Zbiór Artykułów, o Różnej Tematyce


 Pamiątkowa lipa Chodkiewiczowska


Lipa w Rudawie
W tej części dzisiejszej guberni grodzieńskiej, która niegdyś wchodziła w skład województwa nowogródzkiego, w dawnych dobrach Chodkiewiczowskich Rudawie, nadanych wraz z sąsiednią Brzostowicą w roku 1501 przez króla polskiego Alek­sandra wojewodzie nowogródzkiemu Aleksandrowi Chodkiewiczowi — podziwiana bywa powszechnie lipa przeszło trzystoletnia, zasadzona (jak głosi miejscowa tradycja), w późnej jesieni roku 1605 przez nieśmiertelnego Polaka-kawalerzystę Jana Karola Chodkiewicza, dziedzica Rudawy i już dla tego samego niezwykłą czcią otaczana. Bo i któż z Polaków nie pomyśli z rozkoszą i chlubą, że w historii wojen europejskich od kilku wieków nie znajdziemy podobnych rezultatów z tak nieproporcjonalnie drobną garstką, jak w d. 27 września r. 1605 pod Kircholmem. 

Żaden nawet jak najwyżej w sztuce wojennej ceniony i sławiony bohater, nie podjąłby się w czystym polu wstępnej walki przeciw czterykroć silniejszemu wrogowi — ani Gu­staw Adolf, ani Fryderyk II, ani Napo­leon, ani Moltke. Wszyscy oni mieli absolutną lub względną przewagę sił po swej stronie. To też nic dziwnego, że cała Europa dziwiła się wielkiemu dziełu Jana Karola Chodkiewicza. Zwy­cięstwo to pod Kircholmem, głośne na całym świecie, wyrył Thum na miedzi, a we Flandrii tkano je w bławatach. Ryga wolna, Inflanty prawie zupełnie od­zyskane; oto były skutki zwycięstwa kircholmskiego, owego cudu waleczności i działalności Polaka — kawalerzysty, jaki pamiątkowa lipa Chodkiewi­czowska w Rudawie dzisiejszym pokoleniom przywodzi na pamięć. To drzewo historyczne z r. 1605-go, już samymi swymi rozmiarami zadziwia i za­stanawia widza. Obwód jego pnia u do­łu wynosi przeszło 10 i pół metrów. 
Obecny właściciel pod lipą pamiątkową
Rudawa ze swą historyczną lipą utrzymała się niemal przez dwa stulecia w rodzie Chodkiewiczów. Anna Chodkiewiczówna wniosła ją w dom Mniszchów, Józefa Amelia, córka kasztelana krakowskiego Jerzego Wandalina Mniszcha z Mniszchów Potocka wojewodzina ruska , oddała w posagu córce swej Ludwice, małżonce Józefa Kossakowskiego. Z kolei, córka Ludwiki z Potockich Kossakowskiej, Józefa z Kossakow­skich Leonowa Potocka, wniosła te do­bra w dom męża, autora ogłaszanych obecnie przez członka krakowskiej Aka­demii umiejętności Federowskiego (na ła­mach wychodzącego w Petersburgu „Kwar­talnika litewskiego") pamiętników pod ty­tułem: „Wspomnienia o Świsłoczy, Deręczynie i Różanie", Leona Potockiego, któ­rych ciąg pierwszy, z przedmową p. M . Federowskiego, zamieszczony został w dodatku do 2-go tomu wspomnianego wy­żej kwartalnika, wraz z dedykacją córce autora Jadwidze (z Potockich Brunnowowej), w domu której zakończył on swój żywot. 
 
Rudawa od strony parku
Autor owych „wspomnień", Leon Po­tocki, założył w Rudawie cienisty park dzisiejszy, ożywiony wodami zraszającej go Świsłoczy, i wzniósł nieopodal dawne­ go domu drewnianego nowy, piękny, murowany, zakrawający na pałacyk wiejski. Obok niektórych dawnych zabytków, spotyka­my tu księgozbiór domowy, znakomicie dobrany i wciąż uzupełniany, zbiór portretów rodzinnych (w ich liczbie płótna Bacciarellego i Lampiego) tu­ dzież okazy mebli i sprzętów z wieku XVIII. A wszystko to razem tworzy całość równie har­monijną, jak sympatyczną, którą przeważnie, nie tylko dawnym, ale obecnym dziedzicom Ruda­wy—pp. Brunnowom—zawdzięczamy 
Gustaw Manteuffel

Ziemia. Tygodnik Krajoznawczy Ilustrowany.1910 R.1 nr50
10.12.1910


Pierwszy płatowiec polski


Dzień 9. sierpnia r. b. był wielką uroczystością na lotnisku warszawskim. W stolicy kraju dokonano pierwszego lotu na aparacie wyrobu własnego - na pierwszym wytworze ,,Centralnych Warsztatów Lotniczych". Nie pierwszy raz pole mokotowskie (lotnisko warszawskie) oglądało generalicję i wysokich gości - jednakże pierwszy raz po wsze czasy wzniósł się z ziemi polskiej rodzimy płatowiec dziecko wojska polskiego. Nie wchodząc w konstrukcyjną stronę (naśladownictwo typu niemieckiego ,,Roland") sam fakt, że możemy liczyć na pracę naszych warsztatów, stanowi wiele, gdyż uniezależnia nas chociażby do pewnego stopnia od zagranicy i dlatego dzień 9 sierpnia zapisać należy złotymi głoskami w historii lotnictwa polskiego. 

To nowe dziecię nie ma jeszcze nazwy - ,,Orzeł biały", to godło polskie - byłoby najodpowiedniejszym ochrzczeniem pierwszego rodzimego wytworu. Lotu próbnego dokonał porucznik Jesionowski, zabierając jako obserwatora porucznika Słowika, kierownika Centralnych Warsztatów Lotniczych.  Podczas tej uroczystości na lotnisku obecni byli: pierwszy wiceminister wojny generał por. Majewski z adiutantem swym por. Kłobukowskim, prezes wojskowej komisji sejmowej, poseł Anusz, inspektor wojsk lotniczych, ppułk. Łossowski z adiutantem por. Dziedzickim, szef uzupełnień lotniczych mjr. Malczewski oraz dowódcy oddziałów lotniczych stacjonowanych w Warszawie a także liczni goście francuscy. 

O godz. 9 rano na spotkanie gen. Majewskiego i wysokich gości przedefilował oddział honorowy, prowadzony przez por. Gołogowskiego (obecnie dowódcę I. Lotniczego Batalionu Uzupełnień). Gdy wszyscy już byli na lotnisku, zawarczał motor i bezimienny ptak wzbił się w przestworza. Szczęśliwe lądowanie - i uroczystość skończona. Wrażenia były potężne i wzruszającą była chwila, gdy przedstawiciel Sejmu, poseł Anusz ściskał dłoń ppułk. Łossowskiego, winszując mu owocnej pracy. Oby raz rozpoczęta wytwórczość osiągnęła rozkwitu, pokazując światu, że Polska nawet w tej dziedzinie techniki nie chce zostawać w tyle.
Roman Lud
Polska Flota Napowietrzna 15. Sierpnia 1919r. Nr 2
15.08.1919


Sterowiec ,,Bodensee"


Przed 9 laty zawiązało się w Niemczech towarzystwo żeglugi napowietrznej pod nazwą ,,Deutsche Luftschiffahrt Gesellschaft" (skrócona nazwa ,,Delage"), które obrało sobie za zada-nie propagowanie zastosowania sterowców dla celów turystycznych, komunikacyjnych i handlowych. Towarzystwo popierało jedynie rozwój dużych sterowców sztywnego systemu, typu ,,Zeppelin". Posiadając własne stacje aeronautyczne z hangarami i kilka sterowców tego typu rozpoczęło mniej więcej regularne loty między poszczególnymi miastami Niemiec, korzystając przy tym z pomocy udzielanej przez wojskową aeronautykę niemiecką w postaci wojskowej obsługi, pilotów itd. 
 
W ostatnich 4 latach przed wojną na sterowcach towarzystwa ,,Delage" przewieziono 40,000 osób i dokonano 1600 wzlotów. Cyfry te są wymowne i Wskazują na energiczną pracę towarzystwa. Po 4-letniej przymusowej bezczynności wywołanej wojną, towarzystwo rozpoczęło na nowo loty na sztywnym sterowcu pod nazwą ,,Bodensee". (rys.1) Jest to sterowiec typu ,,Zeppelin" z małymi zmianami w formie kadłuba, przymocowania gondol itd. Objętość kadłuba - wynosi 20,000 m³ , jego długość 200 m. Cztery silniki systemu ,,Maybach" po 260 MK. są umieszczone w 3 gondolach podwieszonych do tylnej połowy kadłuba sterowca. Każda gondola posiada po jednym (drewnianym) śmigle.
Sterowiec ,,Bodensee"
W przedniej części kadłuba sterowca znajduje się obszerna zakryta gondola, która służy jako kabina dla pasażerów a także jako centrala dla kierowania (pilotowania) sterowcem. W celu utrzymania się na wodzie, są przymocowane do dna gondol specjalne popławki. W porównani z Zeppelinami, kadłub ,,Bodensee" w swej tylnej części jest wysłużony i tylko środkowa część jego zachowała formę graniastego cylindra. Równowagę podczas lotu osiąga się za pomocą 2 par stateczników w formie ram obciągniętych materią (pionowo i poziomo przymocowanych do rufy sterowca). stery zmiany wysokości (po parze) są przymocowane do stateczników. Zmianę poziomu osiąga się również za pomocą zastosowania płynnego ruchomego balastu. 

2 gondole z silnikami są przymocowane w jednej płaszczyźnie po obu stronach spodu kadłuba sterowca i to na początku drugiej połowy jego przedłużonej osi. Posiadają one po jednym silniku ,,Maybach" o sile 260 MK. Trzecia motorowa gondola jest zawieszona pod środkiem tylnej połowy kadłuba i posiada 2 silniki ,,Maybach" po 260 MK. każdy, (razem sterowiec posiada 1040 MK.) Szybkość do której dochodzi ,,Bodensee", dosięga 120-130 km na godzinę.

Szereg lotów wykazał wiele zalet powyższej budowy sterowca, który z łatwością przezwycięża silne wiatry i deszcze, co nie zawsze było można powiedzieć o poprzednich sterowcach. Jak nas uczy historia rozwoju lotnictwa, było poparcie przez towarzystwo ,,Delage" sterowców sztywnych, jak najracjonalniejszym. Nawet przeciwnicy budowy sztywnych sterowców, Francuzi i Anglicy, obecnie sami je budują przygotowują do eksploatacji ich w celach handlowych na szeroką skalę, uznając, że wielkie sztywne statki powietrzne w zupełności opłacą łożone koszta przy zastosowaniu ich do przewozu ładunków na odległe dystansy. Sterowiec ,,Bodensee" będąc za małym do przewozu ładunków, może służyć tylko w celach turystycznych; w tym kierunku wzbudza on wszechświatowe zainteresowanie i podziw.
  F. KOŚCIESZA
Polska Flota Napowietrzna 1. Stycznia 1920r. Nr 1
 01.01.1920


Sowiety ,,skazały” Chrystusa

 

Nowe środki do prowadzenia walki antyreligijnej — „Religia to narkotyk dla narodu" Święte kołacze z nieba



Z Charkowa donoszą: Sowiety w ostatnim czasie objawiają szczególną pomysłowość co do nowych środków, oraz sposobów prowadzenia propagandy antyreligijnej. W Moskwie np. urządzono ostatnio publiczny „Sąd nad Chrystusem" z udziałem wyższych przedstawicieli sowieckich, prokuratury i palestry. Wyrok zapad! potępiający, jednak z dopuszczeniem pewnych „okoliczności łagodzących". Na prowincji natomiast urządzają bolszewicy tak zwane „wystawy antyreligijne". — Jako okazy, mające udowodnić „słuszność" głównego hasła tych wystaw — „Religia, to narkotyk dla narodu" — służą „literatura" antyreligijna, diagramy, karykatury natury błazeńskiej itd. Ponadto wystawiono (jak np. w Czernichowie) — szczątki dawnych nieboszczyków, które dobrze się zachowały, mimo, że nie należą do świętych. Ma to — zdaniem autorów tego nowego tricku sowieckiego — udowodnić „barbarzyństwo" wiary w św. relikwie. Dobre zachowanie się szczątków ludzkich agitatorowie sowieccy starają się tłumaczyć właściwościami gruntu, w którym leżał nieboszczyk i w ogóle uzależniają od warunków przyrodzonych.

Jak ogłasza komunikat „Rosty", wystawy te mają się rzekomo cieszyć ogromną frekwencją szczególnie ze strony włościaństwa i robotników. Na wystawach tych zaprowadzono osobne księgi, do których goście wpisują swe wrażenia. Jak wynika z tych oświadczeń — twierdzi „Rosta" — wystawy miały się przyczynić do „nawrócenia ogromnej ilości „fanatyków", a nawet „popów" (księży prawosławnych) na „drogę zrozumienia i demokratyzmu". Wystawy te bowiem przekonały ich o bez gruntowności wszystkich religii (?!). Wypada jeszcze nadmienić, że mimo i wbrew powyższym relacjom sowieckim, właśnie w ostatnim czasie kronika sowiecka notuje masowe wypadki objawiania się „cudów", na których tle nawet wybuchają masowe „ruchy religijne" z udziałem szerokich rzesz ludności. Równocześnie wzmaga się znacznie wiara w najdziksze zabobony. Oto np. w rejonie Chersońszczyzny wykryto nowy „przemysł". Mianowicie rozpowszechniano tam sprzedaż „św. kołaczy z nieba" (biały chleb), które mają działać dodatnio na stan zasiewów. Chętnych do kupna tych „kołaczy niebieskich" jest ogromna ilość. Władza dokonuje aresztowań „zastępców niebieskich", lecz bezskutecznie, popyt na „polepszające zasiewy kołacze" coraz się wzmaga.

Głos Wąbrzeski 1924.10.21, R. 5, nr 125
21.10.1924


Próby samochodów pancernych 


Rys. 1. Por. M. w samochodzie
W końcu ubiegłego miesiąca odbyła się na terenie Centralnych Warsztatów Samochodowych, próba samochodów pancernych marki ,,Chenillette", wyrabianych przez fabrykę Chamont. Z powodu drobnego defektu silnika, próba nie mogła odbyć się należycie, wobec czego komisja nie wydała ostatecznej opinii, co do użyteczności tych samochodów dla wojska. Samochody ,,Chenillette" są jednym z rezultatów dążeń francuskich konstruktorów do rozwiązania zadania, polegającego na połączeniu samochodu z czołgiem, czyli inaczej mówiąc, na umożliwieniu szybkiego przewożenia lekkiego czołga z jednego terenu działań na drugi. 

Rys. 2. Samochód Chenillette na kółkach.
Ze względu na to, że samo zagadnienie jest nader aktualne, szereg konstruktorów francuskich i amerykańskich, pracuje nad rozwiązaniem tego problematu, przy czym francuscy inżynierowie dążą do zwiększenia ruchliwości czołga przez zastosowanie podnoszonych kół, amerykanie zaś starają się dojść do tych samych rezultatów przez zdejmowanie i nakładanie na koła taśmy gąsienicowej. Ponieważ idealnym rozwiązaniem byłoby takie, przy którym zamiana samochodu na czołg i odwrotnie odbywałaby się bez konieczności wychodzenia obsługi z samochodu, Francuzi mają większe szanse powodzenia, jakkolwiek bardziej skomplikowany mechanizm wpływa ujemnie na wagę samochodu-czołga, a tym samym na zwrotność i zdolność tegoż do szybkiego poruszania się w terenie. Badane samochody daleko jeszcze odbiegają od ideału, bowiem przy zamianie gąsienicy na koła i odwrotnie, obsługa, t. j. kierowca i strzelec musi wysiadać z samochodu, przy czym sama zamiana jest związana z koniecznością wjeżdżania przez czołg na drewniane kliny, co razem z opuszczeniem kół zajmuje około 15-tu minut, podczas których obsługa jest narażona na obstrzał ze strony nieprzyjaciela. Dodać należy, że przepisowe 12 czy 15 minut mogą się znacznie przedłużyć, o ile weźmiemy pod uwagę możliwość defektu mechanizmów, oraz zdenerwowanie obsługi w sytuacji bojowej. 

Rys. 3. Podnoszenie kół
Oprócz tego, jak widzimy na ilustracji, siedzenie w takim samochodzie nie można nazwać zbyt wygodnym, a wysoka temperatura wewnątrz samochodu bynajmniej nie wzbudza wielkiej chęci dłuższego w nim pozostawania. Również możność obserwacji i obstrzału nie są najlepsze, wobec czego chyba tylko niewielkie rozmiary samochodu-czołga, który de facto może być ukryty nawet za niezbyt dużym krzakiem przemawiają za jego względną użytecznością. Szybkość około 20 km. przy jeździe na kołach, oraz 5-ciu km. przy przesuwaniu się na gąsienicach też są dalekie od wymagań, stawianych obecnie samochodom pancernym i czołgom. Jak widzimy z tej krótkiej charakterystyki samochody ,,Chenillette" można uważać tylko jako próbne, przy tym niezbyt szczęśliwe pod względem konstrukcyjnym, rozwiązanie połączenia czołga z samochodem i w najlepszym razie mogą one służyć jako materiał dla polskich wynalazców, pracujących obecnie nad projektami czołgów i samochodów pancernych, zaś w praktyce znajdą prawdopodobnie zastosowanie wyłącznie, jako samochody pancerne.  

Przegląd Samochodowy i Motocyklowy: dawniej "Automobilista Wojskowy": organ Wojskowego Klubu Samochodowego i Motocyklowego 1926.09.15 R.1 Nr11
15.09.1926


SOPOTY, KĄPIELISKO NAD BAŁTYKIEM O ŚWIATOWYM ZNACZENIU


Rzut oka na dom i ogród kuracyjny
Jedynym kąpieliskiem nad morzem Bałtyckim, posiadającym od dziesiątków lat światowe znaczenie, są Sopoty pod Gdańskiem. Położone na wschodnim cyplu terytorium gdańskiego, posiadają Sopoty dogodną komunikację kolejową z wszystkimi dziedzinami Polski przez Gdańsk i Wejherowo, dalej z Berlinem i zachodnią Europą, z Królewcem, Rygą i Rewalem. Urządzone z całym współczesnym komfortem i położone wśród rozległych lasów, są Sopoty predystynowane na miejsce kąpielowe dla mieszkańców Polski. Zakład kąpielowy, urządzony według zasad nowoczesnej higieny, dostarcza kuracjuszom kąpieli borowinowych, jak w Marienbadzie, siarczanych jak w Piszczanach umożliwia przejście kuracji identycznej jak w Wildungen w Niemczech i. t. d.

Widok z mola na Sopoty i okolicę
 »Elite« Jedyna Polska cukiernia w Sopotach, własność P. W. Napierały, punkt zborny polskiego towarzystwa
W czasie od 3-go do 10-go lipca odbędzie się w Sopotach tydzień sportowy, na który złożą się: międzynarodowy turniej tenisowy z udziałem graczy polskich, niemieckich (Froitzheim, Damasius, Lendmann), duńskich, holenderskich i angielskich, meeting wyścigów konnych, międzynarodowe regaty żeglarskie i wioślarskie, międzynarodowe wyścigi pływackie o puchar, ofiarowany przez gen. komisarza Rzpltej, min. Strassburgera, matcz piłki nożnej między pierwszorzędnymi drużynami z Polski i Wiednia i. t. d. W tym samym czasie na scenie opery leśnej w Sopotach wystawiona będzie opera Wagnera »Zmierzch Bogów« z udziałem najwybitniejszych śpiewaków z Berlina, Drezna i Wiednia. 7-go lipca odbędzie się korso kwiatowe, posiadające na północy tę samą siłę atrakcyjną, co słynne korso nicejskie na południu Europy.

Światowid, ilustrowany kurjer tygodniowy. 1927, nr 29


Pierwszy lot próbny niemieckiego olbrzyma powietrznego




Onegdaj popołudniu odbył się we Friedrichshafen pierwszy lot próbny nowego olbrzyma powietrznego Niemiec, noszącego nazwę „Graf Zeppelin L. Z. 127“. Sterowiec wystartował o godz. 7 wiecz. O rozmiarach tego .największego powietrznego statku na świecie daje wyobrażenie, grupa ludzi, stojących poi balonem (zdjęcie po prawej stronie). Fotograf ją po lewej stronie przedstawia Grafa Zeppelina szybującego ponad jedną z miejscowości nad jeziorem Bodeńskim. Należy zaznaczyć balon jest zbudowany tak, że w każdej chwil -może być dostosowany do celów wojennych.

Ilustrowany Kuryer Codzienny. 1928, nr 264 (23 IX)
23.09.1928


„Święty Józef... bolszewik"

Do czego się posuwa głupota, czy bezczelność niemiecka?



Dzieją się naprawdę rzeczy, o których nie śniło się filozofom. i wprost wierzyć się nie chce w możliwość różnych „kwiatków" otumanionych mózgownic ludzkich. Po co tu komentarze — czytajcie, szanowni przyjaciele „I. K. C." — czytajcie! historia autentyczna: w wiosce alzackiej Hambach, na terenie zawziętej kampanii „autonomistów“ — czyli po prostu zakamuflowanych ajentów niemieckich, sprzymierzonych z komunistami, proboszczem katolickim (!) jest niejaki ksiądz Pink.

Nawiasem mówiąc, piękne nazwisko, przypominające reklamowane wciąż pigułki Pinka dla osób bladych i wątłych „Pilules Pink pour personnes pales — pięć ,,pe‘‘). Otóż, zażarty ów hakatysta zapomniał widocznie o swych obowiązkach kapłańskich — idea Vaterlandu przyćmiła mu wszystko — chciał wykazać naocznie, że konszachty autonomistów-katolików z komunistami są rzeczą wzniosłą, i w tym celu przybrał posąg św. Józefa, znajdujący się w kościele parafialnym, w krwawo-czerwony płaszcz z haftem, wyobrażającym splecione emblematy bolszewickie — młot i sierp“.

Co za „idylla"! Św. Józef — bolszewik, patronujący machjawelskim kombinacjom niemieckim. Słyszeliśmy wprawdzie, że św. Józef z zawodu był cieślą — byłoby mu nawet do twarzy z heblem i siekierą — ale te emblematy? Martulus et falcicula? Bolszewizowanie kościoła i mianowanie św. Józefa ad hoc, z łaski księdza Pinka, pierwszym „uświadomionym proletariuszem“ i patronem komunizmu?

Nic też dziwnego, że w Alzacji zawrzało. Katolicy i niekatolicy domagają się energicznie, by Herr-Kamerad-Pfarrer Pink został należycie ukarany. Skoro mówimy już o próbach bolszewizowania kościoła, przemycanych pod dachy świątyń, to wypada zaznaczyć, że nie dzieje się to po raz pierwszy. Zainaugurowano już owe obyczaje we Włoszech w roku 1922, w przeddzień marszu Mussoliniego na Rzym.

Wiadomo, że dwie południowe prowincje Italii, Sycylia i Kalabria, wiele pozostawiają do życzenia pod względem cywilizacyjnym. Ludność tamtejsza w dziedzinie analfabetyzmu konkurować może z Rosją północną — a i księża w tych stronach do niedawna jeszcze mało się różnili od swych owieczek. Otóż, gdy w całej Italii organizowały się bandy czerwone, sprytni agitatorzy wpadli na pomysł bardzo dowcipny: wybili medaliki z podobizną Lenina i z napisem — San Lenino, padrone della parzelazione — św. Lenin, patron podziału ziemi (!!) Medaliki te miały wielkie powodzenie wśród zabobonnego ludu. Znaleźli się Bogu ducha winni księża, niezbyt biegli w hagiografii, którzy te medaliki święcili i rozdawali. Po przewrocie faszystowskim wieść o tym dotarła do Rzymu — i „święty Lenin" wycofany został z obiegu na skutek energicznego zakazu, zarówno ze strony administracji kościelnej, jak i świeckiej.

Widzimy więc, że nie tylko nieokrzesane mużyki rosyjskie biły pokłony i żegnały się przed mauzoleum Lenina. Nie tylko w Rosji znalazł się „światoj Lenin" — perfidna propaganda potrafiła się wślizgnąć nawet do kościołów katolickich, na krótko wprawdzie, ale celowo. O ile jednak można jeszcze wytłumaczyć nieoświeconych księży kalabryjskich, podstępnie wprowadzonych w błąd — o tyle nic nie usprawiedliwia sławetnego proboszcza Pinka, zażartego Szwaba, zapominającego w swej zaciekłości o swojej sukni kapłańskiej. Jest to najlepszy przykład, do czego zdolni są Niemcy, gdy chodzi o hasła hakatystyczne. Kto wie — może wkrótce pojawią się obrazki, wyobrażające... św. Hitlera z błogosławionym Treyiranusem u boku, wołającego Gott mit nas?

P. S. Może ten przykład alzacki otworzy oczy Francuzów na to, czym są księża niemieccy na Śląsku i Warmii. Kapłani Ci, niepomni swego obowiązku pracują tytko nad wynarodowieniem Polaków. Co niedziela z ambon nadużywa się Ewangelii, czy na podstawie perfidnie przekręconych i „interpretowanych" hakatystycznie cytatów wmawiać w ludność, polską, że powinna włożyć kark
pod jarzmo pruskich nacjonalistów.


Ilustrowany Kuryer Codzienny. 1930, nr 289 (25 X)
25.10.1930


W DWANAŚCIE LAT PO WIELKIEJ WOJNIE



Historyczny wagon. W wagonie tym, który dnia 11 listopada 1918 r. stał w lesie w Compiegne, delegaci niemieccy prosili marsz. Focha o zawieszenie broni
CHOCIAŻ już 12 lat minęło od chwili, gdy umilkły armaty i rozpoczął się ostatni akt wojny światowej, przecież chwile te są jeszcze ciągłe w pamięci tego pokolenia, które brało czynny udział w tej najstraszliwszej katastrofie, która kiedykolwiek nawiedziła kulę ziemską. Żołnierzom, którzy wówczas przed łaty wracali do domu, czy to jako zwycięzcy, czy też jako zwyciężeni, wydawało się, że wojna ta jest ostatnią i że odtąd już nigdy ludzkość nie splami się nowym mordem Kainowym. Niestety, jakże złudne okazały się nadzieje!

Pogromca Niemców. Marszałek Ferdynand Foch, którego geniuszowi zawdzięcza koalicja zwycięstwo nad Niemcami w wojnie światowej
Dziś znowu niebezpieczeństwo wojny jest równie bliskie jak w 1914 roku. Narody zbroją się, duch Locarna bankrutuje na każdym kroku a rzekomo „rozbrojone” Niemcy nie ustają w ofensywie przeciwko Traktatowi Wersalskiemu a przede wszystkim Polsce. Znów chmury gromadzą się nad Europą... Świat idzie ku nowej wojnie. Wprawdzie ciągle odbywają się konferencje rozbrojeniowe a narody przy każdej sposobności deklamują, o pokoju i miłości bliźniego, nieufność jest jednak ogólna a kredyty na zbrojenia przekraczają możności finansowe poszczególnych państw.

Pomnik zawieszenia broni. Znajduje się on w miejscu, gdzie 11 listopada 1918 roku Niemcy prosili o zawieszenie broni, czując, że dalszy ich opór jest już beznadziejny
Równocześnie w całym świecie wyłaniają się się trudności gospodarcze, których nie sposób przezwyciężyć, ani opanować. Przeciwko tym wszystkim dolegliwościom europejskim grono idealistów wysuwa plan stworzenia Stanów Zjednoczonych Europy, czyli państwa łączącego w sobie wszystkie narody. Na razie jednak nie ma mowy o zrealizowaniu tych utopijnych pomysłów. Naprzód bowiem musi przyjść rozbrojenie moralne... Chwila ta jest jednak jeszcze bardzo daleka i dlatego dziś państwo, które chce zachować swą niepodległość, musi trzymać się starego rzymskiego przysłowia: „Si vis pacem para bellum".
 
Nareszcie do domu. Na zdjęciu niemieccy żołnierze frontowi, wracający do domów po światowej wojnie
Wskazania te są szczególnie ważne dla Polski, która wtłoczona pomiędzy potężnych sąsiadów, dyszących żądzą odwetu, musi niestety na długo jeszcze wyrzec się wszelkich myśli pacyfistycznych i być przede wszystkim obozem zbrojnym. Trzeba jednakże wierzyć przeciwko nadziei! Trzeba wierzyć, że po wielkiej politycznej i gospodarczej przebudowie świata nadejdzie kiedyś chwila, gdy skłócone narody i rasy podadzą sobie ręce i zjednoczone w imię człowieczeństwa pójdą ku lepszej przyszłości.
J. L.

Historyczna fotografia. Przedstawia ona cesarza Wilhelma II. (w pośrodku) w otoczeniu feldmarszałka von Hindenburga i gen. Ludendorfa (po prawej) w głównej kwaterze niemieckiej w Pszczynie na Śląsku. Dziś miejscowość ta, gdzie cesarz Wilhelm i jego doradcy snuli swe butne plany, należy do Polski a na rynku w Pszczynie wznosi się pomnik Marszałka Piłsudskiego.

 
Zawsze ci sami. Niechaj te hełmy i karabiny niemieckiej Reichswehry przypomną światu, że niebezpieczeństwo pruskie ciągle istnieje i że tylko ktoś bardzo naiwny może liczyć, że Niemcy w Europie są czynnikiem pokoju.


Światowid. 1930, nr 44
08.11.1930


XII=Iecie FASZYZMU



Twórca faszyzmu, Duce Benito Mussolini, dyktator Wioch
Las sztandarów organizacji faszystowskich młodzieży przed Colosseum w Rzymie
Wojna europejska ziściła najśmielsze marzenia Włochów. Pozwoliła im bowiem powiększyć się o te ziemie, które znajdowały się poza kordonem austriackim, a których symbolem był Trydent i Triest. Zwycięstwo to jednak zostało okupione olbrzymimi ofiarami, które w następstwie sprowadziły na kraj zupełne rozprzężenie i wzrost prądów komunistycznych. Przy końcu 1919 roku zdawało się, że Włochy znajdują się w przededniu rewolucji socjalnej. Anarchizm czynił z dnia na dzień wprost zastraszające postępy, republikanie otwarcie podnosili głowę, po fabrykach tworzyły się rady robotnicze, a dezercje z wojska były na porządku dziennym. Rządy włoskie były wobec tych wszystkich groźnych objawów anarchii zupełnie bezsilne, gdyż opierały się o przypadkową większość, w której przewodzili ludzie, respektujący bardziej interes swych partii, aniżeli państwa. Wtedy to na widownię występuje Mussolini, dawny socjalista, człowiek obdarzony żelazną wolą i wywierający sugestywny wpływ na tłumy i zaczyna organizować związki t. zw. faszystów, które rozpoczynają czynną walkę z elementami wywrotowymi, paraliżują strajki robotnicze i sile przeciwstawiają siłę. Mussolini liczy coraz więcej zwolenników. Przede wszystkim popierają go dawni kombatanci, to jest ci, którzy brali udział w wojnie i widzieli, że owoce ich zwycięstwa idą na marne. W 1922 roku Mussolini rozpoczyna swój słynny marsz na Rzym, który kończy się kapitulacją rządu i objęciem przez niego dyktatorskiej władzy. W kilka lat później pozycja Mussoliniego jest już tak silną, że może on narzucić Włochom nową konstytucję. Równocześnie w kraju wzmaga się chęć do pracy, Mussolini tępi z żelazną konsekwencją wszelkie objawy nieróbstwa i stara się narodowi swojemu zaszczepić surowe starorzymskie zasady miłości ojczyzny.

Dziś po 12-stu latach rządu faszystów mogą oni być dumni ze swojego dzieła, gdyż dokonali rzeczy wielkich i zakrojonych na skalę dziejową. Polska, która zawsze darzyła Włochy swoją sympatią, śle w dniu uroczystości jubileuszowej dzisiejszym władcom Rzymu swe najlepsze życzenia.
K. S. (Rzym)

Olbrzymie tłumy manifestujący w Colosseum z okazji dwunastolecia faszyzmu
Olbrzymie tłumy manifestujące w Colosseum z okazji dwunastolecia faszyzmu

Światowid. 1931, nr 14
04.04.1931


LATAJĄCA FORTECA



Ameryka, kraj rekordów również w dziedzinie lotnictwa, zamierza prześcignąć Europę. Już za kilka tygodni nowy gigantyczny Zeppelin, prawdziwy cud techniki zapoczątkuje swą pierwszą podróż. Szef floty powietrznej Stanów Zjednoczonych William Mitchel podał prasie amerykańskiej pierwsze szczegóły dotyczące konstrukcji tego budzącego sensacją olbrzyma - Zeppelina ,,Akron" - taka jest nazwa budującego się statku powietrznego - jest dwukrotnie większy od niemieckiego ,,Graf Zeppelin" i bez ponownego napełniania gazem będzie w stanie czterokrotnie przelecieć Ocean. Przy średniej zatem szybkości ,,Akron" będzie mógł przelecieć całą kulę ziemską bez jakiegokolwiek przejściowego lądowania.

Na ,,plecach" statku powietrznego znajdować się będzie lotnisko, na którym będą mogły lądować inne mniejsze statki powietrzne oraz samoloty. Tak samo start mniejszych statków powietrznych na ,,plecach" ,,Akrona" będzie możliwy. Koszta, jakie pochłonie ten nowy olbrzym Zeppelin, są oczywiście bardzo wysokie, a mianowicie budowa tego statku powietrznego kosztować będzie 6-8 milionów dolarów t.j. około 70 milionów złotych. W wojnie przyszłości ,,Akron" będzie w stanie oddać niezwykłe usługi przez zniszczenie równocześnie ze swymi aeroplanami całej flotylli morskiej. Dla obrony powietrznej służyć będą Zeppelinowi specjalne armaty do odparcia ataków.

Lechita, dodatek niedzielny do Lecha - Gazety Gnieźnieńskiej 1931.05.17 R.8 Nr20
17.05.1931
 
 

Zeppeliny wojenne nad Anglią



Spuszczanie gondoli z obserwatorem z wnętrza niemieckiego Zeppelina w czasie ataku na Londyn. Zeppeliny latały nad Londynem w ogromnej wysokości. Dlatego też rzucaniem bomb kierował oficer ze specjalnej gondoli, opuszczanej nieraz o 2 000 m niżej. Ilustracja powyższa jest sceną z filmu wytwórni Uniled Artist, p. t. ,,Anioł Z piekieł".

Niemiecki kapitan-porucznik Horst-Buttler wydał ostatnio owe pamiętniki, w których opowiada, jak to czasu wojny dziewiętnaście razy szybował w Zeppelinie nad Anglią. Jako pierwszy bombardował jakiś port angielski. Dopiero później przeczytał w pewnym piśmie rotterdamskim, że zrzucił wówczas bomby na port Maldon. Dowództwo wyraziło się o tym ataku z całym uznaniem, chwaląc w rozkazie ,,doskonałą nawigację i celność". Kpili sobie z tych pochwal, ale po cichu, oficerzy owego Zeppelina, bomby bowiem zrzucili na pierwsze lepsze napotkane miasto, nie wiedząc nawet, które to było właściwie.

Nazwisko Buttlera łączy się nieraz dzielnie z największymi sukcesami wojennymi Zeppelinów. Zrzucał bomby na Anglię z sześciu rozmaitych Zeppelinów i zawsze przyprowadził swój sterowiec cało do hangaru. Dnia 9 sierpnia r. 1915 kilka sterowców ruszyło na Anglię. W wyprawie tej uczestniczył i Buttler, jako komendant ,,L. 11". Atak na Londyn powiódł się; bomby zrzucono i L. 11 wymknął się cało z ognia dział angielskich. Buttler zaszył się w kabinie radiotelegrafu, gdzie było najcieplej. I tu był świadkiem, jak radiotelegrafista przejął depeszę iskrową z uczestniczącego w napadzie dowódcy innego sterowca, kapitana Petersena. Depesza, dość zniekształcona, brzmiała następująco: ,,Themsemuendung . . . schwer angeschossen... we... nicht mehr, sk . . . (Ujście Tamizy. . . groźne ostrzeliwanie. ..) Taką samą depeszę odebrał i dowódca całej eskadry. Buttler, przyjaciel Petersena, usiłował nawiązać z nim porozumienie iskrowe, jednak bez powodzenia. Domyślał się, że ,,L. 12" wylądował na Tamizie i wpadł w ręce Anglików. W kilka dni potem spotkał Petersena w Bremerhaven. Petersen opowiadał, że nad ujściem Tamizy wpadł w huragan ognia baterii angielskich, które uszkodziły tył sterowca. Wyrzucono ze sterowca wszystek balast, nawet zbiornik z benzyną, dzięki czemu cudem niemal zdołano umknąć poza dosięgalność ognia. Na pełnym morzu uszkodzony Zeppelin opadł na wodę. Na czas nadpłynął torpedowiec niemiecki i ocalił całą załogę.


,.L 32" z kapitanem porucznikiem Petersenem jako dowódcą wyrusza do ataku
na Londyn. Była to ostatnia wyprawa Petersena. Jego sterowiec ugodzony granatem angielskim, spłonął doszczętnie Z całą załogą.


Dnia 23 września r. 1916 znów w napadzie uczestniczył Buttler i Petersen. O północy oba Zeppeliny były nad zamarłym, pogrążonym w mroku Londynem. Nagle zahuczały działa angielskie i pomknęły ogniste miecze reflektorów. A wówczas Buttler spostrzegł opodal na niebie wielką kulę ognistą: to sterowiec Petersena, objęty płomieniami, spadał w dół. Ze zgrozą patrzył Buttler na tę ostatnią już jazdę Petersena. Zapomniał nawet o pękających wokół pociskach nieprzyjacielskich. A jednak załoga jego sterowca nie zapomniała zrzucić bomb w tej groźnej chwili. Kosztowne były to przedsięwzięcia i coraz trudniejsze. Coraz częściej kończyły się klęską, której ofiarą padało po kilka Zeppelinów.

Jlustracja Polska 1931.05.31 R.4 Nr35
31.05.1931


Bractwa Kurkowe



Na łamach „Kuriera Warszawskiego“ ogłasza p. Zbigniew Szreniawa nader ciekawy artykuł o historii i tradycjach Bractw Kurkowych w Polsce. Bractwa Kurkowe obchodzą swoją największą tradycyjną uroczystość — wybór królów kurkowych w okresie świąt Bożego Ciała. Najstarsze środowiska miejskie — Poznań, Lwów, Kraków posiadają do dziś dnia Bractwa Strzeleckie, które wierne paro- wiekowej tradycji, rokrocznie urządzają strzelania przez  które następuje elekcja króla kurkowego Bractwa.

Powstanie swoje datują Bractwa w okresie wieków średnich, kiedy to obowiązek obrony miasta ciążył na cechach rzemieślniczych. Cechy miały nie tylko obowiązek utrzymania fortyfikacji miejskich, lecz również wyrabiania własnej sprawności do walki. Na tym tle powstała idea Bractw strzeleckich, które miały ćwiczyć się w celnym strzelaniu z łuków, a w czasach późniejszych z broni palnej. Władze państwowe doceniały całkowicie znaczenie i pożyteczność tych stowarzyszeń zatwierdzając ich statuty i nie szczędząc przywilejów. Pierwsze Bractwa strzeleckie zawiązały się prawdopodobnie w niemieckich miastach hanzeatyckich, rozszerzając się następnie bardzo szybko po miastach całej Europy.

W Polsce istnienie pierwszych Bractw strzeleckich notują kroniki wieku XIlI-go, a Bolesław I książę śląski przywilejem z r. 1286 zatwierdził Bractwo strzeleckie miasta Świdnicy i sam brał udział w uroczystym strzelaniu do ptaka zawieszonego na wysokiej żerdzi. Z chwilą ufortyfikowania przez Kazimierza Wielkiego około 70 miast i nadania im Prawa magdeburskie, powstały tam niewątpliwie Bractwa strzeleckie na wzór istniejących już dawniej w Krakowie, Kaliszu, Poznaniu i Toruniu. Co roku w okresie świąt Bożego Ciała zbierali się bracia strzelcy w kościele na uroczyste nabożeństwo, po czym w pochodzie udawano się na strzelnicę, gdzie przez kilka dni odbywały się zawody strzeleckie. Strzelano do tarczy wyobrażającej zazwyczaj koguta — kurka — symbol czujności. Zawody przybierały charakter uroczystości całego miasta, a przyglądali się im dygnitarze świeccy i dostojnicy duchowni, niejednokrotnie nawet król z dworem o ile w dniu tym przebywał w mieście. Zdarzało się niejednokrotnie, że do zawodów stawała obok mieszczan młódź szlachecka i synowie senatorów, aby z członkami Bractwa walczyć o palmę pierwszeństwa. Kto trafił do tarczy dostawał nagrodę, komu zaś udało się przebić sam środek kurka, ten zostawał obwołanym na cały rok królem kurkowym. Nowego króla z muzyką odprowadzano do domu, niosąc przed nim srebrnego kura naturalnej wielkości, który jako godło Bractwa przebywał przez cały rok w mieszkaniu nowego króla. Król kurkowy miał bardzo obszerne przywileje — nie płacił żadnych podatków i mógł sprowadzać wino i wszelkie towary bez opłat celnych, co potem zmieniono na nagrodę pieniężną. Po zawodach strzeleckich król kurkowy miał obowiązek wyprawienia uczty dla całego Bractwa. Bractwa strzeleckie aż do upadku Rzplitej były szkołami rycerskich mieszczan.

Jakkolwiek cel wszystkich Bractw strzeleckich i podstawy ich ustroju były te same, to jednak bractwa poszczególnych miast różniły się urządzeniami wewnętrznymi, miały indywidualne przepisy, a czasem i różne nazwy, gdyż każde z nich powstawało i rozwijało się samodzielnie i w odmiennych nieco warunkach. Do dnia dzisiejszego archiwum warszawskie przechowuje przywileje miejskie, wystawione Bractwu w latach 1540 i 1547, oraz kurka srebrnego odlanego w r. 1552. Żadne Bractwo strzeleckie nie może poszczycić się taką przeszłością jak lwowskie, bo też gród ten najczęściej wystawiany był na próby bojowe. Konfraternia strzelecka Lwowa niejednokrotnie krwawy chrzest na murach miasta przyjęła, a podczas pokoju mniej uroczystym zabawom, a więcej przygotowaniom się oddawała. Przywilej Zygmunta Augusta z r. 1545 wspomina, że lwowskie Stowarzyszenie strzeleckie istnieje od dawna, a strzelcy nie tylko z łuków i rusznic, ale i z armat strzelać umieją. Podczas zawodów z okazji elekcji króla kurkowego strzelano jednak tylko z łuków, a dopiero Henryk Walezy wprowadził w dniach dorocznych zawodów strzeleckich popisy strzelania z broni palnej. Towarzystwo strzeleckie we Lwowie przetrwało do naszych czasów.

Pierwsza wiadomość o istnieniu Bractwa strzeleckiego w Poznaniu pochodzi dopiero z wieku 15-go, ale stowarzyszenie to powstało co najmniej w wieku 14-tym. W r. 1537 nadała Rada miejska Bractwu nowy statut, na mocy którego uwolniony został od podatków i ceł. Statut Bractwa poznańskiego zatwierdził w r. 1578 król Stefan Batory. Ze statutu tego wynika, że strzelanie do kurka trwało cały tydzień, a elekcji króla towarzyszyły huczne zabawy, w których uczestniczyło całe miasto.

Bractwo poznańskie było niegdyś bardzo bogate — prócz zwykłych insygniów strzeleckich posiadało łańcuch złoty o 58 ogniwach, wagi 116 dukatów którego używał król kurkowy, dwie laski z bogatymi gałkami noszone podczas uroczystości przez starszych Bractwa, zwanych marszałkami i wiele cennych ozdób, które zrabowane zostały podczas wojny szwedzkiej za Augusta II.

Bractwo strzeleckie m. Kalisza zwało się Kołem rycerskim. Bractwo to miało bardzo stary statut, który jednakże zaginął, a nowy statut nadany został dopiero przez Michała Korybuta Wiśniowieckiego w r. 1672. Najlepiej znane są dzieje Bractwa kurkowego w Krakowie, którego początek sięga niepamiętnych czasów. Bractwo to nosiło nazwę Szkoły rycerskiej, a nazwa ta nie była pustym frazesem, na co wskazuje dochowany z r. 1562 porządek „strzelby“ czyli ćwiczeń strzeleckich. Karność wśród braci strzeleckiej była naprawdę wzorowa. Nieobyczajność, kłótnie i złe sprawowanie karano surowo bez względu na stanowisko w społeczności miejskiej łamiącego przepisy strzelca. Surowo zakazane były wszelkie złośliwe żarty i złorzeczenia na celstacie. Niedopuszczalne było nawet uniesienie się z powodu chybienia celu. Za wykroczenia takie ściągano ,,1 grosz winy“, a nadto złośnik musiał spojrzeć na „asinusa“ tj. wizerunek osła umieszczony na celstacie.

W r. 1546 władze miejskie Krakowa zatwierdziły obszerny z dwunastu artykułów złożony regulamin „strzelby ruśniczey i hakowniczeyi dzialney“. W r. 1577 magistrat krakowski uchwalił nadać Bractwu dochód z pewnych kramików, powiększając tern dawniejsze przywileje. Przywilej króla kurkowego dotyczący zwolnienia z ceł był z powodu nadużyć zniesiony przez komisję skarbową w r. 1765 i zastąpiony jednorazową nagrodą w kwocie 3000 zł rocznie.

Elekcja króla kurkowego odbywała się w Krakowie specjalnie uroczyście. W dzień tej uroczystości schodziło się Bractwo strzeleckie i wszystkie Cechy miejskie do kościoła Najświętszej Marii Panny na uroczystą mszę św. Po mszy św. wszyscy według przepisanego szyku ruszali przy dźwiękach muzyki i huku dział ku celstatowi. Przodem szli w strojach tureckich, perskich i tatarskich t. zw. kozernicy czyli lekkie strzelectwo, śpiewając w marszu okolicznościowe pieśni. Za niemi postępowali strzelcy otoczeni Cechami w kolejności starszeństwa, dalej starszyzna Bractwa strzeleckiego towarzysząca królowi strzeleckiemu, niosącemu na grubym łańcuchu kurka w złotej koronie. Pochód zamykały poszóstne karoce panów i dostojników Królestwa oraz konne poczty szlacheckie. Gdy pochód doszedł do celstatu salwy armatnie ogłaszały kilkugodzinne bezkrólewie.

Dla panów i dygnitarzy przygotowano specjalne loże, dla szlachty trybuny. Honorowe miejsca zarezerwowano dla Najjaśniejszego Pana i jego dworu. Okna i dachy pobliskich kamienic oraz wały zajmował nieprzebrany tłum widzów. Rozpoczynała się „strzelba do kurka o królestwo“. Strzelec, który celnym strzałem strącił kurka zostawał królem, najsprawniejszy zaś z pozostałych strzelców dostawał tytuł marszałka. Dawny król oddawał swemu następcy odznakę godności łańcuch z kurkiem i wypijał za jego zdrowie puchar starego miodu, zaś dawny marszałek oddawał nowemu laskę. Działa zagrzmiały poraź trzeci, a trębacz z wieży Mariackiej ogłaszał panowanie nowego króla kurkowego. Nowego króla pochodem odprowadzano do domu, a uczta kończyła największe święto braci kurkowych. Z chwilą zajęcia Krakowa przez Austriaków z rozporządzenia władz zaborczych zaprzestano wybierania królów kurkowych i Bractwo strzeleckie przerwało swe czynności. W wolnej i niepodległej Polsce Bractwa strzeleckie powróciły do swych dawnych tradycji utrzymując ze sobą bardzo ścisłe stosunki braterskie.


Młody Gryf 1931, R. 1, nr 12
21.06.1931


 Sterowcem w krainę polarną

 
Załoga sterowca ,,Graf Zeppelin" we Friedrichshafen, przed startem do lotu w strefę podbiegunową.
 
W dniu 24 lipca b. r. wystartował niemiecki sterowiec ,,Graf Zeppelin" do lotu w strefę podbiegunową, w celu przeprowadzenia badań naukowych w okolicach Ziemi Franciszka Józefa, przylądka Czeluskin i wysp Nowosyberyjskich. Po wylądowaniu w Leningradzie i uzupełnieniu gazu i zapasów materiałów pędnych, sterowiec wystartował dnia 26 o godz. 11 min 10 w kierunku Morza Polarnego.  Lot ten o charakterze naukowym,  zgromadził na pokładzie ,,Zeppelina" liczny sztab naukowców, m. i. brali udział ze strony niemieckiej prof. Weickmann z Uniwersytetu Lipskiego. Dr. Aschenbrenner meteorolog, inż. Basse i znany badacz Arktyki Dr. Med. KobI-Lahrsen jako geodeci, z strony Rosji kierownik naukowy wyprawy ,,Zeppelina'" prof. Samoilowicz, dalej meteorolog prof. Mołczanow a wreszcie szwed dr. Liungdahl oraz Amerykanie Smith i Ellsworth, znani z dawniejszych lotów polarnych z Amundsenem. Bezpośrednim ich celem było stwierdzenie czy niezbadany dotychczas kraj, tak zwany Kraj Sanikowa, leżący pomiędzy ziemią Franciszka Józefa a Wyspami Nowosyberyjskimi, rzeczywiście istnieje, gdyż dotychczasowe wiadomości były bardzo sprzecza. 
 
Dalszym celem wyprawy było zbadanie krajów Franciszka Józefa i krajów sąsiednich pad względem topograficznym i kartograficznym. Równolegle z tymi badaniami miały być przeprowadzone obserwacje i pomiary warunków atmosferycznych. Już w pierwszych godzinach lotu nad Morzem Polarnym stwierdzono, że sterowiec leci z szybkością mniejszą niż było przewidziane w programie. W pobliżu wyspy Hookera ,,Zeppelin" spotkał się z łamaczem lodów ,,Małygin". Po wodowaniu w pobliżu statku wymieniono pocztę, po czym po 20 minutach, sterowiec ponownie uniósł się w powietrze. Podczas przelotu nad ziemią Franciszka Józefa przekonano sic że wiadomości o tym kraju byty zupełnie fałszywe i że składa on się z kilku wysp. Pomiary topograficzne oraz zajęcia kartograficzne zajęły znaczną ilość czasu tak że sterowiec krążący nad wyspami zużył poważną ilość paliwa. Wskutek tego zdecydowano się na skrócenie trasy lotu i z ziemi Franciszka Józefa przeleciano tylko do Przylądka Czeluskin, skąd przemierzywszy wzdłuż Nową Ziemię, powrócono na ląd stały. W środę wieczór, o godz. 17.30 sterowiec minął Archangielsk, w czwartek rano to jest 30 lipca minął Leningrad, a dnia 31 lipca wczesnym rankiem wylądował w Berlinie.

Sport Motorowy (Lotnik) dwutygodnik ilustrowany, 1931.08.01 R.8 Nr2(137) 
01.08.1931
 
 

Stracenie Nikołaja II-go i rodziny



Ukazał się obecnie przekład na język francuski książki bardzo ważnej o końcu rodziny carskiej w Rosji.  Jest to opis, podany przez P. M. Bikowa, b. przewodniczącego sowietu uralskiego w Jekaterinburgu, czyli tam, gdzie rodzina carska została wymordowana. Już w r. 1921 ogłosił Bikow pierwszy szkic opisu w zbiorze o rewolucji robotniczej na Uralu, ale władze bolszewickie skonfiskowały to Bikow powiększył następnie znacznie swój opis i w r. 1930 został on wydany przez urzędowe wydawnictwo państwowe Sowietów. Jest to zatem niejako urzędowe sowieckie przedstawienie rzeczy. Zatajenie jej było zresztą niecelowe, wobec tego, że ukazały się już liczne prace i dokumenty w tej sprawie, a przede wszystkim wyniki śledztwa w sprawie zamordowania rodziny cesarskiej rosyjskiej, zarządzonego przez jen. Kołczaka.  Bikow powołuje się na inne prace, a sam uzupełnia opis szczegółami obrad i działań miejscowych władz sowieckich w chwili morderstwa. W zestawieniu  z innymi pracami uzyskuje się tu zatem obraz, ogólnie biorąc, dokładny. Przekładu na język francuski dokonał ks. G. Sidamon-Eristow (księgarnia Payot'a). Po abdykacji car Mikołaj ligi z rodziną był naprzód w Carskim Siole, a następnie, jeszcze za rządu tymczasowego, od sierpnia 1917 w Tobolsku. Po przewrocie bolszewickim sowiet uralski, za zgodą centralnej władzy bolszewickiej, przeniósł rodzinę carską do Jekaterinburga i umieścił pod bardzo ścisłym i ostrym oraz przykrym w postępowaniu nadzorem w domu inżyniera Ipatiewa, gdzie od lipca 1918 jeszcze zaostrzono warunki pobytu. 

Sowiet miejscowy - opowiada P. M. Bikow - wypowiedział się jednomyślnie za straceniem Mikołaja. Ale większość nie chciała brać odpowiedzialności bez porozumienia z władzami centralnymi. Postanowiono zatem posłać powtórnie Gołoszczekina do Moskwy. Prezydent W. C. I. K-a był za publicznym procesem Mikołaja i zwołaniem w tym celu 5-go zebrania Sowietów, na którym uzyskano by postanowienie postawienia Romanowów przez sąd w Jekaterinburgu. Ale widziano, że miasto to było już poważnie zagrożone przez Czechosłowaków. Powiedziano Gołoszczekinowi, aby wrócił, celem przygotowania na koniec lipca posiedzenia trybunału, który miał sądzić Romanowów. Gdy Gołoszczekin wrócił z Moskwy, koło 12-go lipca, przedstawił miejscowemu sowietowi, jak władza centralna zamierza przeprowadzić stracenie Romanowów. Lecz sowiet, uważając, że front jest już za blisko, postanowił, że nie można już urządzać procesu. Czesi otoczyli już Jekaterinburg, tak że miasto mogło być wzięte za trzy dni. Sowiet postanowił wobec tego rozstrzelać Romanowów bez wyroku. Stracenie i usunięcie ciał powierzono komendantowi domu Ipatiewa (Jurowskiemu) z pomocą kilku robotników, godnych zaufania. 

Dnia 16-go lipca ci, których wyznaczono do wykonania stracenia, zebrali się w pokoju komendanta. Uznano, że pokoje piętra, gdzie mieszkała rodzina carska, są niedogodne na stracenie. Postanowiono zatem sprowadzić rodzinę do jednej ubikacji w suterenach Aż do chwili stracenia nie wiedzieli Romanowie o postanowieniu sowietu. Tegoż dnia 16-go lipca, koło północy, kazano im się ubrać i zejść do suteren. Aby nie obudzić podejrzeń, powiedziano im, że postanowiono tak wobec spodziewanego uderzenia białogwardzistów. W tym celu kazano też innym mieszkańcom domu Ipatiewa zejść na dół. Młodego Siednewa, jedenastoletniego, usunięto z domu już poprzedniego dnia... Gdy wszyscy byli zebrani w oznaczonej izbie, komendant odczytał wyrok śmierci, dodając, że nadzieje Romanowów są płonne, oraz że wszyscy muszą umrzeć. Ta zdumiewająca wiadomość wprawiła w osłupienie skazanych i tylko car zdołał zapytać: Więc nigdzie nas się nie prowadzi? Skończono ze skazanymi strzałami rewolwerowymi Obecnych przy straceniu było tylko czterech, którzy sami strzelali... W dalszym ciągu opowiada Bikow, że ciała przeniesiono 8 wiorst od miejsca stracenia i nazajutrz zniszczono. Dnia 18-go lipca w Moskwie zawiadomił Swerdłow W. C. I. K-a o straceniu. W. C. I. K: zatwierdził postanowienie sowietu uralskiego. Wówczas Swerdłow udał się na posiedzenie Rady Komisarzy Ludowych pod przewodnictwem Lenina i podał to do wiadomości. Tak wygląda urzędowe przedstawienie sprawy przez Sowiety: widać tu chęć niejako pozostawienia odpowiedzialności sowietowi miejscowemu i jakiegoś  upozorowania stracenia bez sądu. 


Gazeta Polska, 1931.08.18 R.35 Nr188
18.08.1931





W tych dniach odbyło się w Acron w Stanach Zjednoczonych Ameryki uroczyste poświęcenie nowego sterowca wojennego. Nosi on nazwę „Acron“ od miasta, w którym został zbudowany i jest ostatnim wyrazem techniki, a równocześnie największym okrętem powietrznym świata. Ma on objętości 184.000 m. kubicznych, długość jego wynosi 239 m., najwyższa wysokość 44.6, a średnica 40.5 m., jest więc dwa razy większy od „Zeppelina“. Wyposażony jest on w ośm motorów po 560 HP. każdy, które pozwalają mu rozwinąć szybkość 134 kim. na godzinę. Promień jego zasięgu wynosi 17.000 km. bez lądowania. Zbudowany z duraluminium, kosztem 50 milionów złotych. Uzbrojenie jego stanowi 16 dział szybkostrzelnych i 40 karabinów maszynowych, ponadto zabiera on 7 aeroplanów i 96.000 kg. bomb gazowych, palnych i wybuchowych, czyli ilość dostateczną, aby miasto np. wielkości Wiednia w ciągu dwóch godzin zrównać z ziemią.

Sterowiec „Acron oddał do dyspozycji władz wojskowych prezydent Hoover
w obecności 100.000 ludzi.
Kadłub sterowca podzielony jest poprzecznymi chodnikami na dwanaście części i przecięty trzema korytarzami na długość. Tak się w najogólniejszych zarysach przedstawia „Acron“. Poświęcenie jego dało wielu dziennikarzom impuls do snucia wizji przyszłej wojny. Jakże strasznie ona wyglądać będzie, skoro do walki staną giganty w rodzaju „Acrona“! Ach, strach o tym pomyśleć! Całe szczęście, że wojna nie jest tak blisko i że wszystkie te okropności przeżyjemy zdaje się nie my, tylko nasze dzieci lub wnuki.


Dzięki wybudowaniu „Arconu“ Stany Zjedn. Ameryki Północnej stały się największą potęgą powietrzną świata. Ich flota wojenna należy także do najgroźniejszych i największych. — Na zdjęciu
sterowiec „Acron“ szybujący nad pancernikiem „New Hampshire“.


Światowid. 1931, nr 35
29.08.1931


OSTATNI KOBZIARZ PODHALAŃSKI



Stanisław Mróz, ostatni kobziarz podhalański
Fotografowano go i malowano tysiąc razy. Napisano o nim setki artykułów, opublikowano z nim mnóstwo wywiadów, mimo to jednak Mróz jest zawsze aktualny, reprezentuje bowiem legendę Podhala i tą wspaniałą rasę sławnych muzyków tatrzańskich, którą zamyka Jan Sabała Krzeptowski i Bartuś Obrochta. W szarzyźnie dnia dzisiejszego, jakże żywo odbija biała cucha Mroza i jego niefałszowany egzotyzm. Takim jak on było z pewnością to pokolenie góralskie, które gazdowało po kurnych chałupach w Zakopanym, Kościeliskach i Poroninie, kiedy na Podhalu zaczęli pokazywać się pierwsi letnicy z Warszawy i Krakowa z drem Chałubińskim i prof. Nowickim na czele. Gazdowie ci, owi Bachledowie, Gąsienice, Suleje, Wawryczkowie i Curusiowie nosili się hardo i dumnie, jak przystało na potomków wolnego ludu, który nigdy nie znał pańszczyzny i nade wszystko kochał „ślebodę“. Było w nich coś z orła i coś ze starych indyjskich wodzów, umiejących łączyć dzielność z powagą i prawością. Wśród nich wyróżniał się sędziwy Sabała, najsłynniejszy bajarz tatrzański, którego bajek i muzyki słuchano z zapartym oddechem. Odzywała się bowiem w jego muzyce cała legenda Tatr, odżywały czasy dawne i minione i zjawiały się z brzęczeniem jego gęśli, postacie zbójników i harnasiów, zdobywających kaśtele, lub targających kraty więzienne w Wiśniczu. Drugim po Sabale największym muzyką był Bartuś Obrochta. Twarz miał wspaniałą i postawę godną. Jako młodego chłopca spotkał go ten zaszczyt, że grał on do tańca ostatniemu zbójnikowi tatrzańskiemu Mateji, który go wziął ze sobą w góry.

Umarł przed kilku laty, prawdziwie po góralsku, t. zn. kiedy czuł, że zbliża się godzina śmierci, poszedł sobie na brzyżek, położył się pod świerkiem i tak wyzionął ducha. Starzy górale bowiem, z wymierającego już dziś pokolenia nie lękali się śmierci, uważając ją za coś zupełnie naturalnego, z czym trzeba się pogodzić. Dziekanowi makowskiemu ks. Harchem‘u, kiedy przed 40-tu laty objął tą parafię, zdarzyła się taka przygoda. Oto późno wieczorem zawezwano go do ciężko chorego w Sidzinie. Dziekan wsiadł na furkę i po trzech godzinach niesłychanie uciążliwej drogi, przejechawszy 7 gór i lasów, nareszcie dostał się na miejsce. Jakież jednak było jego zdziwienie, kiedy w izbie nie zastał nikogo. — Gdzież jest ten umierający? — zapytał więc. — On tu zaraz przyjdzie, ino posedł narąbać drzewa, odpowiedziano mu. Chciał dziekan wybuchnąć gniewem, ale w tej chwili zjawił się przed nim stary, wiekowy góral, dźwigając na plecach płachtę z drzewem i tak przemówił: — Nie gniewajcie się jegomościu, ale chciałek się wysłuchać i pojednać z Panem Bogiem, bo tyś tak mi się widzi, ze już jutra nie doczekam. — A czego się nie kładziecie do łóżka i nie wezwiecie lekarza? — E dy po co, na śmierć jegomościu nima nijakiego ratunku. Jakoż rzeczywiście góral ów usiadł sobie nazajutrz przed domem na ławie i tak patrząc w słońce umarł. Taką samą śmiercią bohaterską umiera i Obrochta. A teraz prym wśród muzyków dzierży Mróz. Męczy go dychawica, ale na kobzie gra. I tak przejdzie kiedyś ze swoją nieśmiertelną kobzą do panteonu i legendarnych postaci Podhala. Szkoda tylko, że to już będzie ostatni z ostatnich. J. L.

Zwłoki Bartusia Obrochty, sławnego grajka i bajarza podhalańskiego, który czując zbliżającą się śmierć, wyszedł w góry i tam położywszy się na ziemi, w samotności umarł. Zdjęcie unikat.

Światowid. 1932, nr 36
1932



W DWUNASTOLECIE ZAŚLUBIN POLSKI Z MORZEM




W dniu 10 lutego minęło 12 lat od chwili, kiedy nad brzegiem Bałtyku ukazały się polskie wojska, aby w imieniu Rzeczypospolitej objąć w posiadanie morze. W momencie tym gen. Józef Haller, dowódca armii, która na zasadzie postanowień Traktatu Wersalskiego obejmowała Pomorze, rzucił do morza pierścień złoty, na znak symbolicznych zaślubin po wieczne czasy Polski z Bałtykiem. — Scenę tę przedstawia obraz znakomitego artysty-malarza Wojciecha Kossaka, który reprodukujemy.


Światowid. 1932, nr 7
02.1932


ZE WSPOMNIEŃ O POLSKIM PAPIEŻU




Ojciec św. na statku-czołówce sanitarnej w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Z okazji 10-lecia rządów apostolskich papieża Piusa XI redakcja „Światowida" zdobyła cenną fotografię z czasu pobytu Ojca św. w Polsce. Fotografia sięga przełomu sierpnia i września 1920 i gdy nawała bolszewicka została już była odparta z pod Warszawy, lecz gdy zerwane jeszcze linie kolejowe, a zwłaszcza wysadzone mosty między Warszawą a frontem uniemożliwiały komunikowanie się tyłów z linią bojową drogami żelaznymi. Uruchomiono wówczas na Wiśle szereg okrętów, które częściowo bodaj uzupełniały katastrofalny brak połączeń z frontem.

Jeden z takich statków p. n. „Łokietek", pełniący służbę szpitala ruchomego widzimy na fotografki u przystani wioślarskiej w Warszawie, w chwili, gdy wrócił z frontu z rannymi. Tutaj, przed rozwiezieniem rannych po szpitalach warszawskich odbywało się ich dożywianie, zorganizowane przez „Zrzeszenie Banków Polskich". Statek przewoził 700—800 rannych za każdym przejazdem. Dowódcą jego był lekarz, mjr. dr. Jacobson, zasłużony w bojach powstania wielkopolskiego, a zwłaszcza w oswobodzeniu Gniezna. Opiekę nad rannymi na statku sprawowało warszawskie Koło Polek, z którego ramienia czynne były panie Wł. Januszewska-Łozińska, A. Rubczyńska i Elżbieta Siekierska, jako też alumni Seminarium Duchownego z Płocka.

Statek ten, gdy właśnie był powrócił z rannymi z Modlina zwiedził Ojciec św., ówczesny Nuncjusz Apostolski w Polsce, Msgr. Raili widoczny (x) na rycinie, Fotografia jest cennym i wzruszającym dokumentem tej pełnej poświęcenia i odwagi osobistej działalności dzisiejszego Papieża, jaką ten wysoki ówczesny Dostojnik Kościoła rozwijał na terenie Polski w tragicznych chwilach jej dziejów.


Światowid. 1932, nr 10
02.1932


Upadek znaczenia rasy białej



Rasa biała czyli europejska cieszyła się przez długie wieki znaczeniem w oczach ludów kolorowych, a to dzięki wysokiej kulturze, którą hipnotyzowała ludy azjatyckie i inne. Przedstawiciel rasy białej był w oczach tych ludów czymś w rodzaju pół boga, istotą pod każdym względem wyższą. Atoli w początkach bieżącego stulecia wpływ i znaczenie rasy białej poczynają gwałtownie słabnąć, a po wojnie powszechnej (1914-1918) wpływy moralne rasy białej wśród ludów ras kolorowych zanikły
zupełnie.

Dopóki Europa była rzeczniczką interesów duchownych, szerzycielką cywilizacji, opartej o Ewangelię, wyższość jej przed innymi częściami świata była bezsporną. aliści w ciągu wieku XIX i początek XX ludy europejskie zrywają z etyką chrześcijańską, szerząc wszędzie kult złotego cielca ze wszystkimi jego konsekwencjami. Wojna powszechna rozpoczęła się również w imię tegoż kultu, stawiając materialne cele na pewnym planie, a wciągnęła ona w swą orbitę nie tylko rasę białą, ale i rasy inne, których przedstawiciele pomagali Europejczykom mordować się wzajemnie. To zetknięcie się ras na polach bitew spowodowało zanik zupełny powagi i uroku, jakim się cieszyła rasa biała w oczach ludzi kolorowych.

Ciekawe uwagi na ten temat zamieszcza w amerykańskich gazetach japoński dyplomata Kimpei Iheba, radca ambasady japońskiej w Waszyngtonie, popierając swe wywody świadectwem lorda Irwina, który w ciągu ostatnich pięciu lat był wicekrólem Indii. Powaga rasy białej na Wschodzie — powiada lord Irwin — raz na zawsze upadła. Klęskę rasy białej przypisuje on trzem przyczynom: porażce Rosjan przez Japonię w r. 1905, użyciu wojsk kolorowych w wojnie powszechnej, oraz amerykańsko-europejskim filmom, wyświetlanym na całym Wschodzie.

Porażka Rosji w r. 1905 była ciosem śmiertelnym zadanym nie tylko Rosjanom, lecz w ogóle rasie białej, gdyż od tej daty wzmaga się w całej Azji ruch nacjonalistyczny, wymierzony swym ostrzem przeciwko państwom europejskim posiadającym swe kolonie i wpływy na Wschodzie. Wojna powszechna pouczyła kolorowych żołnierzy, że we władaniu karabinem i bagnetem żołnierz europejski wcale nie przewyższa Azjaty, a oprócz tego zobaczyli oni, że Europejczycy nie są zdolni do pokojowego współżycia, że zatem chrystianizm, którym się Europa szczyciła, stał się w oczach wielu Azjatów religią karabinu maszynowego. Powojenne szacherki dyplomatów europejsko-amerykańskich z jednej strony, następnie liczne rzesze żebraków emigrantów rosyjskich, rozsianych po całym Wschodzie, dobiły do reszty znaczenia i urok Europejczyka w oczach Azjaty.

Ale największy, rzec można rewolucyjny, wpływ na obniżenie powagi Europejczyków wywarły filmy amerykańsko-europejskie! Produkcja z Hollywood obliczona na niezdrową sensację i zyski, jak wiadomo, przedstawia ,,cnoty" człowieka Zachodu w karykaturalnym świetle. Azjata, żywiący w swej duszy pewien respekt przed ,,białym", mógł w kinie oglądać i przekonać się, że ten ,,biały" - to albo zwykły oszust lub rabuś, albo zdegenerowany zbrodniarz, a ,,biała" kobieta, wystawiona w filmach to zwykły wampir, prostytutka, lub cudzołożnica! Japoński dyplomata jest przeświadczony, że po takich lekcjach ,,kultury" i dobrego tonu, Europa wraz z Ameryką. już nigdy nie odzyskają tego znaczenia i poważania, jakiem się cieszyły do wojny powszechnej.

Materialistyczna zaraza, która przeżarta duszę rasy białej, zadała też cios tej powadze i znaczeniu na Wschodzie, który bądź co bądź ceni wysoko walory duchowe. Rozkładowe wpływy pojęć europejskich, przenikając do Japonii, Chin i w ogóle do ludów azjatyckich, poczynają budzić tam reakcję. Ostatni zamach na premiera japońskiego wykonany został w imię tej reakcji. Młodzi oficerowie marynarki, widząc nieszczególną ,,europeizację" swego kraju, zaprotestowali przeciwko temu zepsuciu, jakie ostatnimi czasy poczęło się tam szerzyć pod wpływem materialistycznej filozofii europejsko-amerykańskiej.

Według wszelkich danych sprawcy reprezentują ducha starej Japonii, który chętnie przyjmuje naukę i technikę europejską, ale stanowczo przeciwstawia się burzycielskim wpływom materialistycznej filozofii europejskiej, nie uznającej innych pobudek w działaniu jak tylko zysk i złoto. Kto wie, może właśnie w Azji powstanie mściciel, który molocha materializmu w postaci dzisiejszej Ameryki i Bolszewii rozbije w puch i pył, aby dać możność zatriumfować pierwiastkom duchowym. A jeśli się to stanie, rasa biała jak bankrut zostanie odsunięta raz na zawsze od przodującego stanowiska w świecie.


Dziennik Bydgoski, 1932, R.26, nr 127
05.06.1932


Słowa historyka z przed stu lat

Brzmią jak prorocza przepowiednia...

,,Należy pozostawić swobodę kapitałom, rynkom, przemysłowi i pracy".



Tekst poniższy, ze swą zdumiewającą przepowiednią, wyjęty został ze szkicu znakomitego historyka angielskiego, Macaulay’a i ukazał się w piśmie szkockim ,,Edinbourgh Revięw" w r. 1839. To samo pismo przytoczyło teraz ten tekst, którego niektóre ustępy brzmią w obliczu rzeczywistości dzisiejszej, jak prorocza przepowiednia. Lord Macaulay pisze:

Znajdujemy się w okresie niesłychanej nędzy. Wojna, w porównaniu z którą wszystkie inne wojny wydają się dziecinną zabawą; podatki, których wysokość wydałaby się ludziom obciążonym i dawniej ciężkimi podatkami, czymś zupełnie fantastycznym; długi publiczne, wobec których zadłużenie w czasach ubiegłych wydaje się bagatelką; zwyżka cen produktów żywnościowych; waluta nieopatrzenie zdeprecjonowana i równie nieopatrznie ustabilizowana... A mimo to wszystko nie można powiedzieć, aby kraj był uboższy, niż w r. 1790! Jesteśmy przekonani, że kraj z bogacił się pomimo wszystkich popełnionych przez rządzących błędów.

Gdybyśmy dzisiaj chcieli zaryzykować przepowiednie, że w r. 1930 na wyspach naszych żyć będzie 50 milionów Anglików lepiej odżywianych, lepiej ubranych i lepiej mieszkających, niż w czasach obecnych, gdybyśmy przepowiedzieli, że w każdym domu znajdą się maszyny o konstrukcji i funkcjach nieznanych i nieodkrytych jeszcze dzisiaj, gdybyśmy dalej idąc powiedzieli, że koleje zastąpią obecne szosy, a pociągi poruszane parą — 
koczobryk
i obecne, że nasze, wydające się nam tak olbrzymimi długi, uważane będą przez dzieci naszych wnuków za rzecz bagatelną — większość ogółu potraktowałaby nas jako wariatów. Aczkolwiek każdy sądzi, że postęp odbywał się na świecie aż do czasów, w których sam żyje obecnie, mało kto chce przypuścić możliwość istnienia postępu za życia następujących generacji.

Anglia nie zawdzięcza swych postępów w dziedzinie cywilizacji wszystkowiedzącemu i wszystkomogącemu państwu, ale energii i rozsądkowi narodu, które teraz także są fundamentem naszych nadziei na lepszą przyszłość. Najlepszą formą rządów jest ta, która ogranicza się w swym działaniu do pełnienia tylko właściwych jej funkcji i pozostawia swobodę innym: kapitałom swobodę szukania najlepszych inwestycji, rynkom swobodę regulowania cen, przemysłowi i pracy swobodę normowania zarobków.


Dziennik Bydgoski, 1932, R.26, nr 134
14.06.1932



SZYBOWIEC BEZ0G0N0WY KONSTR. INZ. J. NALESZKIEWICZA

Wstępne studium do budowy bezogonowego samolotu dwusilnikowego



Inżynier Jarosław Naleszkiewicz, kierownik warsztatów parku lotniczego Centrum Wyszkolenia Oficerów Lotnictwa w Dęblinie, w ostatnich dniach lipca bieżącego roku wypuścił swój nowy, rekordowy szybowiec bezogonowy JN—1. W swoim czasie informowaliśmy już czytelników o wysokich zaletach, które wykazały dwa inne szybowce tego oryginalnego w pomysłach i zdolnego konstruktora. Były to szybowce: NN—1 i NN—2 (rekordowy i szkolny), projektowane przez p. Naleszkiewicza wspólnie z p. Nowotnym.

JN—1 jest pierwszym w Polsce szybowcem bezogonowym, bardzo śmiałej i oryginalnej konstrukcji. Przed przystąpieniem do jego budowy, inż. Naleszkiewicz wykonał kilka redukcyjnych modeli latających bezogonowców, zaopatrzonych w śmigiełka o napędzie z sznura elastycznego, które okazały się nadzwyczaj stabilnymi, utrzymując równowagę nawet przy zatknięciu z przeszkodami w powietrzu (jak np. ściany budynków). Prototyp JN—1 odbył już pierwsze próby w locie dnia 23.VII b. r. w Dęblinie. Strat nastąpił przy pomocy amortyzatora. Pilotował znany pilot szybowcowy, kpt. Franciszek Jach.


Próby na większą skalę, z holowaniem JN—1 za samochodem i za samolotem, odbędą się po uzyskaniu zezwolenia Departamentu Aeronautyki. Wówczas dopiero będzie można ocenić należycie wartość tej ciekawej konstrukcji. JN—1 posiada wygodną, jednoosobową kabiną krytą i oszkloną, w kształcie jajka. Stery kierunkowe umieszczone są na końcach skrzydeł, a stery głębokości (wysokości), znajdujące się tuż obok lotek, bliżej kadłuba, tworzą krawędź spływową skrzydła.

Dane techniczne JN—1 są następujące:
Rozpiętość . . . . 18 metrów
Powierzchnia nośna . . 16 n r
Wydłużenie . . . . 20
Obciążenie na metr kwadratowy
. . . . 13,2—13,7 kg.
Ciężar pustego szybowca 136 kg.
Ciężar z pilotem . . . 211 kg.
Ciężar przy lotach holowanych
(ze spadochronem)
219 kg.

Skrzydlata Polska. 1932, nr 8
08.1932



Stalin

 

Józef Stalin (Dżugaszwili), dyktator Sowietów 

Stalin, jak wiadomo, jest Gruzinem. Prawdziwe nazwisko jego brzmi: Józef Dżugaszwili. Ma lat 53, urodził się 15 stycznia 1879 roku. Stalinem nazwał go pierwszy, Lenin ze względu na jego niezłomny, wytrwały, w prost stalowy charakter. I przydomek ten się przyjął. Dziś jest on najpotężniejszym wodzem politycznym narodu, dyktatorem o takiej władzy, jakiej nikt zapewne w świecie nie ma, chociaż partia nazwała go tylko „Najwierniejszym tłumaczem nauk Lenina", a oficjalnie zajmuje skromne stanowisko sekretarza generalnego Centralnego Komitetu.

Życie jego prywatne jest dziś osłonięte głęboką tajemniczością i przez długi czas nikt ani z jego rodziny, ani przyjaciół nie chciał udzielać żadnych wywiadów , dawać żadnych informacji na ten temat. Dopiero ostatnio udało się amerykańskiemu dziennikarzowi, p. H. R. Knickerbockerowi, widzieć się z matką, Stalina, p. Katarzyną Dżugaszwili i dowiedzieć się od niej wielu ciekawych szczegółów o dzisiejszym , czerwonym władcy Rosji.

Matka Stalina mieszka w Tyflisie, w pałacu dawnych carskich namiestników Gruzji, położonym w ślicznym parku, mieszka w raz z towarzyszką ale bardzo skromnie, w mieszkaniu, złożonym tylko z dwóch pokoików . Ma lat 73 i źle mówi po rosyjsku, tak, że trzeb a było rozmawiać przy pomocy gruzińskiego tłumacza. W dom u Dżugaszwilich nie cierpiano rosyjskiej mowy. Stalin nauczył się rosyjskiego tylko dla rewolucji.

Matka Stalina udzieliła chętnie informacji. Pamięć ma dobrą. Syna nazywała „Soso" — tak go zawsze w domu nazywali. Opowiada, że „Soso" był dobrym chłopcem , uczył się pilnie, chciał zawsze wszystko wiedzieć. Był czwartym z rzędu, dziś jedynym synem , poprzedni bowiem trzej umarli przed jego urodzeniem . Marzyła ona zawsze, żeby „Soso" był księdzem , chociaż ojciec jego, Wisarjon , był szewcem i koniecznie chciał też zrobić szewcem syna, bo w rodzinie Dżugaszwilich wszyscy z dziada pradziada zawsze byli szewcami. I gdyby stary Wisarjon dłużej żył, zapewne Stalin musiałby szewcem zostać.  Na szczęście matka miała już wyższe aspiracje i gdy miał 15 lat oddała go do seminarium duchownego. Jeszcze dziś wisi w jej pokoju portret Stalina, przedstawiający go jako kleryka seminarium . Ale seminarium Stalin nie skończył. Biografowie jego piszą, że został wypędzony, matka twierdzi, że odebrała go dobrowolnie ze względu na zdrowie.

Odtąd Stalin, mając lat 19, poświęca się rewolucji. Od roku 1898 do rewolucji rosyjskiej, t.j. do r. 1917, a więc w ciągu 19 lat był 6 razy uwięziony i zesłany, 5 razy uciekał, 8 lat spędził za kratami. W policji carskiej znany był pod nazwą Koba. Żelazny jego charakter sprawił jednak, że Stalin nic sobie z więzienia ani zesłania nie robił. U ciekł nawet i z Syberii, z kraju Narymskiego. Dopiero, gdy ostatnim razem, w marcu 1913 roku, zesłano go do strefy podbiegunowej, do Turchańskiego kraju, stamtąd nie mógł się już wydostać i uwolniła go dopiero rewolucja po 4-ch latach.

Był on i jest do dziś dnia zdrów fizycznie. W zachowaniu skryty i zagadkowy. Był dwa razy żonaty. Po raz drugi z Nadzieżdą Alleluja, córką sławnego komunisty, przyjaciela Lenina. Ma z nią dwoje dzieci: 10-letniego syna, Wasila i 7-letnią córeczkę, Swietłanę. Żona była 
dlań
 wierną współtowarzyszką na niwie działalności komunistycznej, lecz niedawno, w dość zresztą tajemniczych warunkach, zmarła. Z pierwszej żony, Katarzyny, która zmarła jeszcze przed rewolucją na zapalenie płuc, ma jednego syna, dziś już 26-letniego mężczyznę, Jaszę.

Moskwę Stalin opuszcza rzadko. Rzecz to zrozumiała, jeśli zwrócimy uwagę, że jako dyktator, niem a czasu na wypoczynki i wobec stałych intryg swych przeciwników musi ciągle czuwać, a powtóre nie bardzo swobodnie może wyruszać poza Kreml ze względu na osobiste bezpieczeństwo. Z dalszych wycieczek najczęściej przyjeżdża na Kaukaz, do Soczi nad morzem. Ale od czasu rewolucji odwiedził matkę tylko dwa razy: pierwszy raz w 1921 roku, drugi w 1927. Matka też tylko raz była w Moskwie.

Takim jest dzisiejszy władca Rosji. Oczywiście portret jego powyższy jest tylko szkicem pobieżnym , skreślonym tym bardziej dodatnio ze względu na to, że większość informacji pochodzi od matki. Prawdziwe i szczegółowe oblicze Stalina ukaże nam dopiero przyszłość, kiedyś, kiedy tajemnice Kremlu przestaną już być tajemnicami..
Dewitt
Strażnica,1933, nr 1
01.1933


Bunt kozaków Kubańskich

3 stanice wysiedlone

 
 
MOSKWA, 15.1 . PAT. — Pogłoski o buncie kozaków na Kubaniu, które obiegły parę tygodni temu prasę zagraniczną, znalazły oficjalne potwierdzenie w wychodzącym w Rostowie nad Donem piśmie „Za mir i trud". Pismo to donosi o wysiedleniu na północ całej ludności kozackiej trzech stanic: Połtawskaja, Miedwiedowskaja z rejonu Krasnodarskiego i Urupskaja z rejonu Armawirskiego (Kaukaz północny). Ludność z tych trzech stanic wynosi przeszło 45.600 osób według danych spisu z r. 1929. Wysiedlenie zastosowano jako represje za sabotaż przy dostawach zbożowych i innych, zarządzonych przez władze sowieckie.


Kurjer Polski. R. 36, 1933, no 16
 16.01.1933


Z DZIEJÓW PIERŚCIONKA




Pierścienie i naszyjniki, wykopane przed kilku miesiącami w Tepe Gawra nad Eufratem w dawnej Babilonii. Miasto to uchodzi za najstarsze na świecie.

Pierścionki, tak chętnie noszone przez wielu ludzi, a zwłaszcza panie, mają za sobą bardzo daleką przeszłość. Ojczyzną pierścionka jest Babilonia, w której był on niejako dowodem osobistym, niezbędnym przy sporządzaniu aktów. Osoba sporządzająca akt, posługiwała się pierścionkiem jako podpisem i zarazem pieczęcią. Według opisu, podanego przez Herodota, najstarszego dziejopisarza greckiego, pierścień babiloński składał się z metalowej obrączki, w którą wprawiony był kamyk, z wyrytym znakiem, lub literą imienia.

Czasami pierścienie te miały kształt cylindra lub naparstka bez dna i były pokryte napisami, względnie wysadzane drogimi kamieniami. Babilończycy nie nosili pierścionków na palcach, tylko zawieszone na długim sznureczku na szyi, lub przywiązane do ręki na kształt bransoletki. Z czasem pierścienie kształtu obrączki dostosowano do obwodu dużego palca i zaczęto nosić pierścienie w ten sposób, jak się je dziś nosi. Dawni żydzi, naśladując Babilończyków, również zawieszali pierścienie na szyi, a wyryte na nich było imię właściciela oraz wiersz jakiś ze Starego Testamentu. Pierścienie znane też były w starożytnym Egipcie, gdzie były używane jako oznaka władzy, lub służyły za talizman.

Kiedy Faraon powierzył rządy nad Egiptem żydowinowi Józefowi, wręczył mu swój pierścień, który miał mu służyć do zatwierdzania państwowych aktów. Grecy za przykładem Babilonii posługiwali się
pierścieniem jako dowodem osobistym i pieczęcią. Rzymianie nosili pierścionki z żelaza. Nawet w okresie największego zbytku i przepychu, obywatele rzymscy szanujący tradycję, używali tylko żelaznych pierścionków. Zarazem pierścień stał się symbolem wierności. Wręczenie komuś drugiemu pierścionka oznaczało oddanie samego siebie. Stąd przyjął się zwyczaj używania pierścionka jako symbolu zaręczyn.

Pierwsze ślady używania pierścionka jako dowodu i symbolu małżeństwa .spotykamy w wiekach średnich. Obraz Rubensa przedstawia posła Henryka IV, który, poślubiając w imieniu króla Marię Medici, kładzie jej na palec obrączkę ślubną. Również w średniowieczu odbywała się uroczystość wrzucania przez dożę pierścienia do morza, jako oznaki zaślubin Adriatyku z miastem. Przypomniał światu ten zwyczaj w roku 1921 generał Józef Haller, wrzucając kosztowny pierścień w fale morza Bałtyckiego. Pierścień jako symbol znany był także u pierwszych chrześcijan, którzy nosili misternie robione pierścienie z imionami Chrystusa, Marii, względnie z godłami religijnymi. Dziś używa się pierścienia jako symbolu przy ślubie — i do ozdoby rąk. Na zdjęciu pierścienie i naszyjniki, wykopane przed kilku miesiącami w Tepe Gawra, nad Eufratem w dawne’ Babilonii. Miasto to uchodzi za najstarsze na świecie.


Światowid. 1933, nr 22
27.05.1933


 Kim był naprawdę Robinson Kruzoe?

Niezwykłe przygody szkockiego marynarza



Któż nie czytał w dzieciństwie „Robinsona Kruzoe", książki pełnej tajemniczych przygód na bezludnej wyspie? Kto nie marzył o zakosztowaniu choćby przez chwilę tego pierwotnego życia?  Robinson Kruzoe nie jest jednak postacią fantastyczną, za jaką jest powszechnie uważany. Robinson żył naprawdę, tylko pod innym nazwiskiem. Był to marynarz szkocki, Aleksander Selkirk (1676 — 1712), znany ze swych awantur, zuchwały i odważny. Podczas jednej z licznych kłótni na okręcie, zranił jakiegoś marynarza; dano mu wtedy do wyboru: albo ciężką chłostę, albo zamieszkanie na bezludnej wyspie, obok której właśnie okręt przejeżdżał. Selkirk zgodził się na bezludną wyspę. Zaopatrzono go w pościel, ubranie, strzelbę i proch, kule, kociołek i Pismo święte.

Bezludna wysepka Juan Fernandez, na której znalazł się Selkirk, położona była na Oceanie Spokojnym na zachód od Ameryki Południowej. W r. 1563 odkrył ją hiszpański żeglarz Juan Fernandez i zamieszkał na niej ze swą rodziną. Po kilku latach utworzyła się cała osada; po pewnym jednak czasie opuścili ludzie odciętą od świata wyspę. Dopiero w 100 lat później zabłąkał się na niej jakiś Indianin, którego jednak zabrał przepływający okręt. Aleksander Selkirk był więc jedynym człowiekiem na wyspie Juan Fernandez. Pierwsze dni jego pobytu były bardzo ciężkie i smutne; nie oddalał się zupełnie od brzegu morza, bał się tej ogromnej pustki i ciszy, jaka tchnęła od wyspy. W obawie przed niebezpieczeństwem starał się wcale nie zasypiać. Pożywienia dostarczała mu zwierzyna, którą mógł upolować dzięki zapasowi prochu, jakim obdarzyła go załoga okrętu.

Kiedy jednak ukończył się ów funt prochu musiał myśleć o nowym sposobie zdobywania pokarmu. Dookoła wyspy rozpościerało się morze, które nie szczędziło ani ryb, ani ostryg i raków, więc nie potrzebował się Selkirk zbytnio kłopotać o pożywienie. Zaczął się też powoli przyzwyczajać do swej wyspy, zapuszczał się już od czasu do czasu w jej zarośla i czynił różne odkrycia. Nauczył się gotować doskonałą zupę z żółwia, z gałęzi pewnego gatunku palm sporządzał jarzynę, a drzewko pimentowe dawało przyprawę, zwaną angielskim zielem. Wprawdzie nie miał już prochu do zabijania dzikich kóz, jednak nie wyrzekł się ich mięsa — gonił kozy i zabijał je nożem. Chcąc rozniecić ogień, tarł na sposób dzikich, dwa kawałki suchego drzewa. Robinson — Selkirk, w czasie słoty chronił się w skalnej pieczarze, gdzie gromadził na zimę t. j. na okres deszczu ogromne zapasy pożywienia.

Niedługo tak się przyzwyczaił do samotności i do swego pierwotnego życia, że polubił swoją wyspę. Rozmyślał też długo nad dawnym, burzliwym życiem i rozczytywał się w Piśmie Świętem, którym obdarzono go z okrętu na nowe życie. W owym czasie, Anglia toczyła ciągłe walki z Hiszpanią, to też Selkirk obawiał się bardzo okrętów hiszpańskich i chował się przed nimi w głąb wyspy do bezpiecznych kryjówek, z których wychodził dopiero wtedy, gdy już był przekonany, że okręty nieprzyjacielskie odpłynęły. W roku 1709 do wyspy przybiły dwa okręty angielskie. Znaleziono wtedy Selkirka, a kapitan Rogers zaproponował mu służbę na swym okręcie. Trudno było Selkirkowi żyć w pierwszych dniach na okręcie. Musiał dopiero uczyć się mówić, gdyż prawie zapomniał mowy podczas pobytu na bezludnej wyspie, nie mógł zupełnie chodzić w ubraniu ani w obuwiu, nie mógł też jadać potraw z solą; odzwyczaił się zupełnie od alkoholu i nie używał go już do końca życia.

Wreszcie Selkirk oswoił się z ludźmi, zaczął mówić, a nawet starał się opowiedzieć załodze swe niezwykłe dzieje. Opowiadań tych, słuchał uważnie kapitan Rogers, zebrał je dopełnił i wydał w książce p. t. „Wędrówki po morzach dookoła świata". W roku 1719 ukazał się „Robinson Kruzoe — Daniela Foe. Powieść ta, opisująca zmienione trochę dzieje Aleksandra Selkirka, stała się głośną na cały świat i była tłumaczona w kilku językach. Po odjeździe Selkirka wyspa Juan Fernandez znów stała się naprawdę bezludną. W czasie walk Anglii z Hiszpanią, Anglicy opanowali ją i nawet obwarowali. Kiedy znów dostała się w hiszpańskie ręce, twierdza angielska została zburzona. Hiszpanie wybudowali na wyspie fortecę, którą jednak zburzyło trzęsienie ziemi i huragan. Po rewolucji w Ameryce Południowej, przeszła do Chili; starano się założyć na niej osadę, ale częste trzęsienia ziemi niweczyły ten zamiar. Obecnie, odwiedzana jest przez turystów, którzy ciekawie oglądają miejsce pobytu Robinsona Kruzoe.


Głos Wąbrzeski, 1933.08.12, R. 13, nr 94
12.08.1933


GRUBA BERTA




W Berlinie otwarto wystawę „Front", której eksponaty stanowią pamiątki z czasów wielkiej wojny. Największą sensację budzi model „Grubej Berty“, legendarnej armaty, która przyczyniła się poważnie do zniszczenia twierdz belgijskich. Grube Berty wyszły z warsztatów Kruppa w Essen. Nośność ich wynosiła 13.4 km. Pocisk ważył 24 cetnary i wznosił się na wysokość 8.000 metrów. Koszt tej armaty wynosił milion marek, a jednego pocisku 18.000 marek. Nazwano je Bertami na cześć Berty Krupp von Bohlen. Doświadczenie wojenne wykazało, że znacznie lepsze były jednak austriackie moździerze 28 cm., produkcji Skody. To też Niemcy chętnie wypożyczali je w chwilach decydujących. Nie przynosiło im to ujmy, ponieważ artyleria austriacka należała obok francuskiej do najlepszej na świecie i mogła się pochwalić szeregiem wynalazków, które budowę działu wprowadziły' na zupełnie nowe tory. Na zdjęciu model Grubej Berty na wystawie berlińskiej.


Światowid. 1933, nr 44
28.10.1933


Jak można dożyć stu lat?

Kwestionariusz lekarza — Lepiej żyć na wsi — Szanse długiego życia



Problem długowieczności jest dba wielu ludzi, zwłaszcza dla tych, których życie nie jest usłane kwiatami, kwestią mniej lub więcej obojętną. Lecz są przecież i tacy, których gorącym pragnieniem jest dożyć najpóźniejszego wieku, możliwie — 100 lat! Oni są to, którzy zajadają się bądź to czosnkiem, lub grzybkiem japońskim, albo zapijają się wywarami różnych ziół „cudownych“ i tykają najrozmaitsze, głośno reklamowane pigułki — aby tylko oddalić od siebie widmo: zwapniania żył i — dożyć lat 
matuzalemowy
ch! Więc jak można dożyć wieku stu lat?

Odpowiedź na to pytanie mogliby najlepiej udzielić ludzie, którzy tę granicę wieku osiągnęli sami. To też kierując się takim logicznym rozumowaniem, pewien lekarz niemiecki, interesujący się specjalnie problemem długowieczności, wysłał do wszystkich żyjących w Niemczech „stulatków“ kwestionariusz, zawierający cały szereg pytań, zbiegających się w kulminacyjnym zapytaniu: jakim okolicznościom przypisuje pan fakt osiągnięcia tak podeszłego wieku? Z liczby 124 stuletnich osób, kobiet było 81 i 43 mężczyzn; z czego przede wszystkim wynika, że aczkolwiek niewiasty nie są „płcią mocną“, to jednak mocno się życia trzymają... Mieszkańców miast było wśród „stulatków“ znacznie mniej aniżeli ludzi żyjących na wsi, i tylko 1 fabrykant, 1 siodlarz, 1 miodosytnik i 3 murarze reprezentowali ludność miejską. Więc powietrze miejskie bynajmniej nie sprzyja długowieczności, kto zatem może, niech bierze nogi za pas i zmyka za rogatki, na łono natury i tam zażywa rozkoszy sielskich, już przez Horaca tak pięknie opisanych. Jak ze sporządzonej przez wspomnianego lekarza statystyki wynika, wszystkie stuletnie kobiety były zamężne i miały liczne potomstwa: jedna 14 dzieci, trzy po 12; cztery po 10; trzy po 9; pięć po 8; jedna 7: sześć po 6 i pięć po 5 „pociech“. Ale i większość 100-letnich mężczyzn poszczycić się może pokaźną progeniturą.

Dalej ujawniła statystyka, że wśród wszystkich 124 stulatków, jedna tylko osoba należała do jaroszów, co oczywiście dla zwolenników bezmięsnego sposobu odżywiania się, nie jest faktem zbyt pocieszającym. Ale posłuchajmy dalej: oto wszyscy stuletni starcy — za wyjątkiem jednego — byli palaczami tytoniu a i ów jeden zarzucił palenie dopiero w późniejszych latach życia. Natomiast żadna z kobiet nie ulegała nałogowi tytoniowemu. Jeżeli chodzi o używanie alkoholu, to jak się okazało, żaden z panów o wieku matuzalemowym, nie był abstynentem, nawet w późniejszym okresie życia. Niechaj nikt jednak stąd nie wyciąga wniosku — powiada cytowany lekarz — że alkohol przedłuża życie...

Przeciętny wzrost mężczyzn był: 164 cm.; kobiet: 153,6 cm. Przeciętna waga mężczyzn: 65—75 kg.; kobiet: 50 kg. Oto nowy dowód, że chudzi żyją dłużej! Wszystkie osoby statystyką objęte, nie uprawiały sportów w dzisiejszym słowa tego znaczenie; natomiast wielu z nich było dobrymi pływakami i wytrwałymi piechurami. Życie stulatków, o których mowa, obfitowało w kłopoty i troski, a jeśli i ten fakt — kończy lekarz — ma stanowić część recepty na długowieczność, to nieomal, cala dzisiejsza generacja ma szanse dożycia przynajmniej — stu lat!

Kurier Poznański 1934.02.25 R.29 nr 90
25.02.1934

ŻYD WIECZNY TUŁACZ



Lew Trocki wedle karykatury Jauzana
W r. 1917 Trocki, obok Lenina należał do najczynniejszych rewolucjonistów, którzy w Rosji dokonali przewrotu i popchnęli ten olbrzymi kraj w kierunku eksperymentów socjalnych, które do dziś dnia nie zostały jeszcze ukończone. Trocki zajął się przede wszystkim organizacją armii. Po śmierci Lenina Trocki przypuszczał, że bez trudu zagarnie władzę w swoje ręce. Natrafił jednak na zdecydowany opór Stalina, który odsunąwszy go od wszelkiego wpływu politycznego, na koniec wygnał, a zwolenników jego złamał. Trocki początkowo osiedlił się na Psiej Wyspie w pobliżu Konstantynopola i zabrał się do pisania pamiętników. Przed rokiem -uzyskał zgodę rządu francuskiego na osiedlenie się ma Korsyce. Później jednak prze niósł się w pobliże Paryża i tam zamieszkał w samotnej willi „Coeur Monique“. Willa ta doskonale odrutowana, strzeżona dniem i nocą przez groźne brytany, już od dawna wydała się okolicznym mieszkańcom podejrzaną. Jej lokatorzy bowiem nie wychodzili nigdy poza obręb ogrodu i nie otrzymywali nigdy poczty.

Łączność z miastem utrzymywali przy pomocy młodego motocyklisty. Przed tygodniem przytrzymano go za jazdę ze zgaszonymi latarniami. Policja legitymując go, dowiedziała się, że jest on gońcem Trockiego. Zarządzono rewizję w wilii, ale niczego podejrzanego nie znaleziono.  Stwierdzono tylko, że Trocki uprawia dalej działalność polityczną i że obawiając się zamachu, nie rozstaje się z dwoma rewolwerami. Obecnie Trocki ma być z Francji wysiedlony. Nie wiadomo tylko, dokąd się uda, bo go nigdzie nie chcą.


Światowid. 1934, nr 18
28.04.1934


Sławni Ludzie 

Pochodzący z Biednych Klas Społeczeństwa



James Watt, wynalazca parowej maszyny, pochodził z ubogich rodziców, był bardzo biednym robotnikiem.
Ryszard Arkwright, sławny wynalazca przędzalni i dobroczyńca milionów robotników zajętych w przemyśle bawełnianym, był biednym cyrulikiem (golarzem).
William Szekspir, najsławniejszy pisarz sztuk teatralnych, był synem rękawicznika, a sam był robotnikiem posługaczem.
James Cook, najsławniejszy żeglarz, który 3 razy naokoło ziemi objechał i różne kraje i ludy odnalazł, był wyrobnikiem.
Sławny szkocki poeta Robert Burns, był także synem robotnika.
Ben Jonson, sławny uczony, był mularzem, który murując uczył się z książek wiadomości.
Karol Franciszek Zeltner, sławny kompozytor melodii, był także robotnikiem mularskim.
Feliks Mendelsohn Bartholdi, sławny muzyk i kompozytor, był także mularzem.
Jan Fluss był synem drwala (który drwa rąbie).
Marcin Luter był synem górnika.
Melanchton był synem puszkarza (który strzelby sprawia).
Zwingliusz był synem prostego urzędnika:
Z zawodu pasterskiego pochodził:
Mojżesz, sławny zakonodawca żydowski.
Dawid, sławny król i prorok żydowski, z którego rodu Najśw. Panna pochodzi.
Sykstus V., papież, namiestnik Chrystusa.
Walenty Duwal, znakomity francuski uczony.
Ryszard Cobden, sławny angielski polityk,
Fugger, najbogatszy człowiek na święcie i największy dobroczyńca ludzkości swego czasu, był rzemieślnikiem tkackim.
Byli także biednymi tkaczami Dawid Livingston, sławny podróżny afrykański.
Jan Piotr Hebel, sławny pisarz ludowy.
Jan Bogumił Fichte,- sławny uczony niemiecki.
Krzysztof Kolumb, sławny żeglarz, odkrywca Ameryki.
Wszyscy ci z najuboższych byli stosunków.


Katolik Polski, 1934, R. 10, nr 136


16.06.1934


DWAJ POTENTACI ZA KRATĄ




B. senator amerykański i multimilioner Luku Lea został wraz z synem osadzony w więzieniu za oszustwa na kwotę 17 milionów, które spowodowały krach Centralnego Banku w Asheville i ruinę tysięcy drobnych ciułaczy.

Jeszcze przed kilku laty Ameryka chełpiła się, że w przeciwieństwie do Europy jest krajem konsekwentnego kapitalizmu, t. zn. że w niczym nie ogranicza praw swoich obywateli do bogacenia się. — I rzeczywiście, tylko w Ameryce można było w rekordowym czasie zrobić majątek i zaczynając karierę od roznosiciela gazet stać się potentatem przemysłowym. Myliłby się ktoś jednak, sądząc, że w Ameryce do milionów dochodziło się tylko drogą pracy i oszczędności. Wprost przeciwnie: historia Rockefellera, Morgana czy innego Mellona, to ustawiczne potykanie się o kodeks karny, to zręczna spekulacja, to umiejętne i bezceremonialne, wywłaszczanie przeciwników z majątku, to wielka rewia oszustw, krętactw i najjaskrawszego egoizmu. Wszak talki np. Rockefeller doszedł do majątku tylko dlatego, ponieważ drogą przekupstw uzyskał od linii kolejowych tajne zniżki dla swoich transportów nafty i benzyny, przez co mógł te produkty sprzedawać znacznie taniej od swoich konkurentów i doprowadzić ich do kija żebraczego.

Ten sam jednak Rockefeller, który z zimną krwią patrzał na ruinę swoich przeciwników, codziennie rano kazał sobie czytać Biblię i uważał, że jest najpobożniejszym i żyjącym najbardziej wedle przykazań Bożych człowiekiem na świecie. To moralne zakłamanie ogarnęło całą Ameryką, która wsparła się niby na dwóch filarach, na dolarze i Biblii i głosząc ustami hasła pełne ideałów, hołdowała w istocie grubemu materializmowi. Wszelkie ideały zastąpiła brutalna pogoń za pieniądzem, obłędny taniec dokoła złotego cielca, bezwstydna spekulacja, rozbój trustów i zupełny zanik moralności. Szary człowiek z ulicy został wydany na łup dwóch potęg, które eksploatowały go bez miłosierdzia, t. j. potentatów z Wall Street i gangsterów oraz bandytów Pierwsi ujęli w swoje ręce cale życie gospodarcze i kazali sobie płacić haracz, dyktując ceny kartelowe, drudzy pod grozą rewolwerów, lub przy pomocy bomb terroryzowali ludzi, żądając okupu.  Doszło do tego, że całe miasta żyły pod terrorem szajek bandyckich, które, opłacając policję, drwiły sobie ze sprawiedliwości i mordowały w biały dzień, porywały dzieci (afera z dzieckiem Lindbergha), grabiły banki i sklepy.

Ten stan rzeczy podwójnego wyzysku szarego człowieka z ulicy mógł być tak długo tolerowany, jak długo w Ameryce kwitła prosperity. Z chwilą jednak, gdy bezrobocie wyrzuciło na bruk dwanaście milionów ludzi, gdy katastrofa całym swoim ciężarem zwaliła się na Nowy świat, okazała się konieczność przedsięwzięcia gigantycznych środków ratunkowych. Prezydent Roosevelt zaraz na początku swojego urzędowania zabrał się i do milionerów i do bandytów. Nie zawahał się wielu najrozmaitszych królów żelaza, stali, gumy i nafty wtrącić do więzienia, wytoczyć im procesy o oszustwa podatkowe, jak Mellonowi i poderwać ich działalność przez ograniczenie spekulacji giełdowej. Nie trzeba dodawać, że walka ta jest bardzo ciężka, gdyż atakowani bronią się jak lwy i nie myślą kapitulować. Na odcinku bandyckim także nie lepiej. Następca Al Capone‘a, Dillinger, który uciekł niedawno z więzienia, dotąd wymyka się policji. Miejmy jednak nadzieję, że pogrom nieprawości amerykańskiej zastanie szczęśliwie doprowadzony do końca, że Ameryka zrozumie, że nie można żyć bez ideałów i że niema wyjścia z kryzysu bez odrodzenia moralnego.


Światowid. 1934, nr 25
16.06.1934


Nieuzasadnione roszczenia Niemiec do Pomorza



Poniżej zamieszczamy cenne uwagi, znanego uczonego polskiego profesora dr. Kostrzewskiego na temat nieuzasadnionych roszczeń niemieckich do Pomorza i Kaszub z punktu widzenia historycznego i kulturalnego. Im słabszymi okazują się dowody historyczne, etnograficzne i gospodarcze, mające uzasadnione roszczenia niemieckie do Pomorza, tym usilniej starają się Niemcy uzasadnić tezę (zdanie sporne) o rzekomej pragermańskości Pomorza już w odległych czasach przedhistorycznych. Nie udało się wprawdzie podtrzymać postawionej krótko po wojnie światowej teorii. jakoby już ludność Pomorza w młodszej epoce kamiennej w znacznej części była pochodzenia germańskiego, nieszczęśliwy ten pomysł bowiem sami autorzy (Kossinna, La Baume) następnie wycofali z obiegu naukowego. Natomiast przed kilku laty pojawiło się nowe pojęcie, wysunięte przez Petersena, jakoby pierwsze wychodźstwo germańskie na Pomorzu reprezentowała ludność, która pozostawiła po sobie na wyżynie kaszubskiej kurhany (groby) kamienne z 3 i 4-go okresu epoki bronzowej. pochodzące mniej więcej z czasu między 1300 a 900 przed Chrystusem. Twierdzenie to, wygłoszone mimochodem w książce Petersena. poświęconej innemu tematowi. mianowicie kulturze grobów skrzynkowych wczesnej epoki żelaznej, pragnie autor ten obecnie obszerniej uzasadnić w przygotowanej pracy. Nie czekając pojawienia się tej pracy, można już dziś wykazać jego bezpodstawność

Kurhany kaszubskie III i IV okresu epoki brązowej. zaliczone do niedawna powszechnie do tak zwanej kultury ,,łużyckiej", której niegermański charakter jest prawie ogólnie uznany, jakkolwiek istnieją poważne różnice zapatrywali co do tego, jakiemu niegermańskiemu narodowi należy ją przypisywać. Wszystko byłoby w porządku, gdyby udało się udowodnić, że kultura grobów skrzynkowych rozwinięta z kurhanów grobów kaszubskich, wytworzona została istotnie przez ludy germańskie. Petersen potraktował zagadnienie przynależności etycznej tej kultury w książce swej zupełnie pobieżnie na jednej stronnicy, uważając widocznie sprawę za tak jasną, że nie potrzebuje dokładniejszego uzasadnienia. W rzeczywistości zaś. wobec wykazania mylności tezy Kossinny, że kultura ta jest pozostałością germańskich  Wandiliów, przybyłych drogą morską na Pomorze z różnych części Skandynawii. germański charakter tej kultury został silnie zachwiany i należało wpierw przekonywająco udowodnić, że mamy tu do czynienia z Germanami, zanim i na podstawie rzekomej germańskiej kultury grobów skrzyniowych uznało także germańskie pochodzenie starszych kurhanów z epoki brązowej. Jak mało twierdzenia Petersena są przekonujące, dowodzi fakt, że nawet niemiecki uczony Reinecke, omawiając jego książkę, zaznaczył wyraźnie, że przede wszystkim powinno tu było zostać i szczegółowiej uznane przypuszczenie bardzo słabo jeszcze ufundowane, dotyczące germańskiego charakteru tej kultury.


Gazeta Kościerska, 1934, nr109
13.09.1934


Kwestia żydowska

W Jaki sposób żydzi dostali się do Polski ?



W całym świecie nabiera kwestia żydowska coraz to większego znaczenia, wszędzie budzi się ruch przeciw żydowski. Wprawdzie żydostwo w oparciu o masonerię i socjalizm wszystkich odcieni, a mian w oparciu o swój kapitalizm broni z zaciekłością swojej uprzywilejowanej pozycji w świecie, przechodzi nawet do ostrego kontrataku, lecz ujawniające się coraz częściej i coraz liczniej afery oszukańcze żydowskie, niszczące życie gospodarcze krajów, jako też inne występki i zbrodnie żydowskie, rozgoryczają coraz więcej nacjonalistów, którzy odkrywają różne tajemnice żydowsko-masońskie i wykazują nader szkodliwą dla poszczególnych krajów i dla stosunków międzynarodowych działalność żydowsko-masońskiej mafii. Jawną i stanowczą walkę przeciw żydostwu w Niemczech podjął Hitler. Dotąd wprawdzie niewielki odniósł sukces zewnętrzny, bo zdołał wyprzeć z Niemiec tylko 100.000 żydów, głównie żydów ze wschodu, przeważnie pochodzących z obszarów dzisiejszej Polski, t. zw. 
Ostjuden
. Jeżeli w Niemczech i Francji, liczących po mniej więcej 600000 żydów, niebezpieczeństwo żydowskie budzi tak dużo zaniepokojenia u narodowców tamtejszych, cóż ma powiedzieć i począć naród polski, jeżeli w Polsce mieszka ok. 3 i pół milj. żydów —, a może więcej, jeżeli w Polsce wynosi żydostwo przeszłe 10 proc. ludności ? Dlatego kwestia żydowska r Polsce daleko większe ma znaczenie, niż w innych krajach.

Kwestia żydowska jest tak stara, jak świat chrześcijański. Po zburzeniu Jerozolimy rozproszone zostało żydostwo na całe ówczesne imperium rzymskie, a stamtąd rozłaziło się powoli do wszystkich krajów mniej lub więcej licznie. Żydostwo dawało się we znaki nawet już pogańskim Rzymianom przez lichwę i inne występki, które zniewoliły cesarza do dekretu, wydalającego żydów z Rzymu. Faktem jest niezaprzeczonym, że żydostwo w imperium rzymskim podburzało pogan przeciw chrześcijanom, że było moralnym sprawcą prześladowań. Gdy chrześcijaństwo zatriumfowało w imperium Rzymskim, żydzi już nie mogli bezpośrednio szkodzić chrześcijanom, lecz tajnie nadal zwalczali chrześcijan i usiłowali im szkodzić pod względem gospodarczym i religijno-moralnym. Z rzymskiego imperium rozchodzili się żydzi do krajów sąsiednich, gdzie wobec braku silnej organizacji państwowej i pogańskich pozostałości w prawie mogli bezkarnie uprawiać swoje niecne procedery. W życiorysie św. Wojciecha czytamy, że żydzi już wówczas uprawiali w Pradze m. in. też handel niewolnikami.

W miarę wzrostu żydzi wszędzie wywoływali z czasem swoimi niegodziwymi praktykami i wyrządzanymi krzywdami wśród ludności chrz. dużo rozgoryczenia i słusznych żalów tak dalece, że troskliwi o naród królowie i książęta musieli wydawać prawa, ograniczające swobodę żydów, a zmuszające ich do zamieszkania w odgraniczonych od chrześcijan miejscach — i zakazujące żydom uprawiania pewnych zawodów. Żydzi umieli wyłamywać się z pod onych przepisów lub je omijać, a uprawiali swoje praktyki oszukańcze i lichwiarskie, ponadto demoralizowali ludność i dopuszczali się zbrodni. Ponieważ możni uwikłani zostali w żydowskie matne przez udzielane pożyczki, częstokroć nie brali w obronę krzywdzonej ludności. Zdarzały się też zbrodnie przeciw religii katolickiej. Jeżeli znaleźli się podżegacze — to lud, do ostateczności rozgoryczony, rzucał się na żydostwo i mścił się za swoje krzywdy. Żydzi w popłochu uciekali z Hiszpanii, Francji i Niemiec. Kościół brał żydostwo w obronę przed samosądami tłumów, ale nie zaprzeczał występkom żydów. W czasie, gdy na Zachodzie wybuchały ostre pogromy żydów, Polska bywała niszczona przez najazdy tatarskie. Dużo miast i miasteczek było zburzonych, zamarł handel, rzemiosło podupadło doszczętnie, a wielkie połacie kraju były prawie doszczętnie zniszczone. Polska, dźwigająca się z gruzów, potrzebowała kolonistów, kupców i rzemieślników. Tedy to, zwłaszcza Kazimierz Wielki, chcąc podnieść miasta, ożywić handel i rzemiosło, przyjmował do Polski dużo żydów na b. dogodnych dla nich warunkach. Żydzi znaleźli się w Polsce w tak dogodnych warunkach, taką byli otoczeni opieką prawną, jak nigdzie w świecie.

Drwęca 1934, R. 14, nr 149
20.12.1934


FAKIR
SENSACJA LONDYNU



W Londynie produkuje się pewien fakir, przybyły z Indii, który wbija sobie w ciało niezliczoną ilość gwoździ, szpilek i haczyków, nie odnosząc żadnej szkody na zdrowiu. Ani jedna kropelka krwi nie wycieka z jego podziurawionych piersi, ramion i głowy. Jakże śmiesznie wobec tej niesamowitej sztuki wyglądają wywody różnych uczonych, którzy twierdzą, że fakirzy są zwykłymi oszustami, oszałamiającymi widzów zręcznością i kuglarstwem. W rzeczywistości zaś wszystko zdaje się przemawiać za tym, że jednak fakirzy reprezentują jakąś tajemną wiedze, która pozwala im panować nad ciałem. Każdy bowiem inny, zwykły śmiertelnik, wbiwszy sobie w piersi tyle gwoździ, co ów fakir, którego widzimy na zdjęciu, umarłby wskutek upływu krwi, z zakażenia, względnie uszkodzenia organów wewnętrznych. Londyński zaś fakir wychodzi obronną ręką z tych niesamowitych doświadczeń, które wykonywał na oczach publiczności, prawie nago.
Seherl.

Światowid. 1935, nr 13
30.03.1935


ŚLADAMI NAPOLEONA

NOWE, SENSACYJNE ODKRYCIA Z CZASÓW WOJEN NAPOLEOŃSKICH W KOŚCIELE OO. DOMINIKANÓW W WILNIE

Trakt napoleoński pod Wilnem, którym ciągnęła armia cesarska w r. 1812 na Moskwę.
Może z wielkich, barwistych snów ludzkości, ten sen właśnie i rapsod ten wielki, nie stracił nic na barwach i śmiałości, może ta tylko bajka, pomimo półtorawiecznej omal że odległości, po dziś dzień nie trąci patyną przeszłości, a zawsze błyska różowym uśmiechem życia. Epopeja pod wielką cyfrą „N.“ Napoleońska. I nie tam pod sklepieniem Pałacu Inwalidów, nie nad szarymi wodami Sekwany, kult ten w najpiękniejszy kwiat wspomnienia się przerodził, ale tu na równinach Wisły i Niemna, świeżym, pełnym tętniącej pulsacji życia powstał. Po dziś dzień trakty na szarej ziemi Wileńskiej imię Jego noszą, mała, niepozornie wyglądająca gospoda szczyci się tym, że Jego gościła, w małym dworku, wśród nielicznie zachowanych z pożogi ostatniej wojny rupiecia, czeczotkowa skrzynka, mały relikwiarzyk stanowi, przechowując w sobie czarkę porcelanową, z której pił Cesarz, bądź mały koronkowy „musmar“ księcia Pepi. Gdy latem roku 1812 spływając z gór Ponarskich z mieniącą się wszystkimi barwami tęczy na ziemię tę spłynęła armia trzydziestu narodów, niosąc braciom z za Niemna zew nowego życia, gdy cały brylantowy pałac marzeń o Ojczyźnie runął pod razami szabel kozackich i pod smaganiem mrozu w grudniu tegoż roku... nie wiedział nikt, że przed ziemią Wileńską spłynęła wielka kometa, ślad niezapomniany po wieki zostawiając.

Czaszki żołnierzy napoleońskich ze śladami od kul, odkryte w podziemiach dominikańskich w Wilnie.
On tu był, tu kwaterował, w tym pałacu z panią Tyszkiewiczową rozmawiając, błysnął dowcipem, a tam znów w niepohamowanym swoim gniewie na łeb z pokoju wygnał i sromotnie w lampasy generalskie kopnął Bestużewa, wysłannika cara Aleksandra. Od Wilna na Święciany sunęła Wielka Armia. Połyskując kirasami w słońcu, sunął 14 pułk Małachowskiego i srebrni husarzy, szaserzy gwardii i „starzy wąsacze“ grenadierów gwardii, nad bateriami „córek cesarza" kołysał się las czerwonych „pleronów“ i furkotały ułańskie proporce i pieśń zwycięstwa grała trąbka. A wśród kolumn tych barwistych, jak żywa łąka kwitnących, na pasach kołysała się kareta Cesarza, na koźle której, w białym turbanie twarz swą czaną, do szlachcianek wileńskich wykrzywiał Rustan. Na Smoleńsk, Witebsk i na Moskwę sunęła wielka armia całej Europy wesoło i zbrojnie, a nikt nie pomyślałby wtedy, że za miesięcy kilka przerzedzi się ten zastęp zbrojny w gromadę żebraczą, w gałgany odzianą, gorączką ziejącą, a On, co paruset królów w Dreźnie podejmował — chłopskimi saniami od armii własnej uchodzić będzie. Tej ewentualności nie przewidywał najgenialniejszy szachista świata. Po dziś dzień istnieje wierzbami sadzony trakt klęski odwrotu, trakt Oszmiański — przez lud Wileńszczyzny „czarnym traktem" zwany. Białe śniegi traktu zaścielał bowiem wtedy gęsty trup żołnierza.

Zwały zwłok żołnierzy napoleońskich w podziemiach kościoła OO. Dominikanów w Wilnie.
Na pierwszym planie widoczne buły kirasjera.

Po dziś dzień istnieje karczma, w której Cesarz, uchodząc ze Smorgoń przez Oszmianę dla koni przeprzęgu się zatrzymał, sam, bez eskorty, a odnalawszy w Oszmianie stacjonujący szwadron polskich ułanów, od nich eskortować się rozkazał, gdyż w tych ciężkich chwilach swego życia im tylko zaufał. Był dzień 3 grudnia 1812 roku, dzień od mrozu skrzybotliwy i ciężki, a mroki szare z bezgwiezdnego nieba na utuloną w śniegowiskach Oszmianę spływały. W miasteczku kwaterował szwadron ułański z dwustu trzynastu ludzi się składający, a stanowiący przednią straż garnizonu wileńskiego. Rodzina arendarza karczmy Stanisława (nazwiska niestety nie spotykam w kronikach) układała się do snu, gdy wtem chłopak stajenny anonsował przybycie od Smorgoni powozu i dwojga sań, w których panowie jacyś dostojni przybyli. W migotliwym świetle latarni ujrzał arendarz wyłaniające się z karety dwie postacie, z których jedna okutana w zieloną szubę, posiadała futrzany kaptur, głęboko zasunięty na czoło, drugi zaś podróżny ubrany był w mundur marszałka wojsk francuskich.

Karczma w Oszmianie, gdzie w czasie odwrotu stal kwaterą Napoleon.
Przy pomocy i tłumaczeniu rotmistrza ułańskiego, który wraz z murzynem siedział na koźle, karczmarz dowiedział się, że panowie pragną wina gorącego. — Wina? w Oszmianie? Było nieco cienkusza, ale go już wypili stacjonujący panowie od polskich ułanów, obecnie w lamusie jest tylko mleko. — Eh bien donner du mleko! — zadecydował pan w kapturze, w którym karczmarz nie rozpoznał Cesarza. Poza karetą przybyły przed karczmę i dwie pary sań. Eskortując Cesarza w karecie jechał marszałek Duroc i rotmistrz Dunin-Wąsowicz, w saniach zaś jako świta przybywali: Caulincourt, wielki koniuszy cesarstwa z hrabią de Lobau, oraz generał Lefebre Desnouettes z szefem szwadronu gwardii. Zawezwany do karczmy zjawia się dowódca oddziału ułańskiego z Oszmiany i między nim a Cesarzem wywiązuje się dialog następujący: — Ilu pan masz ludzi! — Dwustu trzynastu, Najj. Panie! — Polacy? — Tak jest! — Bon! odwiozą mnie do Wilna. — Pod Świętym Duchem (folwark) są Kozacy, Sire! — No to jak mnie brać będą, każesz mnie zarąbać... W ciemną noc mroźną odstawili ułani polscy Cesarza żywym do Wilna... Pozostało ich z całego szwadronu jedenastu... Reszta zginęła z mrozu na siodłach. 
*          *          *
Z pamiątek napoleońskich w Wilnie nie tylko domy i trakty pozostały. Odkryte niedawno podziemia w kościele O. O. Dominikanów odkryły jeszcze jedną pamiątkę. Zwłoki żołnierzy małego kaprala, które złożono tam przed laty ze szpitala wojskowego, na którym klasztor Dominikanów zamieniono. Ze zwałów zwłok wystercza but wysoki kirasjera, czaszki niektórych szkieletów noszą ślady cięć i obrażeń bardzo ciężkich. Prace odkrywcze w podziemiach prowadzone przez akademików z Klubu Włóczęgów, pod kierownictwem St. Janickiego natrafią zapewne na jeszcze niejedną ciekawostkę w podziemiach, znalezisko jednak przez nich odkryte przysporzyło badaczom epoki napoleońskiej jeszcze jeden ślad wielkiego marszu kultury Zachodu pod mury Bizancjum — Moskwy.
FELIKS DANGEL

Światowid. 1935, nr 13
30.03.1935


STARUSZKOWIE NA FRONT




W Niemczech nawet ludzie po siedemdziesiątce nie uważają się za „skończonych", ale z zapałem gimnastykują się, aby utrzymać ciało w formie. Tak np. w Berlinie istnieje stowarzyszenie gimnastyczne Guts Muths‘a, którego członkowie ćwiczą na drabinach, na drążku i na koźle, niczym 18-letni młodzieńcy. Gimnastyka tego rodzaju posiada w Niemczech stare tradycje, sięgające początków XIX wieku, kiedy to w 1811 r. na widownię wystąpił Fryderyk Jahn, pierwszy propagator ćwiczeń fizycznych. Władze pruskie uznały jednak gimnastykę za rzecz zdrożną, zagrażającą porządkowi publicznemu i zakazały jej surowo. Trzeba było dopiero rewolucji w 1848 r., aby zakaz ten został zniesiony.


Światowid. 1935, nr 14
06.04.1935


„U JEJ PROGU STANĄŁ KMITA I CO ZACZ ON PYTA"?

(Z krypty królewskiej na Wawelu)


Figura nagrobka Piotra Kmity (1533), uważanego za strażnika Katedry wawelskiej, znajdująca się po prawej stronie przy wejściu głównym. Posąg ten unieśmiertelnił Kornel Ujejski w swym sławnym wierszu p.t. „Pogrzeb Kościuszki“ w następujących słowach: „U jej progu stanął Kmita i co zacz on pyta? Swój, swój, świętszy od waszeci, puszczaj Mości Kmita".

Dziwnego wzruszenia doznaje się przy zejściu do krypty św. Leonarda, tego zabytku z czasów jeszcze Kazimierza Odnowiciela, i do dalszych, połączonych z nią krypt. Piszący te słowa miał sposobność oprowadzania w ciągu lat ostatnich, wielu dostojników z zagranicy, jak Nuncjusza Marmaggi‘ego, ministra włoskiego Grandi‘ego, ambasadora Bastianini‘ego, z francuskich gości ministra Barthou, z belgijskich świeżo prof. Piccard‘a, z pośród niemieckich ministra Goebbelsa, z węgierskich premiera Gömbösa i w. i. Na ich twarzach odbijało się głębokie przejęcie dostojeństwem miejsca, a u Węgrów zabłysła łza w oku na widok grobowca Batorego, jednego z największych bohaterów narodowych węgierskich, zwłaszcza, gdy zgromadzeni w większej liczbie zaśpiewali niezrównany w potędze hymn narodowy węgierski.

Sarkofag Tadeusza Kościuszki w krypcie królewskiej na Wawelu.
Przed kilku latami na czele ochotników wojennych włoskich, ich naczelny prezes, gen. Coselschi, składał wieniec na grobie Kościuszki, a w tym już roku nadburmistrz miasta Drezna Zörner, na grobie tegoż bohatera, nadto Augusta II i Mickiewicza. W rocznicę odsieczy wiedeńskiej uczcił wieńcem króla-zwycięzcę Jana III Sobieskiego, poseł austriacki z Warszawy. Mistrz Matejko do krypty św. Leonarda dostarczył kartonu na witraż do jedynego tu okna, przedstawiający tego świętego z kajdanami, które z więźniów zdejmował. Malując karton, na pewno mistrz o tym myślał, że ten święty jest symbolem człowieka, który na mocy wyroku Opatrzności, przeznaczony będzie do zerwania kajdan niewoli z naszej ojczyzny. Matejko tego nie dożył, myśmy się doczekali... Kto przed kilku latami zwiedzał Groby królewskie, ten dziś prawie ich nie pozna, na skutek ulepszeń, które tam wprowadzono. Dzięki głównie subwencjom miasta Krakowa można było dołączyć dwie obszerne krypty, dać artystyczne lampy w kształcie powiększonych koron królewskich, które znaleziono w sarkofagach, częściowo położyć marmurową posadzkę zamiast kaflowej, zupełnie tu nieodpowiedniej, jaką dano po roku 1873 itd. Istnieje cały plan dalszych prac; ustalony przez Komitet Restauracji Katedry Wawelskiej, powołany do życia przed jedenastoma łatami przez Księcia Metropolitę A. S. Sapiehę. Do rzeczy nie cierpiących zwłoki należało odnowienie cynowych sarkofagów, w liczbie dziewięciu, bardzo silnie uszkodzonych, jak Batorego, Anny Jagiellonki, Zygmunta Augusta, i Zygmunta III.

Sarkofag księcia Józefa Poniatowskiego w krypcie królewskiej na Wawelu.
Również miedziane sarkofagi, częściowo złocone, z których najwspanialsze i najważniejsze są Władysława IV i żony jego Cecylii Renaty i Ludwiki Marii Gonzagi, zostały odnowione. W Grobowcach Królewskich od renesansu do biedermeierowskiego stylu, wypowiedziały się wszystkie style z rozmaitymi odmianami. Prosty, wspaniały jest włoski renesansowy kamienny sarkofag Zygmunta Starego. W rodzaju renesansu północnego, tak zwłaszcza u nas w Gdańsku rozpowszechnionego, są cynowe sarkofagi gdańskiej roboty Zygmunta Augusta. Batorego i Anny Jagiellonki. Późnorenesansowe, ale o wzorach powracających już do włoskich, choć zapewne też gdańskie, są Zygmunta III, pierwszej jego żony Anny, drugiej Konstancji i syna Aleksandra Karola. Proste, miedziane, ozdobne jedynie listwami z rozetkami i kartuszkami są młodo zmarłego syna Władysława IV, Zygmunta Kazimierza, królowej Ludwiki Marii Gonzagi, syna Zygmunta III kardynała Jana Alberta, i zmarłego jako niemowlę Jana Zygmunta, syna Jana Kazimierza,

Uszykowani w dwuszereg posuwają się ludzie wolno ku krypcie królewskiej na Wawelu, aby pożegnać drogie szczątki Marszałka.
We wspaniałych barokowych miedzianych, w podobnych do siebie sarkofagach, spoczywają Władysław IV i żona jego Cecylia Renata, Od ciemno-brązowego tła tych sarkofagów odbijają wypukłorzeźby, bogate, złocone, błyszczące, z herbami rodowymi, polskimi i litewskimi, a po bokach każdego sarkofagu uderzają oczy wypukło rzeźbione historie, na królewskim, zwycięstwo jego pod Smoleńskiem nad Moskalami i pod Sasowym Rogiem nad Turkami, na królowej, alegorycznie, królowej Saby przed Salomonem i Estery przed Ahaswerusem. Ornamenty utrzymane w stylu holandzkiego baroku, t. zw. utrechckim, o grubych motywach, jakby polipów morskich. Na środku krypty Wazów stoi wielki, wspaniały sarkofag z białego kamienia, który królowi Janowi Kazimierzowi sprawił biskup Trzebicki, gdy zwłoki królewskie przywiózł z Paryża. Mało kto wie, że w kryptach pod kościołem św. Piotra w Krakowie, sam ten biskup spoczywa w zupełnie podobnym sarkofagu, z podobnymi bogatymi, ciężkimi barokowymi wypukłorzeźbami. Sobieskiego sarkofag, z szarego marmuru krzeszowickiego, ze złotymi orłami po bokach, z monogramem królewskim i insygniami na poduszce, utrzymany w stylu klasycznym drugiej połowy XVIII wieku, sprawił dopiero Stanisław August, wielki wielbiciel Jana III.

Wśród cisnących się do trumny widzi się przedstawicieli wszystkich klas, a takie mniejszości narodowych.
Sarkofag księcia Józefa Poniatowskiego, którego zwłoki tu złożono w r. 1817, kazał wybudować w r. 1830 hr. Artur Potocki. Prosty ten empirowy sarkofag doskonałym jest świadectwem bohaterskiej epoki, żyjącej wspomnieniami cesarstwa napoleońskiego. Choć Kościuszkę przewieziono tu w r. 1818, to sarkofag, nieco już w romantycznym rodzaju, wykonał dopiero w r. 1832 rzeźbiarz Filippi, wedle rysunku architekta Lanci‘ego, a podobny jest Marii Kazimiery z roku 1840. Zwykły prosty biedermeierowski, z miedzi, jest sarkofag Augusta II, zamówiony w r. 1839 przez króla saskiego Fryderyka Augusta we Wiedniu, podobny do znajdujących się w podziemiach Kapucynów w Wiedniu sarkofagów cesarskiej rodziny. W r. 1857 cesarz Franciszek Józef sprawił sarkofag czarny marmurowy, w stylu nowego baroku, dla Michała Korybuta Wiśniowieckiego, pamiętając, że wdowa po tym królu, Eleonora austriacka wyszła za księcia Karola Lotaryngskiego, który razem z Sobieskim Wiedeń obronił i była babką męża Marii Teresy.

Dzieci przy trumnie.
Do krypty przybyła obecnie srebrna trumna z zwłokami Józefa Piłsudskiego. Ustawiono ją na
środku krypty na podwyższeniu — u stóp jej złożono buławę marszałkowską, maciejówkę i szablę. Kiedyś trzeba będzie pomyśleć o odpowiednim wielkim sarkofagu, który nie ustępowałby królewskim',, gdyż naród cały chce widzieć grobowiec godny swego wielkiego Wodza. Dzień za dniem przepływają przez kryptę św. Leonarda pielgrzymki do grobu Wielkiego Budowniczego Polski. Reprezentowane są wszelkie wyznania, wszelkie narodowości w Polsce zamieszkałe. Dzieci, kobiety, mężczyźni — starzy i młodzi, stają w milczeniu przed łożem wiecznego spoczynku Marszałka i niejedna łza spływa po policzkach odwiedzających grób. Miłość i przywiązanie do osoby Zmarłego manifestuje się w tych smutnych twarzach i w pochylonych głowach. Miłość ta przepływa falą ludzką przez kryptę — wezbrała ona w duszach wszystkich rodaków i zamieszkała w nich na zawsze. Kraków stał się Mekką Polskiego Narodu, a Wawel celem wiecznych wędrówek wszystkich polskich pokoleń.
Ks. dr. Tadeusz Pomian-Kruszyński.

Światowid. 1935, nr 22
02.06.1935


Z RUCHU NEOPOGAŃSKIEGO W NIEMCZECH



Kardynał Faulhaber, niezłomny obrońca Kościoła, 
zagrożonego w Niemczech przez ruch neopogański.
Z końcem kwietnia odbyło się w olbrzymim berlińskim Sportpalast zebranie nader ciekawego autoramentu. Oto po raz pierwszy wystąpił z meetingiem publicznym ruch, który dotychczas prowadził niejako wojnę podjazdową i nie wychodził chętnie na manifestacje. Kuch ten nosi nazwę Deutsche Glaubensbewegung. Zebraniem kierowały dwie osobistości znaczne wielce w tym ruchu: hr. Reventlov i prof. Hauer. Clou zebrania stanowiło przemówienie prof. Mauera, który wskazał, że ruch Deutsche Głaubensbewegung łączy się ściśle z wielkim faktem odrodzenia się duszy niemieckiej przez narodowy socjalizm. Prof. Hauer wskazał, że zwolennicy jego ruchu wierzą, iż Bóg objawia się co pewien czas narodom swoim w postaciach mężów opatrznościowych. Jednym z takich mężów, zesłanych przez Boga, jest kanclerz Hitler.

Zwolennicy Deutsche Glaubensbewegung — wywodził apostoł ruchu — są święcie przekonani, że na barkach Niemiec spoczywa wielka misja dziejowa, misja złożona na naród ten również przez Boga. W konkluzji prof. Hauer przedłożył rezolucje, domagające się stworzenia ogólnej niemieckiej szkoły świeckiej oraz zeświecczenia uniwersytetów. W kilka dni potem padły inne słowa również godne zastanowienia. Oto kardynał Pacelli, wysłannik Ojca świętego na wielkie dni pielgrzymie do Lourdes, wygłosił tam przemówienie, w którym podkreślił, że świat katolicki nie pogodzi się nigdy z przesądami, głoszącymi mistykę krwi i rasy. I to powiedział kardynał Pacelli, od wielu lat pierwszy legat papieski na ziemi francuskiej, która lubiła wojować z Rzymem. Pogodzenie Francji z. Rzymem dokonuje się nie tylko ze strony Kwirynału, ale i Watykanu.

Wilhelm Hauer przemawia w berlińskim pałacu aportowym, propagując ruch neopogański.
Na te przejrzyste słowa wielkiego kardynała padła zaraz odpowiedź. Oto dr. Leg, przywódca frontu pracy, przemawiając w świeżo pozyskanej miejscowości zagłębia Saary Saarbrücken — a jak wiadomo Saara jest z gruntu katolicka — odparł dość zuchwale, że Niemcy nie boją się tego wyzwania. Tym razem — rzekł świecki apostoł: dr. Ley — Bóg będzie z nami, „gdyż Bóg stworzył krew i ziemię“. Niemcy nie wyrzekną się swego programu. Tak w odstępie paru dni padły w Niemczech oświadczenia, zarówno znamienne jak autorytatywne. W międzyczasie zaś prasa katolicka alarmowała dzień w dzień opinię europejską wiadomościami o rewizjach, w klasztorach dokonywanych przez Gestapo (Geheime Staatspolizei — tajna policja państwowa, przebudowana niedawno i podlegająca samemu Hitlerowi), aresztowaniach zakonników, oskarżonych o rzekomy szmugiel dewiz, konfiskatach pism katolickich itd. Oto są fakty, które wydostają się na zewnątrz Rzeszy, fakty, że tak powiemy — na eksport. Ale kto znajdzie się w samej Rzeszy, ten musi stwierdzić spokojnie i obiektywnie, że istotnie przez kraj ten przeciąga wicher przemiany i że dzieją się tam na polu religijnym rzeczy zastanawiające. Nie są to efemerydy, nie są to wyskoki, ale przeciwnie — pewna akcja, której może tylko z pozoru brak planu, ale której tajne sprężyny poruszane są przez te same motywy.

Hitleryzm jest bowiem niewątpliwie ruchem, że tak powiemy, totalnym, a więc dążącym do objęcia całego człowieka. Ten nasilony do ostatecznych granic nacjonalizm musi w swoim parciu naprzód wejść w dziedziny na pozór tylko prywatne, ale bynajmniej nie obojętne dla doktryny tego typu: w sferę wierzenia religijnego. To samo uczyniła Rosja bolszewicka. W tych usiłowaniach objęcia całego człowieka „sprawą narodową", przeniknięcia każdej jego cząsteczki duszy rasą i niemczyzną — musi natrafić hitleryzm na naturalne zapory ze strony religii chrześcijańskich, przede wszystkim ze strony katolicyzmu. Powstaje dramat, konflikt na wielką skalę, tym silniejszy, tym drastyczniejszy, że przecież hitleryzm urodził się w Bawarii, kraju mocno katolickim. I właśnie ten ruch, zrodzony na ziemi katolickiej, pomaszerował na protestancki. Berlin...

Generał Ludendorff należy od łat do najbardziej zaciekłych przeciwników chrystianizmu w Niemczech.
Hitleryzm musi zapanować nad wyznaniami, albo też dojść z nimi do takiego kompromisu, który by gwarantował zupełną suwerenność jego praw w dziedzinie sumienia i utrzymał prymat państwa na całej linii. Na razie hitleryzm jest w ataku, prowadzonym nie całym frontem, ale szeregiem luźnych grup i detachements. A więc na jednym skrzydle walczy ruch pewnego arystokraty, który uważa, że wszelkie pośrednictwo kleru między człowiekiem a Bogiem jest przeżytkiem, tu znowu dawni zwolennicy joginizmu, wyzyskują teraz ten joginizm, przeciwstawiając go żydowskiej rzekomo religii chrześcijańskiej. Tu znowu pogodzony z rządem generał Ludendorff, który jeszcze nie może przełknąć tytułu ,,Führera“, co spłynął na Hitlera — w swoich rozlicznych broszurach i specjalnym piśmie gromi jednym tchem jezuitów i żydowskie wpływy na religię chrześcijańską. Ten to właśnie sędziwy generał oświadczył w dzień swoich urodzin pewnemu dziennikarzowi amerykańskiemu, że uważa się za... Antychrysta, że chrześcijaństwo doprowadziło tylko do zależności od żydów i że nie chce mieć z nim nic wspólnego. Obok niego paraduje setka może sekt takich i innych, które propagują powrót do dawnych bóstw germańskich, do odrzucenia judaizmu, do stworzenia kościoła narodowego niemieckiego.

Sekty te nie mają poparcia oficjalnego, ale korzystają z dużej, jeżeli nie pełnej, swobody ruchu. Minister rolnictwa Darré, twórca zagród dziedzicznych chyli Erbgut, stróż czystości rasy i tego najważniejszego źródła rasy: chłopstwa, patronował kalendarzowi, który przywrócił nazwy pogańskich, germańskich miesięcy i dni i starał się wykazać chłopom, że powinni wrócić do dawnej wiedzy swych przodków. Swastyka jest takim właśnie nawrotem do starego znaku germańskiego, który znajdował się nad chatami Germanów szczególnie gęsto na terenie Turyngii. Znak ten wrócił dzisiaj na sztandary jako przeciwstawienie — krzyża. Tysiącznymi drogami idzie tak akcja na oko nie tak wyraźna, działająca bardzo sprytnie i zręcznie, ale mająca niewątpliwie na celu rozbicie frontu chrześcijańskiego Rzeszy i wprowadzenie głębokiego fermentu w życie religijne. Centrum katolickie, grupujące się koło pisma „Germania", leży dzisiaj w rozbiciu. W kościele protestanckim coraz więcej oznak niepokoju, rozbicia, coraz więcej zamętu. Mnożą się wypadki odstępstwa od głoszonych doktryn, samowolne interpretacje nauki Ewangelii.

Na tym tle rośnie fala sekt, prowadzonych — rzecz znamienna — przez ludzi świeckich. Wspólną cechą tych sekt jest namiętne zwalczanie wszelkich pośredników w stosunkach z Bogiem. Sekty te uderzają w żywy w Niemczech zmysł spekulacji, pogrążenia się w siebie, dociekań filozoficznych. Ta fala przeciąga dzisiaj przez całe Niemcy wraz ze wspomnianą tu już modą — rasy. Albowiem religia nowych Niemiec, która przebija się przez tuman mgły do jakiegoś skrystalizowanego jądra, operuje ciągle słowem: rasa. W niej widzi mistyczną unię i nić łączności z bóstwem, w niej tajemnicę człowieka. Nie darmo wielki teoretyk hitleryzmu, Alfred Rosenberg, zaznaczył, w swej książce „Mit XX wieku", że „dusza jest rasą, oglądaną od wewnątrz". Kto przyjmuje takie założenie, ten musi po tem A powiedzieć i B. Dlatego dla światowych kierowników tego ruchu jest rzeczą jasną, że różne potoki winne spłynąć się w jedną wielką rzekę: niemiecki kościół narodowy, niezależny od inspiracji takich czy innych, nową formę protestantyzmu, który jest niemieckim wynalazkiem. Takie są tendencje i nadzieje hitlerowskich wrogów chrześcijaństwa. Kościół katolicki jednak, który tyle już herezji zwycięsko zwalczył i nad tym najnowszym swym wrogiem ostatecznie zatriumfuje.
ZBIGNIEW GRABOWSKI


Światowid. 1935, nr 23
09.06.1935



ŚWIĘTY PASTUCH




Do rumuńskiej miejscowości Maglavit napływają tysięczne rzesze pątników, aby słuchać kazań pastucha Lupu, który twierdzi, że miał widzenie i rozmawiał z Bogiem. Bóg polecił mu wezwać świat do pokuty. Sława Lupu rozniosła się po całych Bałkanach i dotąd około 80.000 ludzi nie tylko z Rumunii, ale także z Bułgarii przybyło do Maglavit, aby ujrzeć „świątobliwego" pastucha, za przyczyną którego dzieją się cuda. Na zdjęciu Lupu, przemawiający do pątników. Jest charakterystycznym, że rekrutują się oni nie tylko z ciemnych warstw włościańskich, ale także z inteligencji, należącej do kościoła grecko-ortodoksyjnego.


Światowid. 1935, nr 32
10.08.1935


MŁODZIEŻ NIEMIECKA NA ZAKRĘCIE DZIEJOWYM



Odznaka za sprawność młodzieży niemieckiej.

W r. 1930 istniało na terenie Rzeszy niemieckiej prawie 100 wielkich organizacji młodzieży, skupiających w swoich szeregach ponad 5 milionów członków. Była to młodzież, że tak powiemy, cywilna: albowiem poza setką związków, spiętych klamrą centrali: „Reichsausschuss der deutschen Jugendverbände“, istniała osobna grupa organizacji pół-wojskowych, gdzie najsilniej reprezentowany był „Stahlhelm" ponad (60 tys. chłopa). Dzisiaj „Stahlhelm“ ulega likwidacji. Nie jeden „Stahłhelm" spotkał ten los. Z potężnych ongiś grup młodzieżowych pozostały dzisiaj niemalże szczątki. Dobrano się do związków wyznaniowych, a więc do związku młodzieży ewangelickiej, liczącego sobie 600.000 osób i do katolickiej organizacji młodzieżowej, dociągającej niemalże do 9OO.OOO (sama ta cyfra świadczy, jak znakomicie zorganizowany był niemiecki katolicyzm!). Uderzono na związki zawodowe młodzieży, wsparte na członie pół miliona członków i na organizacje sportowe, które najsilniej rozwinęły się na terenie Rzeszy i osiągały liczbę 1,600.000 członków. Hitleryzm wypowiedział walkę otwartą, albo ukrytą tym wszystkim dawnym potęgom niemieckiego życia młodzieży. Początki miał na tym terenie skromne, bardzo skromne. Szczególnie finansowo. Obecny apostoł i Napoleon niemieckiego ruchu młodzieżowego, człowiek o surowym obliczu i takimż nazwisku: Baldur von Schirach, opowiada w swoich wyznaniach na temat młodzieży niemieckiej, jakie to niewesołe były owe zaczątki. Gdy przed pięciu laty urządzał pierwszą rewię i przegląd swych sił w Poczdamie, posiadał pono w kieszeni tylko 200 marek. Fakt ten bynajmniej go nie speszył. Ruszył do ataku z wielkim aparatem propagandy i zapału i oto — w Poczdamie pod Berlinem, gdzie odbyła się ta rewia w obliczu ducha Wielkiego Fryca, zebrało się wtedy pono 1OO.OOO młodzieży z wypiekami zapału i entuzjazmem na twarzy. Baldur von Schirach wyczuł, że będzie z tych kadr pociecha i że na nich właśnie wesprze się przyszły „regime“.

Organizator młodzieży hitlerowskiej Baldur von Schirach.
Baldur von Schirach, człowiek o surowej twarzy i groźnym nazwisku, nie pomylił się. W momencie kiedy Hitler doszedł do władzy, kadry jego organizacji, dzisiaj zwanej triumfującym mianem: Hitler Jugend, liczyły sobie już milion, okrągły milion zwolenników. Rosły szeregi młodzieńców w skórzanych czy juchtowych czy innych spodenkach i brunatnych koszulach. Odchodziły musztry na placach w mieście albo w laskach za miastem. Rodził się wielki ruch, który dzisiaj chce pożreć wszystko to, co stoi na drodze. „Hitler Jugend“ jest dzisiaj organizacją o niebywałej prężności. Montowaniu tej machiny, bynajmniej jeszcze nie wykończonej w swoich szczegółach, przypatrywać się można z najwyższym zaciekawieniem. Baldur von Schirach. który dwa lata temu z górą objął wspomniany wyżej „Reichs-ausschuss“ i — wykończył go. jest organizatorem miary niepośledniej, jest człowiekiem fana¬ tycznie kochającym swoją ideę, jest osobnikiem rzadkiej konsekwencji w działaniu. Rozbijał jedną po drugiej wielkie organizacje młodzieżowe niemieckie. Pod jego naporem puścił front protestanckiej młodzieży; w drobnej części tylko katolickiej — choć jak twierdzą autorytatywni świadkowie — w tegorocznych rewiach „Hitler Jugend“, zwanej w skrócie „HJ“, maszerowali dość licznie i karnie członkowie organizacji ongiś katolickich. Padli ofiarą apetytów „HJ“ niemieccy harcerze czyli „Pfandfinderzy", rozbijani agitacją od zewnątrz. Przed rokiem przymaszerowali do „HJ“ wszyscy sportowcy i gimnastycy. I tak rosła lawina „HJ“, ażeby dzisiaj imponować cyfrą ośmiu milionów zorganizowanej młodzieży. Najwięcej oporu sprawia dotychczas tej masie ośmiomilionowej katolicka organizacja „Deutsche Jugendkraft", która nie da się tak łatwo zlikwidować, jak się to zdarzyło organizacji protestanckiej. Opiera się ona dzielnie i kto wie, czy dojdzie tutaj do jakiegoś porozumienia, którego Baldur von Schirach niewątpliwie pragnąłby. Nie tylko „HJ“ urabia umysły młodych Niemców tak, jak przykazuje partia- Obozy pracy, które są obowiązkowe i bez których to obozów poświadczeń żaden młody człowiek z ukończonym gimnazjum nie dostanie się na uniwersytet — również są jednym większym przeszkoleniem w ideologii hitlerowskiej. Obozy te spełniają rolę niezwykle pożyteczną i ożywczą w rozbudowie Niemiec. w tworzeniu nowych arterii lądowych i wodnych, w ożywianiu życia wsi. Budowane są z wielkim staraniem: zanim jeszcze powstanie barak mieszkalny, tworzy się już drogi dojazdowe. karczuje się wokoło lasy, prowadzi instalacje elektryczne dla baraków i ujarzmia potoki na „biały węgiel". W ten sposób obozy, które są nieraz przenośne i wędrują często z miejsca na miejsce, spełniają ważną rolę ożywienia martwych punktów niemieckiej prowincji i stają się wybornym dowodem hitlerowskiej tężyzny. Mają one zjednać tych wszystkich, co patrzą krytycznie na eksperyment hitlerowski w dziedzinie pognębienia bezrobocia.

W ramach zlotu młodzieży niemieckiej w Kuhlmühle, który odbył się w drugiej połowie lipca b. r. brali udział przedstawiciele 46 narodów. Po zamknięciu obozu młodzież udała się do Berlina i pochyliła swe sztandary przed Pomnikiem Chwały w Alei pod Lipami (na zdjęciu).
Tak więc rozstrzygnięto los młodzieży niemieckiej: ma być ona jedna i zjednoczona, wyjęta z pod wpływu wszelakich interesów tej czy innej partii, takiego czy innego wyznania. Przed rokiem powiedział Hitler do młodzieży niemieckiej na błoniach Norymbergi, w czasie t. zw. dnia partyjnego czyli Parteitagu, że „chcemy Rzeszy zjednoczonej, a wy młodzi, dlatego musicie się wychować w jednolitej i jednej organizacji, aby podołać zadaniom, jakie na was czekają". „Hitler Jugend" musi zatem z zasady swej i idei walczyć ze wszystkim, co chce wyjść poza ramy tej jedności. „Hitler Jugend" należy jako autonomiczna i samodzielna część do partii hitlerowskiej (NSDAP) i stanowi podłoże i podstawę regime‘u na lata — jak chce ten regime — najdłuższe. Oparto jej kadry na wzorach może nieco harcerskich przez zastępy aż do „Obergebiete", których jest pięć w jurysdykcji dzielnego Badura von Schiracha. Karność w „HJ“ jest duża, odpowiedzialność dowódców czyli „Führerów“ (bo zasada Führertum została ustalona wszędzie i na wszelkich polach w Niemczech) — bardzo surowa. Zbiórki i przeszkolenia odbywają się często, więzi koleżeńskie pielęgnuje się starannie. „HJ“ nadaje dzisiaj coraz częściej ton i barwę miasteczkom, wsiom, a nawet wielkim miastom.

Najmłodsi przedstawiciele ruchu hitlerowskiego.
Młodzież garnie się do „HJ“ i do obozów pracy wiedząc, że tylko w tych kadrach można marzyć o wybiciu się. Apeluje do niej jasna ideologia, pełna wezwań do bohaterstwa, do poświęcenia się dla całości kraju, do zmysłu przygody. Podoba się jej wojskowa karność i dyscyplina, jaka panuje w tych szeregach. Wszelka jaskrawość jest dla niej pożądana. Nigdy bowiem młodzieży nie pobudzały letnio i blade odezwania. Pragnęła stale i zawsze rzeczy skrajnych, rzeczy trudnych, które nie grały na obiecankach łatwych zdobyczy. Ideologia „HJ“ apeluje do takiego heroizmu, do zmysłu awanturniczości, a równocześnie do tężyzny każdego niemieckiego chłopca i młodzieńca. Podobnie jak organizacje młodzieżowe Mussoliniego, organizacje hitlerowskie nie ograniczają się tylko do młodzieńców całkiem już wyrośniętych, ale zabiegają o młodzież bardzo młodą i zieloną, bo już od lat 10-ciu. Pragną one urobić sobie młodzież dla własnych potrzeb i celów. Z „HJ“ bowiem wykształci się kadry przyszłych zaufanych ludzi nacjonal-soejalizmu — wiernych na śmierć i życic „wodzowi" i idei. Takich zaś wiernych nigdy nie jest zbyt wiele. Dzisiaj organizacja akcji młodzieży staje się osobliwie aktualna, skoro opory wewnątrz państwa rosną, kiedy zanosi się na to, że katolicy dźwigną głowę i poczną cementować front bardziej zwarty. W tej sytuacji trzeba wzmocnić front ataku „HJ“ na wszystko to, co się wymyka jej wpływom. Rozgrywka najbardziej ostra i dramatyczna pójdzie właśnie tam, gdzie zahaczy się o sumienia i przekonania religijne młodzieży.
Zbigniew Grabowski


Światowid. 1935, nr 32
10.08.1935


Pokój dyktowany z Berlina i Rzymu



Wizyta Mussoliniego u Hitlera nadała „osi“ rzymsko-berlińskiej wyrazistszych konturów. Lecz budowa ta — jak oświadcza jeden z publicystów niemieckich — nie została jeszcze ukończona; znajduje się dopiero w początkach. „Wizyta ta nie stanowi zakończenia tego, co zaczęto w jesieni roku ubiegłego; nie była to uroczystość końcowa „budynku pod dachem będącego“ (t. zw. Richtfest), był to dopiero początek“. Powstała nowa wspólnota środkowo-europejska... Przed tysiącem lat była ona dominującą realnością dla ówczesnego świata i dla przyszłości Europy... I teraz tak być winno...

Pewien publicysta (czasopismo „Ring“), podobnie jak i inni, zapowiadają więc, że ten „granitowy front“ włosko-niemiecki może być jeszcze rozszerzony, że działalność jego dopiero w przyszłości ujawniać się pocznie. Wyraźniejsze aluzje co do późniejszej działalności ,,granitowego frontu“ włosko-niemieckiego zawiera artykuł „Frankfurter Zeitung“: „Demonstracja berlińska świadczy, że stanęły obok siebie dwa silne, złączone wspólnotą pracy narody „gotowe do wszelkich ofiar w walce o wolność“. To już naprowadza na konkretniejsze refleksje: Niemcy i Włochy gotowe będą do „wszelkich ofiar“, t. j. zdecydowane będą na wszystko, jeśli chodzić będzie o zdobycie „wolności“? Co rozumieją Niemcy pod słowami „zdobycie wolności“? Jak wiadomo, usunięcie resztek niewygodnych dla nich klauzul traktatu wersalskiego, a tymi są klauzule terytorialne. Na razie pretensje niemieckie „ograniczają“ się do odzyskania kolonii. Powtarzają to dość często niemieccy mężowie stanu; dopiero przed kilku dniami kanclerz Hitler w Bückeburgu w formie kategorycznej domagał się „bezwzględnego“ zwrotu „zrabowanych“ kolonii, „uzupełnienia niewystarczającej Niemcom do życia przestrzeni“. Nigdy jeszcze żądania Niemiec nie były wysunięte w formie tak kategorycznej, jak właśnie po wizycie Mussoliniego. W dążeniach swych o realizację tych pretensji, Niemcy uważają Włochy za swego rzecznika, o czym ich zresztą Włochy niemal codziennie na łamach swej prasy zapewniają i dają do zrozumienia, że, czując za sobą poparcie Włoch, mogą się odważyć na nowe, chociażby ryzykowne pociągnięcia. Nasuwają się na takie refleksje następujące uwagi autora artykułu „Frankfurter Zeitung“: „Nic nam nigdy nie zostało w należytym czasie przyznane; wszystko musieliśmy sami sobie wziąć... Co do naszych metod działania, mogą być one kwestią sporną, lecz nie może być kwestią sporną, że bez tych drastycznych i pełnych niebezpieczeństw metod, nie bylibyśmy mogli nigdy uzyskać tego, co uzyskaliśmy...“ Wyraźna to już przygrywka, że w razie, gdyby nie udało się Niemcom uzyskać zaspokojenia ich pretensji drogą normalną, pokojową, gotowe będą, przy poparciu Włoch, wymierzyć sobie sami zadośćuczynienie, metodami takimi samymi jak dotąd, które publicysta niemiecki nazywa „drastycznymi i niebezpiecznymi..." „Bo wszystko z czasem się ureguluje i uzna za słuszne... nawet podbój Abisynii doczeka się jeszcze błogosławieństwa Genewy..." — przepowiada ufny w powolność Europy autor artykułu. Abisynia stała się, jak się okazuje, dogodnym precedensem dla tych, którzy postanowili sobie sami wymierzać sprawiedliwość i „brać" jeśli im się nie da. Bardzo to przejrzyste i dla Europy ostrzegawcze aluzje niemieckie do przyszłej działalności frontu włosko-niemieckiego.

Jakżeż ma wyglądać w rozumieniu niemieckim przyszła polityka Europy, oparta na nowej równowadze europejskiej? Albo porozumienie czterech, a więc wskrzeszenie dawnego marzenia Mussoliniego, paktu czterech, albo „hegemonia" Francji ustąpić ma miejsca hegemonii włosko-niemieckiej. Bo „demonstracja berlińska na Polu Majowym uwydatniła wyraźnie, że nic się dziś w Europie dokonać nie może bez udziału Włoch i Niemiec" — zapewniają publicyści niemieccy — a jeśliby próby takie czynione były, Niemcy i Włochy gotowe są przeforsować swoją wolę metodami drastycznymi, jak tego przykłady mieliśmy w Abisynii i Nadrenii. „Jeżeli się dziś ominie świadomie możliwość porozumienia z czwórką, to nie będzie wprawdzie wojny, lecz prawdziwy sens słowa „pokój" nie zostanie spełniony" — oświadcza „Frankfurter Zeitung". Oto wyniki wizyty Mussoliniego w Niemczech: albo pokój dyktowany Europie przez Włochy i Niemcy, albo „sens słowa „pokój" nie zostanie spełniony" — czyli groźba nowych powikłań europejskich.
Vidi
Straż nad Wisłą 1937, R. 7, nr 29
20.10.1937


Głazy narzutowe w powiecie starogardzkim i tczewskim



Prof. Adam Wodziczko w „Zabytkach Przyrody na Pomorzu“ (Polskie Pomorze tom I.) wymienia na terenie starogardzkim dwa głazy narzutowe: Skamieniałą Owczarkę w Zblewie przy drodze z dworca do wsi, mającą 3,5 mb. obwodu, oraz Diabelski Kamień przy Pinczynie, mający 14 mb. obwodu, i Głaz zblewski, jak pisał A1. Treichel z Polaszek w roku 1883, uchodził za zaczarowany. Zamierzano kilkakrotnie rozbić go, ale żaden kamieniarz nie chciał podjąć się tej roboty, obawiając się jakiegoś nieszczęścia. Był śmiałek, który odważył się wiercić otwór w kamieniu, ale spostrzegłszy krople krwi wychodzące z otworu, w strachu wielkim rzucił robotę.

Starzy ludzie z wioski opowiadali sobie o kamieniu następującą legendę: Był sobie raz na folwarku zblewskim owczarz, który miał bardzo niegodziwą kobietę. Owczarka ta miała to do siebie, że nie przynosiła swemu mężowi obiadu w właściwej godzinie, ale zawdy z wielkim opóźnieniem. Bo to i pogadać trzeba było z sąsiadką i poskarżyć się na starego i to i owo, że jakoś nijak przed trzecią godziną w pole nie wyszła. A owczarz jadowi! się, martwił się, a górz w nim rósł z dnia na dzień. Zamanąwszy klął w duchu nie wiadomo na co. Bo miał też nieborak ciężkie życie ze swoją kobietą. W pożyciu z nią miewał dużo zgryzoty, a żadnej nie doznawał radości nawet w tych kilku godzinach, które wspólnie spędzali. Gdy więc pewnego dnia owczarka przyniosła mu w dwojakach skromny obiadek szczególnie późno, pasterz, któremu głód dokuczał, rozgniewał się wielce a zakląwszy rzekł: bodajbyś w kamień się obróciła. I tak się stało. Dziś po tylu latach trzeba mieć oczywiście bujną fantazję, aby w pochylonym nieco kamieniu rozpoznać kobiecinę z dwojakami w ręku.

Kamień diabelski w Pinczynie jest 6 mb. długi, 4 m. szeroki, a 3 m wysoki i posiada również ciekawą przeszłość, Legenda głosi, że kamień ten niósł w dawnych czasach na swych barkach diabeł, aby nim zatarasować drzwi do kościoła, ale bies spóźnił się nieco, więc zanim zdołał dokonać swego niecnego czynu, zapiał kogut, odezwały się dzwony wołające na mszę świętą i kamień runął na ziemię. W powiecie tczewskim znajduje się w korycie rzeki Wierzycy pod Pelplinem głaz, mający 8 m. obwodu nad powierzchnią wody. Znany jest pod nazwą: Diabelski kamień. Według podania upuścił go diabeł, który niósł go, by zburzyć nim wieżę katedry, gdy odezwały się dzwony na mszę poranną.

Edmund Raduńskl

Kociewie, dodatek regionalny, 1938.11 nr 11
11.1938

Sfinks z Kremla 

Józef Dżugaszwili Stalin


Osoba Stalina, zaskakującego cały świat coraz bardziej niewiarogodnymi posunięciami w stosunku do niedawnych swych najbliższych współpracowników, — jest stale przedmiotem ogólnego zainteresowania. Warto więc w  kilku słowach przypomnieć szkic biograficzny dyktatora Z. S. R. R. Wszyscy prawie dyktatorzy są ludźmi, pochodzącymi z warstw ubogich i proletariackich. Ojciec Mussoliniego był kowalem wiejskim. Hitler jest synem biednego urzędnika celnego, rodzice Kemala Paszy Atatürka byli biedakami. Stambuliski, były dyktator Bułgarii urodził się w chacie pasterskiej. Matka Enwera Paszy myła zwłoki w miejskiej kostnicy.

Stalin to syn szewca z Gori (gub. tyfliska). Ojciec Stalina był nałogowym alkoholikiem, a matka pod koniec życia wpadła w zupełne obłąkanie. Nieraz widywano ją na ulicach miasta z rozpuszczonymi włosami, plączącą lub śpiewającą. Ojciec Stalina często bił swego syna kopytem szewskim i w ogóle traktował go z niezwykłą surowością. Początkową szkołą dla Stalina była ulica, rynek „kintoszki" (bezdomne dzieci), stworzenia, pozbawione wszelkich zasad moralnych.

Ojciec Stalina zmarł, gdy syn jego miał 9 lat. Stalina adoptował jego daleki krewny, noszący również nazwisko Dżugaszwili. Oddany do szkoły duchownej Stalin został wyrzucony z czwartej klasy. Począwszy od 1898 r. Stalin zajmuje się działalnością rewolucyjną w tyfliskiej partii socjal-demokratycznej, skąd go wkrótce usunięto, jako intrygatora. Stalin wyjechał do Batumi w 1902 r. urządził krwawą demonstrację przed więzieniem, rezultatem czego było wielu zabitych i rannych. Aresztują go i Stalin wędruje na Syberię. Ciekawe, że jeszcze w tym czasie uważano „Soso“ Stalina za prowokatora i powszechnie przed nim przestrzegano.

Więzienie i zesłanie zrobiły swoje. Stalin stał się człowiekiem bez żadnych zupełnie skrupułów, zdolnym do wszystkiego. Nawiązawszy współpracę z Leninem, okazał się znakomitym organizatorem napadów. Ograbienie kasy w kopalniach Cziaturskich, napad na Kodżarach, podkop pod skarb goryjski w 1905—7 r., napad zbrojny w 1907 r. na kasjera banku w Tyflisie (łupem padło wówczas 341.000 rubli) — wszystko to robota „wielkiego" Stalina. Charakterystyczne, że na początku 1908 r. znaleziono część tych pieniędzy w Paryżu, gdzie aresztowano „Wałłacha" — t. j. Maksyma Litwinowa w momencie, gdy zmieniał jeden z zagrabionych w Tyflisie banknotów 500-rublowych.

Lenin mówił w swoim czasie: ,,Nie wierzcie Stalinowi, jest on zawsze gotów zdradzić". Trocki wspomina w swoim pamiętniku, jak to w 1924 r. Kamieniew, Dzierżyński i Stalin siedzieli przy butelce i rozmawiali beztrosko o różnych drobiazgach. W rozmowie padło pytanie:„Co każdy z nas najbardziej lubi?" Stalin powiedział: „Największa rozkosz w życiu — to wybrać sobie ofiarę, dobrze przygotować uderzenie, bez litości zgnieść, a później iść spać".

Mrukliwy, milczący Stalin nie ma przyjaciół. Kaganowicz, Woroszyłow i kilku Gruzinów — to jedyni ludzie, z którymi czasami przebywa, z którymi potrafi pogadać i porozumieć się. W stosunkach rodzinnych Stalin jest absolutnym despotą. Pierwszą żonę, mało kulturalną Gruzinkę — wyrzucił. Tak samo wyrzucił swego 21-Ietniego syna w 1929 roku. Druga żona Stalina, Nadieżda Aliłujewa skończyła samobójstwem, nie wytrzymawszy jego grubiańskich awantur i chamskiego traktowania nawet najbliższych. Teraz Stalin ma trzecią żonę, siostrę Kaganowńcza.

Jaką „popularnością" cieszy się Stalin w Sowietach, świadczą o tym liczne anegdoty na jego temat. Oto jedna z nich, b. charakterystyczna: Pytanie: Dlaczego Stalin kazał pochować Lenina w szklanej trumnie? Odpowiedź: Dlatego, ażeby po podpisaniu każdego swego dekretu Stalin mógł podejść do szklanej trumny i zobaczyć, czy się Lenin w swoim szklanym grobie nie przewrócił. Te i tym podobne fakty świadczą, że Stalin rządzi Rosją, nie na wzór innych dyktatorów pozornie oddanych narodowi, ale kierując się nieograniczoną samowolą i zdradzając objawy wyraźnej anormalności.

Gazeta Pomorska, 1938.11.10-11, R.1, nr 122
10-11.11.1938


Jak żyją uchodźcy żydowscy w Zbąszyniu


Prasa poznańska zamieściła onegdaj opis z życia żydów wysiedlonych z Niemiec, a przebywających obecnie w Zbąszyniu. Jedno z pism podaje liczbę ich na 6.300 osób. W Zbąszyniu jest 5.500 stałych mieszkańców. Wskutek akcji niemieckiej liczba mieszkańców wynosi obecnie ponad 10.000 osób. Nic też dziwnego, że miasteczko jest przepełnione. Niema tam ani jednego wolnego mieszkania, pokoju hotelowego ani umeblowanego pokoju.

Władze pozwoliły bowiem żydom mającym zasoby pieniężne na osiedlenie się w mieście z zakazem wydalania się poza jego obręb. Jedynie, ci którzy nie zabrali ze sobą nic pieniędzy przebywają nadal w koszarach wojskowych. Jeden z dzienników pisząc na ten temat stwierdza, że wiele względów przemawia za tym, by jak najprędzej zlikwidować to wielkie skupisko żydowskie.

Gazeta Wągrowiecka, pismo ziemi pałuckiej 1938.11.26 R.18 Nr271
26.11.1938


7 tysięcy żydów we Lwowie zmienia wyznanie



Lwów, 31. 12. (Tel. wł.). W żydowskiej gminie wyznaniowej we Lwowie zanotowano w ostatnich miesiącach bardzo znaczny wzrost cyfry osób, które zgłosiły swoje wystąpienie ze związków tej gminy na podstawie zmiany wyznania. Ilość wystąpień dosięga już 7,000, zgłoszenia zaś trwają w dalszym ciągu, stanowiąc bardzo charakterystyczny dowód psychozy, ogarniającej ludność żydowską. Wymowne te oznaki świadczą, że tendencje w kierunku zmiany wyznania mojżeszowego zataczają w ostatnich miesiącach coraz szersze kręgi. Wiążą się one ściśle z sytuacją i układem stosunków w odniesieniu do społeczeństwa żydowskiego.

Dodać jeszcze należy, że mnożące się ostatnio fakty zmiany wyznania mojżeszowego we wszystkich ośrodkach zamieszkiwanych przez żydów bywają często źródłem konfliktów, nieporozumień i oświadczeń ogłaszanych nawet w prasie. Ci bowiem, którzy zmieniają obecnie religię, starają się tę metamorfozę jak najdłużej ukryć i zachować w tajemnicy przed swoimi wczorajszymi współwyznawcami, dopatrującymi się obecnie w każdym znajomym neofity.

Dziennik Bydgoski, 1939, R.33, nr 1
01.01.1939


POD PRĘGIERZ

POŁAWIACZE NIEMIECKICH NAZWISK



U zachodniego sąsiada rozpoczął się od pewnego czasu wśród tak zwanych uczonych niemieckich żywy ruch w kierunku udowodnienia, że terytorium naszego Państwa, co najmniej od XIII wieku, zasiedlone było gęsto ludnością germańskiego pochodzenia. Ponieważ jest to dla nich dość kłopotliwa sprawa, gdyż stan faktyczny, jak wykazują źródła historyczne, nie odpowiada postawionemu założeniu, chwytają się przeto sposobów wypróbowanych już dawniej przez swoich godnych przodków, a więc: przekręcają treść tekstów źródłowych, przemilczają prawdę, fałszują, opuszczają niewygodne dla siebie rzeczy, używają podstępu. Sztaby partyjne w myśl wskazań Berlina i według ściśle określonych planów wyznaczają rozrzuconym po całej Polsce działaczom zagadnienia do przepracowania, a ci obiegają archiwa, urzędy parafialne, wprawiają w ruch lupy, aparaty fotograficzne, sypią pieniędzmi gdzie potrzeba i w rezultacie produkują „dzieła naukowe“ o z góry przesądzonych wynikach.

Wiadomo, że znaczna część naszych akt średniowiecznych pisana była przez skrybów obcego pochodzenia, często niemieckich mnichów, a w czasach zaborczych przez pruskich urzędników. Ci oczywiście tak poprzekręcali w dokumentach zasłyszane polskie imiona i nazwiska, że gdy je ktoś czyta, mimo woli przekształcają się one w szwar- got. Nic dziwnego: zamiast Mieszko pisali Misicho, zamiast Racław — Retzlaff, Kielcz figuruje jako Kelch, Mszczuj — Mizsui, Sambor — Schambor lub Tschammer, Wasyl — Waysel, Brzuchacz — Bru- chaz, później Brauchitsch, Przyiycz — Prittitz — Pretwitz itd. U jednego z autorów, który pisze o drugiej kolonizacji niemieckiej u> obszarze nadnoteckim, Tomasz Sobieraj przemienił się w jakiś magiczny sposób w Thomasa Zibeneya, Jurek Kmiotek prezentuje się jako Jorgen Kmmoedeck i Kmock, Jakób Cebrzyk, jako Jakob Zie- herick, Kosa — Kosse, Kępa — Kempe itd. Inny znowu autor, robiąc wykaz bauerów niemieckich w Wielkopolsce w XVIII w., naliczył ich okrągło 700 sztuk. Zęby upozorować obiektywizm, pododawał przy niektórych nazwiskach uwagi ,,wohl Pole", albo „ob Pole?". Miał więc wątpliwość co do ich germańskiej przynależności. Takich mohl-Polaków naliczył łaskawie między samymi sołtysami 12: Tomasza Mierzwę, Andrzeja Grzbieta, Łukasza Wardońskiego, Miejskiego, Grzesińskiego itd.

Niektórzy z tych kulturtregerów, zabie- raiąc się do pisania monografii polskich miejscowości, z góry sobie postanawiają Pomijanie polskich imion i nazwisk, żeby Przez wyszczególnianie samych Niemców, nabrać po prostu czytelników na kawał 1 utwierdzić w nich przekonanie, że miejscowość dana miała charakter czysto niemiecki (rein deutsch), przy czym w tabelkach statystycznych podają fałszywe informacje. Zęby zaś pomnożyć liczbę Niemców, zaliczają wszystkich notorycznych Holendrów do narodowości niemieckiej. Tak sfabrykował pewien Niemiec historię jednego z miasteczek wielkopolskich i jego okolicy. Celem wzbudzenia większej wiarygodności do tego rodzaju monografii, starają się ogłaszać zestawione przez siebie wiadomości również w języku polskim. Przemycają je w ten sposób, że upatrują na autora kogoś z Polaków i podsuwają mu odpowiedni materiał. Takiemu przypadkowi uległ poczciwy nauczyciel w jednym z miasteczek wschodniej Wielkopolski, pisząc monografię tego miasteczka.

Do czegóż służą im tego rodzaju wykazy nazwisk? Otóż jeżeli do jakiejś polskiej wsi zabłąkał się Niemiec i tam się osiedlił, to już tę wieś uważa się za kolonizacyjną, niezależnie od ilości zamieszkujących ją Polaków. Wsi takie umieszcza się na odpowiednio spreparowanych mapach, służących do użytku wewnętrznego i na eksport do Anglii, Francji i Ameryki, a nazwy daje im się W brzmieniu niemieckim. Na takich mapach aż się roi od teutońskich nazw, zwłaszcza na tych terenach, które by się chętnie w granicach swych widziało. A że, jak wiadomo, politycy zagraniczni w dziedzinie geografii i historii są notorycznymi ignorantami, propaganda i perfidia germańska nieraz odnosi sukcesy. W ten sposób przygotowuje się rewizję granic.

W przeważanej mierze robią to potomkowie osadzonych przez szlachtę polską lub przez starego Fryca ubogich obieżysasów wirtenberskich, oldenburskich czy innych. Biedacy ci, podtuczywszy się u nas godnie, zaczynają objawiać tęsknotę za Vaterländern i narodowi, który ich przygarnął, wszelkimi sposobami szkodzić. Żaden szanujący się gospodarz nie może ścierpieć, żeby przyjęci przezeń goście, choćby ich podejmował i tolerował nie wiem jak długo, w jego domu broili i niesfornie się zachowywali. Toteż nie pozostanie nam chyba nic więcej, jak zrobić z nimi kiedyś krótki i bolesny dla nich porachunek.

Przegląd Wielkopolski, 1939.03 nr 3
03.1939


Republika Chmielno





W samym sercu Szwajcarii Kaszubskiej, wśród malowniczych lasów i lazurowych tafli jezior kaszubskich, leży stara wioska kościelna Chmielno, dawna siedziba książąt pomorskich. Tu pracuje od z góry 30 lat, w charakterze organisty, Piotr Bukowski, urodzony dnia 18 stycznia 1874 r. w Osieku pow. Starogard, sumienny pracownik, niestrudzony działacz społeczny, pielęgnujący jako dyrygent pieśni kościelne, narodowe i ludowe, podtrzymujący ducha narodowego wśród ludu kaszubskiego, jeden z czołowych bojowników w walce o szkołę polską w 1906 r. Ten to Piotr Bukowski po skończonej wojnie światowej w styczniu 1919 r., pełen młodzieńczego zapału, nie mogąc doczekać się chwili odzyskania niepodległości, zwołuje wiec, na który stawia się przeszło 100 osób. Zebrani pod przewodnictwem Bukowskiego domagają się natychmiastowego ustąpienia wójta-Niemca, a wyboru wójta-Polaka. Od obecnych na wiecu nauczycieli żądają kategorycznie zawieszenia nauki w języku niemieckim, a udzielania jej po polsku. Postanawiają zniszczyć wszelkie drogowskazy z napisami niemieckimi, a postawić na miejsce tych nowe, z napisami polskimi. Uchwalają przepędzić niemieckiego żandarma, a zorganizować polskich stróżów bezpieczeństwa publicznego. Zamierzają zmusić Niemca-młynarza w Chmielonku do opuszczenia młyna, aby dać go w dzierżawę Polakowi.

Wiadomość o tej działalności wnet doszła do uszu władz niemieckich, skutkiem czego już 15 stycznia w kierunku Chmielna maszerował w szyku bojowym cały pułk żołnierzy niemieckich tak zw. „Grenzschutzu". Obstawiono wszystkie do Chmielna wiodące drogi karabinami maszynowymi, a także wszystkie pagórki, a nawet cmentarz. Tegoż dnia o godzinie 8-ej rano po wyjściu z kościoła żołnierze „Grenzschutzu” aresztowali Piotra Bukowskiego jako niby przyszłego „prezydenta republiki chmieleńskiej”. Od tej chwili właśnie datuje się historia „republiki Chmielno”, o której dotychczas mało albo wcale nie wiadomo w Polsce. Dlatego udałem się do pana Piotra z prośbą o udzielenie mi wywiadu. On niechętnie opowiada o swoich strasznych przeżyciach, a gdy zaczyna opowiadać, widać po jego twarzy, po jego gestach, że się w nim coś gotuje, kotłuje, jego oczy błyszczą, a po policzkach spływają od czasu do czasu łzy.

— Wie pan — mówi — gdy mnie aresztowano, zdawałem sobie jasno sprawę z tego, co mnie czeka, gdyż znam zawziętość Niemców względem Polaków. Pod silną strażą prowadzono mnie przed grono oficerów. Dowódca pułku odzywa się do mnie — powiada Bukowski — „czy wam się coś w głowie pokręciło, że wyprawiacie takie rebelie i całą ludność burzycie?” — W głowie wszystko w porządku, ludności nie burzę, tylko żądam co nasze panie pułkowniku, i republikę chcę stworzyć — odpowiada Bukowski. A na to odzywa się pułkownik straży: — Pilnować mi tego łotra! nikogo do niego nie dopuścić! A mieć się na baczności, bo Kaszubom nie można zbyt ufać. Pokażemy organiście, że co innego organy, a co innego z Niemcami zadzierać.

I Bukowski staje przeszło dwie godziny wśród strażników, wyzywających go w niebywały sposób. Nareszcie odprowadzają go, zachowując wszelkie środki ostrożności, na dworzec kolejowy w Garczu. Tu czeka na niego specjalny pociąg, pełen żołnierzy, których liczbę Bukowski szacuje na około 600 osób. Pociąg rusza w kierunku do Kartuz. Nie dojeżdża jednak do stacji w Kartuzach. Natomiast zatrzymuje się w lesie przed dworcem. Komendant pociągu wysyła patrole we wszystkich kierunkach, aby zbadać teren. Niemcy psiejuchy — jak twierdzi Bukowski — obawiali się zasadzki ze strony ludności kaszubskiej, która, jak się później okazało, naprawdę miała zamiar uwolnić go z rąk oprawców.

W Kartuzach miał pociąg jednogodzinny postój. W tym czasie połowa żołnierzy przeprowadzała rewizje domowe w mieście, po czym pociąg z organistą rusza w dalszą drogę do Gdańska. Pod mostem kolejowym w Rutkach, tuż przy elektrowni, gdzie tor prowadzi ponad zbiornikiem wody, zebrało się mnóstwo ludzi, którzy zamierzali puścić cały most wraz z pociągiem w powietrze. Byliby swego zamiaru dokonali, ale byłby musiał przy tym zginąć i sam Bukowski. O godzinie 8-mej wieczorem zajeżdża pociąg na dworzec gdański. Natychmiast pod silną eskortą odprowadzają Bukowskiego do więzienia (do jakiego — nie potrafi Bukowski określić), gdzie umieszczono go w osobnej celi, a w której przesiedział do godziny 10-tej dnia następnego.

— Siedząc w celi — opowiada Bukowski — nie żałowałem mego czynu, czasem jednak, mimo dobrej nadziei, zdejmowała mnie okrutna tęsknota. Pocieszałem się tym, że cierpię dla Polski, którą zawsze kochałem, dla której lekko będzie zginąć. Takie to myśli jego przerwał następnego dnia grzechot kluczy dozorcy więziennego, który otworzył celę. Myślał Bukowski, że Niemcy namyśliwszy się, wypuszczą go na wolność. Zawiódł się! Prowadzą go przed sąd wojskowy, który nie badawszy długo, zarzuca mu — „Hochverat” — zdradę stanu, za co grozi kara śmierci. Następnie prowadzą Bukowskiego do twierdzy w Wisłoujściu. W drodze do twierdzy robotnicy portowi, tak zw. „gdańscy korlowie”, co to czasem godzinami stoją nad Motławą i popisują się spluwaniem do rzeki, zajęli wobec niego groźną postawę i nieomal doszło do jego zlinczowania.

Byłem na wszystko przygotowany — mówi Bukowski — pragnąłem tylko, by egzekucja nie nastąpiła rychło, gdyż oczekiwałem z dnia na dzień przybycia do Gdańska generała Hallera i polskiego wojska. Podczas mego 12-to dniowego pobytu w twierdzy ani na chwilę nie upadałem na duchu, pewnym będąc, że Polska musi być i być będzie. To też, gdy strażnicy przezywali mnie „Spartakusem”, objął mnie gniew nieopisany, że byłem gotów każdego Niemca schwycić za gardło i skruszyć na miazgę.

Dwunastego dnia pobytu Bukowskiego w twierdzy nadeszła chwila decydująca o dalszych jego losach. Zaprowadzono go bowiem przed sąd cywilny (prawdopodobnie do sądu na Neugarten — którego na szczęście naczelnikiem był — jak twierdzi Bukowski — Polak). Przed sędzią powtórzył całą historię republiki chmieleńskiej, nie tając żadnego szczegółu. Sędzia, wysłuchawszy słów oskarżonego, wydał wyrok uniewinniający i tylko temu sędziemu — mówi Bukowski — zawdzięcza swoje ocalenie.

Tegoż dnia zaraz po rozprawie kupuje sobie nasz bohater bukiecik kwiatów białych i czerwonych i uwiadamia telefonicznie swą żonę o swym powrocie. Żona uwiadamia o tym licznych przyjaciół, którzy samorzutnie przygotowują triumfalne przyjęcie Bukowskiemu. Toteż, gdy Bukowski wysiada na dworcu w Garczu, oczom swym wierzyć nie chce. Otóż na dworzec przybyło około 20 sań, strojnych w girlandy, a liczna ludność wita go gromkimi okrzykami: Niech żyje nasz więzień! wiwat Polska! wiwat republika Chmielno!

Samo Chmielno — niby stolica republiki — przybrało odświętny wygląd. Ustawiono bramy triumfalne, cała ludność wystąpiła na ulicę i prowadzi swego bohatera z pieśnią „Kto się w opiekę” przed jego dom. Bukowski, milcząc przez czas pochodu, rzuca się w objęcia swej żony, która poczęła całować w milczeniu jego głowę i oczy... Wieczorem zaś tego dnia cała okolica wiedziała, że wrócił bohater, nad głową którego przez czternaście dni krążyło widmo śmierci. Dziś, gdy minęło od owych wypadków lat 20, a wspomniany bohater stroskany, zsiwiały, po dawnemu obsługuje swoje organy, dziwić się wypada, że nie spotkało go dotychczas żadne uznanie, żadne wynagrodzenie, choćby tylko w formie krzyża zasługi za gorliwą pracę niepodległościową.


JULIUSZ GRZĘDZICKI Garcz, pow. Kartuzy
Straż nad Wisłą 1939, R. 9, nr 12
30.06.1939



Przepowiednia mnicha Hermana o Trzeciej Rzeszy



U schyłku XIII wieku żył w klasztorze Cystersów koło Poczdamu mnich Herman, któremu tradycja przypisuje księgę proroctw, kreślących przyszłe dzieje państwa Hohenzollernów i Niemiec powojennych. Proroctwo Hermana ukazało się w druku po raz pierwszy w roku 1723. Odtąd było ono ze względu na swą trafność wielokrotnie przedrukowywane i komentowane.

Najobszerniejszy komentarz opracowano w r. 1827 z polecenia króla pruskiego, Fryderyka Wilhelma III. Jeżeli chodzi o przeszłość Niemiec, to proroctwa O. Hermana spełniły się w całej rozciągłości. Mnich cysterski przepowiedział dokładnie powstanie cesarstwa niemieckiego w roku 1871 i bezpośrednio po rozdziale przepowiedni, dotyczącym tego wydarzenia dziejowego dodaje: „Sed populus tristis flebit temporihus istis, nam sortis mirae videntur fata venire”. („Naród atoli gorzko płakał w tych czasach, gdyż zdają się nadchodzić dziwnego rodzaju przeznaczenia”).

Okres „dziwnych przeznaczeń”, to okres wojny światowej i klęski Niemiec. Jest rzeczą charakterystyczną, że O. Herman nazywa następcę Hohenzollernów — „princeps” — „naczelnik”, „wódz”. Ów „princeps” — poniesie druzgocącą klęskę, ponieważ „nescit quod nova potentia crescit” („nie wie, że urasta nowa potęga”), nie zdaje sobie sprawy, że obok niego wyłoniła się siła, z której rozmiarów nie zdaje sobie sprawy.

Jedni z komentatorów przepowiedni O. Hermana twierdzą, że potęgą tą, której naczelnik państwa niemieckiego nie docenia, będzie Polska — inni — w potędze tej widzą rewolucję. Po upadku „naczelnika” „dzierżyć będzie berło ostatni z rodu” (Hohenzollernów). Powrót monarchii nie przyniesie jednak Niemcom szczęścia i nie ugruntuje ich potęgi, a światu nie przywróci upragnionego pokoju. Niemcy staną znowu w ogniu straszliwej wojny domowej.

W wojnie tej zwyciężą pognębione obecnie Niemcy katolickie: „Et pastor gregem recipit, Germania regem” (A pasterz odzyska trzodę, Germania króla). Całe Niemcy wrócą do jedności kościelnej, a na tronie zasiądzie, jak tłumaczą komentatorowie, Habsburg.


Straż nad Wisłą 1939, R. 9, nr 13
15.07.1939


NIEMCY KONFISKUJĄ POLAKOM PASZPORTY


Nowe bezprawie na śląsku Opolskim

 
KATOWICE. 16. 8. Ze Śląska Opol­skiego donoszą: w ostatnich dniach policja masowo odbiera paszporty ludno­ści polskiej. Jako powód podaje się ko­nieczność kontrolowania z tym, że pa­szporty zostaną zwrócone. Dotychczas jednakowoż ani jeden paszport nie zo­stał zwrócony.  Policja zabiera także paszporty, któ­rych ważność już upłynęła, albo które mają ważność tylko wewnątrz Rzeszy. W jednym wypadku na zapytanie urzędnik policji stwierdził, że zarzą­dzenie to odnosi się do mniejszości polskiej. Zarządzenia to najboleśniej dotyka tych rodaków, którzy znaleźli pracę w woj. śląskim, a obecnie pozbawieni pa­szportów względnie przepustek nie mogą zarabiać.

Mały Dziennik, R. V, 17 sierpień 1939, nr 227
17.08.1939