oszpeconą nogę, dlatego młoda Polka, pomimo jego zalet, dała mu kosza. Postanowił on atoli dojść do celu a to w drodze zakładu, licząc na to, że ojciec panny, jako smakosz vi łakotnik da się złapać. Jakoż przy hulaszczej biesiadzie założył się z starostą, że mu przedłoży tak smaczną potrawę, jakiej jeszcze nie jadł w życiu. Zakład szedł z jednej strony o rękę pięknej starościanki, z drugiej o dobra konkurenta, leżące tam gdzieś za wodą. Konkurent ten był diabeł, którego przynęciły wdzięki panny. Następnej nocy wyruszył on do dalekiego jeziora - zdaje się w Sabaudyi i przyniósł stamtąd sielawy. W ciągu dalekiej podróży przedziurawił mu się worek z rybami a te, gdy właśnie przelatywał przez Belzkie jezioro, zaczęły mu w wielkiej liczbie wypadać do pięknej i czystej wody. Przy tym zdarzyło się diabłu jeszcze inne nieszczęście. Kucharz bardzo zawołany, na którego on liczył, zachorował niespodzianie i tak nie pozostało mu nic innego, jak samemu wziąć się do przyprawiania sielaw. Chociaż diabeł był w wielu rzeczach bardzo sprytny, doskonałym kucharzem nie był. Zamiast sielawy piec lub wędzić, ugotował z nich wcale nie szczególną potrawę. Rybak starosty złowił w jeziorze zaraz z rana kilka sielaw zgubionych. Ludzie starosty sporządzili je atoli daleko lepiej, aniżeli diabeł i przedłożono mu smakołyk z jego własnych ryb. Biedny diabeł przegrał zakład. Chcąc się atoli zemścić. zanim odleciał do piekła, wziął pełen wór kamieni, by zasypać Belzkie jezioro. Lecz i to mu się nie udało. Worek bowiem przedarł się, a kamienie spadły gęstym deszczem na całą okolicę. Z największą wściekłością wysypał resztę kamieni nad swoją straconą posiadłością za jeziorem. Sielawy rozmnożyły się w jeziorze a stąd przez rzeki i potoki dostały się do innych jezior w okolicy.
1902

O niedźwiedziu i myszym króliku

(Ze zbioru podań i baśni kaszubskich)


Jednego dnia napotyka niedźwiedź w lesie gniazdo z młodymi myszymi królikami czyli strzyżykami. Witają go głośnym świergotem. Niedźwiedź ofuknął ich, że tak krzyczą, lecz one zawodzą jeszcze głośniej zwabiając swoich rodziców, którym się skarżą, że niedźwiedź ich ciężko obraził. Rodzice uspokoili swoje potomstwo, obiecując mu, że się zemszczą na niedźwiedziu. Tym sposobem przyszło do wojny. Myszy królik zgromadził wszystkie zwierzęta, które latać umieją i utworzył z nich wielką armię. Komarów wysłał na zwiady i na czaty. One siadły sobie pod liść drzewa i nikt ich nie widział. Tymczasem niedźwiedź zebrał sobie wojsko, złożone ze wszystkich czworonożnych zwierząt, robiąc lisa dowódcą. Ten mówi im: ,,Jak długo będę ogon trzymał do góry, możecie śmiało postępować naprzód". Słowa te usłyszały komary i doniosły o tym myszemu królikowi, który natychmiast wysłał swego trębacza, szerszenia, z tajnym rozkazem. Szerszeń poleciał i ukłuł lisa pod ogonem. Lis stulił ogon między nogi i umknął. Gdy to ujrzały inne zwierzęta, pouciekały wszystkie, zanim jeszcze przyszło do bitwy. Niedźwiedź musiał przybrać pokorną minę i prosić myszego królika o pokój.
1902

Jesiotr

(Ze zbioru podań i baśni kaszubskich)


Miał on dawniej taką samą paszczękę, jak inne ryby. Był atoli większym jeszcze jak szczupak żarłokiem. Potrzebował zjeść mnóstwo innych ryb, by się nasycić. Szczególnie lubił on zjadać śledzie, które mu najlepiej smakowały, a tak żarł je bez miary, iż nareszcie zaczynało ich ubywać. Na to zakazuje Bóg jesiotrowi, by nie żarł tyle i poskromił swoją nadzwyczajną pożądliwość. Ale on rozkazu Bożego nie usłuchał i robił swoje dalej. Teraz zaszył Bóg jesiotrowi paszczę a pod nią przeciął mu dziurę w szyi, przez którą odtąd przyjmuje on pokarm. Nitkę, którą mu Bóg zaszywał paszczękę, widać teraz jeszcze wiszącą u jesiotra.
1902

Koń i wół

(Ze zbioru podań i baśni kaszubskich)

Razu pewnego chciał Zbawiciel przekroczyć rzekę. Woda była głęboka, więc ją przejść nie mógł. Na brzegu stoi koń i wół. Pan Jezus rzecze do konia: ,,Pójdź ku mnie i przenieś mnie przez rzekę!" Koń odpowiada: ,,Nie mogę, bo się muszę wprzód napaść do syta". Wtedy mówi Pan Jezus do woła: ,,Chodź ty do mnie i pomóż mi dostać się na drugi brzeg rzeki". Wół posłuchał i przeniósł syna Bożego przez wodę. Gdy byli na drugim już brzegu, powiada Pan Jezus: ,,Za karę, że koń był leniwy i nieposłuszny, niechaj tylko raz w rok naje się do syta; wół zaś niechaj będzie zaraz syty, gdy choć trochę zerwie paszy". Tak też pozostało. Gdy koń chce więcej, aniżeli raz w rok najeść się do syta, zaczynają go boleć szczęki.
1902

Podania i opowieści o zwierzętach

(Ze zbioru podań i baśni kaszubskich)


Wszystkie zwierzęta były pierwotnie ludzie; później zostały zaklęte i zamienione w zwierzęta. Gdy się to stało, zostały one najprzód przez długi jeszcze czas przyjaciółmi ludzi, gdyż pamiętały o swoim pochodzeniu. Wciągu czasu ludzie jednak odepchnęli dużo zwierząt od siebie a te stopniowo dziczały. Tylko zwierzęta domowe zatrzymali ludzie przy sobie, które aż do dnia dzisiejszego są ludziom przychylne i łaskawe.

*          *          *

Przeistaczanie się ludzi w zwierzęta trwa w wyobraźni ludu ciągle jeszcze. Zaklęte osoby ukazują się w większej części w postaci rozmaitych zwierząt. Raz pewnej księżniczce wybrała matka narzeczonego, który dumnej dziewicy zdawał się być nieodpowiedni, więc go nie chciała. To rozsierdziło matkę srodze, więc ją przeklęła i zaklęła. Ciało księżniczki zaczęło się wciąż kurczyć i ściągać a czarna jej suknia jedwabna porosła czarną delikatną włosienicą. Z księżniczki stał się kret i została nim na za wsze.

*          *          *

W stawie wsi Zgorzyc widziano dwie wspaniałe złociste gadziny, które podkradały się z wody do stajen i wysysały krowom mleko. Gadziny te były dwie siostry księżniczki zaklęte przez ojca, starego i oślepłego kniazia, z którym obchodziły się bardzo źle i z skąpstwa nawet morzyły go głodem. W innych miejscowościach widują ludzie gady z małą lśniącą koroną. Kto te posiądzie, będzie bogaty i szczęśliwy.

*          *          *

W Torątach żyła dziewczyna, która po swojej babuni odziedziczyła czarodziejski rzemyk. ten miał taką moc, że ile razy dziewczyna go przepasała zamieniał ją w zająca. W postaci tej naprzykrzała się ona kilkakrotnie pewnemu leśniczemu. Ile razy on jednak strzelił na zająca, śrut zawsze odbijał się od jego włosienia. Ale on zmiarkował, że coś w tym niesamowitego, więc nabił strzelbę gwoździem z trumny a gdy zając zjawił się a on strzelił do niego, ugodził go w tylną łapkę. W tej chwili znikł zając a przed nim stała dziewczyna prosząc go ze łzami w oczach o pomoc. Miała ona ciężko zranioną nogę. By wzbudzić miłosierdzie u leśniczego, wyznała mu wszystko, obiecując, iż tego więcej nie uczyni. Przez pewien przeciąg czasu dotrzymała obietnicy, lecz gdy rana na nodze zagoiła się, wróciła znowu do swego przyzwyczajenia. W pobliskiej wsi Zubzow służył jej kochanek za parobka. By często i bez przeszkody mogła przychodzić do niego, brała swój rzemyk opasując się nim. Parobek nic o tym nie wiedział. Raz, gdy jego oblubienica zjawiła się w postaci zająca koło niego, zanim zdołała przybrać kształt ludzki, porwał za drąg i uderzył nim zająca silnie. Trysnęła krew. Ze łzami w oczach wyznała mu wszystko, lecz on potępiając czarodziejstwo, zerwał z nią stosunek. Kulawą pozostała odtąd do śmierci. Na Pomorzu zjawiają się trzy-nożne zające. Są to ludzie. Można je zabić gdy się nabije strzelbę srebrną groszówką. Śrut i kule są bezskuteczne. Raz pewien strzelec wypalił groszem na trzy-nożnego zająca, zamienił się w chmurę dymu i znikł.

*          *          *

Na Rujnie (Rugia) wiedzą ludzie, że dawniej dużo bab umiało przybierać postać wilka i wilkołaka. W starych czasach opowiadano na wyspie dużo o tym. Wilkołaki robiły ludzkości dużo szkody. Koło wsi Jarnic (Jarnitz) krążył wilkołak posiadający moc przybierania rozmaitych postaci. Napadał on nocą obory owiec. Pasterz kilka razy strzelał do niego, lecz kule odlatywały od jego sierści. Raz nabił pasterz strzelbę gwoździem z trumny i czyhał w nocy na wilkołaka. Ten jednak zmiarkował na co się zanosi, więc przybrawszy postać ludzką, zbliżył się do niego i rzekł: Przecież mnie nie zechcesz zastrzelić! Pasterz tak się zląkł zjawiska, że strzelbę upuścił na ziemię, a sam umknął. Odtąd wilk nie kradł więcej owiec z obory.

*          *          *

Na wyspie Uznojmie stał pewien chłop z swoim parobkiem nad brzegiem rzeki Swinny. Widzą oni, jak wprost ku nim płynie wilk. - Parobek miał żelazne widły i rzucił się z niemi na wilka, którego przebił śmiertelnie. Jakżeż byli obydwaj zdziwieni, gdy zabitego wilka wyciągnęli z wody. Była to żona chłopa, która zamieniła się w wilka. Na Pomorzu wierzy lud, że wilkołaki są ludźmi, którzy mogą się zamieniać w wilków.

*          *          *

W wsi Peest służył parobek pochodzący z miejscowości Mycynowic (Mützenow). Miał on narzeczoną. Z tą szedł raz do swojej wsi rodzinnej, by odwiedzić rodziców. Po drodze szli przez las. Tu poszedł parobek na stronę, jak mówił,. dla zaspokojenia potrzeby. W tej chwili stał przed dziewczyną wilk, który skoczył na nią i rozszarpał jej nową spódnicę. Wołała strwożona na ratunek narzeczonego po jego imieniu chrzestnym i w tej chwili stał już przed nią. Wtem spostrzega, że on ma w zębach kawałeczek z rozszarpanej jej spódnicy. Teraz wiedziała, że wilkiem był jej sam narzeczony. Taki zdjął ją lęk, iż po trzech dniach była trupem.


*          *          *

We wsi Niclin (Nitzlin) napadali wilcy konie. Najbardziej bali się pasterze wilkołaków, szczególniej trzech, dwóch wilków i jednej starej wilczycy. Wilcy gonili konie, a wilczyca je kąsała. Jednym z wilków był parobek pewnego chłopa. Raz leżał ten parobek za piecem i spał. Nadchodzi syn gospodarza i chłopiec jeszcze i woła do ojca: ,,Patrz ojcze, jaki kosmaty, długi i czarny ogon ma nasz Janek". Parobek miał w jednym miejscu rozdarte spodnie i widać było przez nie ogon wilczy. Gdy chłop to ujrzał, przybiegł z siekierą i bez namysłu odrąbał mu ogon. Parobek zbudził się, zeskoczył jak wściekły i potargał szaty na gospodarzu. Od tego czasu przestał zamieniać się w wilka i wdzięczny był gospodarzowi za ten czyn.


*          *          *

Raz chciał Swantowit brodzić na koniu przez morze na wyspę Bornholm. Wtedy konie miały oczy na kopytach. Dlatego rzecze rumak do boga: ,,Oczy moje zaleje i zgryzie słona woda!" Bóg więc rozkazał, żeby odtąd konie miały oczy na głowie. I tak się stało. Miejsce, gdzie dawniej konie miały oczy, znaczne do dnia dzisiejszego. Wszystkie konie mają tam małe rogowate narośla.

*          *          *

Pewien parobek koński chciał wiedzieć co jego konie o nim myślą, dlatego schował się w noc noworoczną w stajni pod żłób. Gdy północ wybiła, porozwiązywały się łańcuchy i uzdy a zwierzęta chodziły wolno po stajni i opowiadały sobie zdarzenia ubiegłego roku. Rozmawiały następnie o złym parobku, który wywija wciąż biczem a mało daje im obroku. W tem krzyknął parobek ,,Dam ja wam zaraz!" dobywając bicza. Ale konie zaczęły go kąsać i wierzgać bijąc go kopytami na śmierć. Tak dzieje się wszystkim, którzy w noc noworoczną przeszkadzają koniom w ich obradach.

*          *          *

W Podmieniu koło Swantowa, na wyspie Rujnie, mieszkała w starych czasach kobieta, która miała siedmioro dzieci, same dziewczątka malusieńkie. Ubierała je piękniutko a wszystkie jednakowo miały pstre katanki i czerwone czapeczki na głowie. W wielki piątek poszła matka do kościoła zostawiając dzieci w domu. Za piecem miała spory woreczek napełniony jabłkami. Chciała je popołudniu zanieść chorej matce, by je ugotować i pokrzepić ją nimi. Gdy dziewczątka spostrzegły woreczek z jabłkami, rzuciły się na nie i zjadły wszystkie. Wraca matka z kościoła i widzi, co dzieci nabroiły. Ogarnia ją wielki gniew i zaczyna kląć nie zważając na wielki piątek: ,,Jak myszy rzuciliście się na jabłka. Dam ja wam!... bogdaj stałyście się myszami!" Na raz zamieniają się dziewczątka w myszy pstre i poczynają biegać po izbie. Wchodzi parobek a one wybiegają przez drzwi otworzone w pole, potem w las. Matka goni za nimi ile jej sił starczy, woła, krzyczy, załamuje ręce z rozpaczy, ale wszystko na darmo: myszek z czerwonymi główkami dopędzić nie może. Przybiegają myszki nad staw. Stoją chwilkę na brzegu i oglądają się za matką, potem skaczą do wody i nikną. Matka skamieniała ze strachu. Nocą wypływają pstre myszki ze stawu i pieją pieśń o siedmiu młodzianach, którzy kiedyś wybawią ich z zaklęcia.
1902

O krasnoludkach na ,,Rybakach" *)



Rybacy wierzą w istnienie krasnoludków, zaludniających całe wybrzeże. Krasnoludki mieszkają w wydmach nadmorskich, albo w chatach rybackich pod kominkiem. Ubierają się w wytarte marynarki, białe koszulki i czerwone czapeczki. Pomagają ludziom w pracach domowych; podczas długich nocy sporządzają sieci i inne sprzęty rybackie, więcierze, haczyki do wędek, ościenie, zapewniając swoim dobrodziejom obfite połowy, zaopatrują dobytek, przynoszą upominki, zbierają zioła. W zamian za to żądają dla siebie pewnej życzliwości ze strony rybaków. By oszczędzić opału, przystawiają swoje saganki do wspólnego ogniska domowego i zbierają z mleka śmietanę, dzielą się z domownikami strawą, zabiegają o to, aby waru i pomyj nie wylewano przy piecu, co mogłoby im szkodzić. Okazaną życzliwość nagradzają sowicie. Za niechęć mszczą się złośliwie. Wówczas opuszczają ten dom na zawsze, o ile widzą włos w strawie, albo usłyszą, że gospodarz, znając ich ubóstwo, z litości zapowiada, że sprawi im nowe ubranie.

*) W gwarze kaszubskiej ,,Rybakami" zwie się półwysep Hel.
1930


Para narzeczonych których morze na wieki złączyło



W Helu żył pewnego razu młody rybak. Byłby założył własne ognisko domowe, ale był ubogi. Miał narzeczoną, młodą jasnowłosą helankę, której ślubował wierność i przyobiecał małżeństwo. Niezmordowanie pracował razem z oblubienicą, aby zebrać pieniądze, by swoje zamiary urzeczywistnić. Codziennie wyjeżdżał na połów, a narzeczona wiozła zdobycz na targ na sprzedaż. Po kilkuletniej wytężonej pracy, uzyskali tyle, że na Zielone Świątki mieli stanąć na ślubnym kobiercu w miejscowym kościele. Jednego pięknego dnia wyjechali wszyscy rybacy na morze. Połów był obfity. W drodze zerwała się niespodziewanie gwałtowna burza. Po stoczeniu ciężkiej walki z rozhukanym żywiołem, wszyscy rybacy wrócili do bezpiecznego portu. Tylko nasz młodzieniec jeszcze walczył z burzą. Łódź była pełna ryb, nie mogła dobić do brzegu. Ze wszystkich sił pracował, aby się wydostać z niebezpieczeństwa. Brzeg był blisko.

Narzeczona rybaka ogromnie strwożona, przybiegła nad morze i zobaczyła go w tym okropnym położeniu. Załamała ręce, zaklinała Boga i łudzi prosząc o litość i pomoc. Na nic zdały się jej prośby. Nim pospieszono z pomocą, łódź rozbita przez fale, zatonęła wraz z młodzieńcem. W płaczu i nieutulonym bólu dziewczę stało na brzegu, wyglądając, czy morze zwłok rybaka nie wyrzuci. Daremnie! Codziennie od tego czasu przychodziła nad morze, wpatrując się w fale i daleką morską toń... Pewnego dnia siedząc nad brzegiem morza, ujrzała nagle dziwne zjawisko. Zobaczyła, jak lazur morza zamienił się w rajskie błonia, oblane blaskiem słońca, usłyszała świergot ptaków, jakąś daleką, niebiańską muzykę... a wdali ujrzała świetlaną postać swego narzeczonego, unoszącą się z głębin morskich. Porwana przecudnym zjawiskiem, bezwładnie ruszyła ku niemu. Fale objęły ją miłośnie i uniosły ku świetlanej postaci...
1930


Podanie o starym kościele w Helu



Przed wielu, wielu laty rozbił się na Wielkim morzu, niedaleko Helu, duży okręt. Były tam wśród podróżnych trzy bogate panny, które w największej trwodze pewne już były zguby. Ale rybacy z Helu dostrzegli nieszczęsny wypadek, pospieszyli z pomocą rozbitkom i zdołali także wyratować wszystkie trzy siostry. Wówczas one, z wdzięczności ku Bogu za swe ocalenie, a także dla wygody i pociechy duchownej poczciwych rybaków, ufundowały im kościół w Starym Helu. Była to pierwsza świątynia katolicka na półwyspie. Z biegiem wieków opustoszała pierwotna osada Stary Hel; ludność przeniosła się w pobliże dogodniejszej przystani, zakładając tam Nowy Hel i wznosząc inny kościół. W XVI-tym wieku przeszli Helanie na protestantyzm, więc i nowy kościół stał się protestanckim domem modlitwy. Pierwotny kościół pozostał w zasadzie własnością katolików, lecz ponieważ miejscowi katolicy byli nieliczni i ubodzy, nie mogli go utrzymywać i w XVIII-tym wieku opisy wizytacji biskupich wspominają, że był w ruinie.
1930


Skarb w Kotłowej łące



Pod Skarszewami, gdzie za dawnych czasów odbywały się na zamku sądy starościńskie, w pobliżu dóbr szlacheckich Pawłowa ciągnie się obok ,,cerkwiszcza" (cmentarzyska pogańskiego) obszerna dolina pełna jezior, trzęsawisk i moczarowatych łąk; drzewiej na miejscu owej doliny było. jak okiem zasiągł, ogłebne jezioro. Otóż pewien panek, który siedział jako dziedzic na Pawłowie a odznaczał się wielkim skąpstwem i za nic nie chciał, by jego zbiory dostały się w spadku komu innemu, umieścił swe skarby w wielkim kotle. który ukrył w najgłębszym ,,nurcie" jeziora. Teraz jest w tym miejscu porosłe trawą trzęsawisko, rzeczone ,,Kotłowa łąka|". A że zakopane tam są złote i srebrne pieniądze, więc częstokroć ukazują się nad owym miejscem ,,świętowidy" (błędne ogniki).
1923


Legenda o zatopionym mieście Helu



Między ludem helskim krąży legenda, że niedaleko teraźniejszego Helu, znajdują się na północny-zachód, tuż nad brzegiem morza, ruiny Starego Helu. Jak głosi podanie, podobno w bardzo dawnych, a dawnych czasach, Stary Hel był miejscowością mlekiem i miodem płynącą; słynął daleko z nadmiernych bogactw. Znane były innym sąsiednim miastom na kontynencie, duże, pełne przepychu sklepy bogatych kupców, napełnione drogocennymi materiałami, sprowadzanymi z odległych zamorskich krajów; pełne skarbów, pięknych złotniczych wyrobów, makat indyjskich, pajęczych szali, natykanych gęsto mleczno-białymi perłami innymi kosztownościami.

Na ulicach, wśród kwietnych ogrodów, uwijali się handlarze, z koszami najwyszukańszych owoców południowych. Mieszkańcy po prostu kąpali się w złocie, którego było tak dużo, że na srebro nie zwracano uwagi. Ze wzrostem bogactwa i przepychu, miasto i ludzie zaczęli się psuć; wkradło się najgorsze zło, a to: pycha, buta i lenistwo, w końcu życie rozwiązłe i niemoralne sprowadziło, jak niegdyś na Sodomę i Gomorę, gniew Boży, ale nie w postaci ognia i siarki, lecz w postaci, dotychczas cicho, pieszczących brzeg grzesznego Helu, fal morza. W nocy. pierwszego dnia Zielonych Świątek, wystąpiły nagle fale z brzegów, z taką przerażającą gwałtownością, że zburzone strasznym orkanem bałwany, pieniąc się szaleńczo, na swych grzywach, w jednej chwili zalały całkowicie miasto.
 
W tajemniczej otchłani morskiej, utonęło wszystko: piękne, o wspaniałej architekturze pałace, szerokie płace i ulice, bogate sklepy, czarujące, barwne ogrody, ludzie i zwierzęta. Ponieważ gwałtowna burza nagle miasto zalała, utworzyło się w tym miejscu nowe dno morza, nad którego powierzchnią, pochłoniętą przez fale, po większej części niezniszczone miasto nadal stoi. Jest wiara, po dziś dzień między helanami, że kto w pierwszy dzień Zielonych Świątek znajdzie się, na owym miejscu i popatrzy w głąb przezroczystych w tym czasie fal, ujrzy na głębokim dnie morskim miasto, pulsujące dawnym rozwiązłym życiem. Zobaczy wśród marmurowych pałaców, wysokich świątyń, ze złoconymi kopułami, przewijających się butnych mieszkańców; patrząc dalej, ujrzy wiele grzesznych zabaw, uczt, pijatyk. Młodzi, niedoświadczeni rybacy, wyjeżdżający w tym czasie na morze, znęceni widokiem takich, nigdy niewidzianych zabaw, rzucają się w odmęty, by zaznać tych rozkoszy i tracą życie. Wtedy, z głębin unosi się na powierzchnię morza, przytłumiony żałosny jęk, zatopionych dzwonów i ulatuje w przestwór niby skarga cicha...

Natychmiast czarne chmury przesłaniają słońce, aby uniemożliwić dalsze patrzenie w głębiny, poczyna nagle wiać północno-wschodni wiatr, wzburza fale i rozbija z wielką siłą, znajdujące się w pobliżu wszystkie łódki rybackie. Dlatego też rybacy dziś jeszcze omijają, zwłaszcza w nocy to nieszczęsne miejsce, którego czar i moc pryska z nastaniem drugiego dnia Zielonych Świątek. Wtedy nie można zobaczyć już nic, ze słynnej wspaniałości grzesznego miasta.
1930


Zaślubiny Polski z Bałtykiem

Legenda o złotym pierścieniu

Lud Kępy Puckiej, Swarzewskiej i półwyspu Helskiego twierdzi, że pierścień zdobny brylantami, ujrzeć można na dnie, w każdy piątek, przed uderzeniem dzwonu topielców, wzywającego wiernych od niepamiętnych czasów na półwyspie Helskim do modlitwy za wszystkich, którzy śmierć znaleźli w morskiej topieli. Kto raz ujrzy pierścień Rzeczpospolitej, zazna szczęścia do końca życia. Wyłowić go jednak nie można, gdyż w chwili spuszczania sieci woda się zamąca, powstają wielkie ciemności na dnie, a śmiałka, który by pokusił się o zdobycie tej świętej relikwii narodowej, czeka natychmiastowa zguba. Pierścień posuwa się z każdym rokiem w głąb odmętów morskich, opłynąć ma - według legendy rybackiej - brzegi polskie, a w chwili, gdy znajdzie się tam, GDZIE CIEMIĘZCA ZIEMIĄ POLSKĄ WŁADA, WSZYSTKIE ZIEMIE SŁOWIAŃSKIE WRÓCĄ DO MACIERZY. Prorocza ta legenda jest wymowna w swym założeniu, obnaża bowiem duszę ludu kaszubskiego, świadczącą, że Kaszubi myślą o przyszłości Polski.
1939


Legenda o założeniu miasta Świecia



Płynie Świętopełk wodą od Nakła ku Czartowicom, a za nim kilkadziesiąt łodzi z rycerstwem i ludem pomorskim. A właśnie to Wisła przybrała i była bystrzejsza niż zwykle. Wtem,kiedy już wojsko pomorskie i pod księciem pomorskim było blisko Chełmna, zatrzymało się nagle, Świętopełk bowiem chciał skrycie pojechać a Krzyżacy stali w Chełmnie załogą a łatwo by go z murów spostrzegli. Czekały więc łodzie pomorskie, aż się ściemniło. Lecz kiedy w nocy już do Czarnej wody dopłynęły, porwało je straszliwie, i zakręciły się dokoła, i więcej niż połowa na miejscu zatonęła. Nawet sam Świętopełk o mało życia nie stracił. A świeca go tylko od zguby zachowała. Gdzie bowiem Czarna Woda do Wisły wpada, stała chatka nawróconego grzesznika. Słyszał on wiele, jak wielkie się nieszczęścia na Wiśle w owym miejscu zdarzały, Aby więc Boga tym prędzej przebłagać i tym bardziej złe dobrym nagrodzić, udał się tam na pokutę i tonących ratował, a wyratowanym, czym mógł, to służył. A właśnie owego wieczora odmawiał modlitwy nad konającym. Wyciągnął on tego nieszczęśliwego z odmętów; lecz że za długo się męczył w topielach, nie mógł mu zdrowia przywrócić pustelnik. Wtem słyszy naraz łoskot i krzyki na Wiśle. Ale nie chcąc bez potrzeby opuścić człowieka, co się z tym światem rozstawał, pobiegł tylko do okienka z gromnicą, aby zobaczyć, co to ów krzyk znaczy.

A ledwie mógł wierzyć, żeby się kto przy wezbranej wodzie jeszcze o tak późnej porze mógł tamtędy odważyć. Lecz mimo woli stał się wybawcą księcia. Przy blasku bowiem świecy od konania spostrzegł jeden z rycerzy pomorskich swego pana już w wodzie. Uchwycił go więc silnie za wyciągniętą rękę i trzymał przy łodzi. Wtem mu też inni na pomoc przyskoczyli, i Świętopełk był ocalony. Przecie się już i ta łódź przewracała, Lecz w tejże chwili rozmyły się chmury na niebie, i zajaśniał księżyc na nowiu, odbijając się w nurtach rzeki Wisły. Tu już widzieli rycerze Świętopełka, gdzie woda najbardziej rwała, i szczęśliwie stanęli na brzegu, gdzie właśnie pustelnik swą łódź odwiązywał. A odetchnąwszy książę pomorski zarazem po ciężkiej swojej kąpieli, przyrzekł nie tylko zamek, ale i miasto nad Czarną Wodą budować, A ten zamek miał być i na to, aby się na jego wieży dniem i nocą wielki ogień palił. A miał się palić we dnie niejako, jak ogromna lampa na podziękowanie i na chwałę Bogu, w nocy zaś, aby nieszczęśliwi tym prędzej mogli ujść śmierci. ,,Prócz tego", rzekł Świętopełk ,,może ten ogień posłużyć na to, że jak zostanie zgaszony, to będzie znakiem, iż się znów Krzyżacy lub inni nieprzyjaciele na moje Czartowice skradają". A że się szczególnie świeca do uratowania Świętopełka przyczyniła i że się z wieży zamkowej wśród nocy ciągle świecić miało, więc zamek wraz z miastem Świeciem nazwane zostały. I herb Świecia od świecy jest wzięty, Kto nie wierzy, niechże się z pieczęci miejskiej przekona! A jest na tej pieczęci i księżyc na nowiu. Co on znaczy, już łatwo odgadnąć.
1937


 (Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego)

— Jechał żyd drogą z Sokala do Ostrowa, po drodze spostrzegł cielę. Cielę wyskoczyło na żydowski wóz, a konie raptem stanęły: ,,A wio a wio!" krzyczy żyd, lecz konie nie mogły z miejsca ruszyć. Żyd pomiarkował, że to nie cielę, ale diabeł, chciał się przeżegnać, ale nie umiał. Wziął tedy słomkę, rozłamał na dwa kawałeczki i zrobił krzyżyk, obrócił się do cielęcia, pokazał mu krzyżyk i zapytał: ,,Czy wiesz, co to za znak?" A cielę jak nie skoczy, aż wicher za nim powiał. Żyd pojechał dalej, aż do Ostrowa i tu w kościele ochrzcił się. Ożenił się potem z wiejską dziewczyną. Potomkowie jego żyją dotychczas w Ostrowie, nazywają się Sztrekiery.
1903 

O dwóch chłopaczkach (z pod Leżajska)

 (Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego)

Pewien pan miał trzy służące, ale że był kawalerem, więc się zalecał do bogatej panny. Gdy się o tym służące dowiedziały, tak ze sobą rozmawiały: ,,Gdyby się pan ze mną ożenił, tobym mu jednym polanem całą czeladź obgotowała", mówiła najstarsza. ,,A ja bym mu jedną nitką całą czeladź obszyła", mówiła średnia. Zaś najmłodsza i najładniejsza mówiła: ,,Gdyby mnie pan wziął za żonę, tobym mu urodziła dwóch ślicznych chłopaków ze złotymi główkami i niebieskimi oczkami". Usłyszał pan tę rozmowę i ożenił się z tą, co mówiła, że urodzi mu dwóch chłopaczków ze złotymi główkami i niebieskimi oczkami". Średnia t. j. ta co mówiła, że obszyje całą czeladź jedną nitką, była bardzo zazdrosna i gdy żona urodziła panu dwóch chłopaczków ze złotymi główkami i niebieskimi oczami, ukradła ich cichaczem, bo pana nie było w domu, a podłożyła swej pani dwa pieski, które suka właśnie zrzuciła. Chłopców zakopała przy bramie, jednego po jednej, drugiego po drugiej stronie i napisała do pana, że żona urodziła dwa pieski. Pan się rozgniewał i kazał swoją żonę żywcem zamurować i zostawić jej mały otwór, którym podawano nieszczęśliwej pani co dzień kawał chleba i dzbanek z wodą, a z niesprawiedliwą służącą żył pan na wiarę. Tymczasem na wiosnę wyrosły pod bramą z tych dwóch chłopaczków dwa nadzwyczaj piękne jawory i pan poszedł ze swoją służącą, aby te jawory oglądnąć. Zobaczyły to jawory i zaczęły wołać za służącą: ,,Ty suko, ty podlico, to z ojcem naszym na wiarę żyjesz, a matka nasza w murach bieduje, a niedoczekanie twoje". Tak trzy razy za nią zawołały. Pańska kochanka aż rozchorowała się, a pan się nad nią użalił i chciał sprowadzić woróżbita. Ale ona mówi: ,,Zetnij tylko te dwa jawory i spal, a zaraz będzie mi lepiej". Pan kazał jawory ściąć i spalić, a kochanka pańska wyzdrowiała.

Przyszła owca i zjadła jeden węglik. Z tego węgla urodziła owca dwa baranki ze złotą wełną, a pan bardzo się cieszył tymi barankami, wrócił do domu i powiedział kochance, że mu się urodziły dwa baranki ze złotą wełną. Ta poszła popatrzeć się na te baranki, lecz zaledwie popatrzyła na ich głowy, zlękła się bardzo, bo baranek jeden mówi: ,,Boisz się ty suko, ty padlico, ty co z ojcem naszym na wiarę żyjesz, a matka nasza w murach bieduje, a niedoczekanie twoje". Tedy kochanka pańska zachorowała, pan chciał posłać po woróżbita, bo się nad nią rozżalił, ale ona mówi: ,,Każ zabić te dwa baranki i rzucić do wody, a ja wyzdrowieję". Pan kazał baranki porąbać i rzucić do wody. Poszła ryba i zjadła jeden kawałeczek z baranka i urodziła dwie złote rybki. Jakaś baba przyszła chusty prać i złapała owe dwie złote rybki do konewki, przyniosła do domu i wylała tę wodę do niecek. Aż tu z tych rybek zrobiły się dwa prześliczne chłopcy ze złotymi główkami i niebieskimi oczami. Baba się ucieszyła, chłopców wykarmiła, a gdy podrośli, dała ich uczyć na krawców. Tak byli ciekawi, że za rok byli najlepszymi krawcami w całej okolicy.

Dowiedział się pan, że u baby są najlepsi krawcy w okolicy, chciał więc swoją czeladź obszyć, zawołał ich więc do swego dworu. Chłopcy przyszli i wzięli się zaraz do roboty. Wieczór przyszedł do nich pan, bardzo mu się chłopcy podobali i zapytał, czy umieją mówić bajki. ,,My umiemy tylko jedną bajkę", powiedzieli chłopcy. ,,Mówcie, a ja będę słuchał". Tedy oni opowiedzieli mu, że był pewien pan, co miał trzy służące; jak te służące ze sobą rozmawiały; jak pan się ożenił z tą, co obiecała urodzić dwóch chłopaczków ze złotymi główkami i niebieskimi oczami; jak się te chłopcy urodzili, jak niedobra druga służąca zakopała je pod bramą, jak z nich jawory wyrosły, jak jawory wołały, jak ich ścięto, jak owca węgiel zjadła i urodziła dwa baranki ze złotą wełną; jak ich kochanka pańska poszła oglądać, co baranek mówił, jak baranki pozabijano, jak rybka zjadła kawałek baranka i urodziła dwie rybki, jak baba rybki te zobaczyła, wzięła do domu, jak w nieckach z rybek tych porobiły się chłopcy ze złotymi główkami i niebieskimi oczami, jak ich baba wykarmiła, wychowała i kazała wyuczyć na krawców. Dalej opowiedzieli, jak ich biedna matka w murach zamurowana siedzi, jak ją żywią chlebem i wodą. Na koniec powiedzieli, jak pan tych krawców zawołał do domu, by czeladź obszyli, choć kochanka pańska obiecywała całą czeladź jedną nitką obszyć, ale tego nie potrafi dokazać.Pan słuchał zdziwiony, odstąpił trzy kroki w tył i zawołał: ,,Dla Boga, kto wy jesteście?" A oni zdjęli ubranie z głowy i rzekli: ,,My twoi synowie, a tyś nasz ojciec, a matka nasza w murach bieduje". Ojciec kazał żonę odmurować, chłopców przygarnął do siebie a kochankę, która mu tyle przykrości zrobiła, złapać i zamurować. Ale ta widząc, na co się zanosi, uciekła w nocy z domu, wtem wpadła do rzeki i utonęła. A pan z panią i z synami żyli szczęśliwi.
1903


 Bajka o zaklętym kruku

(Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego)
(Spisano według opowiadania Anny Grochali z Ostrowa)

Pewien ojciec miał dwoje dzieci, a że mu żona umarła, więc ojciec ożenił się po raz drugi i otrzymały dzieci macochę, która ich biła i na każdym kroku przeklinała. Raz macocha rozgniewała się, uderzyła chłopca kułakiem i zaklęła w niedobrą godzinę: ,,A bodajeś poleciał z czarnymi krukami". W tej chwili chłopiec przemienił się w kruka i wyleciał oknem prosto pomiędzy kruki. Pozostała w domu jeszcze dziewczynka, miała ona zaledwie dwanaście lat, kochała ona bardzo swego brata i rada by mu dopomóc, lecz nie wiedziała jak, dlatego często płakała, a łzy jej przemieniały się w perły, z czego macocha wielką korzyść miała i tym więcej biciem sierotę do płaczu pobudzała. Raz upiekła macocha dwa bardzo dobre placki, dziewczynka wyszła cichaczem z chałupy i poszła w świat. Tak szła przez cały dzień, aż nad wieczorem znalazła się w bardzo ciemnym lesie i tu zabłądziła. Daremnie hukała i nawoływała, nikt się nie odzywał, tylko jakieś dalekie wycie wilków nakazywało jej, by była cicho. Strwożona przedzierała się przez gąszcz leśny, gdy wtem zobaczyła maleńkie światełko, tak szła do owego światełka, szła i szła, aż przyszła do chatki wybudowanej wśród lasu. Chata była postawiona z równych, a nieociosanych pni dębowych. Dziewczyna zapukała do drzwi i wyszła jakaś stara baba i wpuściła ją do chaty, nareszcie zapytała czego chce. ,,Moja dobra kobiecino, bądźcie tak łaskawi i przenocujcie mnie tu", prosiła dziewczyna. Ale kobieta popatrzyła na dziewczynę miłosiernym okiem i mówi: ,,Moje dziecko, czemu ty tu przychodzisz i mnie o nocleg prosisz, ja bym ciebie przenocowała, ale mój syn jest bardzo niedobry, jak ciebie zobaczy, zaraz cię zje". Ale dziewczyna mówi: ,,Niech się dzieje wola Boża, gdzież pójdę moja pani matko, zmiłujcie się nade mną, a przenocujcie, gdzież pójdę ja w nocy, gdzież się sierota podzieję i co ja tu zrobię w tak niebezpiecznym miejscu?" Tedy stara kobieta wypytała ją, gdzie i poco idzie, a na koniec rzekła: ,,Dobrze, ja cię przenocuję, ale muszę cię schować, ale gdzież cię schowam?  Oto wleź w skrzynię, a ja cię tam zamknę. Dziewczyna wlazła, a baba ją zamknęła.

Około północy przyszedł syn i zaczął się pytać: ,,Mamo, mamo, hdeś tu hriszna dusza smerdyt'''. A matka mówi: ,,Synu mój, tu nikt nie był, a choćby i był, to co ci z tego?" Zaczął tedy syn szukać. Matka nie chcąc syna w gniew wprowadzić, opowiedziała mu, że tu nocuje dziewczyna, co szuka swego brata, którego macocha w kruka zaklęła. Syn tedy kazał sobie pokazać tę dziewczynę i stara musiała skrzynię otworzyć, a dziewczyna przestraszona musiała wyleźć. Chłop zrazu oblizał się, lecz gdy jej się bliżej przypatrzył, rzekł: ,,E to macoszyne wychowanie, dlatego to takie suche i za dobrą kurę nie warte, ale cóż robić, jak kury nie ma". I już chciał jej koniec zrobić. Ale na dworze szumiał Wiatr. Ten wszystko słyszał i ulitował się nad sierotą, przyniósł kurę i to jeszcze oskubaną. Baba zgotowała kolację, a do rosołu rzuciła pietruszkę i przona. Baba dała kolację synowi, a trochę zostawiła dla siebie i dla dziewczyny. Na drugi dzień rano przyniósł Wiatr jeszcze jedną kurę na śniadanie. Gdy kura się gotowała, wyszedł Wiatr na dwór i świsnął tak mocno, że z drzew liście opadły, a niektóre nawet połamały się. O sto mil od tego miejsca siedział na jaworze czarny król kruków. Ten usłyszał ów świst przeraźliwy i poznał, że go Wiatr do siebie woła, poleciał zaraz w tamtą stronę, stanął przed wiatrem i zapytał, czego żąda Wiatr tedy mówi: ,,Czy wiesz, gdzie mieszka w twoim królestwie kruk, co powstał z człowieka?" ,,Na razie o tym jeszcze nie wiem, lecz zaraz będę wiedział", rzekł kruk i wyleciał na najwyższy jawor w lesie, tam gdzie miał swoje królewskie gniazdo i kraknął po trzy razy na wszystkie cztery strony świata. I zaczęły się zlatywać kruki, chmara za chmarami ze wszystkich stron świata, a król kruków usiadłszy na samym wierzchołku jaworu, zapytał: ,,Czy wie który z was o takim kruku, co pochodzi z człowieka?" Lecz żaden tego nie wiedział. Aż tu leci stary, krzywy kruk i mówi: ,,Znam takiego kruka, lecz on nie mieszka między nami, ale hen daleko, daleko stąd, na szklanej górze".

Tedy wszystkie kruki rozleciały się na wszystkie cztery strony świata, a Wiatr wrócił do izby i zaczekał, aż dziewczyna zje śniadanie z ugotowanej kury. Potem wziął Wiatr  dziewczynę na swe plecy; zaszumiał straszliwie i stanął z dziewczyną w połowie szklanej góry. Gdy się wysapał, rzekł do niej: ,,Tu na tej wysokości siła moja słabnie, bo tu coraz bliżej słońca i coraz większe gorąco. a góra śliska, że bez mojej pomocy nie wleziesz, lecz ja zabrałem ze sobą pióra z owych kur, bierz je i kładź na każdym kroku po jednym piórku, a ja ci dopomogę, że wyleziemy na górę. Tedy dziewczyna rzucała pod nogi po jednym piórku i szła coraz wyżej, a gdy jej piór nie stało, zawołała: ,,Wiatrońku, Wiatrońku, dopomagaj, bo ja sama nie dam rady. Tedy Wiatr, co przez ten czas wypoczął, zebrał wszystkie siły i dopomógł jej wleźć na górę. Tam stanęli koło chaty zaklętego kruka. Gdy weszła do chaty, nie zastała go w domu, bo poleciał na pole zbierać kłosy do jedzenia, bo on biedaczek, chociaż był krukiem, nie mógł jeść ścierwa i innych kruczych przysmaków. W chacie był wielki nieporządek, izba niezamieciona, piec niepobielony, a w chacie zimno. Wiatr ją pożegnał i tak prędko zleciał na szumy i lasy, że nie miała mu nawet czasu podziękować. Ona tymczasem zapaliła w piecu, nastawiła garnuszek, zgotowała herbatę, nalała w szklankę i nakryła plackiem z domu, a sama schowała się pod łóżko. W południe przyleciał kruk i zadziwił się bardzo, kto mu takie porządki w izbie porobił, ale gdy pokosztował placek mówi: ,,Hm, hm, tu musi być ktoś z mojej rodziny, bo placek ten taki smaczny, jak ten, co go macocha moja piekła w domu". Siostra już nie mogła dłużej wytrzymać z płaczu i wylazła z pod łóżka ta mówi: ,,O mój bracie tać to ja". Brat wyskoczył jej na ramię i pocałował siostrę: ,,A skąd żeś ty się tu wzięła?" pyta. Siostra opowiedziała, jak ją Wiatr przyniósł do tej chaty, jak ona tu w chacie porządki porobiła, a potem zapytała, czy wróci z nią do domu. Brat jednak smutnie głową pokiwał i mówi, że nie może wrócić i zostanie krukiem aż do śmierci, lecz potem dodał: ,,Lecz ty jeżeli zechcesz, możesz mnie z tej niewoli wykupić, ale tylko tym sposobem, gdybyś chciała być 7 lat, 7 miesięcy, 7 dni i 7 godzin niemą". Siostra chętnie na to się zgodziła.

Kruk tedy zniósł ją na dół i pożegnali się. Zaszła ona do królewskiego ogrodu, usiadła sobie pod krzakiem i rwała porzeczki. Nadszedł tą drogą młody królewicz i zobaczył prześliczną dziewczynę. Zaczął do niej mówić, a ona nic, zaczął ją prosić, by przemówiła, a ona nic. Poznał nareszcie, że dziewczyna jest niemą Rozżalony poszedł do matki i rzekł: ,,Spotkałem w ogrodzie prześliczną dziewczynę i bardzo ją sobie upodobałem, lecz na nieszczęście ona niema". Wyszła matka królowa i także ją sobie spodobała i chciała ją sobie wziąć za pokojową. Ale królewicz odrzekł: ,,O nie matko, to być nie może, bo ona musi być moją żoną". Matka jednak na to pozwolić nie chciała i rzekła: ,,Mój synu, tobie nie takiej trzeba żony, ty możesz dostać pannę, co będzie miała złote góry i kraj, na co tobie taka żona, co nic nie posiada, a do tego niema". Ale królewicz matki nie słuchał, tylko wziął dziewczynę do swego pokoju i powiedział, że jak się z nią nie ożeni, to z żadną inną żenić się nie będzie. Potem poszli do kościoła, wzięli ślub i było już po wszystkim. Matka królowa wprawdzie milczała, lecz w duszy zaprzysięgła jej śmierć. Młodzi tymczasem żyli ze sobą szczęśliwie. Matka tym więcej znienawidziła synową, iż nie mogła się z nią rozmówić. Wtem wybuchła wojna. Królewicz, który już został królem, musiał na nią jechać, by bronić kraju. Żona słaba została w domu i urodziła bardzo ślicznego chłopczyka ze złotymi włosami. Świekra tymczasem porozumiała się z akuszerką, chłopca ukradły i wyniosły pod szklaną górę, aby tam umarł z głodu. Kruk tymczasem wziął chłopczyka do swej chaty i tam go wychowywał, aby siostrę pocieszyć, zleciał do jej okna i opowiedział jej rzecz całą. Właśnie pod ten czas miała suka psięta i jedno podrzucili synowej, a stara królowa napisała do syna: ,,Twoja żona urodziła pieska; co z nim zrobić?" Młody król zaraz zmiarkował, że to jakieś podejście, odpisał więc: ,,Żonę pozdrówcie ode mnie, a psa chowajcie, będzie domu pilnował". W parę miesięcy wrócił król do domu, bo już było po wojnie. Wyszła żona naprzeciw niego i chciała się poskarżyć, ale gdy sobie wspomniała swego biednego brata, tylko się rozpłakała przed swoim mężem. Zobaczył król psa i tylko się roześmiał, że go chciano wywieść w pole, lecz o dziecku nic się nie mógł dowiedzieć.

Jakoś za rok pojechał król na polowanie, a żona została w domu i urodziła córeczkę ze złotymi włosami. Niedobra świekra wraz z akuszerką skradły córeczkę i wyniosły pod szklaną górę, aby tam umarła z głodu, a chorej podłożyli kocię. Kruk tymczasem pilnował, porwał dziewczynkę, zaniósł na szklaną górę, gdzie chowała się razem z braciszkiem. Stara królowa tymczasem napisała do syna, że synowa urodziła kocię. Król dobrze wiedział o podejściu matki, więc chociaż się bardzo zmartwił i rozgniewał na matkę, lecz zmilczał i napisał: ,,Niech się chowa, będzie łapał myszy i szczury". Synowa o wszystkim wiedziała, bo ją kruk uwiadomił, że dzieci się zdrowo chowają, lecz jeszcze musiała milczeć. Król przyjechał, popatrzał na kota, uśmiechnął się, lecz nic nie mówił, bo się prawdy nie mógł dowiedzieć. Znów za rok pojechał król na bal, aż do innego króla i nie było go dłuższy czas w domu. Żona tymczasem urodziła znów bardzo ładnego chłopczyka ze złotymi włosami. Niedobre baby znów chłopczyka skradły i porzuciły pod szklaną górę, aby tam umarł z głodu, ale kruk go porwał i chował ze starszym braciszkiem i siostrzyczką. .Matka tymczasem napisała do syna, że żona jego urodziła szczura. List przyszedł właśnie podczas balu. Król się zawstydził i nic nie odpisał. Posłowie wrócili do domu bez listu. Stara królowa ucieszyła się bardzo, że dokazała swego, myśląc, że syn dlatego nie wydał na synową wyroku śmierci, bo mu nie wypadało w obcym miejscu żonę na śmierć skazywać. Kazała więc synową ściąć. Ubrali ją więc w białą suknię i wyprowadzili na obszerny plac. Wtem spostrzeżono z daleka, że król jedzie, a z drugiej strony zobaczyli pana bogato ubranego, co siedział na cudownym koniu i trzymał przed sobą dwóch chłopczyków i dziewczynkę ze złotymi włosami. Przyjechawszy przed młodą królową, zawołał wesoło: ,,Siostro, otóż jestem wybawiony i przywiozłem ci twoje dzieci". Na to nadjechał król, a dowiedziawszy się o wszystkim, sam nie wiedział, czy ma się najpierw cieszyć czy gniewać. U starej królowej tymczasem żółć pękła ze złości i na miejscu umarła. Król tymczasem kazał sprowadzić cztery konie i akuszerkę kazał im do ogonów przywiązać i roznieść po polu. Potem oboje t. j. król i królowa usiedli do powozu, a do drugiego siadł brat z dziećmi i pojechali do pałacu, tam się cieszyli, jedli i pili i żyli, żyli, żyli aż do samej śmierci.
1903


Opowiadanie starego żołnierza o cesarzu .Józefie

(Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego)

Był raz jeden niedobry kapitan, co za najmniejszą rzecz kazał żołnierzom sypać kije. W tym samym batalionie służył już kilka lat stary żołnierz nazwiskiem Jordan. Trafiło się raz, że żołnierze wyfasowali z magazynu nowe kabaty, a Jordanowi dostał się kabat bez jednego guzika. Jordan zameldował się u kapitana, że u kabata brakuje jeden guzik. ,,Jak nie ma, to sy kup", krzyknął kapitan. Ale żołnierzowi za swoich pięć krajcarów trudno było guzik kupić. Gdy na drugi dzień zameldował się żołnierz do raportu bez guzika, kazał mu kapitan dać 10 kijów. Ale to nie pomogło, bo żołnierz mówił, że jemu się należy kabat z guzikiem, bo cesarz każe wszystkie guziki do kabatów przyszywać. I znów przyszedł do raportu bez guzika. Tedy kapitan kazał dać żołnierzowi aż 50 kijów. Tego jednak było już Jordanowi za dużo. Nie mówiąc nic nikomu, zebrał się wieczorem, przypasał szablę i poszedł prosto piechotą aż do Wiednia ze skargą na niedobrego kapitana. Droga prowadziła przez wielki las. Żołnierz był  już kilka dni w marszu znużony i głodny, aż tu w środku lasu zobaczył jakiegoś młodego strzelca w zielonym ubraniu. Żołnierz pozdrowił go, ten mu odpowiedział grzecznie i tak zaczęli ze sobą rozmawiać: ,,Co ty tu sam jeden w tym lesie robisz?" zapytał strzelca żołnierz, a strzelec odpowiada: ,,Cesarz w tym lesie polował, ja należałem do jego świty, lecz zapędziłem się sam jeden w las, zabłądziłem i nie wiem, gdzie jestem". ,,A to dobrze, pójdziemy razem we dwóch, będzie nam weselej". W drodze opowiedział żołnierz strzelcowi swoją sprawę i mówił, że idzie do cesarza na skargę. ,,No to dobrze", mówi strzelec, ,,ja znam cesarza i ułatwię ci przystęp do niego, mieszkam bowiem w samym pałacu". Nie wiedział żołnierz, że to był sam cesarz Józef. Tymczasem poczęło się zmierzchać. Cesarz miał w blaszanej flaszce wódkę, dał ją żołnierzowi, ten ją wypił i tak szli dalej. Tymczasem już i noc zapadała, a tu nic nie widać. Aż raptem zobaczyli światełko, zbliżyli się ku niemu i zobaczyli chatę. Weszli do środka i zastali tam starą babę, co w wielkim kotle jeść gotowała. Podróżni posiadali na ławce i prosili o nocleg. Baba popatrzyła na nich z podełba i zapytała: ,,Dobrze, a macie pieniądze?" ,,Mamy", rzekł strzelec. W tem weszła do izby młoda może piętnastoletnia dziewczyna, a baba mówi do niej: ,,Kaśka, daj miskę, trzeba panom dać jeść". Kaśka przyniosła miskę, baba nakładła tam warzochą mamałygi, pomaściła słoniną i dała im jeść. Żołnierz zaraz wziął się do jedzenia, lecz strzelcowi jakoś to nie smakowało. ,,Panicz" pomyślał sobie żołnierz i zerknął na dziewczynę, bo mu się bardzo podobała. Ale i dziewczynie żołnierz się podobał, bo był przystojny, a wąsy miał od ucha aż do ucha. Zbliżyła się więc do żołnierza i szepnęła: ,,Uciekajcie stąd, bo tu mieszkają zbójcy i dla nich to gotujemy wieczerzę". ,,A ilu ich tu jest?" ,,Dwunastu", mówi dziewczyna. Obaj tedy zmieszali się bardzo, lecz, uciekać nie mogli, bo nie wiedzieli nawet, gdzie się znajdują. Wyszedł żołnierz za chatę i zobaczył toczydło, kazał strzelcowi toczydłem obracać, a sam wyostrzył sobie szablę, jak brzytwę. Ale strzelec cały dzień błąkał się bez pożywienia, do czego nie był przyzwyczajony, oświadczył, że bić się nie będzie, bo chory. ,,To idź się połóż", mówi żołnierz ,,a jakoś to będzie". Strzelec się położył. Jakoś około jedenastej godziny w nocy przyszli zbójcy. Było ich dwunastu. Straszni, rozczochrani z nożami za pasem. Przy wstępie zaraz zapytali: ,,Ktoś ty?" ,,To samo co i wy". ,,A tamten?" ,,l on chce być tym samym, ale teraz chory, bośmy zrobili kawał drogi, idziemy aż z Polski". ,,No to dobrze, siadaj z nami". Żołnierz siadł i zaczęli wszyscy jeść i pić, a wódki, wina, mięsa było pod dostatkiem. Podczas kolacji każdy z nich chwalił się co umie, a żołnierz wtedy wstał i zapytał: ,,A który z was potrafi taką sztukę, że wypije cały kocieł gorącej wódki ?" A gdy nikt się nie odzywał, rzekł żołnierz: ,,Ja to potrafię". ,,Zgoda", wrzasnęli zbóje. Nastawili duży baniak z wódką, podłożyli ognia i czekali, aż wódka zakipi. Wtedy żołnierz ów baniak za obydwa ucha podniósł do góry, stanął przy stole i zawołał: ,,Na zdrowie wasze !" A zbóje siedząc w koło wybałuszyli na niego oczy. Aż ten jednak chluśnie wódką między nich, tak im wszystkim ślepaki zalał. Ej jak porwie wtedy swoją szablę, jak zacznie rębać, to za małą chwilę wszystkim łby poucinał. Baba ze strachu uciekła, za to Kaśka była uradowaną. Nad ranem poszli obaj podróżni dalej, z Kaśką się pożegnali, a żołnierz ją prosił, by na niego zaczekała, gdy będzie wracać od cesarza. Nad wieczorem byli już niedaleko Wiednia, lecz tu ów strzelec gdzieś żołnierzowi znikł. ,,Niech sobie idzie", pomyślał żołnierz i machnął ręką.

Na drugi dzień skoro świt, oczyścił sobie żołnierz swój kabat bez guzika i idzie prosto do cesarskiego zamku. Nad bramą był orzeł cesarski, zaś obok bramy stali żołnierze na warcie. Jordan myślał, iż go żołnierze tam nie puszczą, lecz ci ujrzawszy go sprezentowali broń i krzyknęli: ,,Gweraus!" .Jordan myślał, że za nim idzie jaki generał i oglądnął się, ale nikogo nie widział i pomyślał: ,,Kiej tam sto diabłów, a tu co za moda, by przed gemajnem gweraus krzyczeć". Nie wiedział o tym, że tu w zamku już go czekali, a żołnierze mieli rozkaz, że jak zobaczą żołnierza bez guzika, aby gweraus krzyczeli, jakby przed jakim generałem. Przy drugiej bramie już z daleka czekali żołnierze i także prezentowali broń, to samo i przy trzeciej. W sieniach pałacu cesarskiego wyszedł oficer i bardzo grzecznie zaprowadził go go sali, gdzie siedział sam cesarz na tronie. Na głowie miał złotą koronę, a był ubrany w złocisty płaszcz, tak, że go żołnierz nie poznał. Żołnierz ukląkł na jedno kolano, a potem wstał i opowiedział mu swoją sprawę z guzikiem. Cesarz wysłuchawszy do końca odrzekł: ,,No to wszystko bardzo pięknie, ale mój kochany, tu przyszła na ciebie skarga, żeś ty z moim dworzaninem nie bardzo pięknie się obchodził, kazałeś mu nawet toczydło obracać". Żołnierz się zmieszał z początku, ale zaraz pomiarkował, że go ów strzelec nie słusznie skarżył, więc mówi: ,,Prawda najjaśniejszy panie, żem mu kazał korbą kręcić, ale dlaczego nie powiedział on tego, na co ja swoją i jego szablę ostrzył, czemu to nie przyznał się, że ze strachu przed zbójcami zachorował?" Cesarz uśmiechnął się, wstał z tronu i rzekł: ,,Pójdę ja go zawołać, a tedy dowiemy się prawdy", i wyszedł. Czeka żołnierz jakiś czas, aż tu wchodzi do komnaty znajomy mu strzelec, a żołnierz mówi do niego: ,,Hej ty, coś ty tam przed najjaśniejszym panem na mnie nabrechał". W tem poznał, że to sam cesarz i pierwszy raz w swym życiu zląkł się. Ale cesarz poklepał go po plecach i mówi: ,,No, no, nie bój się, ale chodź ze mną zjeść obiad, a będzie nam weselej". Żołnierz poszedł. Zaraz w drugiej komnacie stał wielki stół, a na nim przeróżne rzeczy do jedzenia i do picia, a wszystkie takie dobre i smaczne, że nie dziwota, że cesarz w jaskini zbójców nie chciał jeść mamałygi ze słoniną. Obok stołu stali oficerowie i generałowie. Cesarz nalał kieliszek i mówi: ,,Niech żyje fraiter Jordan!" i szturknął się z nim kielichem. Gdy wypili i przekąsili, znów podniósł cesarz kielich i mówi; ,,Niech żyje kapral Jordan!" Potem znów zawołał cesarz: ,,Niech żyje firer Jordan!" a w końcu znów: ,,Niech żyje feldfebel Jordan!" i znów szturknęli się kielichem. Myśli sobie żołnierz: ,,A to dobrze, byłem prostym gemajnem, a tu już jestem feldfeblem, ciekawym, co powie na to mój kapitan". W tem podnosi cesarz znów kielich i mówi: ,,Niech żyje lajtenant Jordan I" Na te słowa porwali się wszyscy oficerowie i generałowie, podnieśli swoje kielichy, szturknęli się z nim także, uściskali go jak swego kolegę i zasiedli do obiadu. Cesarz podnosi znów kielich i mówi: ,,Niech żyje oberlajtnant Jordan!" a potem znów: ,,Niech żyje kapitan Jordan!" Obiad zbliżał się do końca, a cesarz zawołał: ,,Niech żyje major Jordan!" a potem: ,,Niech żyje oberst Jordan!" Aż nareszcie przy samym końcu zawołał cesarz: ,,Niech żyje generał Jordan!" Wtedy przyszli wszyscy generałowie, szturknęli się z nim znowu i życzyli szczęścia. Zaraz przyniosła służba generalskie ubranie, co już było przygotowane i żołnierz musiał się natychmiast w nie ubrać. Drugiego dnia dostał dużo pieniędzy na drogę, kompanię wojska i wracał do domu, by objąć komendę nad wojskiem, w którym służył, jako prosty żołnierz. Po drodze wstąpił do owej zbójeckiej gospody i zabrał Kaśkę ze sobą. Gdy przyjechał na miejsce, kazał najpierw zawołać swego kapitana. Ten o niczym nie wiedział, że Jordan już generałem, a odznaczył go w książce wojskowej jako dezertera i gdyby go byli złapali, dostałby kulą w łeb. Kapitan wszedł i poznał Jordana, lecz nim wyszedł z podziwu, kazał go Jordan położyć na ławę i oddać wszystkie kije otrzymane od niego naraz, było ich cała kopa. Oj nie smakowało to kapitanowi. Potem go gdzieś przenieśli w świat za oczy, gdzie go nikt nie znał. A dobrze mu tak, niech nie każe bić biednych żołnierzy. Potem generał Jordan ożenił się z Kaśką, która została panią generałową, taj koniec.
1903


Jak baba skargę pisała

(Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego)

Pewna baba zasadziła trzy grządki kapusty, aż raz przyszła pańska krowa i wszystką kapustę zjadła. Baba wysłała swego chłopa do pana, by za kapustę zapłacił. Chłop poszedł do dworu, ale jakoś tak się niegrzecznie znalazł, że pan się rozgniewał i kazał mu dać dziesięć kijów na ławie. Przyszedł chłop do domu i powiedział, co go spotkało. Baba tedy mówi: ,,Jeżeli tak, to ja napiszę skargę do króla, a ten nas sprawiedliwie rozsądzi". Ba, ale baba pisać nie umiała. Poszła jednak do miasta, kupiła papieru i ołówek. Chłop zastrugał ołówek ośniakiem, i baba wzięła się do pisania. Namalowała najpierw trzy grządki kapusty, koło kapusty krowę z rogami, pod spodem namalowała ławkę, a na niej chłopa i dziesięć kresek. Z tym papierem kazała chłopu iść prosto do króla. Idzie tedy chłop, a droga wypadała przez wielki las. W środku lasu zobaczył chłop jakiegoś pana i mówi: ,,Pochwalony Jezus Chrystus". ,,Na wieki wieków Amen" mówi pan i pyta: ,,A gdzie to idziecie człecze?" ,,Do króla." "A po co?" ,,Ze skargą na pana." ,,A cóż to za skarga?" Chłop wyciągnął z za pazuchy papier, cały pomnięty i posmarowany i pokazuje panu. Pan zobaczywszy jakieś smarowidło i kulasy, pyta: ,,Cóż to ma znaczyć?" Chłop tedy mówi, że tę skargę pisała j ego baba i tłumaczy: ,,To są trzy grządki kapusty, a tu jest pańska krowa, co mi kapustę zjadła, a ten na tej ławce, to ja sam, a te kreski to są batogi, co ja dostał". I opowiedział panu całą sprawę. ,,No, no", mówi pan, ,,idź do króla, a on ci da sprawiedliwy wyrok".

Chłop poszedł, nie wiedząc o tym, że to był sam król, co właśnie w tym lesie polował, a nazywał się Jan. Na drugi dzień król siedział na tronie, a koło niego dwunastu panów. Chłop króla nie poznał, bo król miał na głowie złotą koronę, żółte buty z ostrogami i czerwony płaszcz, dał chłop swoją skargę pierwszemu panu, ten popatrzył na papier, chciał go wypędzić, ale król kazał sobie ową skargę podać. Tedy pan podał tę skargę drugiemu panu, ten trzeciemu, aż dwunasty dopiero oddał ją królowi. Wszyscy na skargę patrzyli, lecz żaden nie wiedział, co to ma znaczyć. Król zawołał chłopa do siebie i mówi: ,,Tyś miał trzy grządki kapusty". ,,Tak najjaśniejszy królu". ,,Pańska krowa zjadła ci ją". ,,Tak najjaśniejszy królu". "Tyś poszedł do pana i dostałeś dziesięć batogów". ,,Tak najjaśniejszy królu". ,,Otóż" mówi król, ,,wracaj do domu, weź swoją babę i dzieci i przyjdź do mnie, dostaniesz chałupę, grunt, krowę i dziesięć dukatów, a z twoim panem to ja się sam rozmówię". Ucieszony chłop wrócił do domu i mówi: ,,No, jaki to mądry król, umiał moją skargę przeczytać, a ci panowie tylko gębę rozdziawili. Nie wiedzieć, na co to król koło siebie żywi, kiedy oni czytać nie umieją".
1903


Przebiegła macocha

(Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego)

Pewna macocha miała dwoje pasierbów i jedno swoje własne dziecko, a chcąc się pokazać, jaka ona dobra dla pasierbów, upiekła dwa kołacze i dała je pasierbom, a swemu dziecku nic nie dała. Ale dając im te kołacze, rzekła do nich: ,,Widzicie, jak ja was kocham, nawet lepiej, niżeli swoje własne dziecko, bo wam dałam po kołaczu, a swemu nic, dajcież tedy po połowie memu dziecku". Posłuszne pasierby podzieliły się po połowie i zostało im po połówce, a dziecko macochy miało dwie połówki, to jest cały kołacz.
1903


O sierocie

(Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego)

Pewnej sierocie umarła matka. Ojciec ożenił się z drugą żoną. Macocha miała swoją córkę, a sierotę biła, jeść nie dawała, na koniec zdarła z niej ubranie i wśród zimy na dwór wypędziła. Idzie biedna sierota a płacze i płacze, tak zaszła do lasu. Lecz Matka Boska słyszała płacz biednej sieroty, nakarmiła ją, dała jej dużo jabłek i gruszek, koszulinę białą, niebieską sukienkę, chuścinę na głowę i buciki. Sierota wróciła do domu. Ale zazdrosna macocha odebrała jej jabłka i gruszki, zdarła z niej ubranie i znów nagą na dwór wypędziła. Sierota poszła do lasu i zaczęła płakać. Matka Boska usłyszała, zaraz się jej zjawiła i dała jej jeszcze piękniejsze ubranie i jeszcze więcej gruszek i jabłek. Sierota poszła do domu. Niedobra macocha znów jej wszystko odebrała, wybiła i wypędziła. Idzie biedna sierota do lasu i płacze. Macocha i ojciec wyszli cichaczem za nią, aby widzieć, gdzie ona pójdzie. Sierota zaszła do lasu, a Matka Boska pokazała się jej w całej jasności i mówi: ,,Kiedy macocha twoja taka niedobra, a ojciec niedbały, przeto nie będziesz im już zawadzać, lecz wezmę cię do siebie." Macocha i ojciec widzieli Matkę Boską, jak im palcem pogroziła, a gdy zniknęła, poszli z wielkim strachem w to miejsce i zobaczyli martwe ciało sieroty i wielki zapach w lesie. Sierotę wzięli do domu i pochowali ją bardzo ładnie.
1903


Zagadka

(Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego)

Jechał raz cesarz drogą i zobaczył człowieka, co siedział nad rowem i płakał. Zatrzymał się cesarz i pyta: ,,Czego płaczesz" ,,A jakżeż nie mam płakać, kiedy żaden z moich trzech synów nie udał mi się, jeden z nich jest złodziejem, drugi rozbójnikiem, a trzeci dziadem, u mnie zaś na dachu śnieg, a we młynie nie mam ani jednego kamienia". ,,Nie rozumiem ciebie" rzekł cesarz. ,,A no" odpowiedział ów człowiek: ,,jeden z mych synów jest adwokatem, drugi doktorem, a trzeci nauczycielem, włosy mi pobielały, a w gębie nie mam ani jednego zęba".
1903


(Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego)

—  Kobiety, którym dziecko umarło, nie ważą się jeść przed świętem Matki Boskiej Jagodnej (2. lipca) żadnych jagód. Zapytane o przyczynę odpowiedziały mi: ,,W dzień Matki Boskiej Jagodnej rozdaje Najświętsza Panna dzieciom będącym w raju jagody. Wszystkie dzieci dostają jagody, z wyjątkiem tych, których matka na tym świeci już je kosztowała. Do takich mówi Matka Boska: ,,Były dla ciebie jagody, ale je twoja matusia zjadła". Z tego samego powodu przed Spasem (18. sierpnia) nie jedzą kobiety jabłek i gruszek. I to nie tylko kobiety wiejskie, ale nawet wykształcone i inteligentne panie, trzymają się tego zwyczaju. 
1903

Skąd się wzięły grzyby (huby), pszczoły i osy?

(Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego) 

Szedł raz Pan Jezus ze św. Piotrem i Pawłem. Wszyscy trzej szli od samego rana do wieczora i byli bardzo głodni. Aż tu w kieszeni znalazł św. Paweł kawałek suchego chleba, cofnął się wtedy, szedł z tyłu za Panem Jezusem, taj cichaczem włożył kawałek chleba do gęby (huby). Pan Jezus to widział, chociaż się nie patrzył i zapytał św. Pawła, a ten nie mógł zaraz odpowiedzieć, bo miał gębę zatkaną chlebem, musiał więc chleb wypluć, tak było kilka razy. Zaraz z tego wyplutego chleba z gęby powstały grzyby, inaczej huby. Został jednak Pawłowi jeszcze kawałek owego suchego chleba i już go niósł do gęby.  Wtem Pan Jezus obrócił się, a Paweł zląkł się bardzo i rzucił chlebem, ale jakoś tak nieszczęśliwie, że skaleczył Panu Jezusowi rękę i wyszła kropla krwi i spadła na chleb. Zląkł się św. Paweł, ale Pan Jezus rzekł: ,,Z tego chleba i krwi mojej będzie najsłodszy pokarm dla człowieka". I zaraz ów chleb przemienił się w plaster miodu. Zarazem stworzył Pan Jezus pszczoły i kazał im miód robić. Diabeł śledził Pana Jezusa na każdym kroku, pokosztował miód i aż się zapomniał, że miód taki dobry. Chciał i on coś podobnego zrobić. Tak majstrował przez kilka dni i wymajstrował osę, ale osa nie chciała miodu robić. Rozzłościł się tedy i rozerwał osę na pół. Ale wnet przyszła mu złośliwa myśl do głowy: ,,Wprawdzie osa miodu nie robi, ale za to niech dobrze ludzi kąsa", i zlepił oba kawałki osy. Dlatego też to osa jest w połowie jakby przewiązana. (Powiastkę tą słyszałem opowiadaną po rusku).
1903


Dwaj kumowie Mazur i Rusin

(Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego) 

Żyło raz dwóch kumów Mazur i Rusin. Raz Mazur zaprosił Rusina do siebie na praźnik. Postawił przed nim żur i prosi jeść, a Rusin mówi: ,,Diakuju". Tedy Mazur schował żur, a przyniósł mięso. Rusin mówi: ,,Diakuju". Schował Mazur mięso, a przyniósł kiełbasę. ,,Diakuju" mówi Rusin. Potem były pierogi, kapust.a i gomółki, a Rusin za wszystko: ,,Diakuju". Tak samo było i z piciem. Po uczcie pojechał Rusin głodny do domu i mówi do żony: ,,U toho kuma Mazurie wsio buło, tylko prynuki ne buło, a poczekaj psiakrou pryjidesz ty do mene". Przyjechał Mazur do Rusina na praźnik. Przyniósł Rusin w misce barszcz i postawił przed Mazurem. Ten nie dał się prosić i zjadł barszcz. Potem przyniesiono i mięso i kiełbasę i kapustę, a Mazur jadł, aż mu się uszy trzęsły. Gospodyni widząc to, chciała przynajmniej ocalić pierogi i schowała je na pikołek, ale Mazur nie chciał pierogom podarować i na wszystko miał baczne oko, rzekł więc do Rusina: ,,Wiecie co kumie, mnie się zdaje, że moja chałupa krótsa od wasej i to tak ze ode mnie do tych pierogów na piecu byłoby akurat". Rusin się zawstydził i postawił na stół pierogi, ale że mu ich było szkoda, wyszedł do stajni, odwiązał kumowego konia i nastraszył batem. Koń uciekł, a Rusin wbiegł do chaty i mówi: ,,O kumońku! wasz kiń wtik. Mazur wtedy chap za pierogi, wsypał je za pazuchę i mówi: ,,To będę miał na drogę". A wybiegłszy na drogę, zapchał gębę pierogiem i woła: ,,Cioch, cioch, cioch!"
1903


Dlaczego niedźwiedź podobny do człowieka?

(Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego) 

Pewien młynarz chciał nastraszyć Pana Jezusa. Schował się pod most i zaczął ryczeć. Pan Jezus się rozgniewał i rzekł: ,,Będziesz więc zawsze postrachem ludzi i będziesz ryczał". Natychmiast porósł młynarz kudłami i uciekł do lasu. Kto nie chce temu wierzyć, niech się popatrzy na tylne nogi niedźwiedzie, to zaraz pozna, że niedźwiedź pochodzi od człowieka.
1903


Czy przechrzta będzie w niebie?

(Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego) 

Wychrzczony Żyd nigdy do nieba nie pójdzie. Tam bowiem przy bramie niebieskiej stoi święty Piotr i święty Mojżesz i obaj żyją w zgodzie. Gdy kto wchodzi do nieba, patrzy święty Piotr, czy ma krzyż na czole, Mojżesz zaś patrzy, czy jest obrzezany. Przechrzta ma oba te znaki na sobie. Piotr widząc krzyż, mówi: ,,To mój", Mojżesz widząc obrzezanie mówi: ,,To mój". I tak powstaje swarka. Ale w końcu mówią: ,,Co przez takiego durnia mamy się kłócić? Hybaj do piekła". No i wypędzają go.
1903


Dlaczego kłos na zbożu jest tylko na dłoń?

(Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego) 

Dawniej zboże rosło w ten sposób, że całe źdźbło od dołu, aż ku górze było pokryte ziarnem. Lecz ludzie ziarna nie szanowali, a jedna baba była na tyle głupią, że umyślnie piekła placki, aby nimi dziecko z niechlujstwa oczyszczać. Gdy to Pan Jezus zobaczył, rozgniewał się bardzo i chciał zupełnie ziarna na źdźble zniszczyć, ale Matka Boska schwyciła tedy jedną ręką za kłos i mówi: ,,Zostaw jeszcze dla psa i kota". I tak się stało. To zboże więc, co mamy, nie jest nasze, ale należy do psa i kota.
1903


Dawniej wiedzieli ludzie, o godzinie swej śmierci

(Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego) 

Raz szedł Pan Jezus ze świętym Piotrem i zobaczyli, jak chłop powrosłem ze słomy złamane koło wiązał: ,,Dlaczego nie naprawisz koła porządnie?" pyta Pan Jezus. ,,A na cóż, wszak jutro i tak umrę, więc szkoda mej roboty". Wtedy Pan Jezus obrócił się do świętego Piotra i mówi: ,,Widzisz Piotrze, jak to źle, gdy ludzie wiedzą o godzinie swej .śmierci, jak o nic nie dbają. Przeżegnał świat i od tego czasu nikt nie wie, kiedy umrze.
1903


Czyja ja?

(Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego) 

Tomek miał bardzo głupią żonę i chciał się jej pozbyć. Raz upoił ją dobrze, a gdy baba zasnęła, ogolił jej głowę i zaniósł babę nad rzekę. Przebudziła się baba i czuje, że włosów nie ma na głowie i mówi: ,,Czyjaż ja? czy ja Tomkowa, czy ja nie Tomkowa, Tomkowa żona miała włosy, a ja nie mam?" Tymczasem nadszedł Tomek, a baba go pyta: ,,Tomek, czy je twoja baba w domu?" ,,A jest". ,,Co robi?" ,,Chusty pierze", mówi Tomek. Baba tedy nie wiedząc, czyją jest własnością, skoczyła do rzeki i utonęła.
1903


Dlaczego mówią ślepy Mazur?

(Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego) 

Bo jak się Mazur urodzi, to przez dziewięć dni nie widzi, przez ten czas trzyma go matka pod makutrą. Raz było sto Mazurów i szli na wojnę. Za górą stali nieprzyjaciele, lecz Mazury nie wiedzieli, ile ich było, rzekli więc; ,,O psią krew, chodźmy na ślepo". Poszli, wpadli i wybili.  Okazało się tedy, że nieprzyjaciół było dziesięć tysięcy. Stąd nazywają ślepy Mazur, bo na ślepo szli na śmierć.
1903


Jak się Mazur spowiadał?

(Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego) 

Pewien młody Mazur, chłopak czternastoletni, szedł do spowiedzi, ale jeszcze nigdy nie widział księdza, ani kościoła. Matka tedy pouczała go, że kościół leży za rzeką na pagórku, idzie się do niego po schodach, ksiądz zaś chodzi biało ubrany, on wyspowiada, da rozgrzeszenie i koniec. Mazurzysko szedł całą noc, nad ranem ujrzał rzekę, a po drugiej stronie za mostkiem stał wodny młyn. Widząc taki niezwykły budynek za rzeką, jął się przypatrywać co to jest, aż na schodkach zobaczył omączonego młynarza. Mazur myślał, że to ksiądz, ukląkł więc na schodkach i zaczął się modlić. ,,Czego chcesz? pyta młynarz. ,,Ja się chciał wyspowiadać" . ,,A cóżeś ty zrobił?" ,,O ja nieraz matce jajca kradł, a ojcu grosaki ". Aj jak porwie młynarz za kostur, jak pocznie hacmolić, Mazur w krzyk i w nogi. Przychodzi do domu, a matusia go pyta: ,,Ha cóż! już spowiadałeś się?" "Ha no, a cóż!" ,,A dali ksiądz rozgzesenie?" ,,A no doli, aż mnie kości bolą, tak mnie wyhacmolił". ,,Taze ksiądz nie biją, gdzieześ ty był?" "No za zeką, na schodkach, za mostem". ,,A widziołeś ksiądza?" ,,A widzioł, taki był bioły". "A widziołeś ty Matmikę Bozą, a Jezuska?" ,,A widzioł i słyszoł, Mateńka Boza mówiła: hur, hur, hur, a Jezusek: pytu, pytu, pytu, pytu".
1903


Dlaczego po rusku miaso, a po polsku mięso?

 (Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego)

Raz szedł ruski kot z lasu i niósł ptaka, spotkał go polski kot i pyta: ,,Co niesiesz'?" ,,Miaso" powiedział ruski kot, rozdziawił pyszczek, a ptak mu z pyszczka wyleciał. Polski kot chapnął ptaka i uciekł. - Znów idzie polski kot z lasu i niesie ptaka, spotyka go ruski kot i pyta: ,,Szczo nesesz? Polski kot obawiając się, by mu przyjaciel jego nie wydarł ptaka, trzymał go mocno w zębach i mówi: ,,Mięso".
1903


Ze wszystkich rzemieślników Pan Jezus najlepiej kochał stolarzy

 (Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego)

Bo święty Józef sam był stolarzem, a Pan Jezus w robocie mu nieraz dopomagał. Przekazał przeto, by stolarze pracowali od siódmej do piątej. Święty Piotr jednak, gdy pisał prawa dla stolarzy, pomylił się i napisał, że stolarze mają pracować od piątej do siódmej, a zatem podwyższył im niechcący o cztery godziny więcej dziennej pracy. Stolarze na tym jednak nic nie tracą, bo im łatwiej do nieba się dostać, niżeli innym rzemieślnikom, bo ich święty Józef proteguje, ale fuszery łaski u świętego Józefa nie mają.
1903


Dlaczego Matka świętego Piotra jest w piekle?

 (Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego)

Bo za życia była bardzo nie dobra. Święty Piotr jest we wielkich łaskach u Pana Jezusa, prosił Go więc raz za swoją matką, by mogła wyjść z piekła. Pan Jezus kazał tedy szukać po księgach niebieskich, co Piotrowa matka dobrego uczyniła na tym świecie. Po długiem szukaniu znaleziono nareszcie, iż raz rzuciła za ubogim ze złością maleńką cebulkę. Ubogi ją porwał i zjadł. Spuszczono więc do piekła ową cebulkę na sznurku, aby Piotrową matkę stamtąd wyciągnąć. Ta czepiła się za cebulkę i tuj tuj byłaby już z piekła wylazła. Ale inne dusze widząc to, poczepiały się jej za nogi, chcąc także z piekła wyleść. Tedy niedobra baba wrzasła: ,,To moja cebulka" i zaczęła nogami fikać. Wtem cebulka się urwała i niedobra baba wraz z cebulką wpadła znów do piekła. Pan Jezus rzekł tedy do świętego Piotra: ,,Widzisz Piotrze, jaka twoja matka była za życia, taka i po śmierci".
1903


Dlaczego Polacy lubią się bić, Rusini kraść, a Ormianie są bogaczami?

 (Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego)

Gdy żydzi Pana.Jezusa schwycili i do więzienia wtrącili, zeszli się Polacy, Rusini i Ormianie na naradę, by Pana Jezusa z więzienia wydobyć. Polacy mówili: ,,Chodźmy Go odbić," Ormianie mówili: ,,Wykupmy Go", a Rusini mówili: ,,Najlipsze wykrasty". Lecz Pan Jezus za ludzkie grzechy musiał umrzeć, bo tak chciał. Po zmartwychwstaniu rzekł do nich: ,,Wy Polacy chcieliście mnie odbić, będziecie się więc bili do skończenia świata, wy Ormianie chcieliście mnie wykupić, będziecie więc bogaczami do skończenia świata, wy zaś Rusynki Bożi chcieliście mnie wykraść, budete otże złodijamy pokon wika".
1903


Dlaczego Żydzi nie chcą jeść świniny?

 (Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego)

Bo to ich ciocia. Żyd bardzo się za to gniewa, jeśli mu kto pokaże świnię i powie: ,,Patrz, jaka twoja ciocia ładna!" -Pewnego razu chcieli się Żydzi dowiedzieć i wypróbować, czy Pan Jezus jest wszechwiedzącym, schowali więc swoją ciocię wraz z dziećmi pod koryto i złośliwie zaczęli się pytać: ,,Zgadnij, kto tam jest pod korytem" ,,A cóż innego, jak nie świnia z prosiętami". Żydzi zaczęli się śmiać i odkryli koryto, wyskoczyła tedy z pod koryta świnia z prosiętami. Dlatego też Żydzi od tego czasu nie jedzą świni, bo się boją, by swojej cioci nie zjedli.
1903


Dlaczego ziemia jest czarną?

 (Bajki, Legendy i opowiadania ludowe z powiatu Sokalskiego)

Gdy Pan Bóg stworzył ziemię, była ona zupełnie przeźroczystą i świeciła jak brylant, tyle jest w niej drogich kamieni, złota i srebra. Później dopiero stała się czarną i nieprzeźroczystą, jak jest teraz, a to dlatego, bo ją przeklął Kain. Gdy Kain zabił Abla, chciał go ukryć w ziemi, lecz nie mógł tego dokazać, chociaż głęboką jamę wykopał, bo wszędzie i zawsze było widać ciało zabitego brata. Rozzłoszczony Kain zawołał tedy: "Przeklęta ziemio, czemu nie jesteś czarną" I ziemia stała się od tego czarną, bo jest przeklętą.
1903


Góra Zamkowa

Uwięziona księżniczka na zamku kartuskim

(Podanie ludowe)

O Górze Zamkowej, położonej tuż koło Kartuz, przy szosie do Sulęczyna, krąży w śród ludu kaszubskiego mnóstw o różnorodnych legend, mniej lub więcej szerszemu ogółowi znanych. Podania te, świadczące o bujnej wyobraźni tego ludu , mówią o duchach pokutujących i krążących w około tej tajemniczej góry, o pięknej księżniczce Damrawie, co to nie chciała wyjść za obcego je j sercu księcia, o dziewicy błąkającej się nocami po górze i odmawiającej jakieś modlitwy, o zapadłym i przeklętym zamku i t. p. 

Charakterystyczne jest podanie, dotyczące księcia Świętopełka i jego córki. Córkę tego potężnego władcy Pomorza, słynącą z nadzwyczajnej urody, porwali rycerze i uprowadzili ją na zamek kartuski. Zrozpaczony książę czynił wszystko, aby uprowadzoną córkę odzyskać. Zebrał więc wojsko swoje i na czele licznego oddziału doborowych rycerzy ruszył w stronę Kartuz. Przybywszy na miejsce, książę wraz z wojskiem otoczył zamek silnym łańcuchem, pragnąc go zdobyć szturmem. 

Oblężenie trwało długo i nie przyniosło księciu spodziewanego zwycięstwa. Wówczas Świętopełk, ufny w pomoc bożą, zwrócił się do jednego z zakonów z prośbą, aby zakonnicy pomodlili się na jego intencję. Mnisi przez trzy dni i trzy noce trwali w modlitwie. Trzeciego dnia wreszcie zerwała się burza. Błyskawice raz po raz rozjaśniały niebo oślepiającym blaskiem , a gromy napełniały rozległe bory, pełne dzikiej zwierzyny, głuchym , złowrogim hukiem . Wiatr, o niebywałej wprost sile, hulał bezkarnie po kniejach i lasach, górach i dolinach , siejąc wokół wielkie spustoszenie. Podczas takiej zawieruchy nadleciały niespodziewanie dwa białe jak śnieg łabędzie i pofrunęły ku księżniczce uwięzionej na zamku, a przebywającej w tej właśnie chwili na dziedzińcu zamkowym. Łabędzie porwały księżniczkę i uniosły ją w bezpieczne miejsce, blisko obozu uszczęśliwionego ojca.

Burza, która w międzyczasie była przycichła, rozpętała się teraz na nowo i szalała ze zdwojoną siłą. Piorun y biły coraz częściej. W pewnej chwili grom uderzył w wyniosły zamek i zapalił go. W mgnieniu oka cały zamek wraz z przylegającymi doń zabudowaniami stanął w płomieniach. Z pięknego gmachu nie pozostało nic. Ogień zniszczył wszystko, nie oszczędzając nawet fundamentów. Tak więc w ciągu zaledwie paru godzin zamek, w którym przez długie lata kwitło bujne życie, przestał istnieć. Zachowała się tylko nazwa „Góra Zamkowa“ jako jedyny ślad po owym grodzie.
1936


O stworzeniu Kaszub



Gdy Pan Bóg stworzył świat, przypatrywał się Swemu dziełu i uznał wszystko za doskonałe. Wszyscy aniołowie się weselili i chwalili Pana. Tylko jeden aniołek siedział 
osowiały
 w kąciku iskrzącego się pałacu niebiańskiego. To był anioł miłosierdzia. ,,Co ci", pyta się Pan Bóg i dlaczego siedzisz tak smutno? Czy nie jest piękny świat, stworzony Mym słowem? ,,Tak", brzmiała nieśmiała odpowiedź aniołka, ,,ale jak może me serce się radować, gdy widzę latające piaski i kamieni bez liku na pustych Kaszubach!?" - Błagalnie padł anioł miłosierdzia Bogu Stwórcy do nóg, mówiąc: ,,Panie! Czy nie znajdzie się jeszcze resztka żyznej ziemi?" I gdy Pan Bóg się rozejrzał, wskazał na pewne miejsce. Tam były: urodzajny czarnoziem i modre wody, źródła, jeziora i strumyki, rozłożyste drzewa i kwitnące krzewy, urocze pagórki i. rozkoszne doliny. ,,Zabierz to", mówił Pan i użyj, jak ci serce każe!". Wtedy Miłosierdzie zabrało ów skrawek! nadzwyczajnej ziemi, rzucił go w 
pośrodek
 Kaszub, nazywając ów zakątek ,,Rajem Marii". Dzisiaj nazywamy tę część ziemi, która należy do najpiękniejszych okolic naszego ukochanego Pomorza, ,,Szwajcarią Kaszubską", albo ,,Modrym krajem Kaszubów".
1931

Cudowne źródło w Chełmnie

 

W 17-tym stuleciu mieszkało ubogie i bogobojne małżeństwo w Chełmnie na tak zwanych Rybakach. Ubodzy ci ludzie mieli tylko jedno jedyne dziecko, ślepego chłopczyka, ,który mimo swej ślepoty musiał paść kozę. Każdego poranka matka pomagała nieszczęśliwemu chłopcu zagnać kozę na pastwisko, a wieczorami zaprowadzała chłopca i zwierzę do domu. Pewnego dnia próbowała niesforna koza uciec, ciągnąc za sobą słabe dziecko, mocno trzymające postronek w rękach. W dzikie; gonitwie pędzili oboje poprzez dalekie pola, przez .rowy, ugory, knieje i kamieniska. Pokrzywy i kolce raniły przestraszonego chłopca po rękach i nogach, lecz ten mimo wszystko nie puścił uciekającej kozy. Naraz zatrzymało się zwierzę i pokładło pod zboczem góry. 

Zupełnie wyczerpany upadł także chłopiec w bujną trawę i słodko zasnął, ogarnięty wielką słabością i sennością. Wtedy miał przedziwny, cudowny sen: Najświętsza Maria Panna schodzi z nieba, zbliża się do niego w swej niebieskiej światłości i wspaniałości i przemawia do niego łagodnie kojącymi słowy. Zanim od niego odchodzi, obiecuje łaskawie dać mu z powrotem siłę widzenia. Uszczęśliwiony obudził się chłopiec i usłyszał obok siebie w ziemi cichy szmer. Myśląc, że znajdzie gniazdo pszczół z miodem, rozgarnął ostrożnie rękoma ziemię. Naraz wytrysło małe kryształowe źródło, a woda. spłynęła po zboczu.

Spragniony nasycił swe pragnienie i zmoczył chłodną wodą swe zaspane i chore oczęta. Pełen radości zauważył, że widzi rzeczywiście! Gdy wieczorem zlękana matka po mozolnym poszukiwaniu odnalazła nareszcie zaginionego chłopca, ogarnęła ją ogromna radość i wdzięczność z powodu boskiego cudu. Cudowne źródło obramowano później kamieniami i pobudowano. na nim małą, zamykaną kapliczkę z obrazem Matki Boskiej. Kapliczka znajduje się do dziś dnia .po stronie północno-wschodniej nowej promenady, otoczona starymi lipami, nazywana przez lud: ,,cudowną studzienką" otwieraną corocznie podczas dużego chełmińskiego odpustu w dzień Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny dnia 2 lipca. Wtedy tp do. niej napływa dużo pątników, szczególnie kalek i niewidomych, aby uczcić cudowny obraz Matki Boskiej Chełmińskiej i aby zaczerpnąć wody źródlanej z cudownej studzienki. Woda ta ma też to do siebie, że się nigdy nie psuje. 
1931

 Napełniona czapka



Gromada dziarskich chłopaków z Lubawy, wychodząc w porze obiadowej ze szkoły, udała się jeszcze przed obiadem, 
podług
 starego zwyczaju, na dziedziniec zamkowy, aby się bawić tam, gdzie znajdują się ruiny dawnego zamku biskupiego. Gdy zabawa rozgorzała w najlepsze, ukazała się między bawiącymi jakaś mała postać. Była to dziewczynka, która stawała się coraz większą, aż Ostatecznie znalazła się między chłopcami urocza panienka o kruczym włosie i śnieżno - białej sukni. Panienka spoglądała przyjaźnie na zdziwionych chłopaków i odezwała się w miłym, dźwięcznym tonie: ,,Nie podoba mi się, że się tu bawicie" i dodała już nieco surowiej - ,,szczególnie około godziny dwunastej nie pokazujcie się więcej, wyprawiając harce i głośno hałasując! Skoro jeszcze raz przyjdziecie tu o tym czasie, odbiorę wam czapki!" 
 
Wtem znikła panienka. Nazajutrz chłopcy już dawno zapomnieli o przestrodze i zakazie panienki zamkowej. Skoro opuścili ławki szkolne, już biegli, jak każdego innego dnia, ku placowi zamkowemu, aby znów się zabawiać. Podczas gdy biegali raźno, wesoło wykrzykując, ponownie ukazała się piękna panienka zamkowa, mówiąc dobitnie: ,,Przecież zakazałam wam tu się bawić! A teraz zabiorę wam czapki, jak wam zagroziłam!" Mówiąc to, sięgnęła w mig po czapkę około dwunastoletniego chłopca, stojącego opodal, i zamierzała z łupem zginąć w ruinach zamkowych. 

Chłopaczysko rozbeczało się na dobre i 
jęło
 błagać: ,,Droga panieneczko, ja już więcej nie będę... oddaj mi, proszę, mają czapkę! Ojciec mój jest chory, a my jesteśmy tacy ubodzy!" 'Panienka zamkowa zatrzymała się, mówiąc: ,,Jeżeli będziesz zawsze grzeczny i możesz mi przyrzec, że już nigdy tu nie powrócisz, oddam ci twą czapkę. Nie wolno ci jednak jej prędzej zdejmować, aż będziesz w domu!" Wtem nakryła panienka chłopcu głowę czapką i zniknęła. 
 
Chłopiec opuścił natychmiast dziedziniec zamkowy wraz ze swymi towarzyszami. Czapka jednak gniotła go coraz więcej i ciążyła w miarę, jak zbliżał się do domu. Aby sobie ulżyć i aby czapka mu nie spadła, przytrzymywał ją na głowie oboma dłońmi. Nie zdjąłby czapki za nic n,a świecie, wszak przyrzekł to panience zamkowej. ,,Niech się dzieje, co chce", - mówił sobie, - ,,byle dotrzymać słowa i nie zdjąć czapki wcześniej aż w domu!" 
 
Przyszedłszy do ubogiej izdebki swych rodziców, 
jął
 wszystko dokładnie opowiadać zatroskanej mateczce. A skoro uchylił czapki, - Boże! monety ze szczerego złota, wypełniające calutką czapkę, posypały się na podłogę, wesoło brzęcząc Prędziutko pozbierał je zadziwiany chłopiec, wszystkie oddając matce. A biedny, chory ojciec jak się dopiero ucieszył! Ubożuchny był to sobie krawieczyna, który od dłuższego już czasu nie mógł pracować z powodu choroby A teraz mógł sobie pozwolić na pomoc lekarską, na medycynę, i w krótkim czasie wyzdrowiał. Dobroć, łaska i szczodrość pięknej panienki, zamkowej wyzwoliły całą rodzinę biednego przedtem krawca z wszelkich kłopotów i tarapatów. Za to też szczęśliwy chłopiec dotrzymał słowa, nigdy, przenigdy już nie harcując po placu zamkowym.
1931

Jak powstała miejscowość Osie



Było to na wiosnę. Wielkie śniegi, jakie były spadły w Borach Tucholskich, po większej części się roztopiły. Tym trudniejszą stała się niezmiernie szeroka droga, prowadząca w kierunku zachodnim przez ogromne Bory Tucholskie. Od czasu do czasu napotkano wprawdzie na miejsca wykarczowane, jeziora lub bagna, lecz daleko nie napotkano na osadę, aby odpocząć. Poza tym liczne spustoszenia wyrządzały wilki wśród dziczyzny borów ubiegłej zimy, oraz napadły wielu podróżnych. 

Pewnego dnia zerwał się w zwykle cichych borach ogromny wicher. Szybko unoszące się chmury przynosiły na odmianę śnieg i deszcz, czyniąc drogę jeszcze nie możliwszą do przebycia. Na drodze posuwał się z wolna zaprzęg w cztery konie. Barczysty stangret, przy którym na ,koźle siedział sługa w liberii, poganiał batem konie do szybszej jazdy, gdyż znajdujący się w karecie książę, przed nastaniem nocy dotrzeć chciał do jakiejkolwiek osady.

Pomimo silnego wichru, wyraźnie dosłyszano z dali, z nastaniem wieczoru, okropne wycie głodnych wilków, które, jak się .zdawało, zbliżały się. Konie stawały się niespokojne. Z wielką siłą wpadał od czasu do czasu ciężki powóz w głębokie kałuże drogi. Kiedy mrok zapadał, usłyszano ponowne wycie wilków z niedalekiej już odległości. Konie zaczęły pędzić w wielkim pospiechu. Przy jednym zakręcie jednakże wpadł wóz niespodzianie w tak głębokie błoto, że zadyszane konie nie zdołały go z niego wydobyć. Również ostrzegano stangreta, że jedna z drewnianych osi jest złamana.

W tym groźnym niebezpieczeństwie zauważyli podróżni niedaleko przed sobą blask światełka. Z niezwykłym pośpiechem dosiedli 
naprędce
 wyprzężone trzy konie, zostawiając czwartego wilkom, które wyskoczyły z zarośli. Pędząc w kierunku światła, dotarli podróżni niebawem do chaty, w której ich gościnnie przyjęto. Chatę zamieszkiwał kołodziej, który tu w pośród licznych zapasów drzewa się osiedlił. 

Kiedy następnego dnia powrócono do opuszczonego powozu widziano tylko gołe kości pozostawionego konia i bardzo wyraźnie dokoła powozu liczne ślady wilków. Gościnny kołodziej dorobił do powozu nową oś i prócz hojnej zapłaty, otrzymał na pamiątkę złamaną oś. Później, kiedy na tym miejscu osiedliło się więcej ludzi, nazwano miejscowość tę ,,Osie", na pamiątkę możnego księcia, który tu zostawił swoją złamaną oś. W ten sposób powstała stolica ,,borowiaków lub zalesiaków", jak ich żartobliwie ,nazywają.
1931
 

Głazy narzutowe w powiecie starogardzkim i tczewskim


Prof. Adam Wodziczko w „Zabytkach Przyrody na Pomorzu“ (Polskie Pomorze tom I.) wymienia na terenie starogardzkim dwa głazy narzutowe: Skamieniałą Owczarkę w Zblewie przy drodze z dworca do wsi, mającą 3,5 mb. obwodu, oraz Diabelski Kamień przy Pinczynie, mający 14 mb. obwodu, i Głaz zblewski, jak pisał A1. Treichel z Polaszek w roku 1883, uchodził za zaczarowany. Zamierzano kilkakrotnie rozbić go, ale żaden kamieniarz nie chciał podjąć się tej roboty, obawiając się jakiegoś nieszczęścia. Był śmiałek, który odważył się wiercić otwór w kamieniu, ale spostrzegłszy krople krwi wychodzące z otworu, w strachu wielkim rzucił robotę. Starzy ludzie z wioski opowiadali sobie o kamieniu następującą legendę:

Był sobie raz na folwarku zblewskim owczarz, który miał bardzo niegodziwą kobietę. Owczarka ta miała to do siebie, że nie przynosiła swemu mężowi obiadu w właściwej godzinie, ale zawdy z wielkim opóźnieniem. Bo to i pogadać trzeba było z sąsiadką i poskarżyć się na starego i to i owo, że jakoś nijak przed trzecią godziną w pole nie wyszła. A owczarz jadowił się, martwił się, a górz w nim rósł z dnia na dzień. Zamanąwszy klął w duchu niewiadomo na co. Bo miał też nieborak ciężkie życie ze swoją kobietą. W pożyciu z nią miewał dużo zgryzoty, a żadnej nie doznawał radości nawet w tych kilku godzinach, które wspólnie spędzali. Gdy więc pewnego dnia owczarka przyniosła mu w dwojakach skromny obiadek szczególnie późno, pasterz, któremu głód dokuczał, rozgniewał się wielce a zakląwszy rzekł: bodajbyś w kamień się obróciła. I tak się stało. Dziś po tylu latach trzeba mieć oczywiście bujną fantazję, aby w pochylonym nieco kamieniu rozpoznać kobiecinę z dwojakami w ręku.

Kamień diabelski w Pinczynie jest 6 mb. długi, 4 m. szeroki, a 3 m wysoki i posiada również ciekawą przeszłość, Legenda głosi, że kamień ten niósł w dawnych czasach na swych barkach diabeł, aby nim zatarasować drzwi do kościoła, ale bies spóźnił się nieco, więc zanim zdołał dokonać swego niecnego czynu, zapiał kogut, odezwały się dzwony wołające na mszę świętą i kamień runął na ziemię. W powiecie tczewskim znajduje się w korycie rzeki Wierzycy pod Pelplinem głaz, mający 8 m. obwodu nad powierzchnią wody. Znany jest pod nazwą: Diabelski kamień. Według podania upuścił go diabeł, który niósł go, by zburzyć nim wieżę katedry, gdy odezwały się dzwony na mszę poranną.
1938

„Skamieniała kobieta” pod Nową Kiszewą



Na polu, przy drodze, prowadzącej z Nowej Kiszewy do Bukowca, w powiecie kościerskim znajduje się kamień (głaz) w kształcie graniastosłupa o wysokości 1¼  m. Legenda głosi, że tą drogą przechodził pewnej nocy świętojańskiej wędrownik, a że był zmęczony, usiadł i usnął. Nagle przebudził go cichy i smutny głos. Odwrócił się i ku zdziwieniu zauważył, że kamień zamienił się w przepiękną niewiastę, która odezwała się do niego w te słowa: „Jestem córką gbura, który tu żył przed wielu laty. Był on winien pewnemu bogatemu rycerzowi sporo pieniędzy. A że ojciec nie mógł mu całej sumy od razu zwrócić, rycerz zażądał mojej ręki. Był to jednak człowiek stary i okrutny i dlatego nie chciałam go za męża. Kochałam bowiem młynarczyka z wioski. 
 
Pewnego dnia stała się rzecz niezwykła. Ojciec mój, chcąc łatwo pozbyć się długu, zmuszał mnie pod groźbą, bym wyszła za mąż za rycerza i wybiła sobie z głowy ubogiego młynarczyka. Kazałam wtedy w tajemnicy zawołać ukochanego i powtórzyłam mu rozmowę z ojcem. Rycerz jednak podsłuchał nas i wpadł w taką złość, że zamordować mego kochanka. Głęboki żal po stracie ukochanego i obawa przed za mąż wyjściem pod przymusem skłoniła mnie do ucieczki z domu. Wtedy ojciec zaklął mnie w kamień. Rok rocznie w noc świętojańską wolno mi przybrać postać ludzką, odwiedzić i przystroić grób ukochanego, ale tylko w tym wypadku, gdy się znajdzie człowiek miłosierny, który zgadza się na czuwanie w tym miejscu w czasie mej nieobecności. Dlatego proszę cię serdecznie i błagam, byś mi zrobił tę przysługę“.

Wędrownik zgodził się, bo podobała mu się dziewczyna i żal mu jej było. Zaledwie się jednak oddaliła, zjawiły się strachy i chciały wypłoszyć go stamtąd. On jednak dotrzymał danej obietnicy i pozostał aż do jej powrotu. Inne podanie mówi, że wybawienie dziewczyny może nastąpić wtedy, gdy jeszcze raz zgodzi się ktoś na czuwanie. Drugie znów, że zamiast strachów zjawiły się urocze dziewczęta, które zaczęły go kusić, by opuścił zajęte miejsce, a trzecie wreszcie, że z chwila przybycia strachów ogarnął go tak wielki lęk, że nie pozostał i uciekł do najbliższej wsi. Wszelkie usiłowania usunięcia kamienia okazały się bezskuteczne. Zdarzyło się już, że pewien gospodarz załadował kamień na wóz, by go zawieźć do Nowych Polaszek na fundament nowego kościoła. Ody jednak przyjechał na granicę między Nową Kiszewą a Nowymi Polaszkami, nie można było ruszyć dalej i gospodarz był zmuszony zawieźć kamień z powrotem na pierwotne miejsce.
1939

,,Babcia” w pogódzkim lesie

(Podanie kociewskie)

W wielkim lesie pomiędzy Pogódkami a Głodowem w powiecie kościerskim pracował przed wielu laty pewien drwal. Codziennie w bardzo wczesnych godzinach wybierał się do lasu i wracał dopiero wieczorem do domu. Obiady zanosiła mu dziennie jego żona w dwojakach. Była ona kobietą nieporządną i dlatego spóźniała się częsta Zamiast o godz. 12 przychodziła nieraz o godz, 1 a czasem nawet dopiero o godz. 2 po południu. Razu pewnego przeszła jej niepunktualność już wszelkie granice. W gniewie wyszedł mąż jej na przeciw i zastał ją w zażyłej rozmowie me zbieraczkami borówek. Widząc to, użył mąż ostrych słów pod adresem żony z powodu jej niepunktualności. Skutek był pożądany, ale tylko na kilka dni. Po pewnym czasie było znów tak, jak przedtem. Pewnego przedpołudnia pracowity drwal bardzo się namęczył przy usuwaniu wielkiego kamienia z drogi, którą naprawiał. Na domiar zmęczenia odczuł także wielki głód. Czas obiadowy już dawno minął, a o żonie ani słychu, ani dychu. Wreszcie nadeszła. Mąż wielce zdenerwowany zabrał się do jedzenia, lecz o rety! — obiad zimny  i w dodatku jeszcze przypalony.

Bez słowa wymówki drwal postawił garnki, odwrócił się do żony plecami, wziął do ręki motykę i zabrał się do dalszej roboty. By pofolgować swojej złości walił mocno w odwalony kamień, że aż iskry leciały i szeptał sobie: O babo, szkoda, że nie jesteś kamieniem! Waliłbym cię, żeby...! Zaledwie słowa te wypowiedział, kamień usunął się w głąb ziemi, a na jego miejscu zjawiła się kamienna figura. Żona jego zamieniła się w kamień. Dziś jeszcze stoi ten „kamień - kobieta“ mniej więcej na połowie drogi między Głodowem a Pogódkami. Ludzie nazywają go „babcią“ . Chłopcy, udający się do Pogódek na naukę przygotowawczą do I. Komunii św. zdejmują przed nią czapkę, by ochronić się od złych czarów. Kamień jest jasnoszarym granitem i ma wiele wspólnego z kształtem figury kobiecej, gdyż barki i głowa wyraźnie odgraniczają się od podstawy. Patrząc ze strony północnej odróżnić się daje także nos. Zdaniem fachowców kształt nadany kamieniowi nie jest dziełem ręki ludzkiej. Jest on 1,40 m wysoki i na dole 1 m szeroki, grubość jego wynosi 60 cm
1939

Jak wioska Bratjan dostała nazwę Bratjan

 
 
Bratjan jest to wioska w powiecie lubawskim. W dawnych czasach, gdy Krzyżacy zajęli Pomorze, mieszkał w Kurzętniku rycerz Czech, a w Bratjanie rycerz Jan. Ci dwaj rycerze byli braćmi. W Kurzętniku jest góra na 35 m. wysoka, a w Bratjanie jest góra na 26 m. wysoka. Od Kurzętnika do Bratjana prowadzi podziemny ganek. Z czasem zapadły się oba zamki. W Kurzętniku dzisiaj jeszcze można zobaczyć resztki murów zamku rycerza Czecha. Wioska zaś Bratjan dostała nazwę od Rycerza Jana, który był bratem Czecha.
1931
 
 

Diabelskie jezioro pod Gołuniem

(Podanie ludowe)

Na wrzosowiskach, niedaleko wioski Gołuń w powiecie kościerskim, znajduje się u stóp spadzistego pagórka małe jezioro. Ludzie tamtejsi nazywają je jeziorem „diabelskim“. Piaszczyste puste brzegi tworzą płowy wieniec dokoła jego ciemnych wód. Cień śmierci zdaje się rozpościerać na zdradliwych falach jeziora. Dzieci boją się nawet we dnie tego jeziora jak jakiego widma. Także i mężczyźni, którzy przechodzą tą, drogą, około północy, robią znak krzyża św. i idą pospiesznym krokiem dalej. Po zachodzie słońca żaden rybak nie odważy się zapuścić w jeziorze sieci.

Przed wielu, wielu laty znajdowało się na tym miejscu ładne gospodarstwo. 
Posiedziciel
 był bogaty, lecz niestety starcem bezsilnym, kiedy u- marła jego żona. Miejsce nieboszczki zajęła młoda dziewczyna, która ożeniła się ze starcem na jego własne prośby. Początkowo małżonkowie żyli w' zgodzie, później jednak upodobał się młodej mężatce piękny i silny parobek, który pracował w jej gospodarstwie. Zły duch krążył w pobliżu i podniecał niebezpieczny żar w sercach młodych ludzi, aż nareszcie wybuchł niebezpieczny płomień bez granic.

„Nie mogę żyć bez owego parobka“, odzywał się głos w sercu gburki. Starość nie ma prawa do młodzieży, myślał sobie parobek. Szatan zaś ze swej strony szeptał im do ucha: „Pozbądźcie się go, bo do was, młodzi ludzie, należy miłość“. Niegodziwa kobieta namawiała parobka otwarcie do zbrodni: „Jak stary pójdzie do lasu po drzewo, rzucisz na niego pień drzewa, który roztrzaska mu głowę i będziemy wolni, nieskrępowani w naszej miłości“.

Parobek usłuchał bestialskiej namowy i poszedł do lasu, gdzie spotkał sędziwego gospodarza. Walka pomiędzy młodzieńcem a starcem była lekka. Gdy zabity pan we krwi leżał na ziemi, parobek usłyszał nagle głos: „Bóg w niebie pomści te zbrodnię“, a za chwilę: „Pomszczę po czterdziestu latach te zbrodnię“

Przeląkł się parobek. Włosy jeżyły mu się z przerażenia na głowie, nogi drżały i jakby ścigany przez złego ducha uciekł z miejsca zbrodni. Blady i zdyszany przybył na podwórze gospodarskie. Gdy przestraszonego parobka zobaczyła zobaczyła młoda kobieta, wyśmiała się z niego, mówiąc: „Jesteś tchórzem i słuchasz głupiego gadania. Czy owe czterdzieści lat nie są długim okresem czasu w naszej miłości? Trzymaj tylko język za zębami, a ludzie będą na pewno sądzić, iż stary umarł wskutek nieszczęśliwego wypadku“.

Nieboszczyka pochowano przyzwoicie i nikt z całej okolicy nie przypuszczał, że stary padł ofiarą miłości tych dwojga ludzi. Po niejakim czasie odbyło się wesele, na które zaproszono także księdza i mieszkańców całej wioski. Przez 8 dni bawili się goście weselni. Lata mijały. Błogosławieństwo Boże zdawało się spoczywać na pracy złych ludzi. Doszli niebawem do wielkiego bogactwa. Sam proboszcz szanował małżonków i był często ich gościem. Z czasem zbielały włosy gospodarzy i sumienie ich na pozór uspokoiło się.

Nadeszła jesień, a z nią przyszła godzina zemsty. Sędziwego kapłana zawołano do chorego. W drodze powrotnej odwiedził gospodarza. Powietrze było chłodne, a mgła gęsta, pokrywała ponurą, okolice. W pokoju paliły się w kominie szczapy drzewa. Żona gospodarza postawiła krzesło dla księdza blisko ognia i bardzo gościnnie go przyjęła. Poczęstowała zacnego duszpasterza wybornym omletem, dając do tego doskonałą miodówkę. Kapłan z zadowoleniem opuścił gościnny dom.

Było to już późno wieczorem. Nagle odezwał się dzwonek na Anioł Pański. Kapłan podniósł prawą rękę, aby zrobić znak krzyża. Wtem stwierdził brak sakiewki z pieniędzmi. Niezawodnie zostawił ją w domu gospodarza, wobec czego zawrócił z drogi. Lecz gdzie pozostało owe gospodarstwo? Czy ziemia je pochłonęła?

Kapłan podszedł bliżej. Na. miejscu, gdzie przed kilku minutami kwitło życie, pływał u brzegu jeziora stół, na którym leżała sakiewka z pieniędzmi. Kapłan schwycił ją, lecz w tym samym momencie stół zanurzył się w fałach. W jasnych nocach, kiedy blade światło księżyca odbija się w wodzie i rozpoczyna się godzina duchów, zauważyć można na jeziorze niezwykły obraz: Podwórze gospodarskie, na którym panował grzech i na którym parobek i jego żona znaleźli zasłużoną karę za zbrodnię.
1938
 

Dzwon w Ogorzelinach

 

Jedną milę w kierunku południowym od Chojnic leży miejscowość Ogorzeliny, która w dawnych czasach nie posiadała kościoła, a tytko cudownemu przypadkowi zawdzięcza jego powstanie. Było to w XV wieku, kiedy pewien pasterz w pobliżu wsi pasł trzodę świń. Jedna maciora ryła niezwykle głęboko i zawzięcie w ziemi. Przypatrujący się jej gorączkowej pracy pasterz zauważył jak pod wyrzuconą ziemią coś połyskiwało. Nie przeszkadzając w pracy maciorze, po pewnym czasie zauważył pasterz, że w ziemi znajduje się dzwon. Przywołał więc ludzi, którzy dzwon odkopali i przenieśli do wsi. 
 
Ponieważ wieś nie posiadała własnego kościoła, postawiono rusztowanie, na którym dzwon zawieszono. Odtąd dzwoniono w dni powszednie przed rozpoczęciem pracy i na zakończenie jej. Dźwięk dzwonu był jednakże ta przeraźliwy, że niechętnie jego słuchano. Zebrała się cała wieś i radziła nad tym, jakby polepszyć dźwięk dzwonu, lecz nikt nie mógł dać dobrej rady. Nareszcie zjawił się nieznany podróżny i radził, aby na miejscu znalezienia dzwonu postawić kościół, a dzwon zawiesić na wieży. Rady usłuchano. Kiedy po wykończeniu kościoła po raz pierwszy zadzwoniono, ucieszyła się cała wieś miłym dźwiękiem znalezionego dzwonu.
1931

Panina Góra i Jezioro Czartówko



Około 4 km. na zachód miasta Skarszew nad piękną doliną rzeki Wietcisy leży stare grodzisko słowiańskie zwane Paniną Górą, dzisiaj niemal zapomniane. W starych dokumentach, opisujących granice opactwa pelplińskiego, wymieniany jest okop zwany „Gnosna“, co ks. Kujot tłumaczy przez: „Knieźna“ tj. okop knieziny. Niedaleko stąd do wioski Jąkrów. Nazwa Jąkrowy jest spolszczeniem nazwy niemieckiej Jungfrauenberg, nadanej wiosce przez Krzyżaków, co zaś jest dosłownym tłumaczeniem starej polskiej nazwy „Okop Knieziny“ czyli „Panina Góra“. Z grodziska, położonego na wysokiej krawędzi doliny rzecznej, częściowo sztucznie usypanego, roztacza się piękny widok na szeroki wąwóz, jaki wyżłobiła w terenie prarzeka Wietcisa. Grodzisko było niegdyś siedzibą jakiegoś naczelnika, o czym świadczą skorupy naczyń glinianych, jakie znajdujemy w okopie. Na początku dwunastego wieku po Chr. grodzisko to było prawdopodobnie już opustoszałe. Grunty okoliczne, w czasie wojen szwedzkich nieuprawiane, zarosły lasem.

„Rosły tam“ — opowiadał swego czasu jeden z tamtejszych gospodarzy — na początku 15 wieku śliczne buki, gładkie, jeno na samym wierzchołku parę gałęzi mające. A pod samą górą to takie ogromne były buki, że aż strach było na nie spojrzeć. I tak ludzie z Jąkrów sobie powiadali, że tych nikt nie dostanie, a tymczasem podczas pierwszej wojny francuskiej cały las, ok. 12 małych włók mający, został zniszczony, że tylko pnie pozostały. Po tej wojnie rząd pruski gruntów nie zagaił ale osadził na nich osadników, którzy jeszcze dzisiaj tam mieszkają, tworząc małą osadę, zwaną Góra Zamkową. Niedaleko Paninej Góry jest małe jeziorko albo raczej błotko o powierzchni ledwo 1 morga, zwane Czartówko. O tym Czartówku w roku 1890 Stary Franek opowiadał Dr. Łęgowskiemu następującą gadkę ludową i bajkę, którą tenże umieścił w swojej pracy: „Kaszuby i Kociewie“ na str. 45 i nast. „O tern Czartówku i o tej górze to są różne gadki, które od starszych słyszeliśmy, więc com ja będąc młodym słyszał, opowiem. Moja babusia powiadała, że kiedy jeszcze będąc dziewczęciem pasła przy tej górze bydło swego ojca, to często na tej górze bywała, więc powiadała, że tam rosły takie zioła, jak to dawniej panowie miewali w swoich sadach, a na środku to była taka dziura, to chłopcy powiązali nieraz uzdy do pospołu i wpuszczali kamień, ale nigdy gruntu nie dosięgli. A jeden z naszej wsi, trzy lata młodszy ode mnie, gdy tam pasał będąc chłopcem, to powiadał, gdy tam wpuścił kamień, to jeno tak dzwoniło, jak on tam coraz głębiej leciał, jakby w jaką przepaść.

„O tej górze to taka bajka, że stał zamek, ale teraz jest zaklęty, więc przed parę set laty, gdy tam pewien pasterz pasał w lesie bydło, widywał codziennie. jak z tej góry wychodziła panna i chodziła do tego Czartówka prać pieluchy; gdy to tak wiele razy widział, wzięła go ciekawość, coby to miało znaczyć, przystąpił jednego razu blisko owej panny i gdy się jej tak pilnie przypatruje, rzecze do niego panna: mój dobry człowieku, żebyś ty chciał, to byś mógł mnie wybawić, bo ja jestem w tej górze zaklęta ,z całym dworem, a gdybyś wypełnił, co ci powiem, tobyś mię ze wszystkim wybawię!. A gdy pasterz zapytał, coby miał czynić, odpowiedziała mu, pobudujesz trzy kościoły. Wtenczas rzecze pasterz, to wielka szkoda, ale się tego żadną miarą podjąć nie mogą. A to czemu? pyta się panna. Mam budować kościoły, kiedy ja nawet klina nie potrafię zaciosać. — Ja ci dam, rzecze panna, taki topór, to jak go weźmiesz do ręki, wszystko potrafisz. Więc zgodził się pasterz, a gdy mu dawała topór, bardzo go prosięta żeby się spieszył, aby ją jak najprędzej wybawił, to ona mu to hojnie wynagrodzi. Wziął się tedy szybko do pracy i wybudował kościół w Szczodrowie, Szczodrowskie pole graniczy z tą górą i z tym Czartówkiem, tylko rzeczka jest granicą. Drugi we Wysinie, a potem zamiast trzeciego kościoła zaczął budować karczmę, ale nieszczęście chciało, że mu się topór wyszczerbił, a nikt mu go nie mógł naprawić, przeto nie mógł dalej budować i panny nie wybawił.

„Ale gdy już w Szczodrowie kościół stanął, było trzeba dzwonów, wtenczas powiedziała mu ta panna, którego dnia miał iść do Czartówka, tam się znajdują dzwony, więc kazała mu Wziąć ten największy i zanieść do kościoła, to te mniejsze miały iść za nim. Więc poszedł w oznaczonym dniu do Czartówka i doprawdy ujrzał przy brzegu dzwony, gdy się do nich przybliżył, zaczęły wszystkie głośno prosić: weź mnie! weź mnie! przeszedł, popatrzył na każdego z kolei, ten największy miał być bardzo duży, więc pomyślał: ciebie ja nie poradza, przeto poszedł do tego średniego, też dosyć duży, ale pomyślał, spróbują, a gdy go pochwycił, wyciągnął na suche jak nic. Wtenczas ten największy z płaczem odszedł na głębią jeziora, a on wziąwszy średni na ramiona, szedł z nim do kościoła, a ten najmniejszy dzwon i sygnaturka poszły za nim same. Więc dla tego w Szczodrowie są teraz tylko dwa dzwony i sygnaturka, ażeby był wziął ten duży, toby były za nim poszły wszystkie.

„Gdy teraz dalej nie mógł budować ów pasterz, zaczął znów paść bydło, a gdy go znów panna przy Czartówku spotkała, zaczęła mu z płaczem wyrzucać jego niewdzięczność, mówiąc: o ty niewdzięczny, nielitościwy i bez serca człowiecze! czemuż mię tak zdradził. Pasterz z płaczem przepraszał pannę, aby mu przebaczała jego nierozważne postępowanie, wtenczas odezwała się panna, jest jeszcze jeden sposób, i to ostatni wybawienia mojego, ale się obawiam tobie go powiedzieć, żebyś mię znów nie zdradził. Wtenczas pasterz zaczął jej jak najuroczyściej przyrzekać, że teraz już jej więcej nie zdradzi, ale wszystko wiernie wykona, cokolwiek mu poleci. Uwierzyła panna i powiedziała mu: weź ma (mię) na plecy i ponieś do Szczodrowskiego kościoła do chrztu, ale ten ci stawiam warunek, dam ci jedwabną chustkę, przez którą musisz wszystko, co ci się na drodze przytrafi, choćby co najbrzydszego się do góry spinało, pocałować. Panna jeszcze raz upomniała, aby wykonał warunek, bo inaczej będzie zgubiona na zawsze. W oznaczonym czasie dała więc pasterzowi chustkę jedwabną, a potem wziąwszy ją pasterz na swe ramiona, dalej z nią do kościoła. Teraz dopiero zaczęły mu zastępować drogę różne najplugawsze zwierzęta i gady, jako to żmije, jaszczurki, padalce i węże, wszystko się spinało, aby pocałował, a on też tak wszystko wykonał, aż przyszedł do kruchty, wtenczas z jednego kąta wyczołgała się parchata żaba (ropucha) i spina się, aby ją pocałował, wtenczas pomyślał, że to już w kościele, to już nie potrzeba mu całować, więc kopnął ją nogą. A zaraz zrobił się pisk jakiś i porwano mu ją z pleców i usłyszał tylko jej płacz, który się coraz bardziej oddalał, aż na koniec nic więcej nie słyszał, a ja też więcej nie słyszałem, aby potem znów komu pokazać się miała, a ta ropucha to miała być ona sama.“
1939
 

Zapadły zamek


 
Na Pomorzu znajduje się wielka ilość starych grodzisk (zwanych po kaszubsku zamkowiszcze, grodziszcze), w których ludność okoliczna słyszy nocną porą chrzęst broni, szczekanie psów i nawoływanie się ludzi. Takie grodziska znajdują się np. przy Chmielnie, na wąskim przesmyku pomiędzy jeziorami Białym i Kłodnem, przy Czaplach, przy Gostomiu przy Sulęczynie i t. d. 

Jeszcze dzisiaj, choć pług często przechodzi nad tymi grodziskami, poznać można. bez trudu i fantazji dawne okopy. Zazwyczaj grodzisko. takie wysuwa się jak czoło trójkąta między dwie doliny, oddzielone z tyłu głębokim rowem. Otóż do takich grodzisk i grobów, nawiązuje lud swoje podania. Tu przy grodzisku Gostomskim powiadają, że zamek, stojący na jego miejscu, przez jakieś straszne zaklęcie zapadł się w ziemię. W dolinie, obejmującej jeden bok ,grodziska, płynie rzeka. I otóż pasterzowi pasącemu w pobliżu trzodę zjawiła się panna i prosiła go, aby ją przeniósł przez ową rzekę. Ostrzegała go przy tym, że skoro się na siłach nie czuje, niech się lepiej tego nie podejmuje, gdyż będzie to jej nieszczęście. I nie wolno mu też wypowiedzieć ani słowa, chociażby widział straszne rzeczy. Skoro ją 
atoli
, nic nie mówiąc, przeniesie, odbierze wielką nagrodę i będzie szczęśliwy. Chłopak podjął się dzieła i wziąwszy pannę na barki niósł ją przez rzekę. A tu widzi, jak wieże i mury zamku powoli wyrastają w górę. 

Równocześnie przeciw niemu na łące toczy się wielki wóz siana ciągnięty przez cztery myszy. 
Pomny
 nakazu, ażeby nie przemówić słowa, wstrzymuje okrzyk zdziwienia, gdy w ten podnosi się wielki wicher i zrywa mu kapelusz. Na to chłopak krzyknął: hola, mój kapelusz i z krzykiem zsunęła się mu panna płacząc z pleców, a zamek z wielkim hukiem zapadł się dziesięć razy głębiej niż przedtem.
1931
 

Zakopane skarby



O mogiłach znów twierdzą ludzie, że czasami widać na nich płonący ogień, co jest oznaką, że się tam pod ziemią pieniądze palą, albo jak Kaszubi się wyrażają: pieniędze sę przesuszają. Kto się umiejętnie do tego zabierze, może dostać się do owych skarbów: trzeba tylko kopać tak długo, aż się natrafi na wieko drewnianej skrzyni. Jeżeli się wtenczas rzuci na skrzynię krzyż, zrobiony z wijołkowego drzewa (z którego w palmową niedzielę biorą tak zwane palmy), skrzynię można będzie za pomocą drągów wydobyć. 
 
Głównym 
atoli
 warunkiem jest i tu, żeby podczas całej pracy ani słowa nie wyrzec. Otóż do takiej mogiły, jak powiadają, u stóp Łysej Góry, zwanej także Łyską, pod Gostomiem, zabrało się czterech sąsiadów. Już dotarli byli do skrzyni, kiedy widzą, że drogą jadą dwaj panowie w cztery świetne konie. Ci do nich wołają: A jak daleko to do najbliższy wse? — Nasi kopacze skarbów p
om
ni, że jedno słowo może ich pracę w niwecz obrócić, milczą, a ci jadą dalej. Za chwilę tąż samą drogą za pierwszymi zjawia się chłop, jadący wierzchem na kulawej świni, i woła: - A dogonię jo tych, co tu przejechale w cztere konie? Na to jeden z kopaczy nie mógł wytrzymać, ale zaczął się śmiać: - Jakżesz te tych panów, co w cztere konie jadą, chcesz dogonić na kulawy swini? Na te słowa z hukiem skrzynia wraz z skarbami zapadła się w ziemię i pozostał tylko dół. 
 1931
 

Jak powstał klasztor kartuski



Ktokolwiek będzie kiedy nad jeziorem klasztornym, nad którym leży miasto Kartuzy zobaczy szereg domów, przerobionych z dawnych budynków gospodarczych klasztornych. Nie szeroka ulica dzieli te domy od resztek zabudowań klasztornych, mianowicie refektarza, kościoła i domku sługi kościelnego. Klasztor ten powstał u schyłku 14-tego wieku, a zawdzięcza swe powstanie pobożnej fundacji szlachcica kaszubskiego Jana z Rusoczyna (niedaleko Gdańska). 
 
Powstanie klasztoru w dzikich borach, gdzie wówczas bóbr tylko budował swoje kunsztowne mieszkania, a niedźwiedź i dzik staczały walki wydawało się okolicznej ludności tak czymś nadzwyczajnym, że szukała też nadzwyczajnych przyczyn zbudowania klasztoru. I oto podanie że Jan z Rusoczyna miał nadzwyczaj piękną siostrę, która myślała tylko o tym, ażeby być najpiękniejszą kobietą na świecie. A kiedy już żadna z ziemianek jej nie dorównywała, zapragnęła być piękniejszą niż sama Królowa Niebios. Więc wstąpiwszy do kościoła, stanęła przed pięknym posągiem Matki Boskiej i zapytała swej, sługi, czy nie jest piękniejszą. Kiedy sługa zaprzeczyła, próżna kobieta pobiegła do domu, i przystroiwszy się wspaniale, stanęła znowu przed posągiem i powtórzyła pytanie. Ale cud boski sprawił, że i posąg coraz piękniejszym się stawał, więc sługa znowu swej pani oświadczyła, że posąg Matki Boskiej jest piękniejszy. Na to dumna kobieta klnąc i złorzecząc, wybiegła z kościoła. Ale przed bramą już czekał diabeł, który ją porwał i uniósł do piekła. Nad miejscem, gdzie dzisiaj stoi kościół kartuzów, piękna pani, niesiona przez złego ducha, zgubiła trzewik. Brat znalazłszy go, na tym samem miejscu dla przebłagania Boga za grzech siostry wystawił Kartuzom klasztor.
1931

Założenie klasztoru ,,Raj Maryi" w Kartuzach



Kiedy jeszcze Najświętsza Maria Panna na ziemi przebywała, zgubiła razu pewnego podczas pieszej podróży jeden pantofelek. Stało to się w ten sposób, że nikt tego nie spostrzegł, ani się też o zgubie nie dowiedział. A kiedy zacni mnisi zakonu Kartuzów swego czasu opuścili Pragę za poszukiwaniem odpowiedniej miejscowości na budowę nowego klasztoru, przybyli po długich i mozolnych wędrówkach na nasze Pomorze, to dziwnym trafem zdarzyło się, że ci zakonnicy zatrzymali się w środku Kaszub, w okolicy pełnej lasów, jezior, wzgórz, i tam znaleźli ów zgubiony pantofelek Najśw. Panny, który już z daleka był widoczny, gdyż wydawał przedziwny blask z siebie. Znalezienie świecącego trzewiczka uważali zakonnicy za dobrą wróżbę i przejęci radością, rzekli: Tu zostaniemy! 8-go sierpnia 1381 r. został poświęcony plac pod budowę nowego klasztoru, a po kilku zaledwie latach klasztor stał już gotowy. W roku 1384 wprowadzili się braciszkowie do ,,Raju Maryi", gdyż tak nazywali nowo powstały klasztor. Jeszcze dziś oglądamy wspaniały kościół klasztorny w Kartuzach o dachu w kształcie pokrywy od trumny. 
1931

Zatopione dzwony



Niedaleko Kartuz znajduje się wioska Chmielno, skąd prowadzi droga, która się wije wąskim przesmykiem pomiędzy jeziorami Białym i Kłodnym Na przesmyku pomiędzy Białym i Kłodnym podług podania stał dawniej zamek. Sąd miejsce to u ludu po dziś dzień nosi nazwę zamkowiska (po kaszubsku: zamkowiszcze). Zamek ten miała wybudować jedna z księżniczek pomorskich, Damroka, tak samo jak pierwotny kościół w Chmielnie, do którego zwykła była przejeżdżać łódką przez jezioro Białe na nabożeństwo. W tym kościele pierwotnym kazała była zawiesić trzy dzwony. Ojciec jej atoli, który jeszcze był bałwochwalcą, nakazał jej, by bogom pogańskim wystawiła świątynię. Kiedy więc odwiedzając córkę widział, że zbudowała kościół chrześcijański, rozgniewawszy się, kazał księżniczkę przybić do drzwi kościelnych i wrzucić do jeziora. Białego. Ale za tonącą księżniczką zeszły wszystkie trzy dzwony z wieży i podążyły za swą panią w głąb jeziora, gdzie spoczywają do dziś dnia. Czasem nocą słyszeć się daje ich głos. Co siedem lat dzwony w pierwsze święto Wielkiejnocy wychodzą wczesnym rankiem na brzeg.
 
Dziewczyna wiejska, która pewnego takiego ranka przed wschodem słońca poszła do jeziora po wodę, ujrzała owe trzy dzwony stojące na brzegu. Uchwyciwszy więc najmniejszą sygnaturkę, chciała ją zanieść do domu, gdyż dwa większe wydawały się jej zbyt ciężkie. Ale dzwon wyrwał się z jej rąk, a zarazem odezwał się największy: nie uchodzi aby ojciec szedł za synem; gdybyś była mnie pochwyciła, wszystkie byśmy były poszły za tobą. Po czym dzwony zginęły w falach.
 1931
 

Zatopione dzwony



Przy Chmielnie była pogańska córka Zuzanna. Złożyła drzewo na budowę kościoła i zbudowała kościół. Ojca prosiła, aby jej pieniędzy przysłał pisząc, że buduje zamek. Ojciec był jeszcze pogan; gdy przyjechał i zobaczył, że to kościół, dał ją przebić na dwirze. Przebili ją i wrzucili do jeziora, wtedy i dzwony poszły za nią w głąb wody. Idąc dzwoniły imię jej: Zuzanna. Jedeo dzwon wydóstali na wierzch. Na Boże Narodzenie dziewczyna była nad wodą i zobaczyła dzwony, jeden uchwaceła i wyciągnęła. Gdyby była schwyciła wielki, toby inne takze wyszły za nim a było ich razem trzy. Tylko jeden mały przyszedł do góry, a gdy go wzięli do torma spiewał zawsze: Zuzanna, Zuzanna, tak, że go przelać musieli. Inne dwa pozostały się we wodzie i wołały: my nieszczęsne, gdyby wielki wzięła, tobyśmy wszystkie wyszły.
1899

Święty Jacek w Oksywiu

 
 
W Oksywiu, położonym nad wybrzeżem Bałtyku, gdy jeszcze miejscowość ta tworzyła wyspę, panował za czasów pogańskich pewien potężny i okrutny książę. Obszar jego panowania rozciągał się hen daleko i obejmował mniej więcej kaszubskie powiaty; Kartuzy i Wejherowo. Biedni poddani tegoż kraju okropnie cierpieli pod uciskiem swawolą i potęgą księcia pogańskiego. Gdzie się obrócić po kraju, wszędzie słyszano jedynie wzdychania, szemrania j przekleństwa znękanej ludności dla krwiożerczego ciemięzcy. 

Wtedy to zjawił się pewnego dnia w kraju mąż święty, Jackiem nazwany. Przybył z dalekich południowych krain i zamierzał, głosić tu naukę Chrystusową, nad odległymi wybrzeżami nadmorskimi Bałtyku. Nauczając, kazania prawiąc i pocieszając przechodził Święty wzdłuż i wszerz ciemiężony kraj. Dużo pogan przyjęło naukę Chrystusa i dało się ochrzcić. Jedynie książę pogański o zatwardziałym sercu szydził z pilnego i niezrażonego głosiciela prawd Chrystusa Pana. 
Rozsrożył
 się na Świętego i czyhał na jego zgubę. W tym celu zażądał od niego rzeczy niebywałej, mówiąc chytrze do Świętego: ,,Widzisz tam mój potężny zamek, wysoko położony na wzgórzu nadmorskiej wyspy? Tam chcę słuchać twoich kazań i nauk, a uwierzę, że jesteś posłańcem jedynego i prawdziwego Boga tylko wtedy, jeżeli przejdziesz do mego zamczyska, przez głębokie wody, otaczające mą wyspę, suchą nogą, nie idąc ani mostem, ani nie używając łodzi!".
 
Pełen wierzącej ufności w łaskę Boga, jego wszechmoc i pomoc, kroczył wtedy Św. Jacek ku głębiom wodnym, i o dziwo! woda rozstąpiła się na obie strony, umożliwiając Świętemu swobodne przejście po suchym dnie morskim i ukazanie się  bez mostu i łodzi suchą nogą, przed niewierzącym księciem. To jeszcze nie wystarczało zatwardziałemu poganowi. ,,Dobrze, spełniłeś wprawdzie moją wolę", zawołał złośliwie, "ale teraz żądam jeszcze jednego: Odsuń mi te wody, które płyną między moją wyspą a lądem i spraw, aby moje zamczysko nie znajdowało się już na wyspie, ale na mocnej ziemi połączonej w jedną całość z lądem!".
 
Wtedy to podniósł św. Jacek swe ręce ku niebiosom, żarliwie się modląc do Boga Wszechmogącego, prosząc go usilnie o cud jako widomy znak boskiej potęgi. Natychmiast poczęły wody, oddzielające wyspę od lądu, spływać ku Morzu; tam, gdzie dotąd szumiały głębokie wody ukazała się ziemia, podnosiła się i wyrównała z wysokością lądu, pokryta kwiecistą zieloną runią. Już nie było wyspy zamkowej, a jej ziemia leżała wysoko nad wybrzeżem morskim dozwalając ze wszech stron na wygodne dojście do zamku poprzez kwiatami okryte kobierce zielonych łąk. 
 
Gdy licznie zebrany lud to widział, będąc świadkiem tego cudu, 
jął
 głośno i wesoło się radować, chwaląc Świętego Jacka i wszechmogącego Bloga, chrześcijańskiego, który w ich oczach spełnił tak wielki cud. Gromadami dali się chrzcić ci, którzy dotąd jeszcze byli poganami. Nareszcie zniknął także księcia pogańskiego twardy upór i głęboka niewiara, i on przyjął naukę Chrystusa, oraz przed całym swym ludem chrzest święty przyjął, panując jeszcze przez długi, długi czas jako pobożny, sprawiedliwy, łagodny książę chrześcijański nad szczęśliwym ludem kaszubskim.
1931
 

O założeniu miasta Tucholi



Bardzo dawno temu na miejscu, gdzie teraz stoi miasto Tuchola rozciągały się wielkie bory i bagniska. Razu pewnego przez te ogromne bory przejeżdżało jakieś wojsko. Żołnierze bardzo zmęczeni długą podróżą szukali wolnego miejsca, gdzieby mogli spocząć. W ten wódz, jadący na czele zawołał: ,,Tu hola". Wojsko, zatrzymawszy się tu na dłuższy czas pobudowało sobie siedziby. Z czasem przybyło więcej ludzi, którzy osiedlili się tu na stałe. Teraz ludzie zaczęli rozmyślać, jaką można by nadać nazwę tej miejscowości. Wtedy to żołnierze przypomnieli sobie, że kiedy po raz pierwszy przybyli na to miejsce, wódz ich zawołał: ,,Tu hola". Nazwali więc od tego czasu ową miejscowość ,,Tucholą" Podań o założeniu miasta Tucholi jest więcej, a to podanie, które opisałam opowiadał mi mój dziadek. 
 1931
 

 O lochach podziemiach w Pucku i Mechowej


 
Wszyscy mieszkańcy Pucka dobrze wiedzą, że za dawnych czasów istniał tam zamek warowny z litymi murami i potężnymi basztami, który był nadto otoczony wysokimi wałami a znajdował się na wyżynie, zbiegającej ku małemu morzu. Z zamku tego, w którym rezydowali i starostowie królewscy, zwłaszcza Wejerowie, nie pozostało dziś śladu, ale, że 
wierę
 był w owym miejscu, świadczy nazwa „zamczysko“ („zamkowiszcze“), przywiązana do wyżyny. Gadają przy tym, że z zamku prowadzi loch do pobliskiego kościoła katolickiego, zbudowanego na wysokim tarasie, a drugi, daleko dłuższy, ciągnie się pod zatoką Pucką, rozgałęziając się ku Swarzewu i ku Helowi. A podłożem tej baśni o lochach jest fakt odkopania na dawnym terenie zamkowym, w miejscu, gdzie dziś stoją obok siebie kościół ewangelicki i kamieniczka prywatna, głęboko sklepionych piwnic, w których ongi przechowywano prochy oraz żywność dla załogi, i dokąd również wtrącano winowajców.

We wsi znowu kościelnej Mechowej, która położona jest o milę na zachód od Pucka i należała dawnymi czasy do opata Oliwskiego, istnieje podziemna pieczara. Wejścia do tej pieczary są wszakże bardzo ciasne, zostały przeto zasypane. Otóż wśród ludu 
tamecznego
 krąży gadka, że w Mechowej istniał dawniej klasztor męski, który rzekomo łączyło podziemne przejście z monasterem żarnowieckim, oddalonym stąd prawie o dwie mile. Skądże źródło? W opowieści tej obok niezbadanej tajemnicy „pieczary“ tkwi bodaj również tradycja o dawnej zależności klasztoru Żarnowieckiego od opata Oliwskiego, po części zaś dały jej oparcie liczne wykopaliska w okolicy Żarnowca.
 1923
 

 Pochodzenie krasnoludków



Więcej niż sto lat temu żył w Wejherowie pewien szewc, który był nadzwyczaj chciwy i złośliwy. Żonę swą zmuszał do ciężkich prac nawet w nocy, za które wydzielał jej w nagrodę baty. Również od dzieci swoich wymagał, aby one mu pomagały naprawiać trzewiki i w ten sposób zarabiały na dzienne utrzymanie. Nic dziwnego, że dzieci w wieku 3-7 lat będące nie pracowały tak sprawnie, jak zły ojciec sobie tego życzył i to spowodowało, że tenże wymierzał im chłosty, aż krew z ust i nosa płynęła.

Ta codzienna chłosta była powodem, że dzieci nic a nic nie rosły. W wieku 14 lat dosięgły zaledwie wzrostu normalnego dziecka 4-letniego. To bardzo martwiło szewca i jeszcze więcej zaczął znęcać się nad dziećmi. Pewnego razu posunął się nawet tak daleko, że wrzucił dzieci swe (a było ich pięcioro) do worka, zabrał rydel i motykę i udał się na w pobliżu leżącą górę zamkową i zakopał worek wraz z dziećmi. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności uratowały się dzieci, dostając się do chodników i groty podziemnej, gdzie urządziły sobie wygodne mieszkanie i kopać poczęły szukając za skarbami. Z biegiem czasu opanowały całą okolicę podziemną. Dzieci te więc uważać należy za pierwszych rodziców licznego rodu krasnoludków.
1931

Jak Powstała Depka w Małym morzu? 



Północną część Małego morza (zatoki Puckiej) oddziela Od południowej długa ławica piaszczysta czyli rewa, mało co wodą przykryta, ciągnąca się od wsi nadbrzeżnej Rewy ku Kuźnicom (Kusfeldowi) na Helu. Chcąc przebyć ową ławicę, większe statki spławne zmuszone są szukać w pobliżu wsi Rewy jedynego głębszego przesmyku, zwanego ,,przebiegiem" lub pospolicie ,,depką". Otóż wśród ludu nadmorskiego zachowało się podanie, że dawniej tej zawady w żegludze nie było, a powstała ona w taki sposób:

W Rzucewie rezydował ongi, jeszcze za polskich czasów, zawołany najezdnik wodny Wejer, któremu się osobliwie wiodło podczas wypraw korsarskich, Wracał on z tych wypraw do Pucka, ale różne cenne towary. na morzu zdobyte, spławiał stamtąd do Gdańska, gdyż w tak wielkim porcie handlowym, przepełnionym ludźmi kupieckimi, korzystniej dlań było je zbywać. Sarkali na to ludzie puccy. gdyż tracili źródło sowitych zysków, wszakże nie mogli nic zdziałać wobec potężnego rotmistrza wodnego, który miał pod swymi rozkazami siła dobrze uzbrojonych okrętów. Aliści przyszedł Pucczanom na pomoc jego diabelska mość. W nocy usunął w Małym morzu wielką w poprzek nurtu ławicę. aby statki Wejera nie mogły wypływać ze zdobycznym towarem w kierunku Latarni Gdańskiej. Odtąd istnieje dzisiejsza ławica, i odtąd jedynie depką, która przy pomocy rąk ludzkich wykonać zdołano, muszą podążać statki morskie, jeśli pominąć szkutki rybackie, nie nurzające się w fali tylko sunące ponad nią.

W zakończeniu słowo wyjaśnienia 

Podanie dotyczy niewątpliwie starosty puckiego Jana Wejhera. naczelnego, dowódcy królewskiej floty ochotniczej, która miała stanowisko w porcie puckim i stąd wyruszała na 
chadzki
 wodne w celu ścigania okrętów szwedzkich, wiozących materiał wojenny. Wejer nigdy nie przerażał się widokiem armaty nieprzyjacielskiej i staczał pomyślne dla oręża polskiego boje na morzu, to też ks. Fabian Birkowski w mowie pogrzebowej, jaką wygłosił w r. 1626 w kościele Puckim na jego cześć, powiada: "Wielki wojewodo, można by Cię admirałem polskim nazwać". Kto wie. czy nie w owej właśnie epoce zwiększyła się nadzwyczajnie i przy tym raptownie wspomniana nasypa piaszczysta w Małym morzu. co lud nie omieszkał zaraz przypisać mocy czartowskiej.
1923
 

Krasnoludki i diabeł

 
 
W pewnej wiosce powiatu wejherowskiego skradziono pewnemu gospodarzowi pieniądze. Podejrzenie o kradzież padło na pewnego ubogiego robotnika, którego też skazano śmierć przez powieszenie. Po zachodzie słońca zawisł nieszczęśliwy na szubienicy. Na szczęście przybiegły dobre krasnoludki, wspięły się czym prędzej na szubienicę i przecięły powróz. Nieszczęśliwy odzyskał życie, a obdarowany bogato przez krasnoludków umknął do obcego kraju.

Czyn krasnoludków bardzo martwił diabła. Złapał wszystkie krasnoludki, włożył je do ogromnej butelki i wrzucił do obok płynącej rzeczki. Nad tą samą rzeczką pasł pewien pasterz swe owce. Ten zauważywszy płynącą butelkę, wyciągnął ją z wody i uwolnił krzyczące krasnoludki. Następnego dnia owanie przyniosły krasnoludki temu pasterzowi za wyratowanie ich jeden kosz napełniony zielenią, który ów pasterz jako bez większej wartości zostawił w krzaku. Jakież zdziwienie jednak garnęło go, gdy po kilku dniach popatrzył przypadkowo do wspomnianego kosza. Z radością stwierdził, że zieleń zamieniła się w złoto. Tym sposobem dzięki krasnoludkom pasterz się wzbogacił i stał się poważnym gospodarzem w swojej wsi.
1931

,,Jezioro Kapliczne" w Kościerzynie



W pobliżu miasta Kościerzyny leży jezioro zwane ,,Kapliczne", w którym to, według podania, w każdym roku przynajmniej .jeden człowiek utonie. A gdy się zdarzy wypadek, że się w jednym roku obejdzie bez wyłowienia topielca, to w następnym roku utonie dwoje ludzi. Razu pewnego przechodziła obok jeziora jedna kobieta i dwoje dzieci. Nagle usłyszały one głos, wydobywający się z głębi jeziora: ,,Dziateczki, przychodźcie bliżej, patrzcie, tu są gęsi". Te słowa powtórzyły się trzy razy. Kobieta i dzieci zwróciły się natychmiast w kierunku jeziora, ale nie zauważyły żadnych gęsi. Wtedy zapytała się ta kobieta tych dzieci, czy one pasą swoje gęsi przy jeziorze. Ale dzieci odrzekły, że nie posiadają w ogóle gęsi w domu. 

Innego razu pewien parobczak przywołał swego pana, aby ten usłyszał, jak pewien głos stale za nim woła. Gdy ów pan nadszedł i usłyszał głos wołający z jeziora: ,,Twoja ostatnia godzina już wybiła", rozkazał on temu chłopcu, aby już nigdy nie zbliżał się do tego jeziora. Po trzech dniach, gdy było bardzo gorąco, poszedł jednakże ten chłopiec do jeziora, aby się kąpać. Gdy wszedł do wody, dostał się na pewne głębokie miejsce w jeziorze. Na próżno usiłował wrócić na brzeg, bo oto porwały go fale i poniosły na środek jeziora, gdzie utonął.  
1931

Utworzenie klasztoru w Oliwie

 
 
Książę pomorski Subisław I, mieszkający w swym zamczysku w Gdańsku, polował 
ongiś
 w swych rozległych borach owej okolicy. Wtedy raptownie wypadł na niego z gęstego podszycia leśnego rozjuszony dzik, rzucając się wprost na księcia. Tenże próbował, położyć dzika i przebić go swą włócznią myśliwską. Przy tym podciął się jego wierzchowiec, padając na kolana. Włócznia, przez upadek roztrzaskana, wryła się głęboko w bok księcia Subisława. Ciężko ranny zwalił się bezbronny i bez wszelkiej pomocy. Daremnie zwoływał świtę swą na pomoc, nikt go nie słyszał. Nareszcie wystąpił z gęstwin nieoczekiwanie pustelnik chrześcijański, dobiegł i podniósł ciężko rannego. Zaprowadził go mozolnie do swej pustelni, opodal położonej i w gęstwinie zaszytej, wyciągnął drzazgi z krwawiącej rany, przyłożył skutecznie zioła lecznicze, starannie opatrując i zawiązując ranę. Książę Subisław, wycieńczony przez forsowne polowanie, ciężką ranę i wylew krwi, zupełnie wyczerpany, wnet zapadł w głęboki, długi sen. 

Śniło mu się, że znajduje się w przepysznym ogrodzie, anioł w powiewnej szacie, śnieżnobiałego koloru, z koroną liliową na czole i z gałązką oliwną w dłoni, przystępuje do niego, upominając go, aby zaniechał dzikich wzmagań i krwawych polowań, wyrzekł się barbarzyńskiego pogaństwa, nawracając się na chrześcijaństwo przez przyjęcie chrztu i zastosowanie nauki Chrystusa, prowadzącej do wiecznej szczęśliwości. Gdy książę Subisław się przebudził z wzmacniającego snu, ujrzał pobożnego pustelnika., stojącego nad nim, a wysoko w ręku dzierżącego krucyfiks. Zgodnie z przebiegiem snu, z upomnieniem i prośbą pustelnika prosił książę Subisław o chrzest. Również postanowił ufundować na miejscu swego cudownego ocalenia i wybawienia klasztor celem rozkrzewiania wiary chrześcijańskiej w swym kraju. Podług gałązki oliwnej, jaką niósł był w jego śnie anioł, dał klasztorowi i późniejszej miejscowości nazwę ,,Oliwa".
1932

 Chleb kamienny w Oliwie



Jest klasztor nad morzem od Gdańska o milę zakonu Cysterskiego, Oliwa rzeczony; w tym to kościele między wielu ozdobami znajduje się na stronie prawej za szkłem bułka chleba w kamień obrócona, a to z tej przyczyny: Roku pańskiego 1217, gdy koło Gdańska wielki głód ludzi trapił, pobożny opat oliwski kazał ustawicznie piec chleb i zgłodniałym ludziom rozdawać. Trafiło się, że jeden z ubogich wziął bułkę chleba i wyszedł z klasztoru, wrócił się skłamawszy, że dopiero raz przyszedł, dostał drugą. Aż gdy powraca do Gdańska, zaszła mu drogę poważna bardzo matrona, piastująca w ręku śliczne dzieciątko, która go prosiła, aby jej na posiłek użyczył chleba. Rzekł ów: ja sam nie mam chleba! - Rzecze mu owa 
matrona
: a to masz za pazuchą bułkę, - a on na to: to kamień, nie chleb; - a to mówiąc palcem go dotykał. Więc ona rzekła: ,,Niechże będzie kamień!" I natychmiast zniknęła. Postąpiwszy ów kłamca i 
nieużyty
 człowiek o staj kilka, wyjął ową bułkę, aż zobaczy, że to kamień, a w nim znak palca jego, za czym struchlały i skruszony, a oświecony od Boga, co to była za 
matrona
, wrócił się do klasztoru oliwskiego, winę kłamstwa swego wyznał i rzecz całą opowiedział; na której pamiątkę chleb ten chowają.
1931
 

Chleb skamieniały w Oliwie



W roku 1217 przebyły w czasie wielkiego ogólnego głodu pewien czeladnik szewski z okolic wschodnich do klasztoru w Oliwie, prosząc o jałmużnę i pożywienie. Otrzymał od miłosiernych mnichów mały bocheneczek chleba. Uradowany schował chleb pod swe szaty, chroniąc cenny dar przed łapczywymi i pożądliwymi oczyma, i pobiegł w dalszą wędrówkę. W drodze do Gdańska zamierzał spożyć chleb po kryjomu. Wnet mijała go biedna kobieta z dwoma głodującymi i wynędzniałymi dziećmi, straszny głód cierpiącymi. Jedno dziecko niosąc na ramieniu, drugie prowadząc przy boku, przemówiła proszącym głosem do obcego. wędrowca, błagalnie i usilnie żebrząc o kawałek chleba. 

Człowiek bez serca i współczucia odparł szorstko, że nie ma żadnego chleba i że sam cierpi głód. Kobiecinie dobrze podpadło, że obcy wędrowczyk ukrywa coś skrzętnie i starannie pod surdutem, i 
jęła
 jeszcze błagalniej i natarczywiej błagać o choćby najmniejszą okruszynę chleba dla swych upadających z głodu dzieci. Lecz ,daremnie szewczyk zaklinał się na wszystkie świętości, że niesie tylko kamień pod 
jopą
, aby nim odganiać złe psy. Gdyby posiadał chleb, bezzwłocznie i chętnie podzieliłby się nim z biednymi dziećmi. Tak więc poszedł dalej swoją drogą bezbożny człowiek. 

Gdy uszedł kawał drogi i kobieta znikła z widnokręgu, wyjął szybko chleb, alby go spożyć łapczywie lecz patrzcież - chleb zamienił się rzeczywiście w twardy kamień. Strach i rozpacz ogarnęły pełnego przewinień człowieka. Odczuwał szczery i gorzki żal, mocno. żałował swego niecnego postępku, nawrócił z drogi i poszedł z powrotem do klasztoru. Tu przyznał się Ojcom Cystersom, jaką krzywdę wyrządził, i otrzymawszy rozgrzeszenie i wybaczenie, zawiesił kamień na wieczną pamiątkę w kościele klasztornym. Przez .długi czas można było oglądać, jako osobliwość okrągły kamień, zawieszony na południowo-zachodnim filarze kościoła - z poniżej znajdującym się napisem: 

"w roku Pańskim tysiąc dwieście siedemnaście 
Wielka zmora śmierci z głodu nas gnębiła. 
Oto kamień ten, wierzajcie, Mili Waście, 
Sprawiedliwość Boga z bochna przemieniła". 
1932


Chleb skamieniały



Ks. Konstanty Damroth w ,,Listach z podróży" Czesława Lubińskiego opowiada na str. 134 i 135 inną wersję tej legendy ludowej, pisząc: 

. . . Naprzeciw wejścia Pobocznego w kościele z korytarza klasztornego znajduje się w jednym filarze mała framuga, dziś próżna, w której dawniej pokazywano. chleb skamieniały wedle legendy, powtórzonej prozą przez Bronisławę Kamińską, a wierszem przez Adama Górczyńskiego: otóż przytaczam ją, nie wiedząc, czy ją znasz: 

,,Jest klasztor nad morzem o milę od Gdańska, zakonu cysterskiego, OLIWA rzeczony; w tym to kościele, między wielu ozdobami znajduje się na stronie prawej za szkłem bułka chleba, w kamień obrócona. A to z tej przyczyny: Roku Pańskiego 1217, gdy około Gdańska wielki głód ludzi trapił, pobożny opat oliwski kazał ustawicznie piec chleb i zgłodniałym ludziom rozdawać. Trafiło się, że jeden z ubogich wziął bułkę chleba i wyszedłszy z klasztoru, wrócił się potem i okłamawszy, że dopiero pierwszy raz przyszedł, dostał drugą. Aż gdy powraca do Gdańska, zaszła mu drogę poważna bardzo
matrona
, piastującą na ręku śliczne dziewczątka, która go prosiła, aby jej na posiłek użyczył chleba. Rzekł ów: ,,Ja sam nie mam chleba!" - Rzecze mu owa
matrona
: ,,A toć masz za pazuchą bułkę!" On na to: ,,To kamień nie chleb!" - a to mówiąc, palcem go dotykał. Więc ona rzekła: ,,Niechże będzie kamień!" I natychmiast zniknęła. Postąpiwszy ów kłamca i nieużyty człowiek o staj kilka, wyjął ową bułkę, aż obaczy, że kamień, a w nim znak palca jego; zaczem struchlały i skruszony, a oświecony od Boga, co to była za
matrona
, wrócił się do klasztoru oliwskiego, winę kłamstwa swego wyznał i rzecz całą opowiedział, na którą to pamiątkę chleb ten chowają" · 

Atoli nie tylko skamieniały niby chleb, ale nawet pamięć o tym podaniu zginęły zupełnie w miejscu samym, kiedy nawet oprowadzający nas zakrystian nie wiedział nic o jednym i drugim, dopiero przez nasze pytania, a raczej nasze opowiadania uzupełnił swoje wiadomości kronikarskie o ten szczegół, którym odtąd nie omieszka zapewne raczyć nowych przybyszów. Próżne zaś miejsce jest ozdobione następującym napisem łacińskim i niemieckim, z których pierwszy brzmi: 

,,Sta et considera mirabilia Dei! Job. 37: 
M. ducentesimo bis IX V. post tempora Christi 
Tempora sunt cara; mors undique regnat amara; 
Bladi pro marca modius mercotur ab arca 
Hie lapis efficitur tumc, qui de pane videtur". 
1932

Kamienie mostowe pod Osową


Nieopodal wsi Osowy, która położona jest na zachód od Sopotu ku wsi kościelnej Chwaszczyno, a należała kiedyś do biskupstwa kujawskiego, rozciąga się długim smugiem jezioro, silnie zwężone w jednym punkcie. Leżą tam mianowicie z obu stron nagromadzone liczne kamienie, które sięgają prawie środka wody, ale nie schodzą się z sobą. Mimo woli myśl się kojarzy z niedokończonym mostem, i oto fantazja ludowa wysnuła taką o nim opowieść. Pewien wieśniak. który posiadał dziedzictwo po obu brzegach jeziora, otrzymał przyrzeczenie od diabła, oczywiście za stosowną nagrodą, że ten zbuduje w tym miejscu most z kamieni przed północą. Diabeł zabrał się raźno do dzieła. ale gdy już miał je kończyć, wieśniaka ogarnął strach na myśl, że wkrótce będzie musiał pożegnać się z tym światem. Naraz przypomina sobie, że jego parobek umie piać, jak kogut. Na rozkaz swego chlebodawcy parobek ów naśladuje pianie koguta a diabeł, jak tylko posłyszał swoją godzinę, upuszcza z pośpiechu kamień, którym miał most z góry zawrzeć. I oto do dziś dnia leży na miejscu ów kamień, a ślady Stóp durnego diabła są na nim jeszcze widoczne.
1923

 Uwięziona zaraza


 
W roku 1709 panowała na Pomorzu okropna zaraza, która nie ominęła także miasta Chojnic. Gdy została zaledwie garstka dawniejszych mieszkańców zjawił się w mieście obcy przybysz, który zobowiązał się zażegnać zarazę. Za rozkazem tego cudzoziemca wydłubano w starej lipie rosnącej na cmentarzu dziurę i przygotowano kołek, którym tę dziurę można by zabić. Przybysz zgromadził wszystkich mieszkańców i udał się z nimi procesją na cmentarz, gdzie po wyrzeczeniu wielkiego zaklęcia, które wzywało zarazę do umieszczenia się w otworze w lipie, prędko zabił dziurę przygotowanym kołkiem. Cudzoziemiec surowo zakazał zaglądać do otworu i zniknął. Od tego czasu zaraza przestała grasować. 
1932

Jak powstało jezioro Wdzydzkie?

(Według opowiadań ludu kaszubskiego)

W zamierzchłych het czasach, kiedy to wędrowały i ludy i przenosili się ludzie, żeby osiedlać się w miejscach czy to wygodniejszych, czy też piękniejszych, przybył w okolicę dzisiejszego jeziora Wdzydzkiego książę Sark. Nie było tam wtenczas jeszcze jeziora wielkiego, a tylko staw niewielki, głęboki, okolony rozłożystymi lipami, a obok niego wzgórze. Upodobał sobie to miejsce książę Sark i na wzgórzu wybudował zameczek, żeby w nim z ludźmi swymi zamieszkać. Książę Sark przybył w te strony nie w celach rabunku na wzór średniowiecznych „raubritterów“ niemieckich, ani też z myślą wyzyskiwania ludności okolicznej, ale zjawił się jako dobroczyńca. Bogactw swych i swej obszernej wiedzy używał na to, żeby nieść pomoc biednym i chorym. To też ludność wkrótce pokochała dobrego i mądrego przybysza.

Wzajemne pokochanie kraju i ludzi sprawiło, że książę Sark ożenił się z księżniczką kaszubską Cyraną. Zdawało by się wobec tego, że związał się z krainą tą już na pokolenia całe. Owocem małżeńskiego związku tego była przepiękna księżniczka Wdzydzana, jedynaczka, bo matka wkrótce umarła. Długo opłakiwał książę swą żonę, ale z czasem znalazł ukojenie w troskliwym wychowywaniu uroczej córeczki i w opiece nad nieszczęśliwymi. Bywało jednak widocznie i w owych zamierzchłych czasach tak, jak bywa często i dzisiaj, że zamiary najszlachetniejsze i szczęście ludzkie niweczone zostają przez jednostki złe i przez podejrzliwość i zmienność ciemnych mas ludzkich. Zjawił się pewnego dnia skądsiś i niedaleko zamczyska książęcego, pod starymi chojarami na Jónicach, pobudował sobie chatkę jakiś staruszek, którego ludność uznała wnet jako złośliwego czarodzieja. Zaczęły się teraz sypać klęski na ludność całej okolicy.

Zrozpaczeni ludzie zwrócili się o pomoc do księcia Sarka, ale w walce z nieczystymi siłami czarodzieja wszelkie wysiłki księcia okazały się daremnymi. Ale stało się jeszcze gorzej. Czarodziej całą swą złość skierował przeciw księciu, rzucając krętymi drogami przeciwko niemu w lud najpotworniejsze podejrzenia, a ciemna masa w swym rozpaczliwym położeniu usłuchała podszeptów szatańskich. — Książę jest w zmowie z czarodziejem — wołano coraz głośniej — zburzyć zamek, śmierć księciu i jego poplecznikom! I w szale bezmyślnym podburzony tłum znienacka ruszył na zamek, wybił wszystkich mieszkańców zamku i wrzucił do stawu, a zamek zburzył, tak, że dziś już nie ma po nim ani śladu najmniejszego. Osiągnąwszy swój cel czarownik znikł, a ludność wnet poznała swój ciężki grzech i długo go opłakiwała, ale było już za późno, nie było już dawnego dobroczyńcy, ani jego uroczej córki. W każdą rocznicę tej tragedii o północy podobno jednak z głębin stawni wyłaniał się książę z córką i orszakiem, żeby wkrótce znowu zapaść w toń aż do następnego roku.

Minęły tak liczne lat dziesiątki. Ludzie zapomnieli już o księciu Sarku i o księżniczce. W okolicy zaszły poważne zmiany. W niedalekich lasach koło Gołunia osiedlił się ród wielkoludów kaszubskich Stolimów. Syn księcia Stolimów lubił zapuszczać się samotnie głęboko w gąszcze lasów i polować na zwierzynę. Pewnego razu podczas taniej wyprawy myśliwskiej zabłąkał się. Znużony długim błądzeniem i zmuszony zapadłymi ciemnościami ułożył się pod jedną z cienistych lip, otaczających jakiś staw i zasnął głęboko. Był to właśnie ów staw, znajdujący się u podnóża zburzonego zamku księcia Sarka i była właśnie rocznica tragicznej zemsty. Nagle oczarował młodego księcia Stolimów wspaniały widok: przy blasku księżyca z ciemnej toni stawu wyłonił się świetny orszak, na którego czele znajdowała się przepiękna dziewica. Podskoczył na nogi, żeby oddać jej honory rycerskie, ale równocześnie zjawa cudowna znikła w głębinach stawu. Zjawa znikła, ale pozostała już na zawsze w sercu młodego księcia niezwalczona tęsknota za tą cudowną dziewicą. Postanowił nie ustać w trudach, aż ją odszuka. Skoro nastał ranek i skoro wreszcie doszedł do swoich wielkoludów, zebrał ich wszystkich z wielkimi łopatami i kazał spuszczać wodę ze stawu.

Kopali więc wielkoludy ogromnie długie i szerokie rowy najprzód pod Knieje, woda je zalewała — kopali dalej pod Redolnią, woda je zalewała, — kopali jeszcze pod Jelenią, woda je zalewała, a mimo wszystko wody ze stawu nie ubywało, a tylko staw ów zlał się z owymi olbrzymimi rowami w jedno wielkie, rozgałęzione jezioro i otoczył wodą wzgórze zamkowe. Daremne były więc trudy wszelkie młodego księcia Stolimów, który wskutek tego do śmierci pozostał smętny i samotny, bo stale trawiła go tęsknota za nieodszukaną Wdzydzaną. Wymarł ród wielkoludów, ale pozostało po nim jako pamiątka jezioro Wdzydzkie, pozostała wyspa Sarka.
1938

 Skarb w jeziorze Klasztornym w Kartuzach

(Podanie ludowe)

Od wielu wieków spoczywa na dnie jeziora Klasztornego w Kartuzach ogromny kamień bursztynowy. Posiada on wielką wartość. Niestety, nikt nie jest w stanie go wydobyć. Gdy naokoło szerzyć się będzie głód i zapanuje taka nędza, że do uprawy roli pozostanie tylko jeden koń i jeden wół, wtenczas ów kamień sam na wierzch wypłynie, klasztor zaś zabłyśnie blaskiem dawnej świetności i wielkości, a Marią Matka Boża, zejdzie do swego „Raju M arii" i błogosławić będzie Kaszubom.

 Dzieje tego skarbu są następujące:

W czternastym stuleciu, późną już jesienią, wyjechali rybacy na Morze Bałtyckie na połów ryb. Gdy znajdowali się na pełnym morzu, powstała gwałtowna burza. Rybacy widząc, że życiu ich zagraża wielkie niebezpieczeństwo, skierowali łodzie swoje ku brzegowi. Niestety było już za późno; rozszalałe bałwany pochwyciły łodzie i wciągnęły je w bezdenną głębinę. Pomiędzy rybakami znajdował się bogobojny mąż o silnej woli ducha. Ten to człowiek, widząc niebezpieczeństwo życia, uczynił na morzu ślub, że jeżeli wróci zdrów do domu, ofiaruje wszystko, co cennego znajdzie lub zdobędzie, na klasztor. Potem stracił przytomność. Morze wciąż huczało, śpiewając dziwną, nieznaną pieśń.

Mieszkańcy z trwogą i bojaźnią na próżno wyglądali powrotu drogich sercu ojców, mężów, synów i braci, patrząc z wielkim niepokojem na straszne wokoło spustoszenie, poczynione przez niszczycielski żywioł. Po burzy bogobojnego rybaka znaleziono na brzegu, a przy nim ogromny kamień bursztynu. Rybaka zaniesiono do ciężko stroskanej matki. Starano się potem ów drogocenny kamień zanieść do chaty, ale na próżno; nikt nie był w stanie ruszyć go z miejsca. Próbowano wszelkich środków, lecz kamień zdawał się być przykutym do piaszczystego brzegu. W tem nadpłynęła syrena i w te odezwała się słowa: „Daremne są wysiłki wasze, bo kamień ten nie dla was przeznaczonym został". Poszli więc do rybaka, którego fale morskie wyrzuciły na brzeg. Rybak udał się natychmiast nad morze i — o dziwo — za dotknięciem Jego rąk kamień sam się poruszył i z łatwością można go było załadować na wóz.

Potem udał się ów rybak do pewnego księdza i zwierzył się m u z tajemnicy powziętego ślubu, radząc się przy tym, na jaki klasztor mógłby kamień ten ofiarować. Ksiądz kazał rybakowi cenny ten dar złożyć na klasztor Kartuzów, który w onczas tworzył się w dzikiej puszczy, na miejscu której powstały później Kartuzy. Rybak, podziękowawszy kapłanowi za radę, ruszył z owym kamieniem w drogę. Znalazłszy się nad jeziorem Klasztornym w Kartuzach, napoił konie i zamierzał udać się do przeora. W tejże jednak chwili ujrzał przed sobą dziwną postać w bieli, która nie pytając się w rzuciła bursztyn do jeziora. Wówczas rozgniewany rybak rzekł do nieznanej mu osoby: „Co robisz swawolny, niegodziwy człowiecze? Kamień ten jest moją własnością". Na to odpowiedziała osoba w bieli: 

„Nie jestem człowiekiem, lecz duchem. Co tu taj czynię, to czynię dla dobra bliźniego. Otóż posłuchaj, co ci powiem. Widzisz tę oto puszczę i lasy? Powstanie n a tym miejscu, w samym środku, ładne miasteczko Kartuzy, a kamień, który wrzuciłem do wody, pozostanie tam aż do czasów wielkich wojen, głodu i nędzy. Wojna wybuchnie wtedy, kiedy na świecie powstaną wielkie przewrotności, a lud zakon Boży deptać i sponiewierać będzie. Źli ludzie zasieją nienawiść i wszelkie zło na ziemi. Wojna będzie tak straszna, że trzy części złych ludzi zginie i zapłynie do piekła. Reszta zaś dobrych żyć będzie w wielkiej nędzy i głodzie. Wówczas dopiero zakwitnie prawdziwa wiara Chrystusowa, a kamień ten wyjdzie n a wierzch, aby złagodzić nędzę ludzką. I nastaną lepsze czasy. Bóg ześle anioły na ziemię i błogosławić będzie narodowi. Zabłyśnie chwała i dostatek na polskiej ziemi — na wieczne czasy". Po tych słowach tajemnicza postać znikła, a rybak wzruszony wrócił do rodzinnej wioski nad Bałtykiem i opowiedział wszystkim przeżytą przygodę. Przepowiednia ta zachowała się w pamięci ludu kaszubskiego aż do tego czasu.
1937
 

Smocza Jama pod Kartuzami

(Podanie kaszubskie).

Niedaleko Kartuz, za „Górą Kapliczną“, wśród liściastych buków, grabów i iglastych świerków, między dwiema górami, leży głęboki wąwóz, zwany „Smoczą Jamą“. Przed wielu laty, kiedy panowało tu jeszcze pogaństwo i szerzyć się poczynała wiara katolicka, zagnieździł się w owym wąwozie smok piekielny. Stąd napadał on na ludzi, a kto miał nieczyste sumienie, tego porywał i pożerał, zaś innych prześladował, gonił i straszył w okropny sposób. Miał on nadzwyczajny węch; wielkimi i ognistymi chrapami swymi wywęszył każdego, kto w pobliżu przechodził. Zdarzało się często, że ginęli ludzie źli, a dobrzy ze strachu umierali; niektórzy tracili rozum. Okoliczni mieszkańcy żyli w wielkiej obawie, a słysząc przeraźliwy ryk jego, drżeli ze strachu na całym ciele. Nikt w tedy nie śmiał wychodzić z domu i tylko w największej potrzebie odważono się ruszyć w drogę. Wszelkie usiłowania, aby wypędzić owego smoka i posłać do piekła, spełzły na niczym

Razu jednego przejeżdżał wąwozem pewien kapłan. Smok, zwietrzywszy nową ofiarę, wydał ryk okropny, tak silny, że aż cały las zadrżał. Woźnica zląkł się okropnie, kapłan zaś, będąc o wszystkim poinformowany, postanowił smokowi raz na zawsze dać należytą odprawę. Rozkazał tedy swojemu woźnicy, aby odezwał się do smoka. Woźnica nie chciał tego uczynić, ponieważ bał się. W ten czas kapłan sam się odezwał. Smok ryknął strasznie i zbliżył się prędko w stronę przejeżdżających. Po drugim i trzecim odezwaniu się zeszedł ksiądz z woza, rozkazując woźnicy czekać na miejscu. Jeżeli nie wróci za godzinę, w ten czas będzie mógł dalej pojechać.

Po tych słowach udał się w stronę smoka. Niedługo trwało, a rozległ się taki ryk, że wszystkie drzewa, pola i łąki zadrżały. Woźnica, przerażony, szamotał się z końmi, które ze strachu stawały dęba. Powoli ryk ustawał, aż wreszcie umilkł zupełnie. W krótce potem zjawił się kapłan, mocno spocony, dysząc ciężko. Rozgniewany rzekł do woźnicy: „Nieposłuszny człowiecze, dlaczegóż nie odezwał się do smoka? Byłbym miał daleko lżejszą z nim robotę!" Następnie w siadł do powozu i rozkazał jechać czym prędzej do domu. Od tego czasu smok przepadł na zawsze, a ludzie na pamiątkę tego wydarzenia nazwali wąwóz ten „Smoczą Jama".
1936